Читать книгу Cudowny chłopak (wydanie filmowe) - R.J. Palacio - Страница 17

Jack Will, Julian i Charlotte

Оглавление

Pan Tushman wprowadził nas do niewielkiego pokoju naprzeciwko biurka pani Garcii. Zamknął drzwi i usiadł za dużym biurkiem, nie przestając mówić, ale właściwie go nie słuchałem. Przyglądałem się różnym rzeczom na blacie. Były fajne, na przykład globus bujający się w powietrzu i coś w rodzaju kostki Rubika pokrytej malutkimi lusterkami. Bardzo mi się podobał ten gabinet, zwłaszcza świetne rysunki i obrazki uczniów, oprawione w ramki i powieszone na ścianach jak dzieła sztuki.

Mama usiadła na krześle przed biurkiem, a ja wolałem stać przy niej, chociaż tuż obok znajdowało się drugie krzesło.

– Dlaczego pan ma swój pokój, a pani G. nie ma? – spytałem.

– Chodzi ci o to, dlaczego mam własny gabinet?

– Mówił pan, że ona tu rządzi.

– Aha! To był tylko żart. Pani G. jest moją sekretarką.

– Pan Tushman jest zastępcą dyrektora i zajmuje się klasami średnimi – wyjaśniła mama.

– Ludzie mówią do pana: panie T.? – Moje pytanie wywołało uśmiech na jego twarzy.

– A wiesz, kto to jest pan T.6? Może znasz wyrażenie: „Żal mi durnia”? – Powiedział to dziwnym, ostrym tonem, jakby kogoś naśladował.

Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi.

– Wracając do twojego pytania. Nie, nikt nie mówi do mnie: panie T. Choć mam wrażenie, że wymyślono mi różne przezwiska, których części nawet nie znam. Bądźmy szczerzy, z takim nazwiskiem jak moje niełatwo jest żyć. Rozumiesz, co mam na myśli?

Muszę przyznać, że wybuchnąłem wtedy śmiechem, bo świetnie wiedziałem, co ma na myśli.

– Mamę i tatę uczyła pani Butt, którą przezywali Tyłeczkiem.

– Auggie! – zawołała mama, ale pan Tushman się roześmiał.

– No cóż, miała ciężko. – Pokręcił głową. – Chyba nie powinienem narzekać. Posłuchaj, Auguście, pomyślałem, że moglibyśmy dzisiaj…

– Czy to dynia? – spytałem, wskazując oprawiony w ramki obrazek za biurkiem.

– Auggie, kochanie, nie przerywaj panu w pół zdania – upomniała mnie mama.

– Podoba ci się? – Pan Tushman odwrócił się i spojrzał na obrazek. – Mnie też. W pierwszej chwili również myślałem, że ta praca przedstawia dynię, ale jej ofiarodawca wyjaśnił, że to nie dynia, tylko… zapewne się zdziwisz… mój portret! No powiedz, Auguście, czy ja naprawdę jestem aż tak podobny do dyni?

Na głos powiedziałem stanowczo „nie”, a w duchu „tak”. Wydymające się przy uśmiechu policzki upodabniały jego twarz do halloweenowej lampy z wydrążonej dyni. Gdy to sobie uprzytomniłem, stanęła mi w pamięci rozmowa o policzkach i panu Dupmanie. Rozbawiony, próbowałem zdusić chichot, kręcąc głową i zasłaniając ręką usta.

Pan Tushman uśmiechnął się, jakby czytał w moich myślach.

Już miałem wspomnieć o czymś innym, gdy nagle zza drzwi doleciały mnie głosy. Kiedy się zorientowałem, że to rozmawiają dzieciaki, serce zaczęło mi walić jak po przebiegnięciu maratonu, nie przesadzam. Chęć do śmiechu przeszła mi w jednej chwili.

Sprawa polega na tym, że gdy byłem mały, bez oporów zawierałem znajomości z dziećmi, bo wszystkie też były bardzo małe. Maluchy mają tę fajną cechę, że nie mówią rzeczy po to, by zranić czyjeś uczucia, choć czasem tak bywa. One zwyczajnie nie wiedzą, co mówią. Ale ze starszymi dziećmi jest inaczej: wiedzą, co mówią. I to zdecydowanie mnie nie bawi. W zeszłym roku zapuściłem włosy również dlatego, że lubię, jak grzywka spada mi na oczy – w ten sposób odcinam się od tego, czego nie chcę widzieć.

Rozległo się pukanie i pani Garcia wsunęła głowę do pokoju.

– Już przyszli, panie dyrektorze – oznajmiła.

– Kto? – spytałem.

Pan Tushman podziękował pani Garcii i zwrócił się do mnie:

– Pomyślałem, Auguście, że powinieneś poznać paru uczniów spośród tych, którzy będą korzystali przed lekcjami z tej samej świetlicy co ty. Zapewne oprowadzą cię po szkole, pokażą, jak się poruszać w terenie, można to tak nazwać.

