Читать книгу (Nie)zwyczajna - Samantha Young - Страница 8

3

Оглавление

Dziś swój cel straciłam z oczu, A przyczyną był on. To miał być zwykły dzień bez dreszczu, Ale marzenia poszły won.

– CC

Zupełnie bez powodu przez cały ranek myślałam o nowym uczniu i miałam nadzieję, że jeszcze spotkam go na jakiejś lekcji. Lecz ku mojemu rozczarowaniu nie zobaczyłam go na drugiej godzinie ani podczas przerwy. Ani na trzeciej.

W trakcie czwartej lekcji, na zaawansowanym angielskim, siedziałam w ławce sama, bo Steph przyszła do klasy pierwsza i zajęła miejsce obok Vicki. Vicki rzuciła mi przepraszające spojrzenie, a ja rozejrzałam się po sali. Mogłam usiąść albo z przodu, w pustej ławce, albo z Heather. Nawet gdyby nie rzuciła mi gniewnego zniechęcającego spojrzenia, i tak usiadłabym samotnie w nielubianej pierwszej ławce.

Pan Stone był moim ulubionym nauczycielem. Uczył mnie w pierwszej klasie, a potem ponownie, w zeszłym roku. Kiedy zobaczyłam go w planie zajęć na ten semestr, bardzo się ucieszyłam. To jeden z niewielu nauczycieli, którzy interesowali się moją pracą. Chyba łapał wszystko, co pisałam, i zawsze mnie do tego zachęcał. I choć umarłabym ze wstydu, gdyby ktoś inny to komentował, nie przeszkadzało mi, gdy on to robił. Jego słowa nigdy nie brzmiały jak krytyka, tylko jak próba zrobienia ze mnie lepszej pisarki. Mimo to wciąż nie miałam odwagi pokazać mu moich wierszy. Właściwie bałam się pokazać je komukolwiek.

Nauczyciel podniósł wzrok znad dziennika, pewnie licząc obecnych, i zamrugał zaskoczony, gdy zobaczył mnie naprzeciwko siebie. Uśmiechnął się.

– Comet, miło cię znowu widzieć na moich zajęciach.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że w ten sposób daję mu znać, że ja też się cieszę.

– Wygląda na to, że kogoś brakuje. – Pan Stone rozejrzał się po klasie. – Tobias King?

– Och, on jest nowy, panie Stone – odezwała się Heather. – Pewnie próbuje znaleźć naszą klasę. Zajęłam dla niego miejsce.

W tej chwili Tobias wkroczył beztrosko, a mnie znowu zaparło dech w piersi.

Poważnie? Co to ma znaczyć?

To dziwne trzepotanie w moim brzuchu powróciło.

Vicky mówiła kiedyś, że Jordan Hall, student mieszkający na jej ulicy, sprawia, że ona ma w brzuchu motylki za każdym razem, gdy go widuje. A Steph miała motylki na widok każdego nowego chłopaka, czyli mniej więcej co trzy miesiące.

Czy to, hm, to nieuchwytne zabujanie?

Nie zrozumcie mnie źle, już wcześniej byłam zabujana, ale zazwyczaj w aktorach lub książkowych bohaterach. To przez nich czułam ten śmieszny ucisk w piersi. Ale tym razem było to coś innego.

Trzepotanie w brzuchu przyprawiało mnie o mdłości. I wciąż towarzyszyło mi przejmujące uczucie, że znam tego chłopaka.

Cholera.

To powinno przydarzyć mi się dopiero na studiach, gdzie w cudowny sposób miałam nabrać jakichś społecznych umiejętności albo znaleźć podobnego do siebie chłopaka, któremu również ich brakuje.

– Tobias King, jak mniemam – powitał go pan Stone. – Nazywam się Stone. Nie dostaniesz dzisiaj uwagi za spóźnienie, bo jesteś nowy. Ale jutro proszę być na czas.

– Jasne.

– Tobias, tutaj! – Pomachała do niego Heather.

Nagle przypomniałam sobie, co Vicki mówiła o Tobiasie i o niej – że się lizali na imprezie. Byłam przybita, ale to nie powstrzymało mnie przed przyjrzeniem się jego twarzy. Jego mina wyrażała niezdecydowanie i ostrożność. Ale potem jego rysy się rozluźniły i podszedł do krzesła obok Heather.

