Читать книгу Chata nad jeziorem - Roma J.Fiszer - Страница 5
Rozdział 2
ОглавлениеMłode ziemniaczki i marchewka, w całości, już dochodziły, a po chwili kuchnię wypełnił zapach smażonego schabowego souté. Vanessa ze zdziwieniem skonstatowała, że nie zapomniała kupić nawet bułki tartej do posypania marchewki, a do popicia ulubionej maślanki. Porcja na talerzu wyglądała okazale i różniła się zdecydowanie od obiadów zjadanych jeszcze do wczoraj, gdy w menu królował makaron z jajecznicą albo mrożone pierogi. Przeniosła apetycznie wyglądające i pachnące danie do saloniku, podeszła do okna i je otworzyła. Spojrzała przelotnie na wzgórza okalające kotlinę i zasiadła do stołu. Jadła z apetytem. Odkryła po chwili, że z głośników dochodzi głos Andrei Bocellego śpiewającego piosenkę Love in Portofino. Widać bezwiednie uruchomiła odtwarzacz, w którym tkwiła płyta, włożona tam kilka miesięcy temu. Uśmiechnęła się. Mogła słuchać Bocellego bez końca. Znajomi się dziwili, ale ona tak miała i było jej z tym dobrze. To znaczy lubiła i nową, i starą muzykę, ale przy Andrei czuła się znakomicie, dodawał jej siły i poprawiał nastrój.
Kiedy zjem, zadzwonię do mamy, pomyślała i skinęła głową. Po kulkunastu minutach, stojąc w progu balkonu, trzymała telefon przy uchu.
– Halo… – usłyszała głos mamy.
– Dzień dobry, mamusiu. Wróciłam…
– A gdzieś wyjeżdżałaś?
– Nie, tak mi się powiedziało, bo ze trzy miesiące milczałam.
– Zauważyłam…
– Czy bardzo się na mnie gniewacie?
– A cóż to za słowo „gniewacie”? Zniszczyłaś życie nam, Andrzejowi i jego rodzicom. Ze wstydu nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać. Na nasz widok przechodzą na drugą stronę ulicy.
– A ja cię nie obchodzę? Moje szczęście i samopoczucie? Przecież od świąt Bożego Narodzenia wiele razy wyjaśniałam wam, o co chodzi.
– Zachowałaś się nieodpowiedzialnie, a po tym, co dzisiaj mówisz, widzę, że nic się nie zmieniłaś. Liczyłam, że coś do ciebie wreszcie dotrze.
– Może byście mnie odwiedzili? Można by spokojnie porozmawiać.
– Ja nie mam zamiaru! – wykrzyknęła matka. – Przynajmniej na razie. Poczekam, aż zmądrzejesz.
– Ależ mamo!
– Vanesso, ciężko mi, ale naprawdę nie mam ochoty. Pomyśl o wszystkim, co ci powiedziałam, a teraz wybacz, robię tacie obiad.
– Do widzenia, mamo.
– Do widzenia.
Vanessa przymknęła oczy. Takiej mamy nie pamiętała. Zawsze była skora do rozmowy, nawet w najtrudniejszych sytuacjach życiowych uważała, że trzeba rozmawiać. Vanessa oparła się o framugę drzwi. Pokręciła głową z dezaprobatą. Uniosła komórkę ponownie i wśród abonentów wyszukała tatę. Po chwili usłyszała ciepły tembr jego głosu.
– A już myślałem, córcia, że telefon też wyrzuciłaś…
– Dzień dobry, tatusiu… A ty nie mogłeś do mnie zadzwonić?
– Tym razem całkowicie stanąłem po stronie mamy. Ciężko to przeżyła, a ja po rozmowie z wujkiem Przemkiem miałem trzydniowego kaca – zaśmiał się cicho.
– I to wszystko?
– Córcia, ruch jest wciąż po twojej stronie. Nie wykluczam, że te dziary czy złoty łańcuch albo łysa głowa Andrzeja uraziły twoje doznania artystyczne, ale to, co zrobiłaś, to znaczy forma, było nieodpowiednie.
– A co byłoby, twoim zdaniem, w tej sytuacji odpowiednie?
– Myślałem, że znajdziesz sama, że już znalazłaś odpowiedź. To ty musisz ją znaleźć, a nie my.
– Rozmawiałam z mamą i zapraszałam do siebie…
– I co ci odpowiedziała?
