Читать книгу Wszystko, co w Tobie kocham - Samantha Young - Страница 10

4

Оглавление

Bailey

Około czwartej trzydzieści nad ranem obudziłam się na kanapie Jess i Coopera. Nie udało mi się z powrotem zasnąć.

Kilka godzin wcześniej ocknęłam się z drzemki i zdezorientowana patrzyłam na oparcie kanapy. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Dopiero kiedy usłyszałam ciche szczekanie Louisa i głos Coopera, przypomniałam sobie, że oglądałam z Jess jakieś filmy. Pewnie zasnęłam w trakcie, a Jessica wolała zostawić mnie śpiącą na kanapie, niż obudzić.

– Tak, widzę, że Bailey śpi na kanapie, ale chciałbym wiedzieć dlaczego – powiedział Cooper ściszonym i zatroskanym głosem. – Louis, spokój!

– Nakryła Toma z inną kobietą – odpowiedziała szeptem Jess.

W jej tonie było słychać mieszaninę gniewu, smutku i troski.

– Co takiego? – wykrzyknął Cooper.

Louis szczeknął cicho.

– Ciii! Uciszcie się obaj.

– Co? – powtórzył Coop głośnym szeptem.

Nawet w tym jednym słowie wyraźnie dało się wyczuć furię.

Leżałam spięta i przygnębiona. Kiedyś, jako naiwna nastolatka, szaleńczo podkochiwałam się w Cooperze i nie dawałam mu żyć. Kiedy dorosłam, Coop niepostrzeżenie zmienił się w kogoś na kształt starszego brata i wspaniałego przyjaciela. Był wobec mnie niewiarygodnie opiekuńczy.

– Zabiję sukinsyna!

Usłyszałam, jak drzwi się otwierają, i już miałam wstać, żeby go powstrzymać, ale odezwała się Jess.

– Niczego takiego nie zrobisz. – Drzwi się zamknęły. – Bailey wcale by tego nie chciała. Bardziej potrzebuje naszej obecności i wsparcia.

– Sądzę, że gdybym rozkwasił nos temu dupkowi, to też liczyłoby się jako wsparcie.

Przepełniło mnie ciepłe uczucie względem Coopera i znów zebrały mi się łzy pod powiekami.

– Być może – odrzekła szeptem Jess. – Ale odłóżmy to na później. Chodź na górę, żebyśmy nie obudzili Bailey.

Cooper już się nie odezwał. Usłyszałam tylko skrzypienie schodów, kiedy wraz z Louisem wspinali się na piętro. Zaraz potem pokonało mnie znużenie, a kiedy znów się ocknęłam, mój zegarek wskazywał czwartą trzydzieści. Leżąc bezsennie, myślałam o wydarzeniach sprzed dwóch dni, które doprowadziły do tego, że zjawiłam się w mieszkaniu Toma ubrana w tę głupią czerwoną bieliznę.

Dezorientacja.

Głównie to czułam, gdy leżałam wtedy po swojej stronie łóżka i gapiłam się na ścianę w ciemnościach nocy. Byłam zdezorientowana, ponieważ nie mogłam zrozumieć, dlaczego udaję, że śpię, chociaż tak naprawdę nasłuchiwałam powrotu Toma do mojego mieszkania. Słyszałam, jak wchodzi, przez kwadrans kręci się po kuchni, a potem idzie korytarzem w stronę mojego pokoju, żeby skorzystać z prysznica. Udawałam, że śpię, nawet kiedy wszedł do łóżka i położył się obok mnie.

Nie mieszkaliśmy razem. Ja miałam mały domek z jedną sypialnią, a Tom swoje mieszkanie. Nie działo się tak z mojego wyboru. Przez lata irytowało mnie, że Tom nie chce się ze mną związać kupnem wspólnego domu. A jednak tamtej nocy, kiedy leżał obok mnie, a ja udawałam, że śpię, zastanawiałam się, dlaczego, u diabła, po prostu nie wrócił do siebie. Po co przyjeżdżał do mnie po takim długim dniu pracy?