– Dobrze. Skoro wszyscy już są, zaczynajmy. – Pan Stone podszedł do sterty książek leżących na jego biurku. – W tym roku będziemy omawiać jeden dramat, jedną powieść i liczne wiersze. W pierwszym semestrze… – Podniósł jedną z książek i pokazał nam ją. – …omówimy Hamleta. Będzie on podstawą eseju, który jest częścią tegorocznego egzaminu.

W klasie rozległy się jęki, a ja wywróciłam oczami.

Kto nie lubi Szekspira? Nieokrzesani, prości, niecywilizowani barbarzyńcy. Jak ci tutaj.

Pan Stone zaczął rozdawać egzemplarze. A gdy podał mnie, uśmiechnęłam się.

– Czytałaś to już, Comet?

Pokiwałam głową. Wymalowałam nawet na ścianie nad łóżkiem w pokoju słowa: „Bądź wierna samej sobie”.

Odpowiedział mi uśmiechem, a potem wrócił do rozdawania.

Otworzyłam książkę z nadzieją, że piękne słowa Szekspira wystarczą, by odciągnąć moją uwagę od siedzącego za mną boskiego chłopaka. To była lekcja angielskiego. Jedyna w tej szkole, na której czułam się jak u siebie.

Tobias King nie namiesza mi w głowie i nie odwróci mojej uwagi od pana Stone’a i lekcji, którą kocham.

***

Wziąwszy pod uwagę to, jak bardzo przeszkadzała mi myśl, że zabujałam się w chłopaku z tej szkoły, byłam niemal wdzięczna losowi za to, co wydarzyło się później.

Było już po lunchu i szłam właśnie na lekcję historii. Szerokie korytarze wypełniali uczniowie kręcący się bez celu lub również idący na następną lekcję. Jak zwykle przemykałam przez tłum, gdy nagle spostrzegłam…

Moje serce zabiło mocniej.

On naprawdę ma najpiękniejszy uśmiech!

A potem zobaczyłam, do kogo się uśmiecha.

Do Steviego Macdonalda. Któremu towarzyszyła jego obstawa.

Hm.

To mnie zdziwiło. Jeśli mam być szczera, nie sądziłam, że Stevie wciąż chodzi do mojej szkoły. Założyłabym się o wszystko, co mam, że Stevie ją rzuci, gdy tylko skończy szesnaście lat. Jego przyjaciele też.

Ale nie. Wciąż tu byli.

Zaskoczył mnie fakt, że Tobias trzyma się ze Steviem, bo w poprzedniej szkole musiał mieć naprawdę dobre oceny, by teraz chodzić ze mną na lekcje angielskiego i hiszpańskiego. Stevie i jego banda nie uchodzili za dobrych uczniów.

A jednak wszyscy spędzali ze sobą czas, wygłupiali się. Jakby znali się od dawna.

Gdy Tobias zbliżył się do mnie, oddech znów ugrzązł mi w gardle.

A potem sapnęłam głośno, bo Stevie popchnął Tobiasa, a ten wpadł na mnie, i prawie się przewróciłam. Na szczęście miał niezły refleks. Niemal od razu odwrócił się, złapał mnie i pomógł odzyskać równowagę.

– Przepraszam – powiedział i nasze oczy spotkały się na chwilę.

Moja skóra rozgrzała się pod dotykiem jego palców, zatraciłam się w niebieskich i złotych plamkach w jego tęczówkach. Były bardziej szaroniebieskie, nie szare, jak mi się wydawało na początku.

Zapłonęłam. Byłam pewna, że moja twarz również zrobiła się czerwona.

Ta przeklęta jasna karnacja!

On tak po prostu mnie puścił, a potem odwrócił się i zaśmiał z czegoś, co powiedział Stevie. Zachwiałam się lekko i zszokowana patrzyłam, jak odchodzi. Jakby nigdy mnie nie dotknął i się do mnie nie odezwał.

Tobias King nie był materiałem na książkowego chłopaka. Książkowy chłopak nie wpada na główną bohaterkę tak, że ta niemal traci równowagę, i nie odchodzi tak po prostu, gdy już nawiążą kontakt wzrokowy.

– Świetnie… – wymamrotałam do siebie, wkurzona.

