Читать книгу Cieniom Treblinki - Ryszard Czarkowski - Страница 8

Zagłada

Оглавление

Treblinka – słowo to paraliżuje normalny tok myślenia. Oznacza bowiem męczeńską śmierć w komorze gazowej, okrucieństwo, „holokaust”.

Na słowa: „byłem w Treblince” – słyszę: to niemożliwe, przecież nie jesteś Żydem! Nie wszyscy przecież wiedzą, że były dwie Treblinki, a właściwie jedna, ale podzielona na dwa obozy, różniące się w zasadzie metodami funkcjonowania. Treblinka I, zwana w okolicy „polską”, gdzie przebywałem (nie było w niej komory gazowej), w nomenklaturze hitlerowskiej Arbeitslager Treblinka (obóz pracy), faktycznie nie różniła się niczym od obozu koncentracyjnego.

Treblinka II to ośrodek zagłady Żydów, powstały, jak już wspomniałem, w ramach tak zwanego ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej (Endlösung der Judenfrage) obok takich samych, ale mniejszych tego typu ośrodków zagłady w Bełżcu i Sobiborze.

Treblinka jest wsią położoną na piaszczystych wyżynach, otoczoną od północy łańcuszkiem jezior, powstałych w starym korycie Bugu. Na zachód od Treblinki rozciąga się stara wieś Kościelna Prostyń, słynne sanktuarium Świętej Trójcy i świętej Anny, taka mała Częstochowa na pograniczu ziemi podlaskiej i mazowieckiej. Tylko folwarczek Milewek i wieś Złotki, a więc zaledwie kilka kilometrów, dzieliły hitlerowską fabrykę śmierci od miejsca kultu religijnego. Trudno pojąć, że piekło znalazło się tak blisko nadziei zbawienia.

Od maleńkiej stacyjki Treblinka, po lewej stronie toru, rozciągają się łąki i torfowiska, po prawej zaś biegnie betonowa szosa, zbudowana już przez okupanta, skręcająca za wsią Poniatowo w kierunku wsi Wólka Okrąglik. Tuż przed Poniatowem rozwidla się linia kolejowa. Jedne tory biegną w lewo, w stronę Kosowa Lackiego i Siedlec, a drugie na wprost, przez wydmy, pagórki i karłowaty zagajnik do odległej o trzy kilometry olbrzymiej niecki kopalni żwiru. Jakieś pół kilometra od tego rozwidlenia tory znów się rozgałęziają i przełożona zwrotnica pozwalała wprowadzać wagony towarowe z zamkniętymi w nich ludźmi na rampę ośrodka zagłady „SS-Sonderkommando Treblinka” (Treblinka II). Arbeitslager Treblinka położony był niecałe trzy kilometry od ośrodka zagłady Treblinka II i około 500 metrów od niecki wyrobiska na szesnastu hektarach nieużytków należących do mająteczku Milewek.

W urzędowym ogłoszeniu, które ukazało się z datą 15 listopada 1941 roku w numerze 84. „Amtlicher Anzeiger” z 2 grudnia 1941 roku i nosiło podpis gubernatora dystryktu warszawskiego dr. Ludwiga Fischera, oznajmiano, że obóz Treblinka I został utworzony „w celu zwalczania szkodnictwa społecznego pewnych osobników”. Zarządzenie o utworzeniu obozu otrzymało moc wsteczną obowiązującą od 1 września 1941 roku. Okólnik z 1 lutego 1942 roku, rozesłany do zwierzchników SS i policji okręgu warszawskiego, a dotyczący przepisów wykonawczych do zarządzenia gubernatora Fischera w sprawie obozu roboczego w Treblince, w punkcie czwartym stwierdzał, że aresztowanych należy użyć do ciężkiej pracy, trwającej nie mniej niż dziesięć godzin dziennie. Tych, którzy umrą, należy grzebać w pobliżu obozu. Prawo wysyłania do obozu przysługiwało dowódcy SS i policji w dystrykcie warszawskim, staroście miejskiemu Warszawy oraz starostom powiatowym dystryktu.