– Że nie ma mowy, aż sobie przemyślę… czy jakoś tak.
– Tym razem, bez wątpienia, będę dalej stał po jej stronie, chociaż tęsknię.
– Dobrze chociaż to usłyszeć, tato.
– Córcia. Jesteś mądra i musisz to jakoś rozwiązać.
– Do Andrzeja nie wrócę, nie ma o czym mówić.
– Ale to ty go zawiodłaś!
– A to, że zrobił z siebie wampira, to nic? On zawiódł mnie bardziej, bo… – Vanessa pacnęła się w czoło. Nie! Nie wolno mi tego mówić! Przymknęła oczy.
– Widziałem, że teraz zapuścił jeżyka i chodzi bez tego okropnego łańcucha – rzucił ojciec, jakby zupełnie nie zauważył zawahania w jej głosie.
– A dziary?
– Nie rozmawiałem z nim, ale zgłębiłem temat sam. Są prawie nieusuwalne, a jeśli, to będą blizny.
– No widzisz? Mógł pomyśleć wcześniej. Kochałam go za jego naturalność…
– Widać niewystarczająco. – Ojciec wszedł jej w słowo.
– Widać…
Chciała coś jeszcze dodać, ale zamilkła.
– Córciu, zadzwoń kiedyś znowu, jak już ułożysz sobie w głowie, co i jak. Cieszę się, że wreszcie się odezwałaś. Przepraszam, ale wsiadam do auta. Spieszę się do domu na obiad.
– Do miłego, tato. Smacznego. Na wszelki wypadek prześlę ci zaraz mój adres, bo może jednak skusicie się kiedyś na odwiedziny. Niedługo odezwę się znowu.
– Dobrze. Pa.
– Pa.
Ależ oni się zapiekli. Vanessa pokręciła głową. Kochałam Andrzeja niewystarczająco…? Hmm. Kochałam go mocno, może nawet za mocno. Nie... To było akurat tyle, że chciałam i marzyłam, by razem z nim iść przez resztę życia. Nikogo ani wcześniej, ani później nie kochałam. Co to znaczy później? Zmarszczyła brwi. Później jest właśnie teraz. Ale ja mam już trzydzieści lat! No, bez przesady! Trzydzieści lat to wcale nie tak dużo.
Ruszyła do przedpokoju i stanęła przed lustrem. Ciemna szatynka, o nienagannej figurze, nie za wysoka, ale nie malutka – uśmiechnęła się. Pokręciła biodrami. Mam zgrabne nogi i reszta też niczego sobie… Fajne są te szorty. Muszę w nich wyjść na ulicę, a nie tylko paradować po domu. Włosy trzeba trochę podciąć, bo idzie lato i w długich będzie mi za gorąco. Machnęła rozpuszczonymi lokami w lewo i prawo. Fajna jesteś, chociaż szkoda tych prawie piętnastu lat… Na drugi raz muszę jeszcze pomalować usta pomadką i trochę zrobić sobie oczy. Mrugnęła piwnym okiem do młodej kobiety w lustrze. Co mi się od wczoraj stało? Wzruszyła ramionami i wróciła do salonu.
Rozejrzała się przytomnie wokół. Nie dojrzała żadnego śladu, który by przypominał jej Andrzeja. Wszystko, co się z nim kojarzyło, wcześniej przecież usunęła. Usiadła w fotelu. Jej wzrok zawisł na okalających osiedle wzgórzach. Nie ma go już w moim życiu. Żal mi tych lat, ale koniec umartwiania się.
Dobrze byłoby z kimś porozmawiać, wyżalić się, wyspowiadać. Boże! Jaka ja jestem nagle racjonalna! Podciągnęła nogi do siebie i oparła brodę na kolanach. Kiedyś czytałam, że szczera rozmowa to najlepsza terapia. Ale z kim? Rodzice nie chcą ze mną rozmawiać, a to są moi najlepsi przyjaciele. I co teraz? Przecież w środowisku, gdybym z kimś chciała na taki temat pogadać, wyśmiano by mnie. Właśnie dlatego stroniła od zawiązywania przyjaźni, czuła się inna niż oni. Poczynając od formy, czyli sposobu noszenia się, ubierania, po przepis na życie. Zawsze chciała być normalna. Tak to sobie definiowała. Normalna i zwyczajna do bólu. Zaraz, zaraz. Co to znaczy normalna i zwyczajna? Przecież ta normalność i zwyczajność runęły trzy miesiące temu, a właściwie wcześniej, więc może to oni mają rację?