A potem zastanowiło mnie, czemu nie odwróciłam się i nie pocałowałam go na powitanie. Ile razy w czasie naszego związku, zwłaszcza podczas ostatnich lat, on czekał na mnie, kiedy musiałam do późna pracować w swoim hotelu?

Odwróciłam się na bok, oparłam na łokciu i położyłam głowę na dłoni. Patrzyłam na mojego śpiącego chłopaka.

Jakaś nieznany bolesny smutek ścisnął mi pierś.

Ponieważ przeważającym uczuciem nie była jednak dezorientacja.

To był strach.

Może zabrzmi to dziwnie, ale zawsze lubiłam za kimś tęsknić. Oczywiście nie chodziło o samą tęsknotę, bo to przykre uczucie. Chodziło o ten moment, kiedy znów kogoś widzisz po rozłące. Uwielbiam to. W takich chwilach wszystkie skomplikowane, niejasne uczucia, które czasem żywimy wobec innych, ulatują, gorycz znika i zmienia się w popiół, a zostaje sama słodycz – miłość. Przy ponownym spotkaniu czuję tylko słodką tęsknotę za ukochaną osobą i radość z tego, że znów mogę ją wziąć w ramiona.

Lubię tęsknić za rodzicami – rodzicami, którzy sprzedali wszystkie swoje nieruchomości w mieście założonym przez naszych przodków, wszystkie oprócz Hart’s Inn. Pensjonat zostawili mnie i mojemu rodzeństwu. Bratu, który zupełnie nie był nim zainteresowany. Bratu, za którym uwielbiałam tęsknić. Mojej siostrze, która również nie pasjonowała się hotelarstwem i za którą również uwielbiałam tęsknić, ale po spędzeniu pięciu minut w jej towarzystwie to uczucie natychmiast mijało.

A jednak… wcale nie lubiłam tęsknić za Tomem. Co jest najgorsze, kiedy za kimś tęsknisz? To, że kiedy go spotkasz, nadal czujesz nieokreśloną tęsknotę.

Tom spał, a ja przyglądałam się jego twarzy i przypominałam sobie, jaka się czułam szczęśliwa, gdy obserwowałam go śpiącego dawno, dawno temu, na początku naszej znajomości. Gdybym była szczera wobec samej siebie, przyznałabym, że na widok Toma nigdy nie uginały się pode mną kolana ani nie czułam podniecającego, nieopanowanego drżenia. To właśnie mnie do niego przyciągało. Czułam się przy nim bezpieczna. Potrafiłam kontrolować swoje emocje.

Ostatnio przestałam się tak czuć.

Skończyłam trzydzieści cztery lata. Chciałam wyjść za mąż. Urodzić dzieci.

Mężczyzna, z którym spędziłam dziesięć lat, mężczyzna, z którym miałam nadzieję założyć rodzinę, leżał tuż obok… a równie dobrze mógł być tysiące kilometrów ode mnie.

Pięć lat temu przysunęłabym się bliżej i obudziła go pieszczotami. Tom twierdził, że to jedna z tych rzeczy, które we mnie kocha – brak opanowania. Mówiłam i robiłam, co tylko chciałam. Wszyscy wokół mnie wiedzieli, co w danej chwili myślę. Tom dziwił się, że jestem tak dobra w prowadzeniu hotelu. Ale moja matka przyuczała mnie do pracy w hotelarstwie, odkąd nauczyłam się mówić, więc kiedy zjawiałam się w pracy, stawałam się inną osobą. Profesjonalną i opanowaną.

Być może w życiu prywatnym byłam taka pyskata, ponieważ w pracy musiałam być słodką, disnejowską wersją samej siebie – sympatyczną, wesołą i łagodną – nawet jeśli trafił się wyjątkowo upierdliwy gość.

Tomowi nie zawsze podobały się moje bezczelne odzywki, ale był typowym facetem, więc uwielbiał moje żywiołowość i pewność siebie w sypialni.

Nie wiedział jednak, że jestem taka tylko z nim.