Na komendanta obozu wyznaczono SS-Hauptsturmführera Teo van Euppena, berlińskiego adwokata, do lata 1941 roku urzędnika Heeresunterkunftverwaltung w Sokołowie Podlaskim, na zastępcę zaś Unterscharführera SS Fritza Preifa, pocztowca z Kaiserlautern. Załoga składała się z dwudziestu esesmanów, Niemców pełniących funkcje kierownicze, oraz kilkudziesięcioosobowego oddziału ukraińskich wachmanów wyszkolonych w Trawnikach. Na obozowej bramie umieszczono szyderczy napis: „Arbeit macht frei”.

Znęcania się nad nami więźniami, okrucieństw, nieludzkiego upodlenia doznawaliśmy codziennie. Byłem też naocznym świadkiem straszliwego ludobójstwa, najohydniejszej zbrodni popełnionej na żydowskich dzieciach.

Pewnej lipcowej niedzieli, uporawszy się wspólnie z moim towarzyszem niedoli Kazimierzem Borowym z nieprostą czynnością odwszawiania naszej garderoby, całą grupą siedzieliśmy po wypiciu brukwianej lury przed barakiem, na wprost placu apelowego, grzejąc się w promieniach zachodzącego słońca. Wtem zauważyliśmy, że od strony żwirowni niemieccy żandarmi prowadzą dwie grupy dzieci w wieku od siedmiu do kilkunastu lat. Było ich około setki, a każde uginało się pod ciężarem jakichś tobołków i walizek. Przed barakiem komendantury przejęli dzieci od żandarmów esesmani i ukraińscy wachmani, którzy poprowadzili je w kierunku młodego lasu sosnowego znajdującego się w odległości pół kilometra na południowy zachód od naszego obozu.

Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy z tamtej strony jazgot broni maszynowej. Gdy strzelanina ustała, przez bramę obozową wbiegł wysoki starszy już esesman Niemiec, który udał się do baraków gospodarczych. Chwilę później w naszym baraku zarządzono zbiórkę i kapo wyznaczył sześciu więźniów do dyspozycji tego esesmana. Znalazłem się w tej grupie. Polecono nam zabrać tak zwane nosiłki, które normalnie służyły do przenoszenia żwiru. Esesman popędził nas w kierunku lasu, skąd niedawno słyszeliśmy strzały.

Na skraju zagajnika ujrzeliśmy dwa duże doły, a w nich ciała pomordowanych dzieci. Przed krawędzią dołów stały w dwóch rzędach buciki i pantofelki. Niemiec kazał nam to obuwie układać na nosiłki. W tym czasie esesmani zasypywali zbiorowe mogiły. Jeden z oprawców spocony ze zmęczenia podał łopatę stojącemu obok więźniowi. Inni esesmani poszli za jego przykładem. Leśny sypki piasek mieszał się z krwią na kruczoczarnych włosach dzieci i opadał w szczeliny między ciałami, gdyż niektóre z nich jeszcze się poruszały.

Jakiś starszy rangą Niemiec zaczął wrzeszczeć na esesmanów, że pozwolili nam zbliżyć się do dołów. W asyście esesmana, który nas przyprowadził, odnieśliśmy do obozu nosiłki wypełnione dziecięcym obuwiem. Pozostawiwszy je w baraku gospodarczym, szybko wmieszaliśmy się w tłum więźniów wygrzewających się na słońcu, pełni trwożnych myśli. Wszyscy, którzy widzieli pomordowane dzieci, powinni podzielić ich los, aby nie było świadków. Trudno zrozumieć, co skłoniło esesmanów do zrobienia wyjątku, ale chyba można to wytłumaczyć faktem, że i tak byliśmy więźniami Treblinki i taki sam los czekał nas prędzej lub później. Ten los został mi na razie oszczędzony. Miałem więc bezcenny łut szczęścia.