– Nie! – krzyknęła, aż sama przestraszyła się swojego donośnego głosu. – No, to co mam zrobić? – zapytała cicho.
Wstała i podeszła do drzwi balkonowych. Rozejrzała się powoli po swoim osiedlu leżącym w uroczej kotlinie. Przymrużyła oczy. Na początek namaluję wzgórze z samotnym świerkiem pośrodku kotliny. Utkwiła w nim wzrok i przechyliła kilkakroć głowę. Wiosennego obrazka z nim jeszcze nie mam, a zimowe chyba ze trzy. Oparła się o balustradę balkonu. A co tam dzisiaj robi tyle młodzieży? Przecież na to wzgórze na ogół przychodzą mamy z dziećmi posiedzieć na kocykach. Znoszą chrust? Zaraz, zaraz. Czy dzisiaj nie jest aby Noc Świętojańska?
Spojrzała na trzymaną w dłoniach komórkę. Oczywiście. Przyglądała się wzgórzu z samotnym świerkiem. Oczami wyobraźni dostrzegła palące się wieczorem ognisko, wyłaniający się od czasu do czasu zza wysokich płomieni świerk, a w tle ciemniejące coraz bardziej niebo. Już wiem! Namaluję serię obrazków z ogniskiem! Może to banalne, ale zawsze o czymś takim marzyłam. Dzisiaj wykonam kilka szkiców, a od jutra będę malować. Wieczorem zrobię zdjęcia, żeby uchwycić zmieniające się barwy wzgórza, stojącego na nim świerku, płonącego ogniska i ciemniejącego coraz bardziej nieba. Klasnęła w dłonie.
Wróciła do saloniku. Podeszła do odtwarzacza i zmieniła płytę. Oczywiście znowu Andrea, ale tym razem pierwsza płyta z jego utworami, którą sobie sprawiła dawno temu: Romanza. Po chwili popłynął jego anielski głos w piosence Con te partiro. Kiedy zabrzmiały pierwsze tony kolejnej piosenki, Vivere[1], siedziała już skupiona przed sztalugami z ołówkiem w dłoni. Cicho wtórowała śpiewającej gościnnie z Bocellim Laurze Pausini, czekając, co odpowie jej Andrea. Uwielbiała tę piosenkę. Znała doskonale włoski i potrafiła w lot tłumaczyć słowa piosenek w tym języku.
Laura:
Żyję powtarzając wczoraj
wiecznie pakując się w kłopoty
żyję i pytam ciebie: kim jesteś?
Ale ty, lustro, nie odzywasz się nigdy.
Ja – nie jestem w stanie stworzyć niczego.
Ja – Kocham miłość, ale nie kocham ludzi.
Ja – nie będę nigdy bogiem.
Żyć – nikt nas tego nie nauczył
Żyć – wciąż powtarzając przeszłość
Żyć – nawet jeśli nigdy nie prosiłam się o to, żeby żyć,
jak piosenka, której nikt nigdy nie zaśpiewa.
Andrea:
Lecz gdybyś zobaczyła człowieka przed twoimi drzwiami,
który śpi owinięty w kartonie.
Gdybyś zechciała któregoś ranka wsłuchać się w świat
bez odgłosu deszczu,
Ty – potrafisz tworzyć swoim głosem,
Myślisz myślami ludzi
No, a Bóg – istnieje tylko Bóg.
Żyć – nikt nas tego nie nauczył
Żyć – nie można żyć bez przeszłości
Żyć – jest pięknie, nawet jeśli nigdy o to nie prosiłaś,
I do każdej piosenki zawsze znajdzie się ktoś chętny,
kto będzie ją śpiewał.
Laura:
Ktoś, to dla mnie za mało
Żyć – wciąż poszukując wielkiej miłości
(Andrea: dlaczego, dlaczego nie żyjesz dzisiejszego wieczora)
Żyć – jak byśmy nigdy nie mieli umrzeć
(Andrea: dlaczego, dlaczego, nie żyjesz teraz?)
Żyć – żeby nagle zdać sobie sprawę z tego, że tego życia
to ty tak naprawdę nie przeżyłeś.
