Читать книгу (Nie)zwyczajna - Samantha Young - Страница 7
2
ОглавлениеGdybyś tylko patrzyła na mnie tak, Jak usilnie wpatrujesz się w swoje płótna, Byłabym wolna jak ptak, A zamiast tego znikam powoli.
– CC
Mój tata wszedł do kuchni, gdy ja stałam przy szafce i jadłam płatki z miski. Zbliżył się do ekspresu do kawy. Włosy miał w nieładzie, piżamę pogniecioną. Popatrzył na mnie zaciekawiony.
Wyciągnął kubek z szafki znajdującej się nad ekspresem.
– Jesteś w mundurku.
Spojrzałam po sobie smutno.
Uwielbiałam ubrania. Uwielbiałam kolory i wzory, łączenie czegoś, co według innych do siebie nie pasowało. Według mnie były to zabawa i przygoda.
Nie podobała mi się czarna marynarka nałożona na białą koszulę ani czarna plisowana spódnica sięgająca kolan. Zawsze podciągałam ją do talii, żeby sięgała trochę ponad nie i nie wyglądała tak głupio. Marynarka była obszyta złotą nicią; na kieszonce po lewej stronie znajdował się herb. Pasował do czarnego krawata z małym złotym herbem tuż pod węzłem. Moim jedynym szałowym dodatkiem były czarne buty marki Irregular Choice – na średnim słupku, do kostki i zawiązywane. Ich urok tkwił w tym, że miały złote gwiazdki wokół otworów na sznurówki.
– Kiedy zaczęła się szkoła? – Tato odwrócił się do mnie, czekając na kawę. Założył ręce na piersi i skrzyżował nogi. Zerknął na mnie znad okularów.
– Dzisiaj.
– Taaak. Chyba do tej pory nie widziałem cię w mundurku. Jezu, lato tak szybko przeminęło, co? – Odwrócił się do ekspresu i podrapał po szyi. – Robiłaś coś ciekawego z przyjaciółkami?
Ledwie udało mi się go zrozumieć, bo w trakcie mówienia ziewnął głośno.
– Chyba tak.
– Tak? – Uśmiechnął się zdawkowo. – To dobrze. – Wziął kawę, poklepał mnie po głowie i odsunął się. – Kiedy ty tak urosłaś? – zapytał, gdy nasypywał płatków do miski.
Powstrzymałam przeciągłe westchnienie.
– Mój wzrost nie zmienia się od roku, tato.
– Naprawdę? – Wyglądał na zdezorientowanego. – Jesteś pewna?
– Owszem.
Byłam jedną z najwyższych dziewczyn w klasie.
– Cóż, zapewne nie odziedziczyłaś wzrostu po Carrie. – Uśmiechnął się szeroko.
Patrzyłam na ojca, na te jego metr dziewięćdziesiąt. Mama miała metr sześćdziesiąt. Moich stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów z pewnością nie odziedziczyłam po niej. Właściwie nie przypominałam jej w niczym. Co więcej, gdybym nie wiedziała, że moi rodzice tak naprawdę nie planowali dziecka, podejrzewałabym, że zostałam adoptowana.
Jak na zawołanie Carrie przyczłapała do kuchni, z oczami zmrużonymi tak mocno, że były niemal zamknięte. Farba zdobiła jej policzki i włosy. Ona była niska, drobna, z oliwkową skórą, jasnobrązowymi włosami i ciemnobrązowymi oczami, a ja wysoka, smukła, z porcelanową cerą, blond włosami, niebieskooka. Odziedziczyłam po tacie oczy, ale poza tym go nie przypominałam. On nie był tak blady, jak ja, i miał włosy w odcieniu ciemnego brązu. Najwyraźniej odziedziczyłam geny po dziadkach, a dokładniej po babci ze strony taty, która była Szwedką.
Carrie skierowała się ku niemu, a on, przewidując, co się stanie, odstawił miskę. Padła na jego pierś.
– Jak długo tam byłam? – wymamrotała.
Tata zachichotał, otoczył ją ramionami i pocałował w czubek głowy.
