Читать книгу Mistyfikacja Bourne'a - Роберт Ладлэм - Страница 11
Rozdział 2
ОглавлениеLeżący bezwładnie na ziemi w Tenanganie Bourne szepcze jej do ucha:
– Powiedz im.
Moira klęczy, skulona, w chmurze kurzu, w kałuży krwi. Słucha go jednym uchem, do drugiego przyciska telefon komórkowy.
– Leż spokojnie, Jasonie. Wzywam pomoc.
– Powiedz im, że nie żyję – mówi i traci przytomność.
• • •
Jason Bourne znów miał ten sen i obudził się spocony jak mysz, w przesiąkniętej potem pościeli. Od upalnej tropikalnej nocy dzieliła go rozwieszona nad łóżkiem moskitiera. Gdzieś wysoko w górach padał deszcz. Słyszał odległy huk grzmotów przypominający tętent koni, czuł słaby, wilgotny wiatr na piersi, nagiej w miejscu, w którym rana już się prawie zagoiła.
Minęły trzy miesiące od czasu, gdy został postrzelony, od chwili gdy Moira spełniła jego polecenia co do joty. I teraz praktycznie wszyscy, którzy go znali, wierzyli, że nie żyje. Poza nim prawdę znały tylko trzy osoby: Moira, Benjamin Firth, australijski chirurg, którego ściągnęła do wioski Manggis, i Frederick Willard, ostatni członek Treadstone, człowiek, od którego dowiedział się, że Leonid Arkadin przeszedł tam szkolenie. To właśnie Willard, z którym Moira skontaktowała się na prośbę Bourne’a, zajął się treningami pacjenta, gdy tylko doktor Firth mu na to pozwolił.
– Masz cholerne szczęście, człowieku – powiedział lekarz, kiedy Jason odzyskał przytomność po pierwszej z dwóch operacji. Przy rozmowie była Moira, która dosłownie przed chwilą, w sposób możliwie jak najbardziej ostentacyjny, zakończyła formalności związane z transportem „ciała” Bourne’a do Stanów. – Prawdę mówiąc, gdyby kształt twojego serca był prawidłowy, zginąłbyś niemal natychmiast. Ktokolwiek do ciebie strzelał, wiedział, co robi. – Złapał Bourne’a za ramię i uśmiechnął się sucho. – Ale nie musisz się martwić, doprowadzimy cię do porządku. W miesiąc, może dwa.
Miesiąc, może dwa. Bourne, wsłuchany w zbliżającą się apokaliptyczną ulewę, wyciągnął rękę, dotknął wiszącego przy łóżku dwustronnego ikatu, odzyskał odrobinę spokoju. Pamiętał długie tygodnie spędzone w klinice dobrego doktora na Bali, tygodnie spędzone w ukryciu z powodów zarówno zdrowotnych, jak i bezpieczeństwa. Przez kilka tygodni po drugiej operacji mógł tylko siadać, nic więcej. Podczas tych ciągnących się dni poznał głęboko skrywany sekret Firtha: był on niepoprawnym alkoholikiem. Trzeźwego jak niemowlę widywano go wyłącznie wtedy, kiedy miał pacjenta na stole operacyjnym. Okazał się genialnym chirurgiem, ale kiedy nie operował, śmierdział arakiem, sfermentowanym balijskim napojem alkoholowym tak mocnym, że kiedy czasem zapomniał o zamówieniu czystego alkoholu, używał go do sterylizacji stołu operacyjnego i narzędzi chirurgicznych. Dzięki temu Bourne’owi udało się także wyjaśnić kolejną tajemnicę: co robi on w zapadłej dziurze, tak dalekiej od cywilizacji – wyrzucano go po kolei z każdego szpitala w Australii Zachodniej.
Łańcuch wspomnień przerwało nagle wejście doktora, odwiedzającego pokój znajdujący się po przeciwnej stronie kliniki niż sala operacyjna.