(Andrea, w tle: Dlaczego, dlaczego, dlaczego życie to nie życie)
Laura: Mówię ci nie…
Andrea: Mówię ci tak…
Laura: Mówię ci, że... Chce mi się żyć[2]!!!
Vanessa przywarła plecami do oparcia krzesła i znowu się zamyśliła. Zawsze uważałam, że to mądry tekst. No, a teraz mocno pasuje do mojej sytuacji. Może nie do końca wiem jeszcze, po co i dla kogo, ale chce mi się żyć. Zawsze chciałam przecież długo żyć. Muszę i będę żyć.
W trakcie pozostałych piosenek nuciła, ale wyłączyła wewnętrznego tłumacza. Pracowała nad szkicami. Spoglądała na wzgórze, wykonywała kilka kresek, przechylała głowę, porównując z widokiem za balkonowymi drzwiami, korygowała, a potem stawiała kolejne kreski. Kiedy płyta się skończyła, miała gotowe trzy szkice różniące się nieco od siebie. Odłożyła do pudełka ołówki.
– Na początek wystarczy. – Przechylając głowę, raz jeszcze taksowała kolejno szkice. – A teraz co? – Rozejrzała się po saloniku i podniosła z wolna.
Wyszła na balkon, spoglądając na wzgórze z samotnym świerkiem. Obok ułożonego już kopca chrustu dostrzegła dwóch leśników w zielonych mundurach.
– Pewnie będą się dzisiaj opiekować ogniskiem i pilnować, żeby ogień był czysty, zamiast gryzącego dymu z opon, jak w ubiegłym roku. Ostatecznie to Trójmiejski Park Krajobrazowy. Dzięki temu zapewne przyjdzie więcej mieszkańców osiedla. Może być pięknie.
Już od kilku chwil z tyłu głowy krążyła jej myśl o komputerze i internecie. Zerknęła z balkonu przez drzwi w kierunku kredensu. To tam ukryła przed sobą laptop trzy miesiące temu.
Podładuję go tylko, powiedziała do siebie, wzruszając ramionami.
Po chwili laptop leżał już na stoliku przy fotelu. Podłączyła zasilanie i nacisnęła włącznik. Po kilkunastu sekundach na ekranie wyświetliło się okienko logowania. Wpisała hasło.
I co dalej? Opadła na oparcie fotela. Wpatrywała się w ekran. Zlustrowała listwę dolną.
– Aha! Trzeba zaktualizować system i aplikacje – mruknęła po chwili do siebie, gdy dojrzała podświetlone na czerwono komunikaty systemu.
Po kilkunastu minutach zaktualizowany komputer ponownie poprosił o hasło.
– I co teraz? – Rozłożyła ręce.
Machinalnie uruchomiła Firefoxa, weszła w wyszukiwarkę Google i… zawiesiła się. Przymknęła oczy, żeby się skupić. Po chwili skinęła głową, jakby się ze sobą zgodziła. Wpisała hasło: portale randkowe. Wyświetliła się spora lista. Najpierw nazwy, a obok ich krótkie opisy. Najbardziej zaintrygował ją portal o dziwnej nazwie: ARTYSTYCZNE DUSZE wraz z opisem: portal dla samotnych i zagubionych, posiadających wyższe wykształcenie. Może to coś dla mnie? – pomyślała i delikatnie, jakby nie do końca przekonana, nacisnęła enter. Po chwili na tle złamanego serca pojawiło się okienko logowania z informacją, że jeśli nie ma się konta, to trzeba się zarejestrować. Zmarszczyła brwi, ale ręka sama sięgnęła po notes, który zawsze podczas pracy na laptopie miała pod ręką. Wpisywała a vista niezbędne do założenia konta dane do komputera i zapisywała je na kolejnej wolnej kartce w notesie.
Czyli tutaj będę Zosią Trójmiejską, malarką, uśmiechnęła się po chwili. W ponad pięćdziesięciu procentach to prawda.
Machnęła dłonią i teraz już zdecydowanie nacisnęła enter.
