Читать книгу W poświacie księżyca - Samantha Young - Страница 6

1

Оглавление

Wpatrywałam się z niedowierzaniem w jasnoróżowe stringi tanga suszące się na poręczy schodów przy podeście, który dzieliłam z nowym sąsiadem z naprzeciwka. Jeszcze go nie poznałam, jeśli nie liczyć ubiegłej nocy, gdy wysoki, ekstatyczny pisk wyrwał mnie ze skupienia nad pracą.

Dziewczyna mojego nowego sąsiada wykonywała seksualną wokalizę. Głośno.

Bardzo głośno.

Nic nie mogłam zrobić, tylko czekać sfrustrowana, aż wreszcie skończą. Trwało to długo (muszę przyznać, że wykazali się dużym wigorem) i zrobiło się tak późno, że poszłam spać mimo mizernych postępów w redagowaniu zleconej mi książki.

A teraz z majtek tego wyjca kapało na mój podest.

Zbulwersowana myślą, że lśniąca czystością, zadbana klatka schodowa przed moim mieszkaniem zacznie wyglądać, jakby kręcono na niej Niepokornych, stałam nieruchomo, wpatrując się wybałuszonymi oczami w obsceniczny widok.

Dopiero odgłos otwierania drzwi zmusił mnie do oderwania wzroku.

W drzwiach stał, z telefonem przy uchu, bardzo wysoki mężczyzna. Zarejestrowałam szerokie barki, muskularne ramiona i czarny tatuaż pokrywający sporą część przedramienia. Rysunek, chyba celtycki, przedstawiał coś przypominającego miecz z półokręgiem nad rękojeścią.

– Porozmawiaj z ojcem – powiedział mężczyzna, co skłoniło mnie do przeniesienia wzroku z tatuażu na jego twarz – ale cokolwiek zdecydujesz, jestem do dyspozycji.

Przystrzyżone na jeża ciemne włosy i gęsty jednodniowy zarost uwydatniały i tak wyraziste rysy twarzy. Atletyczna budowa, świeży zarost… nie mój typ. Gustowałam w szczupłych, gładko ogolonych mężczyznach.

Spojrzał na mnie i nieoczekiwanie poczułam się uwięziona przez jego wzrok.

Zesztywniałam, policzki zaczęły mnie piec pod przenikliwym spojrzeniem. Nigdy nie widziałam tak niezwykłych oczu. Jasnych, czystych, niewiarygodnie pięknych fiołkowych, okolonych czarnymi rzęsami. Zmiękczały surowość jego rysów.

Ocknęłam się, gdy przestał patrzeć mi w oczy i przesunął spojrzeniem po moim ciele. Po czym skinął mi krótko głową. Oburzyłam się, bo to było lekceważące. Dodatkowo zirytowana tym, że nie potrafiłam zapanować nad tym uczuciem, przygryzłam dolną wargę i spojrzałam na różowe stringi. Nie życzę sobie niczyjej bielizny na moim podeście. Na coś takiego nie zamierzam pozwolić.

– Przepraszam – powiedziałam cicho, przenosząc wzrok na niego. Rozzłoszczona, chciałam przerwać mu rozmowę, ale dobre wychowanie powstrzymywało mnie przed zbyt obcesową reakcją.

O dziwo, to jedno ciche słowo zwróciło jego uwagę. Nachmurzył się i rzucił do słuchawki:

– Shannon, oddzwonię… Dobrze. Pa, kochanie. – Oderwał telefon od ucha i wsunął do kieszeni. – Czym mogę pani służyć?

– Nazywam się Farquhar. Grace Farquhar. – Wyciągnęłam rękę, nie wiem dlaczego przedstawiając się w taki sposób. – Jestem pana sąsiadką.

Z ustami mocno zaciśniętymi zamknął dużą dłoń na mojej. Natychmiast pożałowałam swojego gestu, czując, jak dreszcz przebiega mi po kręgosłupie.

– Miło mi panią poznać.

– Uhm… – Oswobodziłam dłoń z jego uchwytu, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jestem wytrącona z równowagi. – A pan jest…?

– Nazywam się Logan James MacLeod.

Żartował ze mnie? Zignorowałam to.

– Panie MacLeod – siliłam się na przyjazny ton, ale kłujące mnie w oczy różowe stringi wiszące na poręczy podestu podsycały moją irytację – byłabym wdzięczna, gdyby pańska dziewczyna powstrzymała się od suszenia bielizny na klatce schodowej. – Pokazałam palcem na stringi, starając się nie okazywać zbytniego niesmaku.

– Cholera… – mruknął pod nosem, spostrzegłszy majtki.