Sądziłam, że moja intensywna reakcja na Tobiasa Kinga zostanie odwzajemniona. Co za głupota z mojej strony! Uczęszczał do tej szkoły od kilku godzin, a już stał się najpopularniejszym chłopakiem.

To był znak, że muszę się otrząsnąć z mojego głupiego zauroczenia.

W końcu jestem tylko Comet Caldwell.

Wielka pieprzona śnieżna kula pyłowa.

***

– Pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli „pouczymy się” u ciebie – oznajmiłam przyjaciółce, wykonując w powietrzu znak cudzysłowu.

Ostatni dzwonek rozległ się pięć minut temu. Gdy tylko zauważyłam Vicki przeciskającą się przez tłum wychodzący ze szkoły, dogoniłam ją.

Z jakiegoś powodu miała niepewną minę.

– Dlaczego?

Wiedziałam, że przyjaciółki lubiły przebywać w moim domu, bo rodzice nigdy nam nie przeszkadzali i dlatego, że mój dom znajdował się tuż przy plaży. Ale dzisiaj czułam niewyjaśnione rozdrażnienie osobą Carrie. I naprawdę nie chciałam oddychać tym samym powietrzem co ona.

– Dzisiaj rano Carrie albo udawała, albo naprawdę zapomniała, że mam szesnaście lat. I to od jakiegoś czasu.

– Co takiego? – Vicki zmarszczyła nos. – Skarbie, przecież ona dała ci kopertę na urodziny! Z pieniędzmi.

– Nie. To najwyraźniej Kyle dał mi kopertę z pieniędzmi i podpisał się imieniem Carrie.

– To okropne. Przykro mi. – Vicki otoczyła mnie ramieniem i uścisnęła. – Okej. Chodźmy do mnie. Jestem pewna, że mama nie będzie mieć nic przeciwko, bo dzisiaj miała wolne.

Mama Vicki pracowała jako lekarz ogólny w gabinecie miejscowego chirurga, ale odkąd urodziła Bena, młodszego brata mojej przyjaciółki, tylko na pół etatu. Ben był wpadką – ale radosną – i pojawił się dziewięć lat po starszej siostrze.

– Cóż, skoro tak mówisz… – Nie zamierzałam się kłócić.

Dom Vicki znajdował się po drodze do mojego, jakieś dziesięć minut od szkoły i kilka przecznic od głównej ulicy w Portobello.

Portobello, lub Porty, jak mówili mieszkańcy, znajdowało się na wybrzeżu, na wschód od Edynburga, jakieś dwadzieścia pięć minut samochodem od centrum. Kiedyś był to ośrodek plażowy, z festynami i karuzelami, ale teraz skupiano się tam bardziej na siatkówce, kajakach, opalaniu, pływaniu, wyprowadzaniu psów i sztuce. Wiele lat temu, w ramach artystycznego wydarzenia ustawiono na plaży instalację przedstawiającą ośmiornicę wykonaną ze stali. Podczas przypływu można było dostrzec tylko mackę lub dwie, ale podczas odpływu widać ją było w całości.

W Porty mieliśmy niezależne sklepy, kawiarnie i restauracje, a także basen z oryginalnym wiktoriańskim jacuzzi i tureckie łaźnie. To była miejscowość z tożsamością i osobowością, sprawiała wrażenie spokojnej, a zamieszkiwali ją ludzie o różnym poziomie dochodów, od niskiego do wysokiego, z bardziej angielskim niż szkockim akcentem, jak ja i moje przyjaciółki. Ale byli też i tacy jak Stevie, których ciężki akcent był czysto szkocki. To był prawdziwy miszmasz, który kochałam. Zazwyczaj.

Jednak wiązał się z problemami. Znałam dzieciaki, które dręczono za to, że miały mniej pieniędzy niż inne, i takie jak ja, gnębione, bo uchodziły za eleganckie i dziwne: za geeka, mózgowca, nerda. Do naszej szkoły chodziły i te „dobre”, z dobrymi stopniami, i te „złe”, nieszanujące nikogo, przysparzające kłopotów i osiągające złe wyniki w nauce. Ogólnie nie wchodziłam zbyt często w interakcję z tymi drugimi, bo nie byłam częścią ich kręgu, ale lubiłam mieszkać w Porty.