Z listy, która pojawiła się po chwili, wybrała opcję CZAT. Na błękitnym tle z wieloma bladoróżowymi serduszkami pojawiały się teksty poprzedzane nickami właścicieli kont. Po treści wpisów domyśliła się, że to są odrębne wątki i może wybrać dowolny spośród nich. Treść większości była banalna, ale zainteresował ją wpis Emilii z Krakowa, która chwaliła się Annie z Łodzi, że dzisiaj była ze sztalugami na Starym Rynku, lecz zamiast malować, karmiła gołębie. Kliknęła nick Emilii i ujrzała całą ich wcześniejszą rozmowę. Emilia informowała Annę, że wiatr mocno dzisiaj zawiewał, chmury co chwila przykrywały słońce, spadło nawet kilka kropli deszczu. Ponieważ nie było sprzyjających warunków, wybrała karmienie gołębi. Po tych słowach wstawiła kilka roześmianych buziek. Vanessa postanowiła poprosić o możliwość włączenia się do ich rozmowy. Wystukała na klawiaturze prośbę, krótko opisała, czym się zajmuje, i wyjaśniła, że dzisiaj przygotowywała szkice na potrzeby obrazków, które chce jutro malować. Po chwili rozległy się z czatu dwa piknięcia, świadczące o przyjściu dwóch wiadomości, a na ekranie pojawiły się kolejno teksty Emilii i Anny, że zgadzają się na udział Zosi we wspólnej rozmowie.
Zosia Trójmiejska: Dziękuję wam bardzo. Jestem dzisiaj pierwszy raz na tym portalu, ale nie wiem jeszcze, czy zagoszczę tutaj na dłużej. Nie ukrywam, że zainteresowała mnie tematyka malowania, o której przeczytałam u Emilii, stąd moja prośba.
Anna z Łodzi: Ja z kolei piszę białe wiersze, ale trudno nazwać mnie poetką, choć wydawnictwa pełne są próbek mojej twórczości. Hi, hi, hi :)
Emilia z Krakowa: Lubię twórczość Anny, zwłaszcza że specjalizuje się w śmiałych erotykach. Poproś ją, Zosiu, żeby przysłała ci jakąś próbkę.
Vanessa nie zdążyła zareagować, kiedy z czatu doszło piknięcie i pojawił się kolejny wpis Anny.
Anna z Łodzi: Jutro wyjeżdżam na Mazury złapać trochę wytchnienia w leśniczówce u znajomych, więc zgadzam się, Emilio, żebyś przesłała Zosi, co tylko chcesz z mojej twórczości. Za tydzień wrócę i chętnie poznam jej opinię. Do usłyszenia i trzymajcie się, dziewczyny. Pa.
Zosia Trójmiejska: Chętnie przeczytam twoje wiersze. Pa, Anno.
Emilia z Krakowa: Prześlę jej. Pa, Anno.
Zosia Trójmiejska: Długo się znacie, Emilio, z Anną?
Emilia z Krakowa: Już ponad dwa lata. Miałam wtedy porządnego „doła” i trafiłam tutaj, a ona niewiele wcześniej przede mną. Jest tu po to, żeby badać, jak odbierane są jej wiersze, i dla poszukiwania drogi do wydawców.
Zosia Trójmiejska: Trochę to będzie wyglądało, że plotkujemy, ale czy to jedyna rzecz, którą się Anna zajmuje?
Emilia z Krakowa: Ona lubi, jak się o niej mówi :) To jest bizneswoman, ale z artystyczną duszą. Powiedziała mi, że jak wydadzą już jej pierwsze wiersze, to jest w stanie sporo zainwestować w ich reklamę.
Zosia Trójmiejska: Ciekawe. No, ale jeśli ma się niezależność finansową, to łatwiej. Ja tak nie mam :( Jestem tylko zwyczajną malarką :)
Emilia z Krakowa: A czy możesz mi zdradzić, Zosiu, co cię skłoniło, że pojawiłaś się na tym portalu?
Zosia Trójmiejska: Jak by ci tu powiedzieć… Też mam, a właściwie miałam „doła”, ale za to takiego jak Rów Mariański.
Emilia z Krakowa: Osobistego czy twórczego?
Zosia Trójmiejska: Zaczęło się od osobistego. Ech, może kiedyś ci opowiem, ale w skrócie… na ostatnim zakręcie uciekłam sprzed ołtarza.
Emilia z Krakowa: Oo, to jesteś nieprawdopodobnie odważna!!! „Uciekająca panna młoda”[3] po polsku? Powiedz choć słowo, co takiego się stało, bo pękam z ciekawości :)
Zosia Trójmiejska: Jeszcze nie wiesz, co się stało, a już się ze mnie nabijasz :(
Emilia z Krakowa: Opowiadaj, nie ściemniaj :) Przez te dwa lata, jak już uporałam się sama z sobą, stałam się wziętą specjalistką od leczenia złamanych serc. Hi, hi, hi :) Chwalę się, ale jak posiedzisz tutaj dłużej, to sama zobaczysz.