– Logan! – rozległ się donośny kobiecy głos z jego mieszkania. – Może zjemy śniadanie w mieście?

W ślad za głosem pojawiła się i jego właścicielka ubrana w męską koszulę rozpiętą aż po rozcięcie biustonosza, tak by dekolt, zresztą imponujący, był widoczny w całej okazałości. Ponętnie zaokrąglona, kobieca, nogi miała niezbyt długie, ale kształtne, zadbane i opalone, włosy ufarbowane na platynowy blond, oczy podkreślone sztucznymi rzęsami.

Całkowite moje przeciwieństwo. Nic dziwnego, że na mój widok sąsiad ograniczył się do lekceważącego skinienia głową.

– Co się dzieje? – spytała, mrugając jasnoniebieskimi oczami.

– To ty suszysz tutaj stringi? – spytał z westchnieniem, a dziewczyna przytaknęła głową.

– Powietrze tutaj wysuszy je szybciej niż w łazience. Pomyślałam, że tak będzie lepiej.

Obserwowałam ich jak zahipnotyzowana. Mój sąsiad z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej rozzłoszczony, a jego dziewczyna kompletnie tego nie dostrzegała.

– Odbiło ci?

– Nie. – Skrzywiła się. – A tobie?

– Poznaliśmy się wczoraj i już suszysz gacie przed moim mieszkaniem?

– No i co z tego?

Mój sąsiad skierował wzrok na mnie, jakby szukał pomocy. Odwzajemniłam mu się rozbawionym spojrzeniem. Odwrócił się do dziewczyny, która, jak się domyślałam, była jego kolejnym podbojem na jedną noc.

– To, że to niezbyt sympatyczne i zdenerwowało moją sąsiadkę. – Pokazał kciukiem przez ramię na mnie. – Poza tym trochę za wcześnie na robienie sobie tutaj prania. Jak i na wspólne śniadanko. A teraz wybacz, spieszę się do swoich zajęć.

Po tej wyrażonej wprost bezceremonialnej sugestii, że powinna się wynosić, dziewczyna złapała stringi i szybko wróciła do mieszkania, wypowiadając przy tym niecenzuralne słowa. Zanim wyłoniła się znowu, ubrana w obcisłą różową sukienkę, drobiąc na niebotycznych szpilkach, w moim sąsiedzie wyraźnie się zagotowało.

Prawdę mówiąc, wyglądał tak groźnie, że przeszedł mnie dreszcz.

– Pieprz się, sukinsynie! – rzuciła dziewczyna, schodząc po stopniach ze stukotem obcasów. Zatrzymała się na chwilę, żeby posłać mi złe spojrzenie przez ramię. – I ty też, głupia snobko!

Otworzyłam usta ze zdumienia i dopiero gdy dziewczyna znikła nam z oczu, zdołałam powiedzieć:

– Cóż… urocza.

– Raczej zaborcza.

– Być może powinien pan staranniej dobierać partnerki na wieczór – podsunęłam mu uprzejmie.

Nie uznał tego za pomocne. Tym razem gniewne spojrzenie było przeznaczone dla mnie.

– Osądzasz mnie, wytwornisiu?

– Wytwornisiu? – powtórzyłam i poczułam, że zaczynają mnie piec policzki.

– Właśnie. – Obrzucił mnie wzrokiem, zanim dodał: – Słychać, że snobujemy się na wyższe sfery.

– Nie jestem snobką! – zaprotestowałam. Nadepnął mi na odcisk i zatkało mnie z oburzenia. Wychowałam się w zamożnej dzielnicy Londynu, rzeczywiście miałam wymowę charakterystyczną dla angielskich klas wyższych, ale to go nie upoważniało do takiej wrogości.

– W całym swoim życiu nie spotkałem nikogo bardziej się snobującego – oświadczył.

– Nic podobnego.

– Owszem.

– Ma pan jakiś uraz do Anglików, panie MacLeod?

– Nie uprzedzam się do nikogo, bo ja nie osądzam ludzi. – Położył nacisk na słowie „ja”, jakby uważał, że inaczej nie zrozumiem, co insynuuje.

– Ani ja – odpowiedziałam spokojnie, chociaż powinnam zauważyć, że właśnie to zrobił w stosunku do mnie. I to przy pierwszym spotkaniu!

– Tak? Więc nie osądziła mnie pani po tych stringach? Ani po tym, że należały do wyrwanej na jedną noc dziewczyny? Potępia mnie pani za przypadkowy seks czy za dobór partnerek, pani Farquhar? – Obrzucił wymownym spojrzeniem moją bluzkę z kokardą zawiązaną pod szyją i długie luźne spodnie z wysoką talią. – Ta nie miała dość klasy jak na pani gust?

