Читать книгу Stephen King: Instrukcja obsługi - Robert Ziębiński - Страница 16
MIASTECZKO SALEM
(‘SALEM’S LOT)
ОглавлениеPierwsze wydanie amerykańskie: Doubleday, 1975
Wydania polskie: Amber, 1991; Prószyński i S-ka, 2008; Albatros / Prószyński i S-ka (Kolekcja Mistrza Grozy), 2018
Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik
W 1960 roku trzynastoletni Stephen King pierwszy raz spróbował podbić świat. Wspólnie z przyjacielem ze szkolnej ławy, Chrisem Chesleyem, napisał zbiór opowiadań People, Places and Things, który wydał we własnym wydawnictwie – Triad & Gaslight Books. Oczywiście była to oficyna powołana do życia w pokoju młodego pisarza. Nigdzie niezarejestrowana, nieposiadająca jakiejkolwiek formy prawnej. Antologia ukazała się w niezwykle limitowanej edycji – dziesięciu egzemplarzy. Do dziś przetrwał jeden – bez dwóch opowiadań – skrzętnie ukrywany przez Kinga w domowym archiwum. Ale sama antologia jest tu najmniej istotna. Chodzi o Chrisa Chesleya. Przyjaźń z kumplem z liceum przetrwała lata, a King często, pijąc piwo, dyskutował z nim o tym, jaką powieść mógłby napisać. Jedna z takich dyskusji dotyczyła napisania na nowo Drakuli. Doszło do niej trzynaście lat po tym, jak dwaj chłopcy próbowali podbić świat.
King uważał, że hrabia Dracula nie miałby szans we współczesnym świecie. Że FBI szybko namierzyłoby go i zgarnęło. Chesley był sceptyczny wobec wizji kolegi. Obaj wychowali się na prowincji. Obaj nigdy na oczy nie widzieli agenta FBI. Za to wiedzieli, że w małych miasteczkach dzieją się rzeczy, o których nie wie nikt. Małe społeczności nie dzielą się informacjami na swój temat… I tak pod wpływem argumentów kolegi – oraz żony – King zaczął zmieniać swoją opinię na temat ponownego zjawienia się pośród ludzi Drakuli… Wymyślił nawet potencjalny tytuł Second Coming.
Niewiele później został zawezwany przez swojego wydawcę do Nowego Jorku. Niebawem miała się ukazać Carrie, a wydawnictwo, które wierzyło w potencjał autora, chciało drugiej powieści. To Bill Thompson – redaktor, który jako pierwszy uwierzył w talent Kinga – namówił go na wydanie Second Coming. Podczas biznesowego lunchu pisarz zreferował mu fabuły dwóch powieści. Pierwszą była Blaze, balansująca na pograniczu melodramatu i thrillera opowieść o porwaniu, które poszło źle; drugą – Kingowska wariacja na temat Drakuli. Wydawca wybrał tę drugą.
Sam King w wielu wywiadach przyznawał później, że decyzja o publikacji Miasteczka Salem zaważyła na całym jego życiu, ale obaj z Thompsonem podjęli ją z pełną świadomością konsekwencji. Obaj bowiem obawiali się wydania tuż po Carrie kolejnego horroru, po którym czytelnicy i krytycy mogliby uznać Kinga za autora piszącego tylko powieści grozy. Uznali i z tą łatką King będzie walczyć – mniej lub bardziej udanie – przez całe życie. Ale czymże jest etykieta wobec dobrej powieści?
Tymczasem Miasteczko Salem to bezsprzecznie powieść wybitna i tak różna od Carrie, że chwilami trudno uwierzyć, że wyszły spod jednego pióra. Przede wszystkim jednak ta książka będzie w zasadzie wyznaczać kurs, jakim przez całą swoją karierę podróżować będzie King.
Mamy w niej bohatera, który wraca do rodzinnego miasta, uciekając przed traumami przeszłości: Bena Mearsa, który przybywa do Salem, gdzie spędził dzieciństwo, by odnaleźć w sobie chęć życia i przy okazji napisać nową powieść. Mamy miasto, zamknięty samowystarczalny ekosystem, który King wykorzystuje zarówno do pokazywania różnorodnych modeli ludzkich zachowań, jak i do budowania parafrazy Ameryki. Mamy wreszcie romans, który od tej powieści w niemal każdej książce Kinga będzie miał bardzo podobny przebieg. Mężczyzna zawsze traci kobietę, którą kocha. Kobieta zawsze będzie bardziej odważna i bohaterska od mężczyzny i za to przyjdzie jej płacić najwyższą cenę. Tak, związek Mearsa z Susan Norton będzie powracał jeszcze wiele razy i zawsze King będzie go kończył w taki sam ponury i przygnębiający sposób. Na końcu mamy wreszcie zły dom – miejsce przeklęte, nie tylko górujące nad miastem, ale też mające realny wpływ na historię i losy mieszkańców.