Poczułam w sercu bolesne ukłucie zazdrości, widząc ten ich pokaz uczuć, i odwróciłam wzrok, żeby nie musieć na to patrzeć.
– Kilka dni, kochanie.
– Naprawdę?
Czasami zastanawiałam się, czy Carrie naprawdę tak się zatraca w sztuce, którą tworzy, że umykają jej całe dnie. Czy może jednak tylko udaje, że traci poczucie czasu, żeby wyjść na jeszcze większą artystkę? Tato był jedynym, któremu wolno było wchodzić do jej studia. Zakradał się tam po cichu, by przynieść jej coś do jedzenia i picia.
– Wow. – Carrie odsunęła się i ruszyła prosto do ekspresu. Na mnie nawet nie spojrzała. – A więc lepiej, żeby Dianie się to spodobało. Minęło sporo czasu, odkąd malowałam pustelnika.
– Jesteś z niego zadowolona? – zapytał tata.
Carrie uśmiechnęła się do niego sponad ramienia.
– Wiesz, że nigdy nie jestem w stu procentach zadowolona ze swoich prac. Ale ujdzie.
Oznaczało to tyle, że obraz jest cholernie dobry. Jej najlepsza praca w życiu!
Wzięłam swoją torbę.
– Lepiej już pójdę, bo spóźnię się do szkoły.
– Och, Comet. – Spojrzała na mnie tak, jakby dopiero co mnie dostrzegła. – A jak ci idzie w szkole?
Zadała to pytanie, żeby poczuć się jak matka zainteresowana życiem swojego dziecka.
– Dzisiaj jest pierwszy dzień nowego semestru.
Carrie zerknęła na tatę, jakby chciała powiedzieć „ups”.
– Naprawdę?
Tata pokiwał głową.
– Comet zaczyna już piątą klasę. Dasz wiarę?
Gdyby do tej pory nie było to jeszcze jasne – tata był tym rodzicem, który angażował się bardziej. O ile jego znikome zainteresowanie można było nazwać zaangażowaniem.
– Piąta klasa? – Carrie ziewnęła. – A ile ma się wtedy lat?
W tej chwili zapragnęłam pobiec na górę do jej studia, wziąć pędzel i wymalować na nowym obrazie: MAM SZESNAŚCIE LAT, IDIOTKO!.
– Szesnaście, kochanie – podsunął delikatnie tata.
– Niemożliwe. – Zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie. – Miałaś imprezę urodzinową?
Wow. Okej. Najwyraźniej dzisiaj jest w formie.
– Tak. – Wzięłam klucze i ruszyłam do drzwi. – Urodziny spędziłam z motocyklistą imieniem Brutal. Całą noc uprawialiśmy seks.
Gdy szłam wąskim korytarzem do wyjścia, usłyszałam śmiech taty i skonfundowany pomruk Carrie.
Na zewnątrz chłodna bryza rozwiała kilka moich kosmyków, uwalniając je z kucyka. Wkroczyłam z ogrodu prosto na esplanadę.
– Nie przywitasz się ze mną tego ranka, Comet? – zawołał znajomy głos.
Zatrzymałam się i obejrzałam przez ramię.
Tylko niski płot dzielił naszą wyłożoną kamieniem stronę podwórka od zadbanych kwiatowych rabatek pani Cruickshank i niewielkiego trawniczka.
Pani Cruickshank klęczała przy jednej z grządek, jak zwykle w workowatych dżinsach, swetrze zrobionym na grubych drutach i w ogrodniczych rękawiczkach. Jej długie siwe włosy były związane na czubku głowy w staromodny kok, który wyszedł z mody, gdy ona była w moim wieku. Na nosie miała okulary w masywnych turkusowych oprawkach.
Patrzyła na mnie z rozbawieniem.
– Znowu pogrążona w myślach, Comet?
– Przepraszam, pani Cruickshank. To pierwszy dzień szkoły. Śnię na jawie. – Uśmiechnęłam się przepraszająco.