Kiedy się poznaliśmy, uważałam się za całkiem przeciętną osobę. Zanim spotkałam Toma, ktoś podeptał mnie tak mocno, że nie odważyłam się nawet myśleć o sobie jako o kimś choć trochę wyjątkowym. Wywodziłam się z rodziny, która założyła to miasto, ludzie mnie lubili, cieszyłam się popularnością. Czułam, że jestem niezwykła. A ten facet wszystko mi odebrał. Nie zdołał jednak pozbawić mnie miłości do Hartwell. Sprawił, że sama miałam się za kogoś niczym się niewyróżniającego, ale nadal uważałam, że moje życie przy promenadzie jest nadzwyczajne, ponieważ mieszkam w pięknym miejscu, otoczona przez ludzi, których kocham.

I dopóki wszystko wokół mnie było takie niezwykłe, ja sama mogłam czuć się przy boku Toma jak szary przeciętniak. Byliśmy sobie równi. Warci siebie nawzajem.

Nie miałam więc przy nim żadnych kompleksów ani w życiu, ani w łóżku.

Kiedy tylko miałam ochotę, mogłam zrobić pierwszy ruch i wiedziałam, że on zawsze zareaguje pozytywnie. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Nasz seks zawsze był niezły. Nie najlepszy, jaki zdarzyło mi się mieć, ale całkiem niezły. Tom robił wrażenie szczęśliwego. W każdym razie ja tak to odbierałam. Miałam więcej fantazji niż on, więc nasze sprawy łóżkowe mogły wyglądać lepiej, ale było dobrze. Wystarczająco dobrze.

Ostatnimi czasy nasze życie seksualne zamarło.

Przez ostatnie dwa lata pracowałam w Hart’s Inn jak szalona, ponieważ mój menedżer odszedł i nie udało mi się znaleźć nikogo na jego miejsce. Tom również zaczął pracować do późna, co uznałam za rodzaj odwetu.

Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, o seksie nawet nie wspomnę.

Wpatrywałam się w jego znajomą twarz, niemal tak znajomą jak moja, i czułam ogarniającą mnie straszną tęsknotę. Przesunęłam dłoń w dół jego brzucha i przywarłam do niego mocniej. Starając się nie myśleć o swoich obawach, zrzuciłam z niego kołdrę. Wymamrotał coś przez sen i poruszył się lekko, a ja ostrożnie usiadłam na nim okrakiem. Patrzyłam na swoje dłonie, przesuwające się po jego skórze. Dziesięć lat wspólnego życia pozwoliło mi na większą śmiałość. Ciało Toma się zmieniło, tak samo jak moje. Kiedy się poznaliśmy, miał szczupłą i umięśnioną sylwetkę atlety. Teraz jego tors nie był już tak twardy i sprężysty. Nie przeszkadzało mi to. Te zmiany to była część naszej wspólnej historii.

Na podbrzuszu miał blizny po operacji wyrostka robaczkowego, przebytej cztery lata wcześniej. Sama niemal na sygnale odwiozłam go do szpitala. Mała szrama nad pępkiem, druga po prawej, na biodrze, i duża poprzeczna poniżej pępka. Teraz były już mało widoczne, ale nadal czułam je pod palcami i pamiętałam, jak bardzo się o niego martwiłam, kiedy czekałam pod salą w szpitalu na koniec operacji.

Tom poruszył się pod moim ciężarem i zorientowałam się, że dostaje wzwodu. Poczułam lekkie mrowienie między nogami i pochyliłam się, żeby obsypać delikatnymi pocałunkami jego brzuch. Tak jak moje piersi nie były już tak sterczące jak dawniej, tak też brzuch Toma przestał być płaski i twardy jak skała. Nie zwracałam na to większej uwagi i miałam nadzieję, że mój biust, inny niż u dwudziestoczterolatki, również mu nie przeszkadza.

Ha.

Niezły dowcip.