Nie oznaczało to jednak, że nie chciałam stąd wyjechać, najdalej, jak tylko się da, gdy zacznę studia. Bardzo daleko. Moim marzeniem były studia w Ameryce, stanowy Uniwersytet Wirginii. Był znany z programu dla pisarzy, magazynów literackich, warsztatów poezji i absolwentów, którzy otrzymali nagrody Pulitzera. A jakby tego było mało, ukończyła go niesamowita Tina Fey! Więc tak, nawet jeśli będzie mnie to kosztować krew, pot i łzy, zostanę dumną studentką uniwersytetu w Ameryce i nikt, powtarzam: nikt, nie stanie na drodze mojemu marzeniu.

– Jesteś dzisiaj jakaś cicha – odezwała się Vicki, gdy szłyśmy w milczeniu do jej domu.

Wzruszyłam ramionami.

– To pewnie ten pierwszy dzień w szkole.

– Albo… – Szturchnęła mnie i wyszczerzyła zęby. – …jest inny powód. Widziałam, jak obczajasz tego nowego chłopaka.

Zaczerwieniłam się i gwałtownie pokręciłam głową.

– Dobra. – Spojrzała na mnie z pokerową miną. – Nic nie musisz mi mówić.

Dopadła mnie frustracja. Fakt, że mam sekrety, Vicki brała do siebie, tymczasem nie było to nic osobistego. Po prostu nie lubiłam się zwierzać. Nie chciałam jednak zranić jej uczuć, więc westchnęłam i oznajmiłam:

– Dobra. Jest przystojny. To prawda. Nic więcej.

– Poważnie? – Uśmiechnęła się promiennie. – Bo wydawało mi się, że gdy wszedł na hiszpański, zagapiłaś się na niego jak sroka w gnat.

– Tak. Ale cóż, zniszczył wszelkie moje wyobrażenia o naszym romansie, kiedy niemal przewrócił mnie na korytarzu, a potem znikł.

– Nie przeprosił?

– Przeprosił, ale wyglądało to tak… – Złapałam Vicki za ramiona, by zademonstrować. – Przepraszam – rzuciłam chłodno, puściłam ją i szybko odeszłam. Zatrzymałam się i spojrzałam na przyjaciółkę. – Równie dobrze mogłabym być pachołkiem drogowym.

Mój oschły ton sprawił, że wybuchnęła śmiechem i przyśpieszyła. Złapała mnie pod ramię.

– Założę się, że to nieprawda! Jesteś naprawdę ładna, Comet. Po prostu ten mundurek nie dodaje ci uroku. Nikomu nie dodaje.

– Ty zawsze wyglądasz niesamowicie.

– On musi w tobie zobaczyć prawdziwą Comet. – Vicki z uśmiechem ścisnęła mnie za ramię. – Wtedy nie będzie mógł oderwać od ciebie oczu.

To słodkie z jej strony, że próbuje mnie pocieszyć, ale to tak nie działa.

– To bez znaczenia. Widziałaś, z kim on trzyma? – Zmarszczyłam nos z obrzydzeniem. – Ze Steviem Macdonaldem i tymi jego idiotami, uch… Nie, dzięki.

– Stevie nie jest taki zły – zaoponowała Vicki.

– Nie szanuje nauczycieli.

– Ojej, co za tragedia!

Zgromiłam ją spojrzeniem za sarkazm.

– Twój tata jest nauczycielem, Vicki. Powinno ci to przeszkadzać.

– Przeszkadzałoby, gdyby Stevie nie okazywał szacunku mojemu tacie lub innym nauczycielom, których lubię. Ale ja widzę, że on dokucza tym, którzy zdecydowanie są w tej szkole tylko po to, by odbierać wypłatę.

Gdy zrozumiałam, że w tej kwestii nie dojdziemy do porozumienia, postanowiłam milczeć.

Roześmiała się.

– Nie wszyscy z nas boją się autorytetów.

Wcale się ich nie bałam. Po prostu… Cóż, szanowałam dorosłych, którzy poświęcali nam swój czas i czegoś nas uczyli.

Boże…!

– Ale ze mnie geek! – jęknęłam.

Vicki zaczęła się trząść ze śmiechu, co rozbawiło również mnie. A potem chichotałyśmy przez całą drogę do jej domu.