Ośrodek zagłady Treblinka II obejmował obszar prawie czternastu hektarów piaszczystych, tylko częściowo zalesionych gruntów wsi Wólka Okrąglik. Budowę rozpoczęto wiosną 1942 roku, zatrudniając do tego więźniów. Wszelkich materiałów budowlanych do tego ośrodka zagłady dostarczało biuro Heinza Auerswalda, komisarza getta warszawskiego. Budowę oficjalnie zakończono w końcu czerwca lub początku lipca 1942 roku, a według dokumentów pierwszy transport Żydów z warszawskiego getta przez Umschlagplatz przybył 22 lipca 1942 roku.

Jako były więzień Treblinki I stwierdzam z całą stanowczością, że data nie jest prawdziwa. Już w maju i czerwcu 1942 roku, gdy wożono nas kolejowymi platformami do pracy w Małkini lub przy moście tak zwanym siedleckim na rzece Bug, widziałem przywożonych samochodami Żydów. Z całą pewnością w czerwcu 1942 roku przychodziły do Treblinki II transporty Żydów w zakratowanych wagonach towarowych.

Na bocznicach stacyjki Treblinka dzielono sześćdziesięciowagonowy transport śmierci na trzy równe części i lokomotywa z niemieckim nadzorcą, umieszczana z tyłu każdej części, popychała wagony do ośrodka zagłady. Często zdarzało się, że lokomotywa po wepchnięciu wagonów na rampę na czas ich opróżniania wycofywała się przed bramę, blokując przejazd naszemu małemu składowi, wiozącemu kilkudziesięciu więźniów na platformach zwanych piaskarkami. Z kilkumetrowej odległości, jaka dzieliła nasze platformy od rampy, z przerażającą wyrazistością docierały do nas odgłosy tego, co tam się działo. Słyszałem przekleństwa hitlerowskich oprawców i otwieranie z hukiem wagonów towarowych. Głośne tony obozowej orkiestry mieszały się z lamentem kobiet, piskiem dzieci i krzykiem mężczyzn. Tego nieludzkiego wprost brzmienia rozpaczy nie zdołały zagłuszyć silniki koparek, tak zwanych bagrów, których używano do przygotowywania dołów na masowe groby. Szczekanie psów i pojedyncze strzały potęgowały grozę trudno wyobrażalnego piekła. Siedząc w kucki, z przerażenia niemal wciskałem się w podłogę platformy. Być może więc 22 lipca 1942 roku przybył pierwszy transport Żydów z getta warszawskiego, ale z całą pewnością z innych miast przywożono ich znacznie wcześniej.

Komendantem ośrodka zagłady był początkowo SS-Unterscharführer lekarz medycyny Eberl Irmfried, a następnie SS-Hauptsturmführer Franz Paul Stangl, kupiec z Wiednia, który doświadczenie w mordowaniu ludzi zdobył podczas tak zwanej Euthanasienaktion w obozie Hartheim (Austria), skazując na śmierć współrodaków chorych psychicznie. Na jego zastępcę wyznaczono SS-Untersturmführera Kurta Huberta Franza, kelnera z Turyngii, zwanego przez załogę i więźniów „Lalką”. Od połowy sierpnia 1943 roku zajął on miejsce Franza Paula Stangla.

Załoga Treblinki II składała się w zasadzie z czternastu esesmanów Niemców, ale w sumie było ich w okresie funkcjonowania ośrodka zagłady znacznie więcej, gdyż dokumenty zbrodni wymieniają aż trzydziestu ośmiu. Jedni przybywali, innych przenoszono do podobnych ośrodków zagłady czy obozów. Oprócz Niemców w Treblince II było 100–120 esesmanów ukraińskich, wyszkolonych w obozie w Trawnikach koło Lublina. Czterystu Żydów, często zmienianych, gdyż padali z wycieńczenia, stanowiło służbę pomocniczą, nadzorowało ich piętnastu kapo. Do uśmiercania służyły początkowo trzy komory gazowe, później było ich trzynaście. Przyjęto już, że w Treblince II straciło życie około 800 tysięcy ludzi. Sądzę, że dane te są poważnie zaniżone. W moim przekonaniu rzeczywista liczba zamordowanych w tym ośrodku zagłady wynosi około 1 500 000.

