Читать книгу Słowianie połabscy. Dzieje zagłady - Robert F. Barkowski - Страница 6
Dziedzictwo Europy
ОглавлениеPrzedstawiona w niniejszej książce historia plemion słowiańskich zamieszkujących Połabie poświadcza, że ich dzieje polityczne obfitowały we wszystko, co każdy mający odrobinę fantazji dramaturg mógłby sobie wyobrazić. Dziesiątki wojen, tysiące walk i bitew, wielcy i legendarni bohaterowie, niecni zdrajcy, tragiczne miłości, odwieczne tajemnice, potężne grody, sojusze i pakty, ołtarze pełne tchnących niesamowitością bogów, zróżnicowane taktyki i techniki militarne, przepiękne artefakty, prastare ustroje i obyczaje... A wszystko to przeżyte, spełnione i dokonane na przełomie 5–6 stuleci. To historia zaistnienia, wielowiekowego trwania i ostatecznej zagłady. Utrwalona w źródłach pisanych, językowych i archeologicznych.
Wydawałoby się zatem, że Słowianie połabscy wzbudzą podobne zainteresowanie w świecie współczesnym jak każda inna zaginiona, należąca do przeszłości cywilizacja. Tak jak Hetyci, starożytne ludy Azji Mniejszej i Afryki Północnej czy też Celtowie. Albo też jak państwa Majów, Inków i Azteków z okrutnymi rytuałami religijnymi, twierdzami pełnymi groźnych świątyń i zastępami walecznych wojowników. Czy chociażby jak tajemniczego pochodzenia Etruskowie. Fascynacja obcymi kulturami, obyczajami i pozostałościami materialnymi przyciąga miliony zainteresowanych do muzeów i kusi publiczność wyrobami medialnymi, od literatury do filmu. Lecz nie w odniesieniu do kultury dominującej przez kilkaset lat wczesnego średniowiecza między Łabą i Odrą, w samym środku Europy! A przecież wszystkiego tego było pod dostatkiem w historii Słowian połabskich. Pomarzmy przez chwilę, wyobrażając sobie wielkie Muzeum Słowian Połabskich, chociażby w miejscu którejś z ich prastarych siedzib, na przykład w Brennie? (niem. Brandenburg), Hobolinie? (niem. Hawelberg) czy nieodkrytej dotąd Radogoszczy? Nieprzebrane rzesze sympatyków, fascynatów i zainteresowanych odwiedzać mogłyby duże i przestronne sale muzealne, wypełnione licznymi eksponatami, podziwiać miniatury niezdobytych grodów, ze szczegółami odzwierciedlające skomplikowane techniki fortyfikacyjne, przewyższające ówczesne konstrukcje saskie lub duńskie. Wybudowane na wyspach pośrodku malowniczych jezior i rozlewisk rzek, otoczone prastarymi puszczami. W lasach małe repliki porozrzucanych osiedli, zwanych z polska opolami, budowanych na słowiańską modłę. Parę zagród i chat zbudowanych koliście wokół centralnego placu, w przeciwieństwie do osad germańskich wznoszonych i rozplanowanych wokół dwóch krzyżujących się ze sobą dróg. A wszystko to połączone misterną siecią niepozornych, wąskich dróg, niemalże ścieżek, tak łatwych do zamaskowania na wypadek zagrożenia. Całość zaś uzupełniona figurkami mieszkańców i żołnierzy trzymających pieczę nad grodem i okolicą.