Zosia Trójmiejska: Taaaa, pewnie tak naprawdę jesteś literatką, czyhającą na łatwy temat.
Emilia z Krakowa: No co ty! Z polaka ledwie zdałam maturę, to znaczy wiesz… pomysł jak zwykle miałam dobry, ale zawiodły: styl, gramatyka i ortografia. Jestem w tym zakresie dysfunkcyjna :) Potrafię wypowiadać się, wyrażać wyłącznie pędzlem, nie słowem, więc nie bój się. Ale nie chcesz, nie mówisz i już :)
Zosia Trójmiejska: Co do malowania, mam tak samo i jestem szczęśliwa, kiedy mogę to robić.
Emilia z Krakowa: A oprócz tego czym się zajmujesz?
Zosia Trójmiejska: Niczym. To znaczy ostatnie trzy miesiące cierpiałam z własnego wyboru w samotności, a dopiero dzisiaj zdecydowałam się wyjść pierwszy raz ze sztalugami. Posiedziałam trochę w marinie i poczułam potrzebę kontaktu z ludźmi, porozmawiania z kimś. Trzy miesiące na bezludnej wyspie to za dużo. Odbyłam pokutę, ale nie mam zamiaru być dłużej Robinsonem!
Emilia z Krakowa: Fajna jesteś, szczera, więc jakby co, to mogę być twoim Piętaszkiem :)
Zosia Trójmiejska: Potrafisz rozweselić.
Emilia z Krakowa: No widzisz :) Więc mów wreszcie, co i jak się stało.
Zosia Trójmiejska: Chodzi o to, że lubię wszystko, co jest tradycyjne, wolę normalność, zwyczajność, także w sprawach damsko-męskich, co raczej nie jest normą w artystycznym światku. Moja artystyczna dusza nie dała sobie rady z dziarami, złotym łańcuchem i gołą czaszką Andrzeja, prawie mojego męża.
Emilia z Krakowa: No, ale jak to tak? Nie zauważyłaś niczego wcześniej? Tak byłaś w niego zapatrzona?
Zosia Trójmiejska: Znaliśmy się piętnaście lat, chcieliśmy być razem, ale on mi to zrobił właściwie znienacka.
Emilia z Krakowa: Nie znałaś nikogo, z kim mogłabyś go porównać i zauważyć coś wcześniej? Dziwne. Czy ja dobrze rozumiem, że przez piętnaście lat jadłaś chleb z jednego pieca, jako bez mała niepokalana dziewica?
Vanessa zaniosła się niepohamowanym śmiechem. Kiedy uspokoiła się nieco, jej spojrzenie padło na przeszklone drzwi barku. Wyostrzyła wzrok. O! Mały szampan Martini. Miał być rezerwą na sylwestra, ale ten wieczór, a także kilka przed nim oraz wiele, wiele następnych poszło się jeb… – Vanessa zasłoniła sobie usta. Ale może teraz się napiję? Przecież trafiła mi się dzisiaj niezła okazja. Podeszła szybko do barku i wyjęła butelkę. Po chwili złocisty alkohol zaszumiał w szampance. Podniosła kieliszek do ust, przechyliła go nieco i poczuła miłe szczypanie w język. Uśmiechnięta wróciła z szampanką do laptopa i napisała odpowiedź.
Zosia Trójmiejska: Ze wstydem się przyznam, że to pierwsze nie, a to drugie po trzykroć tak. :)
Emilia z Krakowa: Niektóre typy tak mają. Hi, hi, hi :) Ja miałam podobnie, stąd wiem, o czym mówisz.
Zosia Trójmiejska: A ja myślałam, że tylko ja tak mam.
Emilia z Krakowa: Tia… Moim zdaniem większość babek tak ma, ale wolą grać wyluzowane, nowoczesne, no wiesz. Teraz jest moda na takie i zachowania, i gadanie.
