Читать книгу Potrójny. Historia brytyjskiego agenta w okupowanej Warszawie - Ron Jeffery - Страница 5
PRZEDMOWA
ОглавлениеCzytelnik, który weźmie tę książkę do ręki, powinien dobrze zdać sobie sprawę, że autor tych wspomnień stał się w polskim ruchu podziemnym postacią niezwykłą i wyjątkową. Ronald Jeffery, Anglik, który dostał się do niewoli niemieckiej, zbiegł z kolegami z obozu jenieckiego w Łodzi do Warszawy i tam wstąpił na ochotnika do Armii Krajowej, jest niewątpliwie nie tylko jedną z najbardziej kolorowych, ale także heroicznych postaci polskiego ruchu podziemnego. Odznaczył się wręcz szaleńczą odwagą, wobec której bledną wyczyny Kmicica i Skrzetuskiego.
Miał talent do języków obcych. Prócz angielskiego znał francuski i niemiecki. W Warszawie bardzo szybko nauczył się mówić po polsku. Wywiad Armii Krajowej szybko się na nim poznał. Rony został zaprzysiężony, przeszedł odpowiednie przeszkolenie i został pracownikiem wywiadu. Austriackim i niemieckim szpiegom, dostarczającym nam wiadomości, imponował bezpośredni kontakt z autentycznym agentem brytyjskiego Intelligence Service. Jeffery nigdy nim nie był, ale w tej roli nasza Dwójka wysyłała go do Pragi, Wiednia i Hamburga. Każda taka wyprawa z fałszywymi dokumentami łączyła się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Aresztowanie i śmierć czyhały na każdym kroku, ale Anglik w polskiej służbie nie znał uczucia lęku. Przeżywał przygody, które mogą się wydawać wręcz nieprawdopodobne, a jednak były prawdziwe. Rony stał się legendą. Odznaczony został przez dowódcę Armii Krajowej Krzyżem Walecznych, co zdarzało się wówczas niezmiernie rzadko.
Kiedy powróciłem do Warszawy z mojej pierwszej wyprawy do Szwecji i szykowałem się do następnej, do Londynu, zbierałem ładunek informacyjny o sytuacji w Polsce, którym miałem się wkrótce podzielić z władzami polskimi i brytyjskimi po dotarciu do mety. Nie pamiętam, kto mi zwrócił uwagę, że warto porozmawiać z Anglikiem, który działa w naszym wywiadzie i odznacza się niezwykłą inteligencją. Jego przyjaciel, Szkot Thomas Muir, uczył mnie angielskiego. Jeśli mnie pamięć nie myli, zaprowadziła mnie na miejsce spotkania łączniczka Komendy Głównej „Magdalena” (Zofia Straszewska). Pamiętam po dziś dzień tę schadzkę, gdzieś na rogu placu Dąbrowskiego i Kredytowej. Zapamiętałem, że Rony był w popielatej cyklistówce i miał szalik w kratkę. Zachowywał się z rezerwą właściwą Anglikom i okazywał pewną powściągliwość. Mówił po polsku całkiem nieźle, ale z wyraźnym akcentem. Powiedziano mi, że ma fałszywe dokumenty z polskim nazwiskiem, więc ten akcent musiał niebezpiecznie zwracać na niego uwagę. Pomyślałem, że jako rodowity Anglik i podoficer brytyjskiego pułku piechoty będzie miał wśród Brytyjczyków o wiele większą wiarygodność od Polaka. Na odprawie u Bora-Komorowskiego 23 sierpnia 1943 roku zaproponowałem, że wezmę ze sobą do Anglii Jeffery’ego. Obecny na odprawie szef sztabu AK generał Tadeusz Pełczyński sprzeciwił się temu ze względów bezpieczeństwa i zaproponował, abym zabrał ze sobą jego list opisujący zwięźle walkę Polaków z okupantem. List w mikrofilmie mógłbym włączyć do mojej kurierskiej poczty. Tak się też stało. Jeffery’ego już nie zobaczyłem, ale sprawa została załatwiona przez łączniczkę. List, w którym była mowa między innymi o zagładzie dwóch milionów Żydów, zaadresowany był do londyńskiego „Timesa”. Dziennik odmówił ogłoszenia go, zasłaniając się troską o bezpieczeństwo ukrywających się w polskim podziemiu jeńców brytyjskich.