Ośrodek zagłady podzielony został na dwie części. Pierwsza – administracyjno-gospodarcza – obejmowała pięć szóstych obszaru. Były w niej: warsztaty rzemieślnicze, pralnie, kuchnia, baraki esesmańskie, a w dalszej części Appelplatz. Druga część, zajmująca tylko około dwóch hektarów, to właściwe miejsce kaźni nazywane „Totenlager” – obóz śmierci. Z jednej części do drugiej można było przejść pięciometrowej szerokości i dochodzącą do 100 metrów długości drogą odgrodzoną drutem kolczastym przeplatanym zawsze świeżymi sosnowymi gałązkami. Drogę nazwano jak na ironię „Himmelfahrstrasse” (droga do nieba). Ośrodek zagłady miał dwie bramy, w tym jedną do bocznicy kolejowej. Na terenie ośrodka była tylko jedna studnia.

W części pierwszej, w rogu za ogrodzeniem z drutu kolczastego i sosnowych gałązek, znajdował się „Lazaret”, z ławkami dla niedołężnych i chorych, ze straszliwą kpiną w postaci flagi ze znakiem Czerwonego Krzyża. Szef „Lazaretu” SS-Unterscharführer Willi Mentz i jego usłużny nadzorca SS-Unterscharführer August Miete mordowali tam chorych strzałami w tył głowy, a potem spychali zabitych do wywapnowanego dołu z ławki stojącej nad nim.

W tej części ośrodka zatrudniano około 1000 Żydów, dozorowali ich kapo zwani „Alteste der Juden”. Więźniów podzielono na kilka grup, a każdą oznakowano za pomocą łat na kolanach i rękawach. I tak „niebiescy” usuwali trupy z wagonów i rampy i zbierali porzucone mienie, „czerwoni” asystowali przy rozbieraniu ofiar i przenoszeniu odzieży do sortowni, ci z „Tarnungsgruppe” zajmowali się maskowaniem wszystkich ogrodzeń świeżymi gałązkami sosnowymi, a członkowie grupy „Goldjuden”, zwykle z zawodu jubilerzy, sortowali zrabowane kosztowności. Surowo przestrzegano, ażeby robotnicy z pierwszej części ośrodka nie przechodzili do części drugiej, miejsca kaźni.

W drugiej części pracowało, w zależności od liczby przybyłych ofiar, od 300 do 500 robotników, zatrudnionych jako grabarze. Budynek z komorami gazowymi, usytuowanymi wzdłuż korytarza, wyłożonymi terakotą i wyposażonymi w hermetycznie zamykane drzwi, miał kształt dużej bożnicy, na której widniała wielka gwiazda Dawida. Silnik spalinowy uśmiercał ofiary w ciągu około dwudziestu minut. Przepustowość komór była wielka, dziennie mogło znaleźć w nich śmierć nawet sześć tysięcy ludzi.

Szczególnym okrucieństwem odznaczał się SS-Unterscharführer Sepp Hitreider, który z zawziętością sadysty odbierał matkom dzieci w tak zwanej rozbieralni i w „Lazarecie”, by je zamordować. SS-Unterscharführer Franz Suchomel, jubiler, niezależnie od kierowania ofiar do komór gazowych odpowiadał za ograbianie ich z biżuterii i innych kosztowności. Nie mniej okrutny był SS-Hauptsturmführer Fritz Kutner z zawodu żandarm, nazywany „Kiwa”, strzelający do ludzi przy byle okazji. Także on swoje ofiary kierował do „Lazaretu” i tam je mordował. Był zastępcą komendanta ośrodka zagłady po powstaniu. Pod nadzorem SS-Scharführera Karla Petzingera (pochodzącego z Lipska), kierownika drugiej części ośrodka, czyli miejsca kaźni, i przybyłego po nim SS-Oberscharführera Emila Ludwiga, drezdeńczyka, odbywał się ostatni akt dramatu niewinnych ludzi. Komory gazowe zapychano ludźmi do tego stopnia, iż ofiary znajdowały się w pozycji stojącej, a na głowy dorosłych wrzucano małe, nawet kilkuletnie dzieci.