Przed odwiedzającymi roztaczałaby się w ten sposób w najdrobniejszych szczegółach przebogata i pierwotna codzienność Połabia z czasów wyprzedzających późniejszą kolonizację. Żyjące własnymi zwyczajami społeczności, wyznające prastare religie i stosujące się do praw wiecowych. Miejsca kultu otoczone świętymi gajami lub skryte w wielkich, przepysznie zdobionych świątyniach. A w nich groźne bóstwa licznego panteonu słowiańskiego, każde przybrane w paradne pancerze, uzbrojone po zęby, z wyrytymi u podnóża imionami. Idąc dalej, liczne gabloty wypełnione naturalnej wielkości makietami słowiańskich wojowników, pieszych i konnych, w pełnym rynsztunku i uzbrojeniu. Byłoby w czym wybierać. Sama tylko taktycznie najważniejsza formacja Słowian połabskich, jaką byli łucznicy, dzieliła się na wiele rodzajów, w zależności od specjalizacji terenowej i specyfiki danego plemienia. Mieć możliwość przyjrzenia się z bliska i dokładnie konstrukcji łuków i rodzajom strzał, zastosowanym materiałom – wszystkiemu temu, co składało się na legendarną efektywność słowiańskich łuczników, o których głośno było na długo przed łucznikami angielskimi czy indiańskimi. Obejść naokoło figurę jeźdźca ciężkozbrojnego! Słowianie połabscy używali również jazdy pancernej, nie tylko lekkozbrojnej konnicy, jak się utarło przyjmować. Czy jeźdźcy ci nosili pancerze łuskowe (lamelkowe), czy też kolczugi; a może stosowano kombinację obydwu tych pancerzy? Dalej cała sala wypełniona świętymi sztandarami bojowymi (stanicami) z wizerunkami bogów i bogiń, rozłożonymi pomiędzy drewnianymi posągami bóstw nadnaturalnej wielkości; najpierw jednak trzeba by odnaleźć tę owianą legendą świątynię Redarów w Radogoszczy i zobaczyć osobiście owe imiona bogów wypisane na sztandarach i figurach, zanotowane przez kronikarzy, i spekulować, w jakim języku i jakim alfabetem sporządzono te napisy? A przecież jeden tylko język wchodziłby w rachubę: lechicki...
Następne sale wypełniałyby postacie, które zapisały się na trwałe w dziejach Połabia. Królowie, książęta, wodzowie i rycerze, którzy wyróżnili się odwagą i męstwem, mądrością i przedsiębiorczością, rządzą władzy i sławy, determinacją polityczną czy też przebiegłością, zdradą i okrucieństwem. Oto niektórzy z nich: Gostomysł, Mściwoj, Tęgomir, Jaksa z Kopanicy, Bolilut, Nakon, Kruto, Drożko, Miliduch, Drogowit, Niklot, Przybysław, Stojgniew – ich losy zostaną szczegółowo opisane w dalszych rozdziałach. Wokół nich zaś cała plejada postaci z krajów ościennych, z którymi prowadzili wojny lub zawierali sojusze, wiązali się poprzez związki małżeńskie lub zawzięcie nawzajem wyniszczali. Dla przykładu: Karol Wielki, Ludwik Niemiecki, Bolesław Okrutny, Henryk I Ptasznik, Otto I Wielki, Mieszko I, Bolesław I Chrobry, Harald Sinozęby, Knut Wielki, Waldemar I Wielki, Albrecht Niedźwiedź, Geron, Wichman Młodszy, Henryk Lew, Bolesław III Krzywousty czy też Mieszko II. A ileż sal trzeba by przygotować na same makiety bitew! Choćby słynna bitwa nad rzeką Reknicą (Rzeknicą) w 955 roku, nad Tangerą w 983 roku lub pod Przecławą w 1056 roku; do tego bitwy morskie, toczone przeważnie przeciwko duńskim wikingom; całe kampanie, oblężenia i obrona grodów, indywidualne pojedynki, wielkie powstania. Jest w czym wybierać. Historia wojen toczonych przez Słowian połabskich jest o wiele dłuższa niż niejednego dzisiejszego państwa europejskiego.
