Читать книгу Jej ostatni oddech - Роберт Дугони - Страница 9

Rozdział 1

Оглавление

Tracy Crosswhite przyglądała się parkującemu minivanowi, odnotowując w pamięci dziecięcy fotelik na tylnym siedzeniu i dyndającą za szybą żółtą wywieszkę Dziecko w samochodzie. Wysiadła z niego kobieta w czarnej kamizelce kuloodpornej, dżinsach i bejsbolówce z emblematem Seattle Mariners.

– Detektyw Crosswhite?

Tracy uścisnęła jej rękę, wyczuwając szczupłość i wiotkość jej dłoni.

– Po prostu Tracy. A ty jesteś posterunkową Pryor, tak?

– Katie. Jestem naprawdę bardzo wdzięczna. Przepraszam, że zajmuję ci czas po godzinach.

– Nie ma sprawy. Uczenie innych pozwala zachować formę. Masz okulary i nauszniki?

– Własnych nie mam.

Tracy nie przyszło nawet do głowy, że Pryor mogłaby mieć własny sprzęt.

– To trzeba ci je zorganizować.

Poprowadziła Pryor do przysadzistego betonowego budynku Towarzystwa Sportowego Policji Seattle. Jak większość strzelnic, ta też znajdowała się na uboczu, przy końcu wąskiej uliczki w przemysłowej dzielnicy Seattle, dwadzieścia minut od centrum.

Siedzący w dyżurce mężczyzna powitał Tracy, zwracając się do niej po imieniu, a ona dokonała prezentacji.

– Virgil, to jest posterunkowa Pryor. Potrzebujemy dla niej czegoś na oczy i uszy, a poza tym tarczy, paru pudełek amunicji i rolki taśmy.

– Ćwiczymy do testu kwalifikacyjnego? Zostało jeszcze ze dwa tygodnie, nie? – Virgil uśmiechnął się do Pryor. – Jesteś w dobrych rękach. – Zdjął z półki pudełka amunicji, z uchwytów na ścianie okulary i nauszniki. – Cały czas namawiamy Tracy, żeby zajęła się na stałe szkoleniem nowicjuszy. I co ty na to, Tracy?

– To co zawsze, Virgil. Zajmę się tym, jak ludzie przestaną się wzajemnie zabijać.

– Jasne, i jak pierdy przestaną śmierdzieć. – Rozejrzał się po półkach. – Muszę pójść do magazynku po taśmę.

– A po co nam taśma? – spytała Pryor po jego wyjściu.

– Do zaklejania dziur na tarczy – odparła Tracy.

– Nigdy wcześniej tego nie widziałam.

– Bo nigdy tyle się nie nastrzelałaś co dzisiaj.

Virgil wrócił i wręczył Tracy rolkę niebieskiej taśmy klejącej. Podziękowała, rzuciła do Pryor „Idziemy” i wyszła z budynku.

Wsiadły do jej forda pick-upa F-150 z 1973 roku. Po powrocie z Cedar Grove sprzedała subaru i byłoby ją stać na kupno czegoś lepszego, ale stary pick-up bardziej do niej pasował. Jego silnik dość długo się rozgrzewał, szczególnie w chłodne poranki, na obudowie było trochę wgnieceń i zadrapań, mimo to jak na swój wiek samochód prezentował się całkiem nieźle. A poza tym stary ford kojarzył się z pojazdem, którym ojciec woził ją i Sarę na zawody strzeleckie, gdy były jeszcze dziećmi.

Przejechała dwieście metrów wyboistą asfaltową drogą, zaparkowała przed wejściem na strzelnicę i zanurzyła się w dobrze jej znaną kakofonię wystrzałów i ujadania policyjnych psów. Nie wiedziała, co za geniusz wpadł na pomysł, by urządzić policyjną psiarnię tuż obok strzelnicy, ale współczuła zarówno mieszkającym w niej psom, jak i wszystkim, którzy musieli spędzić więcej niż minutę w ich jazgocie.

