Читать книгу Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy - Robert Krasowski - Страница 6
ОглавлениеOd autora
Ta książka zaskoczy Czytelnika, bo opowiada historię odmienną od tej, którą zapamiętał. Może to zrodzić nieufność wobec autora, ale zapewniam, że ten problem był również moim udziałem. Mnie także w pamięci pozostał obraz epoki inny niż ten, który wyłonił się w trakcie pracy nad książką. Ale przyjrzawszy się dokładnie zebranym materiałom, uznałem, że myliłem się wtedy, a nie teraz. Że myliłem się, kiedy na gorąco budowałem swoje opinie, a nie teraz, kiedy je spokojnie weryfikowałem.
Po raz kolejny przekonałem się, że nawet uważnie obserwując politykę, na bieżąco niewiele z niej rozumiemy. Oczywiście ta pesymistyczna teza stoi w całkowitej sprzeczności z naszym codziennym doświadczeniem. Przecież dzięki telewizji polityka dzieje się niemal na naszych oczach. Jej bohaterów widzimy tak często, że zrodziło to w nas przekonanie, iż poznaliśmy nie tylko ich poglądy, lecz nawet intencje. Ale to nieprawda. Polityki nie można zrozumieć w czasie realnym. Podlega ona tym samym prawidłom co cała historia, jej sens ujawnia się dopiero po latach, gdy poznajemy skutki wydarzeń. Oraz gdy sami stajemy wobec niej w chłodnej roli historyka.
Ta książka jest owocem tego chłodu. Postanowiłem zapomnieć wszystko, co widziałem, myślałem i pisałem. Postanowiłem przemyśleć politykę na nowo. Zrobiłem to, aby się wyrwać z emocji politycznych tamtej epoki. Także ze swoich własnych emocji. Chciałem sprawdzić, jak było naprawdę.
Nie wiem, w jakim stopniu to się udało. Muszę jednak przestrzec Czytelnika, że jeśli pójdzie tą drogą, jeśli na nowo przemyśli politykę w III RP, czeka go niemiłe zaskoczenie. Nie tylko dlatego, że jego dawni bohaterowie okażą się mniejsi, zaś wrogowie godni szacunku. Przede wszystkim straci zaufanie do samego siebie, do swoich poznawczych kompetencji. Zobaczy, że były wydarzenia, których sensu w ogóle nie zrozumiał. Na przykład wszyscy myślimy, że wojnę na górze wywołał Wałęsa, tymczasem było odwrotnie – Wałęsa był ofiarą napaści, a całość winy spoczywa na Mazowieckim. I nie jest to hipoteza badawcza, którą Czytelnik może odrzucić, ale historyczna oczywistość, którą po latach potwierdzają nawet politycy z otoczenia Mazowieckiego.
Mechanizm większości błędów jest ten sam. W naszej pamięci pozostaje diagnoza sformułowana na bieżąco, gdy wydarzenia właśnie się toczyły. Kłopot w tym, że kiedy trwa polityczna walka, nigdy nie wiemy, jak jest naprawdę. Znamy tylko relacje obu stron. Politycy przedstawiają nam swoje wersje wydarzeń, a my z tej talii wybieramy jedną z opowieści. Tę, która wydaje się najbardziej przekonująca. Nie mając żadnej pewności, czy to, co przekonujące, jest jednocześnie prawdziwe.
Po latach okazuje się, że w wielu przekonujących historiach nie było nawet grama prawdy. Opowieści o szkodach wyrządzonych przez grubą kreskę są w całości zmyślone. Opowieści o radykalizmie Olszewskiego również. Podobnie nieprawdziwe są relacje o politycznym cynizmie SLD, o zachłanności na władzę Geremka, o demoniczności Wachowskiego, o brutalnym dyktacie „Gazety Wyborczej”, o sympatii UW do postkomunistów. To są jedynie produkty politycznej propagandy. Nasza wiedza o historii najnowszej polityki przypomina muzeum czarnego piaru.
Największą mistyfikacją jest jednak seria opowieści o Lechu Wałęsie. Jego prezydentura została zapamiętana jako wielka klęska. Kolejne czarne legendy zbudowały obraz polityka, który zupełnie się pogubił. Otoczony podejrzanymi ludźmi, uwikłany w nieczyste układy, zamiast liderem rodzącej się demokracji stał się dla niej największym zagrożeniem. Tymczasem kiedy pochylimy się nad tamtą epoką, zobaczymy, że mimo licznych wad był Wałęsa najbardziej wartościowym ogniwem polskiej polityki. Jako jedyny próbował zapanować na rzeczywistością i jako jedyny dostrzegł realne słabości polskiej demokracji. To brzmi jak paradoks, ale najbardziej wnikliwe tezy metapolityczne sformułował nie Kaczyński, nie Geremek, nie Michnik, nie politologowie i publicyści, lecz prosty elektryk.
Obawiam się, że ocena Wałęsy wywoła w Czytelniku największy opór. Opowiem więc historię, która pokazuje, że dobrze go rozumiem. Otóż w dwudziestą rocznicę 4 Czerwca napisałem tekst podsumowujący tamte wydarzenia. Z tezą, że o ile Wałęsa okazał się fatalnym prezydentem, to w 1989 roku był politykiem ewidentnie wybitnym. Dzień później Wałęsa zadzwonił do mnie, dziękując za ciepłe słowa. Ale zaraz potem skupił się na diagnozie, że jego prezydentura była porażką. Wywiązała się dyskusja, ja mówiłem swoje, Wałęsa swoje. Aż wreszcie Wałęsa uciął dyskusję puentą, że jak kiedyś znajdę czas, niech to sobie raz jeszcze przemyślę.
Kiedy zdecydowałem się napisać historię polskiej polityki, przypomniałem sobie tamtą dyskusję. Siadłem do pracy z planem, że krok po kroku opiszę Wałęsę jako głównego winowajcę upadku obozu solidarnościowego. Jako człowieka, który najpierw zbudował coś wielkiego, a potem bezmyślnie to zniszczył. Jednak przyjrzawszy się faktom, musiałem zmienić zdanie. Nie było obozu solidarnościowego, był tylko Wałęsa. Jeden wielki polityk i tłum politycznych amatorów.