Lecz nic z tych rzeczy, nadaremne oczekiwania. Zupełnie jakby obszar pomiędzy Odrą a Łabą w sposób tajemniczy wypełniała przez parę stuleci próżnia kulturalna, niebyt historyczny, dziejowa nicość. Będąc niedawno na odczytach w Dreźnie znalazłem czas, by odwiedzić muzeum Karola Maya w Radebeul. Cuda niesłychane, gabloty pełne wymalowanych indiańskich wojowników, mapy rysowane przez wodzów, zbiory strzelb, dzid, tomahawków. Apacze na koniach, Irokezi w swoich kanu, generał Custer w samym środku piekła bitwy nad Little Big Horn... Wszystko pieczołowicie odtworzone, zrekonstruowane, tak żeby potomni po wsze czasy mogli podziwiać bohaterskie czyny dumnych plemion indiańskich. May opisał na tysiącach stron przygody szlachetnych Indian i mniej szlachetnych białych przybyszów, którzy unicestwili niemalże doszczętnie kulturę i dziedzictwo pierwotnych mieszkańców Ameryki Północnej. Kładł w swych powieściach szczególny nacisk na ukazanie przymiotów duchowych uciemiężonych plemion indiańskich. Odwiedziwszy Amerykę po raz pierwszy w życiu na cztery lata przed śmiercią, pofantazjował bezgranicznie z taką mocą narracyjną, że zafascynował miliony czytelników wizją odleg-łej, egzotycznej i prawie wytępionej kultury. I tak sobie w tym momencie pomyślałem, stojąc oszołomiony pośrodku wiernie odtworzonej wioski Siuksów: przecież pisarz ten całe swe życie spędził na byłych obszarach Marchii Miśnieńskiej i Łużyckiej, pomiędzy Chemnitz (słowiańska Kamienica) a Dreznem (słowiańskie Drezdno). Po co szukał tak daleko inspiracji dla swoich dzieł? Przecież sam był niejako elementem zaginionej cywilizacji, cząstką zapomnianej i stłumionej kultury, w mniejszym lub większym stopniu odległym echem perfekcyjnie zgermanizowanego Etnosu słowiańskiego. Wychował się w otoczeniu szczątków i pozostałości grodów słowiańskich – około 128 za jego czasów w dzisiejszej Saksonii – nie zadawszy sobie pytania o ich pochodzenie? O plemiona je zamieszkujące, wojowników broniących wałów, bohaterskich wodzów walczących desperac-ko z nawałą kolonizacji? O historie kryjące się za tym wszystkim? Na wyciągnięcie dłoni miał temat przekraczający swym tragizmem i dramaturgią wszystkie wymyślone przez niego historie. Zadumałem się nad tym wszystkim głośno, nad niebywałą ironią losu i nad tym, jak szczelnie można przykryć dywanem zapomnienia niemałą część europejskiej historii. By na tym całunie zapomnienia egzaltować się czymś odległym, zupełnie obcym, najlepiej z innych kontynentów. Towarzyszące mi grono niemieckich przyjaciół zdumiało się jeszcze bardziej, a to z powodu mych uwag i dygresji. Ludzie ci, bądź co bądź wykształceni i o niemałych horyzontach myślowych, wysłuchali cierpliwie mego skróconego ekskursu na temat Słowian połabskich, ich genezy i upadku, czynów i dokonań, a także znaczenia dla dzisiejszych narodów środkowej Europy. I zabrzmiało to dla nich jak opowieści fantastyczne, nieprawdopodobne baśnie i kompletne wymysły. Po czym staliśmy tak w milczeniu w otoczeniu gablot z eksponatami garnków lepionych przez kobiety Apaczów. Oni zatroskani moim zainteresowaniem czymś dla nich tak nierealnym, ja zaś zadumany nad smutnym losem Słowian połabskich i ironią historii.
Jak to możliwe, że tak ważna część przeszłości nie znalazła należytego miejsca w pamięci współczesnego społeczeństwa? Przecież badacze nie szczędzili, zarówno dawniej, jak i dzisiaj, wysiłków zmierzających do odsłonięcia dziejów Połabia. Największe zasługi na tym polu położyli siłą rzeczy naukowcy polscy i niemieccy. I przyznać trzeba, że mimo początkowych niesnasek w obu obozach, wynikłych z pobudek nacjonalistycznych, politycznych i ideologicznych – trzeba było wyjść poza wąski punkt postrzegania tego problemu z perspektywy historii własnego kraju, a Niemcy musieli dodatkowo pozbyć się zapędów rewizjonistycznych – wspólny dorobek okazał się ogromny i bardzo wartościowy. Dopiero konglomerat obydwu szkół, zaciętej analizy historyków niemieckich w połączeniu z genialną syntezą historyków polskich, wyrwał z nicości i zapomnienia dzieje Słowian połabskich. Dziś praktycznie każdy może skorzystać z owoców tych prac. Trzeba tylko mieć ochotę i czas na pogrzebanie w zbiorach. Mówiąc o wkładzie historyków w badania nad przeszłością, nie wolno zapominać o osiągnięciach językoznawców i archeologów. Jednym słowem, interdyscyplinarna i internacjonalna współpraca odsłoniła obraz słowiańskiej cywilizacji Połabia – brakuje tylko czynnika medialnego, by wiedzę tę ponieść pomiędzy szerokie rzesze społeczeństwa po obu stronach Odry, czyniąc to w sposób przystępny i zrozumiały dla zwykłego czytelnika, niebędącego historykiem, archeologiem lub językoznawcą.