– Firth, co porabiasz o tej nocnej godzinie?
Doktor usiadł ciężko na stojącym przy ścianie wyplatanym krześle. Wyraźnie kulał, bo miał krótszą jedną nogę.
– Nie lubię błyskawic i grzmotów – wyznał.
– Jesteś jak dziecko.
Firth skinął głową.
– Pod wieloma względami tak – przyznał – tylko w odróżnieniu od mnóstwa durni, których miałem wątpliwą przyjemność spotkać w dawnych złych czasach, potrafię się do tego przyznać.
Bourne włączył nocną lampkę. Stożek światła ogarnął łóżko i fragment podłogi. Zagrzmiało bliżej niż jeszcze przed chwilą. Firth pochylił się w stronę światła, jakby szukał w nim schronienia. W ręku ściskał za szyjkę butelkę araku.
– Twój wierny towarzysz – zauważył Jason.
Doktor tylko się skrzywił.
– Dziś nie pomoże mi żadna ilość alkoholu.
Jego pacjent wyciągnął rękę i dostał butelkę. Wypił łyk, oddał ją właścicielowi. Chociaż lekarz siedział na krześle, nie sprawiał wrażenia rozluźnionego. Huknął kolejny grzmot, a w następnej chwili ulewa uderzyła w słomiany dach chaty z hukiem karabinowego wystrzału. Firth znów się skrzywił, ale nie tknął araku. Wyglądało na to, że nawet on zna granice.
– Mam nadzieję, że zdołam cię przekonać, byś odpuścił sobie trochę z ćwiczeniami fizycznymi – powiedział.
– A to dlaczego?
– Bo Willard zbytnio cię eksploatuje.
– Taką ma pracę.
Firth oblizał wargi, organizm domagał się alkoholu.
– Może i racja, ale nie jest twoim lekarzem. Nie rozebrał cię na kawałki, nie pozszywał z powrotem. – Spojrzał na butelkę, postawił ją na ziemi, między stopami. – A poza tym przeraża mnie.
– Wszystko cię przeraża – zauważył Bourne. To twierdzenie zabrzmiało dziwnie łagodnie.
– Nie, nie wszystko. – Firth przeczekał huczący im nad głową grom. – Na przykład nie przerażają mnie poszarpane ciała.
– Poszarpane ciało nie może ci się odgryźć – zauważył Bourne.
Lekarz uśmiechnął się smutno.
– Nie masz moich koszmarów.
– I dobrze. – Oczami wyobraźni Bourne znów oglądał samego siebie, leżącego na zakrwawionej ziemi w wiosce Tenganan. – Mam swoje.
Przez długą chwilę obaj milczeli. Bourne zadał w końcu jakieś pytanie, ale w odpowiedzi usłyszał tylko krótkie chrapnięcie, więc położył się, przymknął oczy i zasnął, jak sobie tego życzył. Nim obudził się rano, znów odwiedził Tenganan – choć tego nie chciał, znów poczuł bijący od rozgrzanego ciała Moiry silny zapach cynamonu zmieszany z odorem krwi.
• • •
– Podoba ci się?
Moira trzymała w dłoni tkaninę w kolorach bogów: Brahmy, Wisznu i Sziwy – błękitnym, czerwonym i żółtym. Zdobił ją skomplikowany wzór splecionych kwiatów, być może plumerii. Ponieważ używano tylko farb naturalnych, niektórych na bazie wody, innych na bazie oleju, przygotowanie tkaniny zajmowało od osiemnastu miesięcy do dwóch lat. Barwa żółta, personifikacja Sziwy niszczyciela, przez kolejne pięć lat utleniała się powoli, ujawniając w końcu swój właściwy odcień. W dwustronnych ikatach wzór wpisany był zarówno w wątek, jak i osnowę, tak że utkana prezentowała czyste kolory w odróżnieniu od bardziej znanych, jednostronnych, w których wzór znajdował się tylko po jednej stronie, druga zaś pełniła funkcję neutralnego tła, na przykład czarnego. Otoczone szacunkiem, wręcz czczone, wisiały na honorowym miejscu w każdym domu na Bali.