Na strzelnicę prowadziła bramka w wysokiej na dwa i pół metra stalowej siatce z ciągiem drutu żyletkowego na górze. Pogoda była typowo marcowa: siąpił lodowaty deszcz i było zimno. Czekając na posterunkową, Tracy pochuchała w dłonie, by je nieco rozgrzać. Idealne warunki na trening strzelecki.

– Od czego zaczniemy? – spytała Pryor.

– Ty strzelasz, ja patrzę – odparła Tracy.

W odległości dwudziestu pięciu metrów od osłoniętego metalowym daszkiem wału ziemnego, naszpikowanego pociskami, ciągnęło się piętnaście stanowisk strzeleckich odgrodzonych od siebie płytami sklejki. Tracy wybrała pierwsze od lewej, wprawdzie najbliższe psich bud, ale najdalsze od stanowisk zajętych przez dwóch mężczyzn w prawej części strzelnicy.

– Zaczniemy od ćwiczenia na pewność ręki z trzech metrów. Masz trzy sekundy na oddanie czterech strzałów, dwa w korpus, dwa w głowę.

– Jasne – rzuciła Pryor.

Przytwierdziły do płyty wiórowej tarczę z sylwetką „złoczyńcy” z masywnymi owłosionymi ramionami i ponurą miną, ustawiły go pod daszkiem i cofnąwszy się trzy metry od celu, stanęły na umieszczonym na ziemi znaku.

– Przygotuj się do strzału – zarządziła Tracy.

Pryor wyjęła z kabury glocka, skierowała lufę w ziemię i przyjęła postawę strzelecką: nogi rozstawione na szerokość ramion, lewa nieco wysunięta do przodu. Tracy postukała nogą w wewnętrzną stronę lewej stopy Pryor i o parę centymetrów powiększyła jej rozkrok.

– Ognia – rzuciła.

Posterunkowa uniosła pistolet, trzykrotnie wystrzeliła i po każdym strzale odruchowo się wzdrygnęła, przez co lufa każdorazowo lekko zeszła z celu. Był to typowy odruch wszystkich nowicjuszy, a jeszcze bardziej nowicjuszek, i Tracy wcale to nie zaskoczyło.

– Przygotuj się do strzału – powiedziała.

Pryor uniosła nausznik z lewego ucha.

– A nie sprawdzisz najpierw…

– Przygotuj się do strzału – powtórzyła Tracy.

Jej podopieczna opuściła nausznik i przyjęła odpowiednią postawę.

– Ognia.

Pryor wystrzeliła.

– Przygotuj się. Ognia.

Oddała kolejny strzał.

Strzelanie trwało aż do całkowitego opróżnienia magazynka. Pryor, lekko oszołomiona adrenaliną, opuściła broń.

– Dłonie i ramiona zaczynają boleć? – domyśliła się Tracy.

– Trochę.

– Ale idzie ci coraz lepiej.

– Lepiej – bąknęła Pryor, przypatrując się tarczy przez żółtawe okulary.

– Bo widzisz, ja mogę ci pomóc w tym, żebyś lepiej strzelała – powiedziała Tracy. – Ale nie mogę cię nauczyć strzelać. Sama musisz zapanować nad odruchem w chwili wystrzału. Wiesz, że huknie i będzie odrzut, więc się stresujesz i strzelasz niecelnie. Jedynym sposobem na opanowanie tego odruchu jest jak najwięcej strzelać. Jak często bywasz na strzelnicy?

– Staram się, jak tylko mogę, ale to dla mnie niełatwe – odparła Pryor. – Mam w domu dwie małe dziewczynki.

– Co robi twój mąż?

– Pracuje w firmie budowlanej.

– I chce, żebyś ty też pracowała?

– Oczywiście. Potrzebujemy pieniędzy.

