Читать книгу Potem - Rosamund Lupton - Страница 6
ROZDZIAŁ 1
ОглавлениеTego popołudnia miałeś ważne spotkanie w BBC, więc nie mogłeś czuć silnego, ciepłego wiatru, o którym zebrani na szkolnym boisku rodzice mówili: „Bóg go zesłał dla sportowców”. Pomyślałam sobie, że nawet jeśli Bóg istnieje, to jest pewnie zajęty głodującymi mieszkańcami Afryki lub sierotami w Europie Wschodniej, a nie zapewnianiem darmowej klimatyzacji uczestnikom wyścigu w workach w Sidley House.
Słońce oświetlało białe linie wymalowane na trawie, gwizdki na szyjach nauczycieli błyszczały w promieniach słońca, włosy dzieci lśniły. Wzruszająco wielkie stopy na końcach cienkich dziecięcych nóżek odbijały się od trawy i niosły małych sportowców podczas biegów: na sto metrów, z przeszkodami oraz wyścigu w workach. Latem prawie nie widać szkoły, która znika za wysokimi kasztanowcami, ale wiedziałam, że dzieciaki z zerówki nadal siedziały w budynku. Pomyślałam, że to wielka szkoda – najmniejsi nie mogą się cieszyć letnim popołudniem na dworze.
Adam nosił z dumą plakietkę z napisem „Mam 8 lat!” zrobioną z karty urodzinowej, którą dostał od nas rano – dzisiaj rano. Przybiegł do mnie pędem z rozpromienioną twarzą, ponieważ zamierzał przynieść ze szkoły swój tort, „i to w tej chwili!”. Rowena i tak musiała pójść po medale, więc dotrzymała mu towarzystwa. Ta sama Rowena, która tak dawno temu uczyła się w Sidley House razem z Jenny.
Gdy się oddalili, rozejrzałam się w poszukiwaniu Jenny. Pomyślałam sobie, że po jej porażce na egzaminie końcowym[1] powinna natychmiast zabrać się do powtórki materiału, by ponownie do niego podejść, ale ona chciała nadal pracować w Sidley House, żeby opłacić planowaną podróż do Kanady. Dziwne, że budziło to we mnie tak silny sprzeciw.
Uważałam, że dla siedemnastolatki praca asystentki nauczyciela jest już wystarczającym wyzwaniem, ale tego popołudnia Jenny pełniła również obowiązki szkolnej pielęgniarki. Z tego powodu miałyśmy poprzedniego wieczoru małe spięcie.
– Jesteś chyba za młoda, by brać na siebie taką odpowiedzialność.
– Mamo, to tylko szkolne zawody, a nie wyścig motocyklowy.
Jej zmiana dobiegała już końca – nie było żadnych wypadków – i niebawem Jenny miała do nas dołączyć. Byłam pewna, że nie może się doczekać, by wreszcie wyjść z malutkiego gabinetu na ostatnim piętrze budynku.
Przy śniadaniu zauważyłam, że założyła o wiele za krótką spódniczkę i oznajmiłam, że nie wygląda profesjonalnie. Ale czy ona kiedykolwiek brała pod uwagę moje rady dotyczące stroju?
– Powinnaś się cieszyć, że nie założyłam niskich biodrówek.
– Takich, które odsłaniają przedziałek między pośladkami?
– Aha.
– Zawsze mam ochotę podejść do kogoś, kto nosi takie spodnie, i mu je podciągnąć.
Wybuchnęła śmiechem.
A jej długie nogi prezentowały się wspaniale w tej o wiele za krótkiej spódniczce i mimo woli czułam dumę. Chociaż te długie nogi ma po Tobie.
Na boisku pojawiła się Maisie o błyszczących błękitnych oczach i uśmiechu od ucha do ucha. Niektórzy uważają ją za fałszywą, udającą radosną snobkę chodzącą w śmiesznych koszulkach, których długie rękawy mają inny kolor od reszty. Większość z nas ją jednak uwielbia.
– Gracie – powiedziała i uściskała mnie. – Przyjechałam, żeby podwieźć Rowenę do domu. Jakiś czas temu przysłała mi wiadomość. Napisała, że metro nie działa. Mama-szofer kłania się do usług!
– Odbiera medale – poinformowałam ją. – Adam poszedł z nią po swój tort. Powinni wrócić lada chwila.
Uśmiechnęła się.
– Jaki tort mamy w tym roku?
– Czekoladowy. Addie wyżłobił w nim łyżeczką okopy, zdjęliśmy wszystkie kuleczki maltesers[2] i zastąpiliśmy je żołnierzykami. To jest tort poświęcony pierwszej wojnie światowej. Dość brutalne, ale pasuje do dziecka na poziomie początku podstawówki.
Zaśmiała się.
– Fantastyczne.
– Niezupełnie, ale on tak uważa.
– Mamo, czy ona jest twoją najlepszą przyjaciółką? – zapytał mnie niedawno Adam.