– N…nie rozumiem – powiedziałam zażenowana, bo nie lubię takich konfrontacji.

– W takim razie wyjaśnię. Przyjazna sąsiadka przedstawiłaby się w momencie, gdy się wprowadziłem. Powitałaby życzliwie, zamiast pieklić się o jakieś stringi. Więc o co tak naprawdę chodzi? Nie jest pani nastawiona przyjaźnie czy słyszała coś o mnie i te głupie stringi były tylko pretekstem?

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. – Pokręciłam głową. – Po prostu nie życzę sobie oglądać majtek wiszących na podeście. – Krew zaczynała we mnie wrzeć, policzki paliły coraz bardziej, nie miałam innego wyjścia, jak odwrócić się i zamknąć za sobą drzwi na klucz, by uniknąć kłótni. Nie rozumiałam przyczyn jego niechęci i dlaczego drażni mnie tak, że nie potrafię sobie z tym poradzić.

– Do widzenia pani, Grace… Grace Farquhar – wypowiedział z naciskiem.

Omal nie trzasnęłam drzwiami. Oparłam się o nie i poczułam, że brakuje mi tchu. Jakbym właśnie wbiegła po schodach. Serce biło mi jak oszalałe.

Moja klatka schodowa przestała być bezpiecznym miejscem.

*

Byłam wykończona.

Na dodatek tylko szczęśliwy traf sprawił, że gdy uniosłam nogę, aby przestąpić próg swoich drzwi, przytomnie dostrzegłam tuż za nimi plamę wymiocin.

Gwałtownie cofnęłam nogę i skrzywiłam się z obrzydzeniem.

Wbiłam gniewny wzrok w drzwi Logana MacLeoda.

Ty obrzydliwa świnio!

Nie dość, że mnie wykańczał, to teraz jeszcze przez niego byłam zmuszona patrzeć na zanieczyszczoną podłogę podestu.

Minionej nocy słyszałam, jak ten obrzydliwy typ próbuje uciszyć głośno rechoczącą partnerkę. W ciągu dwóch tygodni, które upłynęły od naszego pierwszego spotkania, sprowadził trzy różne kobiety. Dziwkarz. Niekwestionowany dziwkarz.

Po tym, jak wczoraj wieczorem uciszał poderwaną na jedną noc dziewczynę, przygotowałam się na nieuniknione odgłosy seksualnej gimnastyki. Ku mojemu zaskoczeniu zapanowała cisza i mogłam spokojnie pracować. Przeredagowałam trzy rozdziały romansu, nad którym ostatnio ślęczałam. O wpół do czwartej położyłam się wreszcie do łóżka, nastawiając budzik na wpół do dwunastej.

O szóstej rano obudziło mnie głośne, wielokrotnie powtarzane „och, Boże!”. Jakby istniała konieczność porównywania akurat tego faceta do Boga. I bez tego jego poczucie własnej wartości było niezmierzone niczym ocean.

Logan MacLeod był wyjątkowo aroganckim typem.

Po kolejnej turze „ochbożów” byłam zupełnie rozbudzona i nie dałam rady zasnąć. W rezultacie wyglądałam jak zombi i omal nie wdepnęłam w ohydny prezent, który on lub jego towarzyszka zostawili przed moimi drzwiami.

Cały ranek prowadziłam w myślach rozmowę z tym dupkiem o tym, że obudził mnie swoimi seksualnymi wyczynami, ale w końcu się uspokoiłam. Nienawidzę kłócić się z ludźmi. Terapeutka, z którą odbywałam sesje, gdy miałam dwadzieścia lat, powiedziała mi, że moja awersja do konfrontacji ma źródło w bezustannej potrzebie akceptacji w oczach innych. Przez lata szukałam jej u rodziców, bez skutku. Zatruło to moje relacje ze wszystkimi, z którymi wchodziłam w bliższe związki. Nie lubiłam być nielubiana, więc starałam się nie sprawiać nikomu przykrości.

Próbowałam to przezwyciężyć w obawie, że może mnie to zniszczyć, i bardzo mi pomogła praca redaktorki. Byłam zobowiązana do szczerości wobec autorów i musiałam wypracować sposoby wyrażania konstruktywnej krytyki. Dyskusje z twórcami uodporniły mnie na cudzą ocenę, niemniej wciąż unikałam denerwowania ludzi, z którymi nie stykałam się na gruncie zawodowym.

A już na pewno nie chciałam wkurzyć mojego sąsiada.

Tyle że w tej chwili to ja byłam rozzłoszczona. Bardzo i na serio.