– Więc musi się zająć córkami, żebyś ty mogła ćwiczyć. – Tracy wyciągnęła ku niej prawy kciuk. – Wiesz, od czego jest ten nagniotek?

– Od strzelania.

– Od ładowania magazynka. Przychodzę tu dwa razy w tygodniu w deszcz i upał, w dzień i w nocy. Żeby lepiej strzelać, trzeba ćwiczyć. A jeśli nie zaliczysz testu, możesz zapomnieć o pracy. Wyślą cię na dodatkowy kurs, ale będziesz już naznaczona. Wystarczy, że jesteś kobietą. Nie dawaj im kolejnych powodów, żeby mogli cię uważać za kogoś gorszego.

Pryor potrzebowała takich słów. A jej mąż pewnie jeszcze bardziej.

– To jak, chcesz się do tego przyłożyć?

Posterunkowa sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnęła telefon komórkowy.

– Pozwól, że zadzwonię do domu.

Odeszła parę kroków, a Tracy wykorzystała tę chwilę na załadowanie magazynka. Jeden z mężczyzn z drugiego końca strzelnicy przerwał strzelanie i podszedł bliżej.

– Widzę, że przyszłyście rozładować trochę tłumionej babskiej agresji – powiedział z przekąsem. Kapitan Johnny Nolasco jako szef Sekcji Ciężkich Przestępstw Kryminalnych był zwierzchnikiem Tracy. A także wyjątkowym palantem.

– Tak sobie strzelamy, kapitanie.

– Zbliża się test kwalifikacyjny. – Mimo chłodu Nolasco miał na sobie obcisłą koszulę z krótkimi rękawami, co pozwalało mu prezentować wytatuowany na prawym bicepsie drut kolczasty. – Może dobrze byłoby go urozmaicić?

Tarcza Tracy z jej testu kwalifikacyjnego na zakończenie akademii policyjnej trafiła do ustawionej przy wejściu do szkoły gabloty chwały, zastępując w niej tarczę z wynikiem Nolasco. W ciągu dwudziestu lat, które minęły od tamtego wydarzenia, nikomu nie udało się powtórzyć wyczynu Tracy, a zranione ego Nolasco nigdy nie zostało w pełni zaleczone.

– Jestem dobra – rzuciła, nie przerywając ładowania.

– Ale nie aż tak – prychnął, obrzucił jej podopieczną uważnym spojrzeniem, po czym bez słowa odwrócił się i odszedł.

Pryor skończyła rozmowę i podeszła do Tracy.

– Kto to był? – spytała.

– Powód, dla którego musisz zaliczyć ten test.

* * *

Zapadł zmrok i powietrze zasnuła ciągnąca znad morza mgła, w której światło lamp na słupach nabrało żółtawej barwy i widoczność mocno się pogorszyła. Tracy dopingowała Pryor, by ta nie zwracała uwagi na pogodę i skupiła się na doskonaleniu technik strzeleckich, na przykład na prawidłowym korzystaniu z przyrządów celowniczych.

– Jeśli nauczysz się strzelać przy takiej pogodzie, będziesz swobodniejsza podczas testu.

– Jaki masz najlepszy wynik? – spytała Pryor.

– Sto pięćdziesiąt.

– To wspaniały wynik. Gdzie się uczyłaś strzelać?

– Jako dziecko brałam udział w zawodach strzeleckich. To była rodzinna tradycja. Oceniano na nich szybkość i celność strzelania. To tak jak ze wszystkim. Jeśli chcesz odnosić sukcesy, musisz się napracować. Dobrych nawyków nabierasz, jeśli często powtarzasz właściwe czynności.

Pryor pogimnastykowała palce i podmuchała na rękę.

– Drętwieją ci dłonie? – spytała Tracy.

– Trochę.

– Zdobądź gumową poduszeczkę z piaskiem i ugniataj ją przy każdej okazji. Jeżdżąc w patrolu, siedząc w domu przed telewizorem.