Zanim jeszcze dotarłem do Londynu, Oddział Szósty Sztabu Naczelnego Wodza otrzymał wiosną 1943 roku depeszę od „Kaliny” (generała Stefana Roweckiego) z gratulacjami dla pułku Royal West Kent Regiment dotyczącymi jego wychowanka Ronalda Clarence’a Jeffery’ego, i propozycją awansowania go do stopnia podporucznika Armii Brytyjskiej. Generał uzasadnił swój wniosek aktywnością Jeffery’ego, która zyskała mu pełne zaufanie przełożonych.
Żaden inny Anglik ani Polak nie został wyróżniony taką pochwalną depeszą.
Zorientowałem się w Londynie, że wobec sowieckiej kampanii propagandowej kwestionującej istnienie i walkę AK sprowadzenie Jeffery’ego do Londynu, gdzie byłby jako Anglik świadkiem o wiele bardziej wiarygodnym od Polaka, jest sprawą wielkiej wagi. Nie chcąc narazić się Sowietom, Anglicy odmówili wysłania do Polski misji wojskowej, której meldunki miałyby olbrzymie znaczenie. Ronald Jeffery stał się niejako nieoficjalną jednoosobową obserwacyjną misją brytyjską w Polsce. Zdołałem przekonać o tym oficerów dla Polski życzliwych brytyjskiego SOE. Czternastego lutego 1944 roku SOE wysłało do dowódcy Szóstego Oddziału depeszę następującej treści (w tłumaczeniu na polski):
OS.L.dz.1207–14 lutego 1943
Badamy obecnie dane kaprala Jeffery’ego z Królewskiego Pułku Zachodniego Kentu. Jak Panu wiadomo, przebywa on od bardzo dawna w Warszawie. Jak słyszymy, współdziała z Komendą Główną armii podziemnej. Jak się dowiadujemy, pochodzi z dobrej rodziny z klasy średniej, jest wykształcony i inteligentny. Uważamy, że powinien być sprowadzony do Anglii i że może udzielić dużo informacji o armii podziemnej.
Ostatnia wizyta Nowaka i jego rozmowy z osobistościami angielskimi okazały się niezmiernie pożyteczne. Prawdopodobne jest, że gdy jego śladami przybędzie tu obserwator brytyjski i powtórzy wszystko to, co opowiedział Nowak, będzie to bardzo przekonywające.
Czy zatem byłaby możliwość sprowadzenia tu kaprala Jeffery’ego przez operację „Wildhorn”.
(Chodziło o podjęcie go z Polski samolotem brytyjskim lądującym w okupowanej Polsce. Kryptonimem polskim tej operacji był „Most”).
Podpisane: Pickles
Major
Stosując się do prośby Anglików, pułkownik Michał Protasewicz wysłał 16 lutego 1943 roku następujący radiogram:
Postarajcie się wysłać Hudsonem Anglika kaprala Jeffery’ego, który pracował z Nowakiem. Będzie potrzebny do zwalczania propagandy.
Jeffery nie czekał jednak, aż go Polacy wyślą. W tydzień zaledwie po wyjściu tej depeszy pułkownik Protasewicz wezwał mnie, abym niezwłocznie stawił się na Belgrave Square, w siedzibie Szóstego Oddziału. Jakież było moje zdumienie, gdy w jego gabinecie czekał na mnie Rony we własnej osobie. Powściągliwego jak zawsze Anglika przywitałem z wylewną serdecznością. Anglicy z SOE mieli zorganizować mu spotkanie z ważnymi osobistościami w Rządzie Jego Królewskiej Mości. Zaczęli od ambasadora przy rządzie polskim sir Owena O’Malleya.