Jednak dwie noce wcześniej mocno wierzyłam, że dla niego takie drobne zmiany nie mają znaczenia. Odpędziłam więc od siebie wątpliwości i obawy. Sunęłam wargami w górę po jego ciele, a palce przesuwałam coraz niżej.

Jęknął i znów się poruszył.

– Tom – wyszeptałam mu do ucha, leciutko skubiąc je zębami.

Smakował świeżo i czysto, ponieważ niedawno wyszedł spod prysznica.

– Bails? – jęknął.

Podniosłam głowę i zobaczyłam, że otwiera oczy. Patrzył na mnie sennym, półprzytomnym wzrokiem. Wiedziałam, w którym momencie wrócił do pełnej świadomości, ponieważ jego oczy nagle się zwęziły, a ciało spięło się pode mną.

Jakieś nieprzyjemne uczucie ścisnęło mi żołądek.

– Co ty wyprawiasz? – burknął.

Uśmiechnęłam się, chociaż wcale nie było mi wesoło.

– A jak ci się wydaje?

Przetarł oczy i uniósł głowę na poduszce, żeby spojrzeć na budzik.

– Bailey, cholera jasna! Za cztery godziny muszę wstać.

Chwycił mnie mocno za biodra i zepchnął z siebie.

Upadłam na bok, zupełnie zaszokowana.

– Idź spać. – Odwrócił się do mnie plecami.

Gorące łzy napłynęły mi do oczu.

Zrobił to, czego się bałam.

Sięgnęłam po niego namiętnie, a on nie zareagował.

Nawet gorzej… odepchnął mnie od siebie.

Ogarnął mnie gniew.

– Pieprz się! – krzyknęłam i wyskoczyłam z łóżka.

– Bailey! – jęknął.

Nawet się nie obejrzałam. Jak huragan przebiegłam przez sypialnię, wyjęłam z komody czystą bieliznę, zdjęłam dżinsy z krzesła i poszukałam w szafie czystej bluzki.

– Przepraszam! OK? Jestem po prostu zmęczony. Wracaj do łóżka.

Słyszałam, że jego głos się zbliża, ale ja już zbiegłam na parter i wypadłam z domu.

Roztrzęsiona pociągnęłam klamkę drzwi do samochodu.

Tom był jednak szybszy, niż się spodziewałam, ponieważ drzwi natychmiast zatrzasnęły się z hukiem, a on stał obok mnie, bosy, ubrany tylko w bokserki. W świetle ulicznych latarni dostrzegłam skruchę w jego ciemnych oczach.

– Przepraszam, maleńka. – Chwycił mnie mocno za przedramię. – Zachowałem się jak ostatni gnojek. Byłem zaspany. Marudny ze mnie dupek.

Miałam wielką chęć wybuchnąć płaczem, ale się powstrzymałam. Tom nigdy nie doprowadzał mnie do łez i nie zamierzałam mu na to pozwolić.

– Tak, jesteś gnojkiem.

– Jestem – zgodził się. – A teraz wrócisz do łóżka?

– Myślisz, że jak mi przyznasz rację, to wystarczy, żeby wszystko naprawić?

– Jasne, że nie – odpowiedział szeptem. – Ale nie chcę się o to kłócić na ulicy w środku nocy. Możemy obudzić twoich sąsiadów.

Miałam ochotę krzyknąć: „W dupie mam sąsiadów!”, ale tylko skinęłam głową i wróciłam za nim do domu.

Próbował mnie prowadzić za rękę, ale nie chciałam, żeby mnie dotykał.

Wróciliśmy do łóżka, ale nawet kiedy przytulił się do mnie „na łyżeczkę” i oparł głowę na moim ramieniu, nie mogłam się uspokoić i patrzyłam na ścianę po swojej stronie, słuchając, jak oddech Toma się zmienia, a ciało – odpręża. Wkrótce zaczął chrapać na całego.

Zalała mnie fala gniewu wymieszanego ze strachem.

Nie dlatego, że Tom mnie odepchnął, ale w związku z tym, jak się przez to czułam…

Powinnam się czuć głęboko, boleśnie zraniona.