– Pierwszy dzień, tak? Jesteś na niego gotowa? Czy te imbecyle, których nazywasz rodzicami, nakarmili cię dobrze, żeby twój mózg miał energię na cały dzień zajęć? – zapytała, marszcząc brwi.
Powstrzymałam chichot.
Pani Cruickshank nic nie miało prawa umknąć. Gdybym miała czas, rozmawiałaby ze mną przez cały dzień. Ale do Kyle’a i Carrie ledwie się uśmiechała, chociaż oni i tak tego nie zauważali.
Zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, postanowiłam zmienić temat.
– Jak się mają pani liliowce?
W ciągu ostatnich lat, pomimo mojego braku zainteresowania ogrodnictwem, wiele się nauczyłam od sąsiadki o roślinach, które potrafią przetrwać w ogrodzie na wybrzeżu. Ostatnim razem, gdy ze sobą rozmawiałyśmy, pani Cruickshank miała problemy ze swoimi różowo-żółtymi liliowcami. Niepokoiły ją, bo najwyraźniej powinny się rozrastać jak chwasty.
– Przesadziłam je i te nowe rosną jak trzeba. A moje lantany wyglądają bardzo dobrze, prawda? – Wskazała na jasnopomarańczowe, wesoło wyglądające kwiaty na końcu ogrodu.
Uśmiechała się jak dumny rodzic.
– Wyglądają cudownie, pani Cruickshank – odparłam zgodnie z prawdą.
– Życzę ci powodzenia w szkole, Comet – powiedziała z uśmiechem. – Dzisiaj coś upiekę. Pamiętaj, żeby wpaść do mnie na podwieczorek, to dostaniesz kawałek ciasta. Będzie tylko dla ciebie.
Tym razem uśmiechnęłam się i ja. Moja sąsiadka piekła fantastyczne ciasta i w dodatku była hojna. Tyle że nie lubiła, gdy dzieliłam się z tatą i Carrie jej wypiekami.
To pewnie dlatego, że pani Cruickshank i jej mąż nie mogli mieć dzieci. Powiedziała mi o tym kilka lat temu, i to był jedyny raz, gdy widziałam, jak płacze.
– Dziękuję. – Pomachałam jej. – Do zobaczenia później. – Ruszyłam esplanadą.
Plaża zawsze mnie uspokajała.
Kupienie tego domu było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił mój ojciec. Nie licząc sypialni, plaża była moim drugim sanktuarium. Mogłam godzinami siedzieć na piasku i obserwować przechodzących w pobliżu ludzi, jednocześnie pisząc wiersze. Domy, mieszkania, motele, centrum pływania, Espy – pub, w którym uwielbiałam jeść śniadania – znajdowały się tuż przy zapiaszczonej betonowej alei.
Wyszłam do szkoły zbyt wcześnie, więc miałam czas, by przejść się brzegiem morza i nacieszyć przyjemną bryzą sierpniowego poranka. Słońce wisiało nisko na niebie, woda iskrzyła się w jego promieniach. Spacerowałam w przyjemnej ciszy.
Dzięki słonemu powietrzu czułam się bardziej w domu niż dzięki matce.
Niespodzianka, no nie?
Nie było sensu irytować się z tego powodu, bo za pięć miesięcy miałam skończyć siedemnaście lat, co oznaczało, że za niecałe dwa lata stąd wyjadę i rozpocznę studia za oceanem. A potem już nigdy nie wrócę do domu rodziców.
Droga trwała dwadzieścia minut, a im bliżej byłam szkoły, tym częściej spotykałam uczniów w takich samych mundurkach jak mój. To tutaj stawałam się naprawdę anonimowa. Spośród dziewczyn idących przede mną wyróżniał mnie tylko błysk gwiazdek na moich butach.
Wkrótce znalazłam się przy szkolnej bramie i zagapiłam się na liceum Blair Lochrie. Zostało zbudowane rok przed rozpoczęciem przeze mnie nauki tutaj. Obowiązywały w nim surowe zasady i przepisy odnośnie do śmieci i utrzymywania budynku w jak najlepszym stanie. To była nowoczesna szkoła, w której dominowały biel, szarość i szkło.