Czytając dziś Miasteczko Salem, trudno nie odnieść wrażenia, że to powieść, w której King po prostu odważył się pisać. Dzięki pierwszemu kontraktowi i temu, że został doceniony przez wydawcę, rozwinął skrzydła, pokazując przy tym, że potrafi straszyć jak mało kto i ma na to straszenie swój własny patent, który polegał na prostym zabiegu – odwlekaniu momentu kulminacyjnego. Miasteczko Salem to powieść, w której groza jest elementem napędzającym fabułę, ale podana jest ona w tak inteligentny sposób, że czytelnik nie zauważa nawet momentu, w którym sam dopowiada sobie to, czego się boi. King ogranicza pojawianie się wampira, wzorując się przy tym zresztą na Drakuli Stokera, i stawia na poczucie zagrożenia, a nie na sam horror.
O czym tak naprawdę jest Miasteczko Salem? W ogromnym skrócie – to historia pisarza przyjeżdżającego do małego miasta w stanie Maine, do którego równocześnie trafia także pewien wiekowy wampir. Podczas kiedy pisarz próbuje wrócić pamięcią do radosnych czasów dzieciństwa, wampir z pomocą swojego ludzkiego pomocnika powoli przejmuje władzę nad miastem. W pokonaniu go pomaga Mearsowi pewien młody chłopiec. I w ten sposób King wprowadza kolejny motyw powtarzający się w jego twórczości – odtrącone przez rodziców dziecko walczące ze złem.
Miasteczko Salem trafiło do księgarni w ponaddwudziestotysięcznym nakładzie w twardej oprawie i… nie było hitem. Był rok 1975, właśnie kończono produkcję Carrie, a King i jego wydawca czekali na sukces. Sprzedażowo Miasteczko Salem tuż po wejściu na rynek nie przyniosło tego sukcesu. Ale literacko – owszem. Na powieść zwrócili uwagę krytycy; recenzje ukazały się między innymi w „New York Times Book Review”. King udowodnił nią, że jego talent sięga o wiele dalej niż pisanie prostych horrorów. Że jeśli tylko mu się chce – i ma dobrą historię – jest w stanie budować światy, które wciągają i nie dają o sobie zapomnieć.
CIEKAWOSTKA
Miasteczko Salem to druga powieść Kinga, przy której prawa do wydania kieszonkowego sprzedano za pół miliona dolarów. Cokolwiek złego przeżył w swoim życiu, lata chude właśnie się dla niego zakończyły.
ADAPTACJE FILMOWE MIASTECZKA SALEM
Miasteczko Salem
(Salem’s Lot)
1979 (pierwsza emisja CBS), w reżyserii Tobego Hoopera, z Davidem Soulem, Jamesem Masonem, Bonnie Bedelią.
Szczyt grozy!
Pierwsze spotkanie Kinga z telewizją i zarazem druga filmowa adaptacja jego prozy. Reżyserię powierzono twórcy Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, Tobemu Hooperowi, a serial powstał w chwili, kiedy w Stanach wampiry były na topie. Dlatego, aby odróżnić Kingowskiego wampira Kurta Barlowa od innych – między innymi od Draculi – producenci wpadli na pomysł, aby przez całą projekcję nie wypowiadał on ani słowa. I tak Barlow w serialu komunikuje się z otoczeniem tylko przez swojego wspólnika Strakera. Fakt, że powstawało wówczas sporo filmów o krwiopijcach, a sam horror był już w kinach gatunkiem niezwykle cenionym, nie oznaczał, że telewizyjne Miasteczko Salem powstawało bez większych problemów. W 1979 roku bowiem stacje telewizyjne wciąż żyły głównie z seriali takich jak Domek na prerii. Stąd też droga do przeniesienia na srebrny ekran drugiej powieści Kinga była długa i wyboista. Tak naprawdę okres preprodukcji, czyli przygotowywania do realizacji, trwał blisko trzy lata. I serial powstał dzięki samozaparciu jednego człowieka – Richarda Kobritza, producenta, który wierzył w projekt od początku, od momentu, gdy planowano nakręcić Miasteczko Salem jako film kinowy. Bo tak naprawdę od tego wszystko się zaczęło. Studio Warner Bros próbowało powtórzyć sukces Carrie, ale żaden ze scenariuszy nie nadawał się do produkcji; sam King kpił z nich, mówiąc, że „zalatują trupem”. Żeby było jeszcze zabawniej, serial powstał w ogromnej mierze dzięki temu, że… Kubrick zaczął kręcić Lśnienie. To wtedy Warner Bros ostatecznie odpuściło realizację kinowego Miasteczka Salem, a Kobritz ruszył z produkcją serialu.