Tymczasem uraził tylko moją dumę.

Przede wszystkim byłam wkurzona.

Tak samo czułam się teraz, gdy leżałam na kanapie w salonie Jess i Coopera. Już wtedy wiedziałam, że między mną a Tomem koniec. Po prostu nie chciałam uwierzyć, że spędziłam dziesięć ważnych lat życia z mężczyzną, który zupełnie nie był dla mnie.

Znów owładnął mną lęk, ten lęk przed zaczynaniem wszystkiego od nowa. Serce ścisnęło mi się w piersi. Wciągnęłam głęboko powietrze i usiadłam. Chociaż dochodziła dopiero czwarta czterdzieści pięć rano, zdecydowałam, że skoro i tak nie śpię, mogę rozpocząć dzień. Napisałam wiadomość do Jess i Coopera, w której obiecałam, że później się do nich odezwę, i podziękowałam za wsparcie. Potem wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu.

Nie byłam senna, ale czułam się tak, jakbym miała potwornego kaca, chociaż nie wypiłam ani kropli alkoholu. Ssało mnie w żołądku i zbierało mi się na wymioty, a całe ciało ogarnęła jakaś niemoc, czego nienawidziłam, ponieważ należałam do tych szczęściarzy, których zwykle rozsadza nieokiełznana energia.

Nie byłam w nastroju do spotkań z kimkolwiek, ale bez względu na wszystko prowadziłam interes i musiałam się nim zająć. Zamierzałam wrócić do domu, wziąć prysznic i pojechać do swojego hoteliku.

Na pewno nie miałam zamiaru spotykać się z Tomem.

Choć nie było to realne, oczekiwałam, że przyjmie do wiadomości, iż wszystko między nami skończone, i będzie schodził mi z oczu. Niestety, zobaczyłam jego samochód zaparkowany na podjeździe mojego maleńkiego domu. Tom miał klucze, więc wiedziałam, że czeka w środku.

Rozgniewało mnie to z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że podjęłam już decyzję – choćby była nie wiem jak przerażająca. Chciałam zacząć od nowa, bez Toma Suttona w moim życiu. Zaraz. Bez zwłoki. A to znaczyło, że Tom ma natychmiast zniknąć. Nie chciałam, żeby plątał się po moim domu, zabierał w nim miejsce, dotykał moich rzeczy.

Oczywiście wiedziałam, że to nierealne. Musiałam wysiąść z samochodu i stawić mu czoło.

Żołądek podszedł mi do gardła i żeby zwalczyć mdłości, wzięłam głęboki oddech.

Prosto z frontowych drzwi wchodziło się do salonu. Tom siedział na mojej narożnej kanapie, blady jak ściana, z ciemnymi kręgami pod oczami. Patrzył na mnie udręczony i zmizerniały.

Moja urażona duma zyskała nieco satysfakcji, kiedy zobaczyłam, że sprawiłam mu ból.

– Zwróć mi klucze – nakazałam.

Spojrzał na mnie błagalnie.

– Skarbie, proszę, nie podejmujmy żadnych nieprzemyślanych kroków. Zbadajmy nasze możliwości.

Najwyraźniej wydawało mu się, że mogę mu wybaczyć zdradę. Na samą myśl o tym znów wpadłam w gniew. W ciągu dziesięciu lat nie poznał mnie nawet na tyle, żeby wiedzieć, iż w każdym związku lojalność jest dla mnie największą wartością.

– Skoro mowa o badaniu… – Oparłam dłonie na biodrach i spojrzałam na niego z furią. – Pewnie będę musiała się przebadać w przychodni wenerologicznej, ponieważ pieprzyłeś się z inną kobietą, jednocześnie pieprząc się ze mną; wiem, że miniona noc to nie był jednorazowy błąd i pewnie pieprzysz ją od dłuższego czasu. A tak w ogóle, z iloma jeszcze mnie zdradzałeś? – paplałam bez opamiętania.

Zdarzało mi się to, kiedy byłam podekscytowana lub wściekła.