Weszłam do środka z myślą, że nie mogę się doczekać dnia, gdy wyjdę z niej po raz ostatni.
***
– Dzisiaj po szkole uczymy się u ciebie – oznajmiła Vicki bez wstępów, przysiadając obok mnie na hiszpańskim, naszej pierwszej lekcji tego dnia.
– Naprawdę?
Pokiwała głową żywiołowo, a drobne sprężynki włosów podskoczyły tuż nad jej czołem.
– Inaczej będę musiała oglądać przesłuchanie Steph do nowego szkolnego przedstawienia.
– Już są przesłuchania? – Zmarszczyłam czoło. – Przecież to dopiero pierwszy dzień…
– To przesłuchanie z zaskoczenia. Chcą zobaczyć występy bez przygotowania czy coś. W tym roku wystawiają Chicago.
– Czy to nie jest… Sama nie wiem… Dla dorosłych?
Vicki wzruszyła ramionami.
– To dlaczego chcesz uczyć się ze mną, zamiast wspierać Steph? – zapytałam.
– Skarbie, wiesz, że ją kocham. – Wywróciła orzechowymi oczami. – Ale po wczorajszej nocy potrzebuję małej przerwy.
To było do nas niepodobne. Obie kochałyśmy Steph. Naprawdę. Ale czasami, gdy gubiła się w swoim świecie (łagodne określenie faktu, że staje się zbyt skupiona na sobie), trudno było z nią wytrzymać. Odkryłyśmy, że w takich chwilach najlepiej dyskretnie ją ignorować.
– Co się stało na tej imprezie?
Vicki rozejrzała się, by się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje, i pochyliła się w moją stronę.
– Ten chłopak z Ameryki wcale nie był nią zainteresowany. Gdy tam przyszłyśmy, już się kleił do Heather. Więc Steph zainteresowała się Scottem Listerem.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Byłym chłopakiem Heather?
– Wiadomo! – prychnęła Vicki. – Nie dość, że zostawiła mnie w chwili, gdy dotarłyśmy na imprezę, to jeszcze ostro pokłóciła się z Heather. A potem winiła mnie za to, że nie powstrzymałam jej przed obmacywaniem się z Listerem.
– Nie rozumiem dlaczego Heather wkurzyła się na Steph za całowanie się ze Scottem, skoro ona całowała się z tym nowym?
– Mówimy o Heather. Kto wie, co się roi w tym jej pokręconym umyśle.
– I Steph wyżyła się na tobie za to, co się stało?
– Tak. Przeprosiła, ale wciąż jestem na nią o to zła. Totalnie popsuła mi ostatni dzień wakacji. – Vicki z uśmiechem szturchnęła mnie łokciem. – Założę się, że ty lepiej spędziłaś wieczór ze swoją książką?
Zaczerwieniłam się. Moja przyjaciółka znała mnie aż za dobrze. Zazwyczaj wydawało mi się, że akceptuje to, jaka jestem, ale bywały dni, gdy sprawiała wrażenie nieco zirytowanej i powściągliwej. Jak wczoraj. A ja się martwiłam, że może tego powodem jest moje zachowanie eremity.
– Hola, quinto año! Quién esta listo para comenzar español avanzado? – Nasza nauczycielka, señora Cooper, weszła do klasy.
Posłała Vicki przyjazny uśmiech. Tata Vicki uczył matematyki w naszej szkole, więc wielu nauczycieli znało ją i lubiło.
Chociaż chyba nie było takiej osoby, która nie lubiłaby Vicki. No, może Heather. Ale Heather, tak naprawdę, nie lubiła żadnej innej dziewczyny. Stanowiły dla niej konkurencję albo uważała je za gorsze od siebie. Nic pomiędzy.
Drzwi klasy otworzyły się ponownie. A mnie oddech ugrzązł w gardle na widok chłopaka, który wszedł do środka.
Co, na litość boską…
Był taki, jakby wyszedł z książki, którą czytałam wczorajszej nocy!
Wysoki – bardzo wysoki – o atletycznej budowie ciała.