– Hej, Tracy!

Chociaż rysy twarzy były rozmyte we mgle, rozpoznała w wołającym Virgila. Stał w otwartych drzwiach swojego śliwkowego plymoutha, machając ręką, lampka we wnętrzu samochodu oświetlała go od tyłu, reflektory zalewały blaskiem gęstniejącą mgłę, z rury wydechowej dobywały się białe obłoki spalin.

– Ja już skończyłem. Jak będziecie wychodzić, zatrzaśnijcie za sobą bramkę.

– Nie ma sprawy, Virgil.

Raz jeszcze pomachał ręką, wsiadł do samochodu i utonął we mgle z tak głośnym warkotem, jakby odpływał motorówką.

Tracy zmusiła Pryor do wystrzelania do końca całej amunicji i gdy wreszcie ogłosiła koniec, na twarzy jej podopiecznej pojawił się wyraz ulgi. Trochę jej jeszcze brakowało, ale postęp w strzelaniu był już widoczny.

– Pomogę ci zebrać mosiądz – powiedziała, choć łuski od ćwiczebnej amunicji były tak naprawdę aluminiowe.

– Sama to zrobię. – Tracy czuła lekkie wyrzuty sumienia, że tak długo ją przetrzymała przy tak podłej pogodzie. – Lepiej wracaj do domu. Nie przesadźmy za pierwszym razem.

– A ty?

– Na mnie czeka tylko kot. Zbieraj się i wracaj do rodziny.

Wzięły tarczę i kiedy Tracy odprowadziła Pryor do wyjścia, ta wręczyła jej gogle i nauszniki do zwrotu Virgilowi.

– Słuchaj – powiedziała. – Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować.

– Ależ wiesz. Po prostu zalicz ten test. A potem przekaż dalej to, czego cię nauczyłam.

Gdy ucichł szum silnika minivana posterunkowej, Tracy wyjęła dwudziestolitrowe wiadro spod wieżyczki kontrolera i wolnym krokiem ruszyła w stronę wału, wrzucając do wiadra puste łuski; zaczęły w nim pobrzękiwać jak garść bilonu. Psy, które ucichły po zakończeniu strzelania Pryor, znów się rozszczekały. Tracy zatrzymała się, bo nie bardzo chciało jej się wierzyć, by robiły to z powodu łusek w wiadrze. Zwłaszcza że dosłyszała jakby szum silnika samochodu. Popatrzyła w stronę drogi, ale we mgle nie dojrzała żadnych reflektorów. Nad jej głową coś pyknęło i zgasły wszystkie światła, pogrążając cały teren w kompletnych ciemnościach. Rzuciła okiem na wyświetlacz komórki. Punktualnie 21.00. Widać Virgil na tę godzinę zaprogramował gaszenie świateł na noc.

Usłyszała brzęknięcie bramki w ogrodzeniu i wydało jej się, jakby ktoś wszedł do środka, ale we mgle nic nie było widać. Odstawiła wiadro, położyła dłoń na rękojeści glocka i przekrzykując ujadanie psów, wrzasnęła:

– Jestem z policji i mam broń! Jeśli ktoś tam jest, niech się odezwie.

Odpowiedziała jej cisza.

Nie zdejmując ręki z rękojeści glocka, podniosła wiadro i poszła z nim do wieżyczki kontrolera. Zostawiła wiadro i zabrała okulary i nauszniki ochronne, by po drodze wrzucić je w szparę w drzwiach dyżurki. Ruszyła do wyjścia, czujnie się rozglądając.

Przechodząc przez bramkę, poczuła, jak coś smyrgnęło ją po głowie. Odskoczyła do tyłu, opędzając się ręką i drugą wyszarpując glocka z kabury. Nic się jednak nie wydarzyło, nikt się na nią nie rzucił, wyjęła więc z kieszeni telefon i zapaliła latarkę. Ostry snop światła odbił się od mgły niczym reflektory samochodu na szosie, jeszcze pogarszając widoczność. Podeszła do bramki i poświeciła w górę.