Nie lada wstrząs spotkał mnie, gdy po kilku tygodniach po raz drugi wezwany zostałem na Belgrave Square. Czekało mnie dwóch panów z SIS (Special Intelligence Service), by mi oznajmić, że Ronald Jeffery okazał się podwójnym agentem. Został przerzucony z Polski do Szwecji przez niemiecki wywiad. Na poparcie tego oskarżenia zostałem poinformowany z wszystkimi szczegółami o przebiegu wyprawy Jeffery’ego z Warszawy przez Danię do okupowanej Norwegii, a stamtąd w roli uchodźcy przerzuconego przez Niemców przez zieloną granicę do Szwecji. Opis ten dokładnie zgadza się z tym, co czytelnik znajdzie w tej książce, z pominięciem faktów, które przeczyły straszliwemu oskarżeniu. Trudno mi było uwierzyć, by człowiek, który narażał dla Polski własne życie, mógł być zdrajcą. Byłem zgnębiony i osłupiały. Wierzyłem jednak ślepo, że to, co mówi angielski kontrwywiad, musi być prawdą. Powiedziano mi, że informacje o przebiegu podróży Jeffery’ego pochodzą od niego samego, i zapytano mnie o opinię, czy moim zdaniem jego opowiadanie jest zmyślone. Odpowiedziałem, że historia o niemieckim wysokim dygnitarzu niemieckiego wywiadu, który organizuje jeńcowi angielskiemu przerzut do Anglii, bo chce przejść na jej stronę, wydaje mi się wręcz niesamowita, ale wszystko jest możliwe.
Wkrótce po zakończeniu wojny okazało się, że wypowiadając się w najlepszej wierze, popełniłem błąd, fatalny w skutkach dla naszego angielskiego przyjaciela. Wkrótce po kapitulacji Niemiec rozmawiałem z pułkownikiem Haroldem Perkinsem, szefem działu SOE na Polskę. Wobec tego, co usłyszałem, sprawa Jeffery’ego ukazała się w zupełnie innym świetle. Perkins i jego kolega major Truscoe nie wierzyli ani przez chwilę, by Rony był na służbie wywiadu niemieckiego. Jego oskarżyciele opierali się wyłącznie na tym, co on sam im opowiedział o sposobie dostania się z Polski do Anglii. Gdyby rzeczywiście Jeffery był niemieckim agentem – powiedział mi Perkins – złożyłby zupełnie inną relację ukrywającą prawdę.
Ronald Jeffery – powiedział mi w największej tajemnicy pułkownik Perkins – padł, podobnie jak ja, ofiarą intrygi antypolskich elementów w łonie angielskiego wywiadu.
Moje własne przygody opisałem szczegółowo w Kurierze z Warszawy (s. 238–243). Na skutek zabiegów premiera Stanisława Mikołajczyka zgodził się mnie przyjąć Winston Churchill. Wizytę poprzedzić miała rozmowa z osobistym asystentem premiera, majorem Desmondem Mortonem. Morton złożył Churchillowi pisemny raport z tej rozmowy, który od początku do końca fałszował moją wypowiedź w sposób, który miał mnie zdyskredytować. Przyjęcie mnie przez premiera na Downing Street zostało odwołane. Raport Mortona dotarł do SOE i tą drogą do Szóstego Oddziału. Nie straciłem zaufania władz polskich, bo obecny przy rozmowie z Mortonem radca Józef Zarański zaprzeczył kategorycznie, jakobym wypowiadał się w sposób przypisywany mi przez najbliższego współpracownika premiera.