Chyba nigdy nie użyłam słowa „pieprzyć” tyle razy w jednym zdaniu. Sądzę jednak, że w tych okolicznościach powinno mi to być wybaczone.

Tom patrzył na mnie wybałuszonymi oczami.

– Popełniłem błąd.

Nie była to odpowiedź na moje pytanie.

– Poszedłeś do łóżka z dwudziestodwuletnią dziewczyną. Tak, to zdecydowanie był błąd.

– Ma dwadzieścia trzy lata.

– A, w takim razie wszystko w porządku! – krzyknęłam.

Ten facet chyba upadł na głowę.

Skrzywił się nerwowo.

– Skarbie, przepraszam. Mówię szczerze. To był błąd. Proszę, uwierz mi. Postąpiłem głupio. Nawet nie wiem, co sobie wyobrażałem. Ona kocha Rexa. Ja kocham ciebie. To była skończona głupota.

– Ile razy wykazałeś się tą skończoną głupotą?

Słysząc to konkretne pytanie, spojrzał na mnie czujnie.

– Na pewno zrobiłeś to dwa dni temu, kiedy odepchnąłeś mnie od siebie w łóżku, prawda?

W jego oczach pojawiło się poczucie winy.

Jakże go w tamtej chwili nienawidziłam. Nie spodziewałam się, że mogłabym kiedykolwiek poczuć coś takiego do Toma. Ale wtedy po prostu nienawidziłam go za to, co mi zrobił. Za to, że w ogóle był zdolny tak postąpić. Ja nigdy nie mogłabym kogoś tak okrutnie zranić. Bez względu na to, jak pociągałby mnie inny mężczyzna, nie umiałabym zdradzić. Po prostu nie leżało to w moim charakterze.

Nienawidziłam go za taki nonszalancki stosunek do moich uczuć i lojalności wobec niego.

– Wynoś się – rzuciłam wyczerpana. – Po prostu się stąd wynoś. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

– Bailey, dziesięć lat. – Ruszył w moją stronę. Tym razem nie uciekłam, tylko stałam jak skamieniała, kiedy ujął moje dłonie i mocno ścisnął. – Chyba nie wyrzucisz na śmietnik dziesięciu lat?

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Ja nie. Ty to zrobiłeś.

– Przecież to był zwykły błąd!

Wyrwałam ręce z jego uścisku.

– Nie waż się nigdy więcej wypowiedzieć tego słowa! To nie był błąd, Tom. Błąd to jednorazowe potknięcie. To była wykalkulowana zdrada. Brak lojalności. Nie potrafię już na ciebie patrzeć tak samo jak kiedyś. – Potrząsnęłam głową. – To nie jest tylko twoja wina – przyznałam. – Moja również. Za długo trwałam w tym związku, oddałam ci najlepsze lata swojego życia, czekałam, aż zobowiążesz się na serio, utknęłam w martwym punkcie… a tak naprawdę od początku wiedziałam, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni.

– Nie wierzę w to.

Prychnęłam szyderczo.

– Bails, masz rację, przyznaję. Bałem się poważnych zobowiązań, ale jeszcze bardziej się boję, że cię stracę. Zrobię, co zechcesz. Obiecuję. Dom. Małżeństwo. Dzieci.

– Dlaczego?

– Bo cię kocham.

– Dlaczego?

– Jak to dlaczego?

– Dlaczego mnie kochasz?

– Ponieważ… – Patrzył na mnie zmieszany. – No bo tak.

Jego odpowiedź mnie zasmuciła.

– Wiesz, dlaczego ja ciebie kochałam? – Skrzywił się, gdy usłyszał czas przeszły. – Ponieważ czułam się przy tobie bezpiecznie. Ale już się tak nie czuję.

Na jego twarzy pojawił się ból.

– Bailey – wyszeptał.

Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.

– Odeślę ci twoje rzeczy. Byłabym wdzięczna, gdybyś odwzajemnił mi się tym samym.