Rozejrzał się, a potem zapytał:
– To hiszpański, tak?
Zamarłam, słysząc amerykański akcent.
To jest ten słodki Amerykanin?
Okej.
Na pewno nie opisałabym go jako „słodkiego”.
Miał krótkie ciemnoblond włosy. A jego opalenizna sugerowała, że większość życia spędził w miejscu, gdzie ciepło jest nieustannie. Gapiliśmy się na niego, a jasnoszare oczy omiatały spojrzeniem klasę. Stał i wydawało się, że czuje się komfortowo, będąc w centrum uwagi. Jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało. Ja tam bym się zaczerwieniła i zapragnęła zniknąć.
– Cómo te llamas? – zapytała nauczycielka, unosząc brew.
W krzywym uśmieszku pokazał białe zęby. Emanował chłopięcym urokiem, a ja niespodziewanie poczułam motyle w brzuchu. Takie uczucie towarzyszyło mi tylko wtedy, gdy czytałam o zachwycających książkowych chłopakach.
Przełknęłam głośno ślinę, nie wiedząc, dlaczego tak mi się podoba ten rozwój wydarzeń.
– Tobias King. Ale może pani do mnie mówić po prostu King.
Tobias King.
Cholera.
Nawet imię miał książkowe.
Jęknęłam w duchu, gdy señora Cooper kazała mu zająć miejsce po tym, jak sprawdziła w dzienniku, czy rzeczywiście jest w tej klasie. Minął mnie, nie poświęcając mi spojrzenia, ale ja przyglądałam się jego twarzy i zastanawiałam się, czy to możliwe, by nastolatek tak wyglądał. Oczywiście, w naszej szkole nie brakowało przystojnych chłopców, ale żaden nie wyglądał jak on. Jak… nastoletni wiking!
Miał mocną kwadratową szczękę, trochę zbyt szeroki nos – niedoskonałość, która tylko przydawała mu atrakcyjności – i uśmiech, którym oczarowałby każdego do tego stopnia, że człowiek oddałby mu ostatniego cukierka. A gdy usiadł obok Daniela Piltona, dotarło do mnie, że wygląda znajomo. Chodziło o coś więcej niż tylko przelotne wrażenie, że przypomina pewną gwiazdę dystopicznej książki, na podstawie której nakręcono film, a której plakatami okleiłam całą ścianę swojego pokoju.
Pochyliłam się, bo nagle nie spodobało mi się, jak ten obcy na mnie zadziałał.
– Tutaj takich nie hodują – wyszeptała Vicki z rozbawieniem.
Prychnęłam i posłałam jej karcące spojrzenie, ale chyba musiałam się zaczerwienić, bo wytrzeszczyła oczy. Ale Vicki, jak to Vicki, nie drążyła tematu. A poza tym nauczycielka zaczęła lekcję.
Nie było mi łatwo się skupić, bo wyobraźnia wzięła nade mną górę. Czułam jego obecność, płonęła niczym ogień za mną, i nagle to on stał się bohaterem dystopicznej powieści, a ja jej bohaterką. Byłam mądra i wyszczekana, a on zamyślony i małomówny. Nie potrzebowałam pomocy, by znieść reżim, który podporządkował sobie kobiety, jednak on przez cały czas mnie chronił. Nauczył mnie lepiej walczyć, a ja nauczyłam go żyć pełnią życia. Po jakiejś ciężkiej bitwie musieliśmy się ukryć, dzieliliśmy kwaterę, a potem zrobiło się…
Kiedy Vicki szturchnęła mnie mocno, porzuciłam sny na jawie i nagle dotarło do mnie, że lekcja dobiegła końca i rozległ się dzwonek. Zaczerwieniłam się i niezdarnie spakowałam książki do torby.
– Wszystko w porządku? – zapytała, przyglądając mi się zbyt uważnie.
– Tak – potaknęłam.
– Hm. – Wzięła mnie pod ramię i wyprowadziła z klasy. – Z każdym dniem robisz się coraz dziwniejsza, Comet. Wiesz, że to w tobie kocham, prawda?