Między innymi dlatego napisałem tę książkę. Z jednej strony, by uniknąć zatroskanych spojrzeń na wzmiankę o Słowianach połabskich. Ale ważniejszą motywacją jest oddanie skromnego hołdu cywilizacji, z którą czuję się związany. Bez względu na to, po której stronie Odry mieszkam i bez względu na język, którym się posługuję. To jest właśnie to dziedzictwo, obojętnie, czy jest się Polakiem czy Niemcem. Polacy są echem Słowian połabskich pod dwoma względami: wspólny język lechicki i wspólny Etnos, przynajmniej przed podziałem i wyodrębnieniem się niezależnych organizacji plemiennych. Wspólne obyczaje, obrzędy, kultura i język ułatwiały kontakty pomiędzy plemionami połabskimi a polskimi. Kto czuje się i jest Polakiem, ten nosi w sobie jakąś resztkę Połabia. Nie inaczej jest z Niemcami. Gdyby nie słowiańska ludność Połabia, to nie wiadomo, czy w ogóle by istniało państwo niemieckie w obecnej postaci, bez ziem słowiańskich między Łabą a Odrą zredukowane do dzisiejszej Bawarii, Szwabii i terenów nad Renem, podobne mniej więcej do dzisiejszej Austrii i Szwajcarii razem wziętych. Słowianie połabscy stali się najważniejszą częścią historii Niemiec, ponieważ historia Niemiec bez Słowian połabskich jest nie do pomyślenia. Słowianie połabscy przyczynili się do stworzenia narodu, który jednak tak naprawdę właśnie dzięki temu nie jest czysto germański. Prawie każdy Niemiec wywodzący swe korzenie z terenów dzisiejszych wschodnich Niemiec ma słowiańskich przodków. Przytoczę tu słowa średniowiecznego kronikarza niemieckiego Helmolda von Bosau zawarte w jego Slawenchronik (pol. Kronika słowiańska) opisującego opór i niechęć części rycerstwa saskiego zmuszonego do krwawych krucjat na Połabiu w 1147 roku: „Czyż ten lud [Słowianie], który zwalczać zmuszeni jesteśmy, nie jest naszym własnym pobratymczym ludem?”[1].
Temat ten interesuje mnie już od wczesnej młodości. Wszystkie informacje potrzebne do napisania tej książki zaczerpnąłem z oryginalnych źródeł (lub ich tłumaczeń) powstałych pomiędzy VI a XIII wiekiem: kronik, roczników, nekrologów, inwentarzy dokumentów wystawianych przez władców i Kościół (świadectwa, nadania, przywileje), żywotów. Oprócz tego, zbierając materiały do publikacji, korzystałem z ponadstuletniego dorobku nauki polskiej i niemieckiej, a ponieważ posługuję się biegle obydwoma językami, ułatwiło mi to korzystanie z dostępnej literatury w oryginale. Szczególnie znajomość języka niemieckiego jest absolutnie niezbędna dla samodzielnego i szczegółowego zapoznania się z bogatym materiałem źródłowym i opracowaniami. Zainteresowanych czytelników odsyłam do wykazu źródeł pisemnych na końcu książki, na nich bowiem opiera się ta publikacja.
Słowianie połabscy ulegli zagładzie: militarnie, politycznie, etnicznie i kulturowo. Z tego powodu nie dorobili się własnych kronikarzy, historyków, hagiografów i biografów, którzy przedstawiliby nam historię ich narodu bez subiektywnych naleciałości innych nacji: Niemców, Polaków, Duńczyków i Czechów. Każdy współczesny autor pochodzi przecież z któregoś z wymienionych czterech krajów i czy tego chce czy też nie, dziedziczy niemalże automatycznie i bezwiednie uzależnione historią własnego kraju zapatrywania, poglądy i osądy. Będąc tego świadom, postarałem się mimo wszystko o spojrzenie nieco nowatorskie, próbujące przynajmniej częściowo przedstawić czytelnikowi historię polityczną Słowian połabskich z ich punktu widzenia, czyli kogoś, kto nie istnieje. Oznacza to spojrzenie subiektywne, osądzające pozytywnie działalność Słowian połabskich, a negatywnie działania ich wszystkich przeciwników i wrogów, którzy dążyli do zniszczenia tego ludu ogniem, mieczem i krzyżem – tych co nadeszli z północy, ze wschodu, z południa i z zachodu.
1 Helmold von Bosau, Chronica Slavorum/Slawenchronik, 65.