Przez chwilę myślałam, że nigdy nie ruszy się z miejsca, tak długo stał i patrzył na mnie. W końcu, ku mojej uldze, podszedł do mnie, wyjął z kieszeni klucz, podniósł moją dłoń i ułożył go na niej. Zacisnął na nim moje palce, a potem uniósł moją zaciśniętą pięść do swoich ust. Pozwoliłam mu ją pocałować, chociaż łzy rozczarowania i żalu zbierały mi się pod powiekami.

– Zasłużyłaś na coś lepszego. – Głos miał drżący z emocji. – Przepraszam.

Dopiero kiedy drzwi się za nim zamknęły i usłyszałam warkot odjeżdżającego samochodu, pozwoliłam sobie na płacz.

Spazmy, które wstrząsnęły moim ciałem, samą mnie zaskoczyły. Zaskoczył mnie smutek, który poczułam. Od wczoraj tyle myśli przeleciało mi przez głowę, miotało mną tyle lęków, doświadczyłam tyle bólu, ale ani razu nie pomyślałam, że kończąc związek z Tomem, usuwając go ze swojego życia, żeby zacząć od nowa, nieodwracalnie tracę jednego z przyjaciół.

Vaughn

Vaughn wiedział, jak będzie wyglądał w wieku sześćdziesięciu lat, ponieważ każdy mu powtarzał, że jest wypisz wymaluj jak ojciec. Od ciemnych włosów i stalowoszarych oczu po wzrost i budowę ciała.

William Vaughn Tremaine nadal był wpływowym i powszechnie szanowanym człowiekiem. Wiek tego nie zmienił – wręcz przeciwnie, wraz z upływem czasu coraz więcej ludzi darzyło go szacunkiem. Na dodatek wciąż był zabójczo przystojny. Ubrany w granatowy garnitur stał z rękami w kieszeniach przy oknie apartamentu Vaughna na ostatnim piętrze i spoglądał na fale.

Kiedy zakończono budowę Paradise Sands, William stanął dokładnie w tym samym miejscu i powiedział:

– Już rozumiem, dlaczego wybrałeś ten punkt.

Teraz odwrócił się do syna, a w jego oczach zabłysły wesołe iskierki.

– Mogę się założyć, że ten widok nigdy się nie zestarzeje.

– Zgadzam się.

– Czy to dlatego mieszkasz w tym apartamencie, a nie w swoim domu nad oceanem?

– W hotelu jest mi wygodniej – odparł Vaughn, wzruszając ramionami.

Ojciec przyjrzał mu się uważniej.

– A może po prostu nie chcesz być sam w dużym domu?

Udzielanie odpowiedzi nie miało sensu. Ojciec miał rację. Jak zwykle.

– Wiesz, jak ja wyleczyłem się z samotności? Znalazłem sobie towarzyszkę życia.

Vaughn uśmiechnął się na taki dobór słów.

– Jak się czuje Diane, kiedy słyszy, że po dwunastu wspólnie spędzonych latach nazywasz ją towarzyszką?

William rzucił mu spojrzenie z ukosa.

– W moim wieku nie wypada jej nazywać dziewczyną.

Vaughn ze śmiechem skinął głową.

– Pewnie masz rację. A co z jej wiekiem?

– Jest ode mnie piętnaście lat młodsza. To żadna różnica.

– Wiem, tato. Ale to nie wyjaśnia, dlaczego mówisz o niej „towarzyszka życia”, a nie na przykład… „żona”.

Nie po raz pierwszy zastanawiał się, dlaczego ojciec jeszcze nie ożenił się z Diane. Lubił ją. Owdowiała w wieku trzydziestu czterech lat, nie miała dzieci i choć wiele kobiet w podobnej sytuacji zasiadało w różnych komitetach dobroczynnych tylko dla zabicia czasu, ona podchodziła do swojego wolontariatu w organizacjach charytatywnych z pasją i zaangażowaniem. Była życzliwa i bezpretensjonalna. I Vaughn wiedział, że ojciec ją kocha. Ale kiedy tylko wspominał o ślubie, William zamykał się w sobie i zmieniał temat.