Jego oś fabularna pozostała wierna powieści.
Plakat do Miasteczka Salem, 1979
Mimo lat, które upłynęły od powstania Miasteczka Salem, serial Hoopera pozostaje jedną z najlepszych telewizyjnych adaptacji prozy Kinga. Wynika to przede wszystkim stąd, że producenci i reżyser nie bali się zastosować pewnego przewrotnego zabiegu: tożsamość złego jest trzymana w tajemnicy przez blisko połowę projekcji. Wiemy, że coś się dzieje, wiemy, że jest to coś złego, wampir jednak objawia się dopiero po dziewięćdziesięciu minutach. Co ciekawe, tuż przed premierą okazało się, że stacja uznała scenę, w której bohaterowie rozprawiają się z krwiopijcą, za zbyt okrutną i została ona „wyciemniona”.
Warto dodać, że był to także jeden z najpopularniejszych miniseriali tamtych lat. Obawy, że wychowana na Domku na prerii publiczność ucieknie przed horrorem, okazały się bezpodstawne. A kiedy w 1980 roku CBS emitowała jego powtórkę, zbiegła się ona z wyborami na burmistrza Los Angeles. Film przerywano spotami wyborczymi, co doprowadziło do wściekłości telewidzów, którzy zasypali szefostwo CBS pełnymi oburzenia listami. Miasteczko Salem cieszyło się tak dużą popularnością, że stacja planowała nakręcenie kontynuacji. Nad jej scenariuszem pracował Robert Bloch – autor Psychozy i jeden z ulubionych autorów Kinga – ale serial zawieszono. W 1987 roku powstała jednak kinowa kontynuacja Miasteczka Salem, zatytułowana Powrót do miasteczka Salem. Jej twórcą był Larry Cohen, który, co zabawne, miał być reżyserem Miasteczka Salem w czasach, gdy Warner Bros chciało zrobić film kinowy.
Powrót do miasteczka Salem
(A Return to Salem’s Lot)
1987, w reżyserii Larry’ego Cohena, z Michaelem Moriartym, Samuelem Fullerem i Andrew Dugganem
Film Larry’ego Cohena.
Ten film to bardziej ciekawostka niż adaptacja twórczości Kinga. Zresztą nawet trudno nazwać go adaptacją, King bowiem nigdy nie napisał kontynuacji Miasteczka Salem, choć ponoć, jak wieść gminna niesie, zarówno producenci, jak i wydawcy go do niej namawiali, a on sam miał śladowy pomysł na nią. Widać jednak nie był to dobry moment na kontynuowanie własnych historii, chociaż przecież napisał dwa opowiadania osadzone w Salem.
Powrót do miasteczka Salem to dowód na to, że King stał się już instytucją, a producenci zaczęli krążyć dookoła niego jak rekiny. W 1987 roku Miasteczko Salem wciąż uchodziło za jeden z najlepszych seriali telewizyjnych, a skoro King nie chciał dopisać drugiej części… należało napisać ją samemu. Tak powstał film dziwny, szalony, ale intrygujący. Oczywiście nawiązanie do Miasteczka Salem miało gwarantować przychód i było tanim chwytem reklamowym, ale na szczęście ta kontynuacja została nakręcona przez Larry’ego Cohena – jednego z najciekawszych, a na pewno najbardziej pomysłowych rzemieślników kina klasy B – który, co ciekawe, był wówczas zobowiązany kontraktem do kręcenia wyłącznie kontynuacji znanych filmów.
Głównym bohaterem jest Joe Weber – antropolog, ale przede wszystkim menda żerująca na ludzkich nieszczęściach. Pewnego dnia Joe, ku swojemu zaskoczeniu, dowiaduje się, że nie dość, że musi się zająć swoim nastoletnim synem, to jeszcze wrócić do miasta, a raczej miasteczka, w którym się wychował. Na miejscu okazuje się, że Salem rządzą wampiry, a Joe ma z nimi więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Cohen nie próbuje podrabiać Kinga, przeciwnie – skonstruował swój film tak, aby był on zaprzeczeniem Miasteczka Salem. U Kinga grozę budowała tajemnica, tu tajemnic nie ma. Wampiry pojawiają się od razu i są zupełnie innymi stworami niż w powieści i serialu. Ich społeczeństwo podzielone jest na kasty i rządzi się swoistym regulaminem. Przede wszystkim zaś wampiry bawią się ludźmi, tak jak koty zamęczają dla rozrywki myszy.