Jak powiedział mi Perkins, dokładnie to samo przydarzyło się Ronaldowi Jeffery’emu. Ambasador brytyjski sir Owen O’Malley był pod takim wrażeniem rozmowy z nim, że postarał się o zaproszenie go przez Churchilla i Edena. Nic z tego nie wyszło. W momencie kiedy Ronald Jeffery wyjeżdżał do letniej rezydencji Churchilla w Chartwell, został nagle wstrzymany i wezwany na przesłuchanie przez kontrwywiad. Do spotkania z Churchillem nie doszło. Jeffery – rzecz znamienna – dostał zakaz kontaktowania się z prasą i wystąpień publicznych. Czyli został po prostu „unieszkodliwiony”. Perkins był przekonany, że w obu przypadkach działała ta sama ukryta ręka. Żaden z nas obu nie podejrzewał wtedy jeszcze, że tą „ręką” byli Brytyjczycy na służbie wywiadu sowieckiego.
W latach osiemdziesiątych pojawiły się w Wielkiej Brytanii całe tomy rewelacji o sowieckich szpiegach w rządzie brytyjskim, zwłaszcza w wywiadzie. W roku 1984 londyński „Sunday Times” (22 lipca 1984) ogłosił artykuł Barry’ego Penrose’a i Simona Freemana pod tytułem MI5 list reveals its 21 Spy. Autorzy artykułu twierdzili, że odsłonięty został zaledwie wątek ukrywanej prawdy. Spóźnione dochodzenia objęły 41 osób, z czego 21 wypadków uznano za udowodnione. Już w roku 1948 brytyjska służba bezpieczeństwa ustaliła, że 16 podejrzanych było ponad wszelką wątpliwość agentami wywiadu sowieckiego. Wielu z nich było wysokimi urzędnikami w Foreign Office i w wywiadzie. Znalazł się na tej liście asystent pułkownika Perkinsa w SOE – kapitan Armant Uhren, który miał w swojej pieczy sprawy polskie. Wraz z innym agentem aresztowany był przed końcem wojny i skazany na siedem lat więzienia. Dotychczas nikt nie ośmielił się zbadać działalności Desmonda Mortona, najbliższego współpracownika i doradcy Churchilla.
W chwili gdy Stalin i jego propaganda oskarżali AK, że nie walczy z Niemcami, lecz morduje komunistów, pojawienie się w Londynie dwóch naocznych świadków znających fakty z pierwszej ręki w osobie mojej i rodowitego Anglika Jeffery’ego było Sowietom szczególnie nie na rękę.
Jak już wspomniałem, zdołałem wybronić się przed Mortonem zarówno w oczach Anglików, jak i Polaków. Jeffery niestety był w trudniejszej sytuacji. Niczego mu nie udowodniono i gdy tylko udało się sowieckim wtyczkom udaremnić jego rolę świadka występującego wobec przywódców Wielkiej Brytanii, parlamentu i prasy – dali mu spokój. Ronald Jeffery, rozgoryczony krzywdą, jaka go spotkała z rąk rodaków, wyemigrował z własnego kraju i osiedlił się wraz ze swoją polską żoną i córeczką w dalekiej Nowej Zelandii.
Fascynujące wspomnienia Jeffery’ego odtwarzają niezapomniany nastrój Warszawy w latach Polski Walczącej i są jedynym świadectwem tego, jak walka AK widziana była oczyma cudzoziemca. Rony przestał być jednak cudzoziemcem. Zakochał się nie tylko w Polce Marysi, przyszłej żonie i matce jego córeczki, która ukrywała go w Warszawie. Zakochał się w Polsce i Polakach. Pisze o nich z głębokim sentymentem. O tę Polskę walczył na polskiej ziemi, narażając na każdym kroku własne życie, które był gotów za nią oddać. Narażał się nieustannie na aresztowanie, tortury śledztwa i śmierć. Jego przygody opisane w tej książce to jedno pasmo cudownych ocaleń.
Jeffrey bardziej zasłużył na miano bohatera aniżeli jakikolwiek cudzoziemiec walczący w polskich szeregach w kraju czy poza krajem. Zasłużył na najwyższe polskie odznaczenie wojskowe Virtuti Militari, ale nigdy go nie dostał.
Słowa te dyktuje mi chęć uczczenia i utrwalenia w pamięci bohaterskiego Anglika, który na ochotnika służył Polsce i nie otrzymał za to żadnej nagrody.
Jan Nowak-Jeziorański