Ku jego zaskoczeniu, tym razem ojciec spojrzał mu prosto w twarz i powiedział smutnym głosem:

– Miałem żonę. Odeszła.

Vaughn poczuł w piersi bolesny ucisk.

– Tato…

– Diane miała męża i jego też już nie ma. Zależy nam na sobie. Bardzo. Ale żadne z nas nie może zastąpić tego, kto odszedł, i oboje nie chcemy tego robić. Moja żona nie żyje. Nigdy jej nie odzyskam. Zatem Diane jest moją towarzyszką życia, obojgu nam ta sytuacja odpowiada i nie zamierzamy niczego zmieniać.

Zaskoczony nagłą szczerością ojca, Vaughn ostrożnie dobierał słowa.

– Ale przecież ludzie powtórnie się żenią i wychodzą za mąż. To wcale nie umniejszy tego, co istniało między tobą a mamą.

– Nigdy jednak nie będzie tak samo. Z nikim innym. Wiem, że ludzie nieustannie zawierają ponowne małżeństwa. Ja jednak tak nie umiem. Twoja matka była miłością mojego życia.

Ze wzruszenia ścisnęło Vaughna w gardle. Spuścił wzrok na trzymaną w ręku szklankę z wodą, żeby to ukryć przed ojcem.

– Taką mam naturę, że nie potrafię pokochać nikogo innego tak mocno, jak ją kochałem – ciągnął ojciec. – I podejrzewam, że mój syn pod tym względem wrodził się we mnie. Ale ta mała Dunaway… – W głosie ojca nagle pojawił się twardy ton. Słysząc to, Vaughn uniósł wzrok i ich stalowoszare spojrzenia się spotkały. – Ty jej nie kochałeś, Vaughn. Przestań więc zachowywać się tak, jakbyś stracił bratnią duszę, i żyj dalej.

Te krytyczne słowa zabolały tak bardzo, że chwytające go za gardło wzruszenie gdzieś wyparowało. Zerwał się na równe nogi. Kiedy ojciec prawił mu kazania, znów czuł się jak dziesięciolatek.

– Wcale się tak nie zachowuję!

– Dlaczego więc zaliczasz kobietę za kobietą, jakbyś brał udział w jakimś konkursie? I dlaczego mieszkasz tutaj, w Delaware? O ile nic się nie zmieniło przez ostatnie dni, jesteś odnoszącym sukcesy biznesmenem i właścicielem hoteli na całym świecie. Tymczasem ze wszystkich możliwych wybrałeś na swój dom ten w prowincjonalnym miasteczku. Dlaczego?

Na te sarkastyczne słowa Vaughn wywrócił oczami.

– Po pierwsze, nawet przed „tą małą Dunaway”, jak ją nazywasz, nie byłem szczególnie monogamiczny. Przetestowałem życie w związku, eksperyment się nie udał, więc wróciłem do tego, co mi bardziej odpowiada. Po drugie, mieszkam tu, żeby nadzorować pierwszy etap działalności hotelu i upewnić się, że wszystko jest, jak trzeba. W każdym ze swoich hoteli mieszkałem zaraz po otwarciu.

– Przez jakieś pół roku, najwyżej rok. W tym miejscu mieszkasz już trzy lata. Po prostu się tutaj ukrywasz.

– Wcale się nie ukrywam. – Zirytowany przeczesał palcami włosy. – Tato, czy naprawdę przyjechałeś tu, żeby mnie atakować?

– Nie atakuję cię. Martwię się o ciebie.

– A ja cię zapewniam, że nie masz powodów do zmartwienia. – Zdjął marynarkę z oparcia krzesła i ją włożył.

– Dokąd idziesz?

– Dokąd idziemy. Na drinka.

William uniósł brew.

– Nie wydaje ci się, że trochę na to za wcześnie?

– W normalnych okolicznościach uznałbym, że za wcześnie, ale chcę, żebyś poznał właściciela miejscowego baru, Coopera Lawsona.

Wszystko, co w Tobie kocham

Подняться наверх