No bo jak można zwymiotować pod czyimiś drzwiami i nie zadać sobie trudu, żeby posprzątać!

Spojrzałam mściwie na drzwi mieszkania Logana MacLeoda.

Nie chciałam mieć do czynienia z tym człowiekiem. Wyrażenie oburzenia niczego nie mogło zmienić. Nie byliśmy w żadnych relacjach i tak miało zostać. Logan MacLeod ma po sobie posprzątać i guzik mnie obchodzi, czy uzna mnie za najbardziej upierdliwą kobietę na świecie.

Kipiałam złością. Przeskoczyłam ponad plamą wymiocin, zamknęłam drzwi na klucz, pomaszerowałam do jego drzwi i zabębniłam w nie.

Cisza.

Nie czekałam. W obawie, że moja determinacja osłabnie, zabębniłam mocniej i kilka sekund później usłyszałam stłumione przekleństwo i odgłosy kroków. Otworzył drzwi z impetem i stanął w nich w całej okazałości. Zamrugałam oczami, na próżno usiłując zwalczyć uczucie gorąca. Miał na sobie tylko bokserki. Dawno nie widziałam takiego mężczyzny. Ani grama tłuszczu, same mięśnie i skóra.

Mięśniak. Tak by orzekła moja przyjaciółka Chloe.

Przesunął dłonią po ostrzyżonych krótko włosach, co miało ten dobry skutek, że przeniosłam wzrok z kaloryferka na brzuchu na jego zaspaną twarz.

– Jest niedziela rano. – Rzucił mi złe spojrzenie. – Jeśli chce pani coś powiedzieć, to niech pani mówi.

Gorąco, które czułam na policzkach, wzmogło się. Mimo to zdobyłam się na odwagę.

– Doskonale wiem, że jest niedziela rano – zaczęłam cicho, po raz pierwszy w życiu żałując, że nie odziedziczyłam po matce zdolności mówienia autorytatywnym tonem. – Pracowałam do późnych godzin nocnych, a o świcie zostałam bezceremonialnie obudzona przeraźliwie głośnymi breweriami. Po czym omal nie weszłam w kałużę wymiocin, gdy zamierzałam wyjść z mieszkania. Mogę się tylko domyślać, że to pan sam lub pana zaśmiewająca się nieprzytomnie partnerka zostawiliście mi ten prezent. – Trzęsłam się cała i nie wiedziałam, czy z gniewu czy ze złości. Od dawna nikt mnie tak nie zdenerwował.

– Cholera…! – Przeciągnął dłonią po zaspanej twarzy i zerknął przez moje ramię. – To… – skrzywił się – moja znajoma.

Przewróciłam oczami, bo najwyraźniej nie pamiętał imienia poderwanej kobiety.

– Miałem zamiar posprzątać. Przepraszam, zaraz to zrobię.

Trochę ze mnie uszło powietrze. Stałam, gapiąc się na niego w milczeniu. Zamrugał sennie powiekami; wyglądał stanowczo zbyt dobrze jak na kogoś, kto dopiero się obudził.

– Coś jeszcze?

– Nie. Wystarczy, że pan posprząta. – Odwróciłam się i postawiłam nogę na pierwszym stopniu. Ale musiałam się zatrzymać, bo powiedział:

– Nie musi pani być tak wrogo do mnie nastawiona. Mogłaby pani przestać się tak sadzić jak stara kwoka.

Znowu ogarnęła mnie wściekłość. Spojrzałam na niego przez ramię, nie dowierzając, że naprawdę to usłyszałam.

– Słucham?

– Zwraca się pani do mnie protekcjonalnie. I te ściągnięte usteczka zamiast uśmiechu, ilekroć mnie pani mija na schodach.

– Co takiego? – prychnęłam, lekko wzruszając ramionami, po czym odwróciłam głowę i zaczęłam schodzić na dół. Nie zamierzałam zaszczycić go odpowiedzią.

– A już to pełne wyższości prychnięcie było cholernie wkurzające! – zawołał za mną.

Zszokowana, zatrzymałam się w pół kroku. Bo nagle uświadomiłam sobie coś, co było jak na mnie niezwykłe. Zupełnie nie obawiałam się, że akurat ten osobnik uzna mnie za kogoś wyjątkowo nieprzyjemnego. Przeciwnie. Ogarnęło mnie uczucie triumfu, że denerwowałam go tak jak on mnie.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam go stojącego na podeście i spoglądającego na mnie ponuro.

Wciąż czując gorąco na policzkach, odrzuciłam włosy do tyłu irytująco wyniosłym ruchem głowy.

– I dobrze – warknęłam.

W poświacie księżyca

Подняться наверх