W filmie Cohena kicz miesza się z zabawą, punk z pulpem, a całość balansuje na pograniczu mrocznej komedii, celowej parodii i taniego filmu grozy. A gdy na ekranie pojawia się legendarny Sam Fuller, wcielający się w postać łowcy nazistów – a skoro w okolicy nie ma nazistów, to czemu nie pozabijać wampirów? – Powrót do miasteczka Salem wzbija się na wyżyny absurdu. Ale właśnie dzięki temu, że wszystko, co widzimy na ekranie, jest celowo przerysowane, film autentycznie bawi. Trudno oczywiście uznać go za dzieło kontynuujące historię Kinga, ale obejrzeć na pewno warto. Choćby po to, by zobaczyć, jak można zabawić się twórczością autora Lśnienia.
Sam King nie komentuje publicznie produkcji Cohena, choć nietrudno się domyślić, jaki jest jego stosunek do tego filmu. Niemniej jednak wyraził zgodę na użycie swojego nazwiska w kampanii promocyjnej i na odniesienie w tytule do Miasteczka Salem.
Miasteczko Salem
(Salem’s Lot)
2004 (stacja TNT), w reżyserii Mikaela Salomona, z Robem Lowe'em, Donaldem Sutherlandem i Rutgerem Hauerem
W małych miasteczkach zło rozprzestrzenia się szybko.
Niesamowicie ogląda się tę ekranizację, mając w pamięci rewelacyjną telewizyjną adaptację z 1979 roku. Tamten serial to majstersztyk grozy umiejętnie połączonej z wątkami obyczajowymi. Tu mamy do czynienia z tworem, który z całych sił próbuje być lepszy od poprzednika, przez co niszczy misterną konstrukcję Kingowskiego oryginału.
Bo w serialu Salomona wszystko jest inaczej. Niby oś fabularna jest taka sama – wampir składa wizytę w małym amerykańskim miasteczku – ale diabeł tkwi w szczegółach. I w powieści Kinga, i w serialu tożsamość złego była długo ukrywana. Tu od samego początku wiemy, kim jest. Tam nie wchodził on w interakcję – poza oczywiście gryzieniem – z mieszkańcami, tu jest bardziej towarzyski. Ale to jeszcze nie koniec. Scenarzyści nowego Miasteczka Salem pozmieniali bohaterom życiorysy, niektóre w dość absurdalny sposób. Ben nie jest już autorem powieści, lecz reportażystą, który przeżył piekło wojny w Afganistanie, a do Salem trafia wiedziony nie traumą, ale chęcią napisania reportażu o domu Marstenów, co doprowadza do konfliktu z Susan. Poza tym mamy i dziewczynę gwałconą przez ojca, i starszą panią, która chadzała w młodości na orgie do domu Marstenów, a jakby tego było mało, twórcy serialu na siłę tłumaczą wszelkie niuanse i niedopowiedzenia z oryginału. W dodatku dopisano dziwną klamrę kompozycyjną (nawiasem mówiąc, nawiązującą do Mrocznej Wieży: do historii opowiedzianej przez ojca Callahana), pożyczono kilka wątków ze Sklepiku z marzeniami… Litanię udziwnień mógłbym tu ciągnąć w nieskończoność. Pytanie tylko – czemu one służą?
Niestety, odpowiedź nie będzie satysfakcjonująca. No, może niezupełnie. Bo wszelkie ingerencje w oryginalny tekst pokazują, jak mocno na przestrzeni lat zmieniły się telewizja i podejście producentów do serialu. W pierwszym Miasteczku Salem ufano wyobraźni widza i budowano serial na grze w niedomówienia. Tu niedomówień już nie znajdziecie. Wszystko, co widzicie, jest szczegółowo opisane i zaplanowane, żeby przypadkiem nikt z odbiorców nie musiał zbyt długo myśleć nad tym, co widzi. Przykre to, bo akurat na planie nowego Miasteczka Salem zebrano świetną obsadę, a reżyser – zawodowy rzemieślnik – doskonale panuje nad narracją. Szkoda tylko, że nie ma niczego ciekawego do opowiedzenia. Choć amerykańscy widzowie byli innego zdania – serial był najpopularniejszym miniserialem roku gromadzącym przed odbiornikami prawie sześć milionów Amerykanów.