Komendantem załogi wachmanów ukraińskich był SS-Unterscharführer Willi Post. Jego podwładni zostali przeszkoleni w obozie SS w Trawnikach, w tak zwanym Ausbildungslager. Na dowódcę wachmanów wyznaczono Iwana Rogoża. Komory gazowe i pracę silnika spalinowego, wytwarzającego śmiercionośny gaz, obsługiwali ukraińscy wachmani, rosły Iwan i niższy od niego Mikołaj. Sadysta Iwan bił grubą rurą, a Mikołaj używał szabli do wpędzania ludzi do komór. Iwan, zwany „Iwanem Groźnym”, w sadyzmie i okrucieństwie przerastał wszystkich.

W komorach gazowych ośrodka zagłady Treblinka II znaleźli śmierć przede wszystkim Żydzi, ale były i transporty Cyganów oraz Polaków. Ciała pomordowanych grzebano w długich, głębokich dołach, a od lutego 1943 roku palono na czterech rusztach skonstruowanych z szyn kolejowych.

Nie ma wielu bezpośrednich świadków zbrodni popełnionych w ośrodku zagłady Treblinka II i w karnym obozie pracy Treblinka I. Zaledwie kilkunastu byłych więźniów Treblinki II uszło śmierci. Zostali oni przesłuchani przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Wymieńmy ich nazwiska: Jankiel Wiernik, Samuel Reizman, Stanisław Kon, Oskar Strawczyński, Eugeniusz Turowski, Abe Kon, Henryk Poswolski, Hejnoch Brener, Szyja Warszawski, Aleksander Kudlik, Henryk Reichman, Leon Finkelsztein, Jerzy Rajgrodzki.

W swoich relacjach opisali oni bezdenną tragedię, najohydniejszą zbrodnię w ośrodku zagłady Treblinka II, którą w moim pamiętniku Zakola wojennej pamięci nazwałem piekłem piekieł.

Ci naoczni świadkowie, którzy odzyskali wolność podczas zbrojnego buntu więźniów 2 sierpnia 1943 roku, różnie relacjonują ten zryw skazanych na śmierć ludzi, aczkolwiek zgadzają się ich opowieści dotyczące warunków i przeżyć obozowych.

Jako więzień Treblinki I znałem także atmosferę w Sonderkommando Treblinka II. My, pędzeni do pracy więźniowie, byliśmy tak bardzo psychicznie i moralnie zdruzgotani, a fizycznie wyczerpani, że nie widzieliśmy sensu życia, często nawet nie marzyliśmy o tym, że kiedykolwiek będziemy wolnymi ludźmi. Przybijał nas jeszcze bardziej niemal codzienny „parademarsch”, gdy wracaliśmy z pracy i ledwo ciągnąc nogami, musieliśmy przejść w szyku trójkowym przez dwuszereg esesmanów, którzy okładali nas, gdzie popadło: kijami, pejczami lub żelaznymi rurkami.

Różne są wersje na temat buntu 2 sierpnia 1943 roku w Treblince II. Opowiadania, twierdzenia, zeznania czy domysły usiłują nadać przypadkowemu – moim zdaniem – buntowi więźniów sens zorganizowanego powstania. Nie neguję istnienia zalążków obozowej konspiracji, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że wszystko odbywało się w apogeum trwogi i zagrożenia. Każde podejrzenie o prowadzenie jakiejś działalności groziło śmiercią, przecież wszyscy znajdowali się pod nieustanną obserwacją esesmanów. Nie wierzę zatem, jak podaje jeden ze świadków, że robił notatki, a nawet szkice, przygotowując powstanie. Było to po prostu fizycznie niemożliwe, jeżeli się również weźmie pod uwagę rotację w każdej grupie i systematyczne przekazywanie wycieńczonych na „Himmelstrasse” lub do „Lazaretu”. Tylko nieliczni szczęśliwcy trwali przy życiu, a tych naprawdę było niewielu i należał do nich Jankiel Wiernik.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Cieniom Treblinki

Подняться наверх