– Nie chcę nikogo poznawać – oświadczyłem, patrząc na mamę.

Ni stąd, ni zowąd pan Tushman znalazł się przede mną, wziął mnie za ramiona, nachylił się i bardzo cicho powiedział mi do ucha:

– Będzie dobrze. To są miłe dzieciaki, daję słowo.

– Poradzisz sobie, Auggie – szepnęła z całą mocą mama.

Nie zdążyła dodać nic więcej, bo pan Tushman otworzył drzwi.

– Wejdźcie – zaprosił do środka dwóch chłopców i dziewczynkę.

Żadne z nich nie popatrzyło na mnie ani na mamę, tylko stanęli przy drzwiach i nie odrywali wzroku od pana dyrektora, jakby chodziło o sprawę życia i śmierci.

– Dziękuję, że przyszliście. Rok szkolny zaczyna się dopiero w przyszłym miesiącu, więc tym bardziej należą się wam podziękowania – mówił dalej pan Tushman. – Mieliście udane wakacje?

Wszyscy kiwnęli głowami, nikt się nie odezwał.

– Cieszę się. – Po tym wstępie przeszedł do rzeczy. – Zaprosiłem was tutaj, żebyście poznali Augusta, który rozpoczyna naukę w naszej szkole. Ci uczniowie, Auguście, są z nami od zerówki. Choć szkoła podstawowa niższa mieści się w osobnym budynku, świetnie znają program klas średnich. Ponieważ będziecie korzystali z tej samej świetlicy, sądzę, że chętnie poznacie się trochę wcześniej. W porządku? A zatem, to jest August. Auguście, to jest Jack Will.

Chłopak spojrzał na mnie i wyciągnął rękę. Gdy ją uścisnąłem, uśmiechnął się jakby trochę półgębkiem, powiedział: „Cześć” i szybko spuścił wzrok.

– To jest Julian – ciągnął pan Tushman.

– Cześć – przywitał się drugi chłopak i zachował tak samo jak tamten, podał mi rękę, zmusił się do uśmiechu i szybko spuścił wzrok.

– A to Charlotte.

Dziewczyna była najjaśniejszą blondynką, jaką widziałem w życiu. Nie podała mi ręki, tylko pomachała krótko i powiedziała z uśmiechem:

– Cześć, August. Miło cię poznać.

– Cześć.

Spojrzałem w dół. Charlotte miała na nogach jasnozielone crocsy.

– No dobrze. – Pan Tushman złożył dłonie z lekkim klaśnięciem. – Może zabierzecie Augusta na małą wycieczkę po szkole? Zacznijcie od drugiego piętra, tam będzie wasza świetlica. Sala dwieście jeden, tak mi się zdaje. Pani G., czy…

– Sala dwieście jeden! – zawołała pani Garcia z drugiego pokoju.

– Otóż to. Potem możecie zaprowadzić Augusta do laboratoriów i pracowni komputerowej. Następnie zejdźcie na pierwsze piętro do biblioteki i sali widowiskowej. Pokażcie mu oczywiście stołówkę.

– Salę muzyczną też? – zapytał Julian.

– Dobry pomysł. – Pan Tushman kiwnął głową i zwrócił się do mnie: – Grasz na jakimś instrumencie?

– Nie.

Lekcje muzyki nie należały do moich ulubionych, bo właściwie nie mam uszu. To znaczy mam, ale nie wyglądają jak normalne uszy.

– Mimo to sala muzyczna może ci się spodobać. Jest tam sporo instrumentów perkusyjnych – dodał dla zachęty.

– Mówiłeś, że chciałbyś się uczyć gry na perkusji – wtrąciła mama, próbując przyciągnąć mój wzrok, ale na oczy spadała mi grzywka i wpatrywałem się w starą gumę do żucia przyklejoną pod blatem biurka.

– Świetnie! No to ruszajcie – powiedział pan Tushman. – Spodziewam się was za… – Spojrzał na mamę. – Około pół godziny?

Zdaje się, że kiwnęła głową.

– Pasuje ci to, Auguście? – spytał mnie.

Nie odpowiedziałem.

– Pasuje ci? – powtórzyła mama.

Dopiero wtedy na nią popatrzyłem. Chciałem pokazać, że doprowadziła mnie do wściekłości. Ale widząc jej minę, tylko skinąłem głową. Mama była równie wystraszona jak ja.

Dzieciaki już wychodziły z gabinetu, więc ruszyłem za nimi.

– Do zobaczenia – powiedziała.

Jej głos brzmiał inaczej niż zwykle, trochę piskliwie. Nie odezwałem się.

Cudowny chłopak (wydanie filmowe)

Подняться наверх