Zosia Trójmiejska: Bo ja wiem… :)
Emilia z Krakowa: Przypadkiem miałam w ręku wyniki pewnych badań w tym zakresie. Wiem, co mówię! Ale nie zagaduj, nie ściemniaj, tylko mów dalej :)
Zosia Trójmiejska: No więc kiedy się pojawił taki „piękny” u mnie przed Gwiazdką, przestałam go „dopuszczać”… no wiesz, moja artystyczna dusza wywracała się podszewką. A kiedy zorientowałam się, że nie ma zamiaru wrócić do starej formy… odkochałam się i obrzydziłam go sobie.
Emilia z Krakowa: Wygląda na to, że mimo wszystko ty go jednak nie kochałaś.
Zosia Trójmiejska: Jak nie kochałam, skoro kochałam. Przecież chciałam z nim być do końca życia!
Emilia z Krakowa: To było chyba tylko przyzwyczajenie, tak ci było wygodnie, jak nie przymierzając – perle w muszelce.
Vanessa przymknęła powieki. Przed jej oczami stanął Andrzejek, kiedy byli w podstawówce, potem mężniejący nastolatek Andrzej, gdy uczył się w technikum, a ona w liceum plastycznym w Orłowie. Wszystkim koleżankom się podobał, chwaliły, że taki normalny i nie świruje. Przypomniała sobie babcię Teresę, siedzącą w fotelu i robiącą na drutach. Kiedy Vanessa była w liceum, wyznała jej, że podoba jej się Andrzej z sąsiedniego bloku. Babcia odłożyła kłębek wełny z drutami na stolik i zdjęła okulary. A pamiętasz, jak ci opowiadałam kiedyś, co mi jeszcze moja babcia mówiła? Mężczyzna musi mieć męskie imię, na przykład Jędrzej. Tak miał na imię mój pierwszy mąż, powiedziała mi wtedy babcia Henryka. To była moja wielka miłość, ale umarł krótko po ślubie. Potem z rozsądku wyszłam za Gwidona, którego pokochałam dopiero po latach. Jędrzej, to odmiana imienia Andrzej, więc jeśli trafi ci się, Tereniu, kawaler o takim imieniu, nie zastanawiaj się i trwaj przy nim. Warto. Dlatego ja też wyszłam za Andrzeja… Tak powiedziała babcia Teresa i na jej twarzy zakwitł uśmiech.
No i prawda jest taka, że zapamiętałam dokładnie tę opowieść babci i trwałam przy swoim Andrzeju, Vanessa pokiwała głową i dla przeciwwagi wzruszyła ramionami. Na trzecim roku studiów w ramach wymiany międzyuczelnianej był wyjazd na plener do Włoch w okolice Genui. Opiekował się nimi wolontariusz Andrea Benedetti, student Accademia Ligustica di Belle Arti[4]. Pięknie opalony, o figlarnych piwnych oczach, z burzą niesfornych kędziorów. Pochodził z Sycylii, ale studiował na północy Włoch. Potem utrzymywała z nim kontakty mailowe, czasami pisali do siebie esemesy. Kiedy przypadkiem znalazła się w Portofino w sierpniu 2012 roku, pojawił się pod wieczór tego samego dnia, gdy napisała mu w mailu o swojej kontuzji. Była na wycieczce, skręciła kostkę i po ustaleniach z pilotem zdecydowała się poczekać w tym uroczym porcie na autokar, gdy będzie wracał do Polski. Żałowała, co prawda, że nie zobaczy Rzymu, Neapolu i Capri, ale Andrea wynagrodził jej wszystkie straty. Załatwił jej pokoik u swoich dobrych znajomych w domku na jednej ze ścian okalających Piazzetta di Portofino[5]. Obejrzała razem z nim, z małego tarasu, cudowny wieczorny koncert innego Andrei, Bocellego. Od tego momentu została jego wielką fanką. Koncert był tak cudowny, że w uniesieniu pocałowała się z Andreą, który w finale złapał jej dłoń i… nie żałowała. Ach…
W Portofino pokochała malować morze, skały, żagle. Tam, gdzie nie mogła dojść, Andrea ze śmiechem nosił ją na plecach. Zachowywał się, jakby się w niej zadurzył, ale ona miała przecież swojego Andrzeja w Gdyni.