– Tak, bardzo mi się podoba.
Za chwilę Bourne miał mieć pierwszą z dwóch operacji.
– Suparwita powiedział, że to ważne. Mam dla ciebie dwustronny ikat. – Moira pochyliła się bardziej. – Jest święty, pamiętaj. Brahma, Wisznu i Sziwa będą cie bronić od złego. Od choroby. Dopilnuję, żeby zawsze był blisko ciebie.
A tuż przedtem, nim doktor Firth zawiózł go na wózku do sali operacyjnej, dodała jeszcze:
– Wszystko będzie dobrze, Jasonie. Wypiłeś herbatę z kenkuru.
Kenkur – pomyślał Bourne w momencie, gdy lekarz dawał mu narkozę. Lilia zmartwychwstania.
• • •
Kiedy Benjamin Firth ciął go, kiedy szanse na to, że przeżyje, były jeszcze niewielkie, Jason Bourne śnił o świątyni położonej wysoko w górach Bali. Przez jej czerwone, rzeźbione wrota widać było zamglony kształt piramidy, górę Agung, błękitną i majestatyczną na tle żółtego nieba. Patrzył na wrota z wielkiej wysokości. Rozejrzał się i stwierdził, że stoi na najwyższym stopniu stromych potrójnych schodów, strzeżonych przez sześć okrutnych kamiennych smoków, których wyszczerzone zębiska miały ze dwadzieścia centymetrów długości. Ciała smoków wyginały się w górę, tworząc balustradę dla trzech biegów schodów; balustradę, która sprawiała wrażenie tak niezwykle solidnej, jakby niosła schody w górę, aż do placu przed właściwą świątynią.
Wzrok Bourne’a znów przyciągnęła brama i góra Agung. Tym razem dostrzegł sylwetkę na tle świętego wulkanu i serce mocniej zabiło mu w piersi. Promienie zachodzącego słońca padały na jego twarz; osłonił dłonią oczy i wytężył wzrok, próbując rozpoznać tę postać, która tymczasem obróciła się w jego kierunku. Czuł jednocześnie przeszywający ból… i przyjemność.
W tej samej chwili doktor Firth stwierdził nieprawidłowość w budowie jego serca. Pracował teraz ze świadomością, że ma szansę uratować pacjenta.
Niewiele ponad cztery godziny później zmęczony, lecz odrobinę triumfujący, przeniósł pacjenta do sali pooperacyjnej, która miała stać się jego domem na następne sześć tygodni. Moira już na nich czekała. Twarz miała bladą, nie malowały się na niej żadne uczucia, chociaż przez nie czuła ściskanie w dołku.
– Nie umrze? – spytała, niemal dławiąc się tymi słowami. – Proszę mi powiedzieć, że nie umrze.
Firth opadł ciężko na składane krzesło. Powoli zdjął zakrwawione rękawiczki.
– Kula przeszła na wylot. To dobrze, nie musiałem jej wyciągać. Pani Trevor, pozwolę sobie wyrazić starannie przemyślaną opinię: będzie żył. Z jednym zastrzeżeniem: nic na tym świecie nie jest pewne. A zwłaszcza w medycynie.
Wypił pierwszy tego dnia łyk araku, a Moira podeszła do Bourne’a, czując zarazem radość i obawę. Była tak przerażona, że przez ostatnie cztery i pół godziny serce bolało ją prawdopodobnie równie mocno jak jego. Spojrzała na bladą, lecz spokojną twarz Jasona, ujęła go za dłoń i ścisnęła mocno, ponownie nawiązując z nim kontakt fizyczny.
– Jasonie – powiedziała.
– Nadal jest nieprzytomny – powiedział Firth. Jego głos jakby dobiegał z bardzo daleka. – Nie słyszy pani.