– Chyba tak.
Maisie podała mi jakiś drobiazg dla Adama. Był prześlicznie zapakowany i wiedziałam, że w środku jest doskonale dobrany prezent. Maisie wybiera świetne prezenty. To jedna z wielu rzeczy, za które ją uwielbiam. Kolejną jest to, że brała udział w wyścigu matek co roku, gdy Rowena uczyła się w Sidley House, i zawsze dobiegała do mety jako ostatnia, długo po innych, ale nie przejmowała się tym ani trochę. Nigdy nie nosiła odzieży z lycrą i, w przeciwieństwie do każdej innej matki w Sidley House, nigdy nie była na siłowni.
Wiem. Marnuję czas na opowieść o tym spotkaniu z Maisie na boisku. Przepraszam. Ale jest ciężko. To, przez co przechodzę, jest tak cholernie trudne.
Maisie poszła do szkoły, żeby poszukać Fiony.
Spojrzałam na zegarek. Zbliżała się piętnasta.
Nadal ani śladu Jenny ani Adama.
Nauczyciel WF-u zagwizdał, żeby rozpocząć ostatni wyścig – sztafetę – po czym ryknął przez megafon, żeby drużyny zajmowały miejsca. Zmartwiłam się, że Addie będzie miał problemy, skoro nie było go na jego pozycji.
Spojrzałam w stronę szkoły, pewna, że lada moment ich ujrzę.
Z budynku szkoły wydobywał się dym. Czarny gęsty dym, jak z ogniska. Pamiętam, że byłam spokojna. Nie wpadłam w panikę. Ale wiedziałam, że zbliża się do mnie jakaś niszczycielska siła.
Musiałam się schować. I to szybko. Nie. Nic mi nie grozi. To przerażenie nie dotyczy mnie. To moje dzieci są w niebezpieczeństwie.
Ciężar tej świadomości przygniótł mi klatkę piersiową.
Wybuchł pożar i one tam były.
One tam były.
Po chwili biegłam z prędkością krzyku. Gnałam tak szybko, że nie miałam czasu oddychać.
Mojego krzyku nie zatrzyma nikt, dopóki nie porwę w ramiona ich obojga.
Pędząc przez ulicę, słyszałam wyjące syreny. Wozy strażackie utknęły, nie mogąc przejechać nawet metra, gdyż na moście stały porzucone samochody, blokujące im przejazd. Kobiety, które wysiadały z aut, zostawiały je na środku ulicy i biegły przez most w stronę szkoły – przecież wszystkie matki oglądały zawody. Co robiły tu te kobiety, które pospiesznie zdejmowały buty na wysokich koturnach i potykały się, gnając na złamanie karku w naprędce założonych japonkach i, jak ja, krzyczały podczas biegu? Rozpoznałam jedną z nich – była to matka dziecka z zerówki. Wszystkie były matkami czterolatków, które o zwykłej porze przyjechały odebrać ze szkoły swoje pociechy. Jedna z nich zostawiła małe dziecko w porzuconym SUV-ie – maluch uderzał rączkami w okno i przyglądał się szaleńczemu biegowi matki.
Dotarłam na miejsce jako pierwsza, przed innymi kobietami, które musiały przebiec przez ulicę, żeby dotrzeć na podjazd przed szkołą.
Czterolatki stały w grzecznym rządku obok swojej nauczycielki. Maisie obejmowała ją ramieniem; dostrzegłam, jak bardzo wstrząśnięta była ta kobieta. Za nimi ujrzałam czarny dym, buchający z budynku szkoły niczym z fabrycznego komina i brukający nieskazitelny błękit letniego nieba.
Adam też tam był – na zewnątrz! – i łkał wtulony w Rowenę, która trzymała go mocno. W przypływie ulgi miłość, która wypłynęła ze mnie, objęła nie tylko chłopca, ale też pocieszającą go dziewczynę.
Pozwoliłam sobie przez sekundę, może dwie, poczuć ulgę na widok Adama, po czym zaczęłam rozglądać się za Jenny. Równo obcięte blond włosy, szczupła sylwetka. Nie było nikogo do niej podobnego. A na moście wyły syreny.
Czterolatki zaczęły płakać na widok swoich matek pędzących ku nim co sił z twarzami zalanymi łzami, z wyciągniętymi ramionami, niecierpliwie czekających na chwilę, gdy obejmą swoje dzieci.
Odwróciłam się w kierunku płonącego budynku. Czarny dym buchał z okien klas na pierwszym i drugim piętrze.
Jenny.
[1] Egzamin A-level, zdawany w Wielkiej Brytanii na koniec nauki w szkole średniej, decydujący o przyjęciu na studia. Odpowiednik polskiego egzaminu maturalnego.
[2] Popularne w Wielkiej Brytanii słodycze; są to czekoladowe kuleczki ze słodkim nadzieniem.