Łyknęła szampana. Przez moment wydało jej się, że na dnie kieliszka pojawiła się podobizna Andrzeja z łysą głową, dziarami i złotym łańcuchem. Potrząsnęła głową. Zaraz, zaraz. Ale co mnie w nim kiedyś urzekło? Drapała się zawzięcie po czole, starając się dotrzeć do najodleglejszych zakamarków pamięci, ale niczego konkretnego nie mogła odszukać. Owszem, pojawiały się obrazy, jak ładnie się uśmiechał, był nienagannie schludny, z bukietem kwiatów, kiedy przyszedł po nią przed studniówką. Otworzyła oczy i spojrzała na ekran laptopa. Czat! Emilia…! Dwa jej wpisy! Nie piknęło czy nie słyszałam?
Emilia z Krakowa: Jesteś tam, Zosiu?
Emilia z Krakowa: Zosia! Puk, puk! :)
Vanessa potarła raz jeszcze czoło. Emilia naprawdę ma zdolności. Zmusiła mnie, żebym spróbowała przypomnieć sobie coś… no i nic. Pokręciła głową. Jej palce ruszyły do szybkiego tańca po klawiaturze.
Zosia Trójmiejska: Przepraszam, ale dostałam przesyłkę i zagadałam się z kurierem. Już jestem.
Emilia z Krakowa: U was przywożą przesyłki w niedziele? Dziwne… :)
Vanessa pacnęła się w czoło. Ależ ta Emilia bystra!
Zosia Trójmiejska: No dobra, zamyśliłam się, kiedy powiedziałaś o perle, a potem wypiłam lampkę szampana. Właściwie zaczęłam go pić już wcześniej, kiedy zrobiłaś ze mnie niepokalaną dziewicę. Hi, hi, hi :)
Emilia z Krakowa: Rozumiem, że coś ci się nie zgadza w życiorysie. Tak?
Zosia Trójmiejska: Ze wstydem się przyznam, że raczej masz rację i jakoś tak mi się lżej zrobiło na duszy, ale…
W tym momencie Vanessa zawahała się, bo naszła ją dziwna myśl. Jej dłonie zawisły nad klawiaturą. Potrząsnęła głową, palce zadrżały i niechcący dotknęły klawisza enter. Niedokończone zdanie popłynęło w sieć. Po chwili usłyszała piknięcie, a zaraz potem wyświetliło się na ekranie pytanie:
Emilia z Krakowa: Co to za ale? :) :) :)
Zosia Trójmiejska: Nacisnęłam enter niechcący, ale to moje „ale” oznacza, że dotknęłaś u mnie pewnej struny. Zaczęłam się zastanawiać, jak to się mogło stać, że straciłam, tak to teraz widzę, piętnaście lat.
Emilia z Krakowa: Nie przesadzaj. Jedni uczą się szybko, a inni wolno i to tylko na swoich błędach :)
Zosia Trójmiejska: Ależ ty jesteś zołza! :)
Emilia z Krakowa: Wielu mi to mówi. Jestem zołza i dobrze mi z tym. :) :) Zamknijmy w takim razie temat doła osobistego i zdradź, co to za dół związany z twórczością. Śmiało, tylko szybko, bo wybieram się nad Wisłę na pokaz fajerwerków! :)
Zosia Trójmiejska: Może ten temat przełożymy na następną sesję, bo zrobiła się dziewiąta, a ja miałam siedzieć na balkonie i oglądać ognisko świętojańskie. Jutro chcę je przecież malować, dzisiaj zrobiłam szkice, a zamierzam jeszcze porobić fotki.
Emilia z Krakowa: A kiedy będziesz tutaj znowu?
Zosia Trójmiejska: Choćby jutro :)
Emilia z Krakowa: Okej, tylko jutro będę dopiero około dwudziestej, ale do czatowania jest tu wielu chętnych.
Zosia Trójmiejska: Ja chcę tylko z tobą! :)
Emilia z Krakowa: Jesteś jak ta perełka z muszli. Mnie też się z tobą super rozmawia. Już dawno nie trafiłam na nikogo tak kontaktowego, a jeszcze nie rozpoczęłyśmy naszych malarskich tematów :)
Zosia Trójmiejska: To w takim razie do jutra. Nie stawaj tylko w polu rażenia sztucznych ogni :)
Emilia z Krakowa: Dobra jesteś. :) Będę na Salwatorze u znajomej, jeśli wiesz, gdzie to jest, bo stamtąd jest superwidok na Wawelskie Wzgórze, Wisłę z bulwarami i fajerwerki. To do jutra :) Pa :)
Zosia Trójmiejska: Pa :)