Z drutu żyletkowego zwieńczającego ogrodzenie zwisał sznur zakończony wisielczą pętlą.

Dokonała błyskawicznej oceny sytuacji. Była sama i dobrze widoczna w kręgu światła. Zgasiła latarkę.

Pętli z całą pewnością nie było w chwili, gdy Pryor odjeżdżała i paliły się jeszcze światła. Tracy nie miała omamów słuchowych czy wzrokowych i nie myliła się, sądząc, że słyszy jakiś samochód i widzi kogoś stojącego przy bramce. To nie lada wyczyn zawiesić stryczek na płocie policyjnej strzelnicy. Czy sprawca wiedział, że Tracy jest jeszcze w środku, czy sądził, że wszyscy już wyszli i na strzelnicy nikogo nie ma? W tej mgle mógł jej nie dostrzec. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Byłby to nadmierny zbieg okoliczności, gdyby ktoś przypadkiem powiesił wisielczą pętlę akurat tego wieczoru. A więc ten ktoś ją śledził i wybrał porę nieprzypadkowo. Pytanie tylko, czy chodziło mu o coś osobistego, czy o coś związanego z jej pracą. Policja z Seattle znalazła się ostatnio pod ostrzałem mediów, bo organizacje kobiece były oburzone brakiem postępów w śledztwie w sprawie zabójstwa tancerki erotycznej, którą znaleziono z pętlą na szyi w pokoju motelowym w północnym Seattle. Śledztwo w sprawie śmierci Nicole Hansen prowadziła Tracy do chwili jej wyjazdu do Cedar Grove, gdzie pojechała w związku z toczącym się procesem, w wyniku którego wypuszczono na wolność skazanego za zabójstwo jej siostry1. Podczas jej nieobecności w Seattle kapitan Nolasco przekazał sprawę Hansen do wydziału spraw dawnych, co wywołało oburzenie rodziców ofiary i organizacji kobiecych.

Tracy wybrała numer na swojej komórce i podała operatorce nazwisko, numer służbowy i miejsce pobytu, po czym poprosiła o przysłanie patrolu interwencyjnego CSI2.

Rozłączyła się i zaczęła analizować sytuację. Nie podobało jej się to, że sterczy na otwartej przestrzeni. Jej pick-up stał tuż za bramką. Gdyby udało jej się wskoczyć do środka, mogłaby podjechać do bramy wjazdowej i tam poczekać na patrol.

Trzymając glocka w wyciągniętej ręce, zaczęła ostrożnie przesuwać się do przodu. Ominęła zwisającą pętlę i opierając się plecami o siatkę, przeszła przez bramkę. Chrzęszcząc nogami na żwirze, przesunęła się wzdłuż pick-upa – od końca skrzyni do kabiny kierowcy. Wyjęła z kieszeni kluczyk i spuszczając na chwilę wzrok, wypatrzyła szparkę zamka w drzwiach. Wetknęła w nią kluczyk i przekręciła. Blokada zamka puściła. Tracy chwilę odczekała i ostrożnie uchyliła drzwi. Już miała wsiąść, gdy nagle dostrzegła, że z paki coś wystaje. Ktoś uchylił okienko w jej osłonie.

Przeszła do tyłu, chwilę odczekała i zajrzała do środka. Pusto. Odwróciła się i omiotła wzrokiem teren wokół pick-upa. Poza rozmytymi we mgle słupami telefonicznymi nie było nic widać.

Zamknęła okienko, przekręciła klamkę i usłyszała szczęknięcie mechanizmu blokującego. Gdy zawróciła ku kabinie kierowcy, psy znów zaczęły ujadać.

Jej ostatni oddech

Подняться наверх