Kiedy weszłyśmy do pomalowanego na biało bungalowu, pani Brown pocałowała córkę w policzek na powitanie, a potem zwróciła się do mnie:

– Miło cię widzieć, Comet. – Przytuliła mnie. A ja przez chwilę napawałam się tym gestem.

Słyszałam dobiegające z salonu dźwięki z kreskówek i czułam zapach pysznego jedzenia z kuchni.

Pani Brown puściła mnie i uśmiechnęła się.

– Z każdym dniem jesteś coraz ładniejsza, Comet. – Przyjrzała mi się.

Zaczerwieniłam się okropnie, bo nie przywykłam do takich komplementów.

Pani Brown, kwitująca śmiechem moją reakcję, przypominała mi Vicki. Bo Vicki była pięknym połączeniem swoich rodziców. Jej mama była typową Europejką z jasnopiwnymi oczami i złotobrązowymi włosami, a jej ojciec pochodził z Karaibów. Miał skórę w kolorze umbry, ciemnobrązowe oczy i ciemne włosy, które zawsze strzygł na krótko.

– Mamo, czy Comet może zostać na obiedzie? – zapytała Vicki.

Zdumiał mnie ten nieśmiały ton. Nigdy wcześniej nie było problemu, bym została na obiedzie.

Spochmurniałam, zauważywszy, że w oczach pani Brown błysnął niepokój. Ale zaraz potem pokiwała głową.

– Oczywiście.

– Czy tata też do nas dołączy?

Znowu ten dziwny ton.

– Raczej tak.

Wymieniły spojrzenie, którego nie zrozumiałam. Nagle napięcie między nimi sprawiło, że poczułam się jak outsiderka.

– Chyba powinnam już wracać do domu…

– Nonsens. – Pani Brown uśmiechnęła się do mnie promiennie. Sztucznie. – Musicie być głodne. Zrobię wam jakąś przekąskę – oznajmiła, idąc korytarzem w stronę kuchni w nowej, dobudowanej części domu. Gdy mijała salon, zawołała: – Ben, ścisz to!

Hałas dobiegający z salonu ucichł niemal natychmiast.

Nie chciałam sprzeciwiać się pani Brown. Mimo że była dla mnie miła, miała dość władczą osobowość, która wydawała się powszechna wśród lekarzy.

Podążyłyśmy za nią. Nie musiałyśmy odpowiadać, bo ona z doświadczenia wiedziała, że nie odmówimy. Gdy szłyśmy, spojrzałam na Vicki pytająco, ale ona nie odpowiedziała spojrzeniem.

Hm.

W drzwiach salonu pomachałam Benowi, który zerknął na nas i odmachał mi tak entuzjastycznie, że musiałam się zatrzymać.

Braciszek Vicki był chyba najsłodszym człowiekiem na całym świecie i jedynym dzieckiem, które do tej pory poznałam w swoim krótkim życiu. Przez które żałowałam, że moi rodzice nie dali mi rodzeństwa.

– Hej, Comet.

– Hej. Jak było w szkole?

Skrzywił się.

– Dobrze.

Chyba moja próba zagajenia nie wypaliła, bo nie poświęcił mi więcej uwagi. Powrócił do jedzenia banana i oglądania kreskówek.

Zastałam Vicki i jej mamę w przestronnej nowoczesnej kuchni. Podczas gdy nasza pozostawała przez dekady katastrofą w stylu lat osiemdziesiątych, pan i pani Brown postarali się, by odświeżyć swoją. Teraz była schludna, biała i błyszcząca.

Zapach pieczeni sprawiał, że pomimo minimalistycznego wystroju miejsce to było bardzo przytulne.

Pani Brown uśmiechnęła się do mnie, kładąc po bananie, kanapce i ciastku na talerzyki. Dla każdej z nas.

– Vicki mówiła, że miałaś dzisiaj w szkole dobry dzień. Był jakiś szczególny powód?

Posłałam przyjaciółce niezadowolone spojrzenie i uśmiechnęłam się nieszczerze.

– Pan Stone będzie z nami na angielskim omawiać Hamleta. Vicki wie, jak bardzo lubię Szekspira.

Vicki prychnęła.

– Jasne! Szekspira!

Jej matka pokręciła głową z uśmiechem.

– Wiem, że coś mi umyka, ale sądząc po minie Comet, ona nie chce o tym rozmawiać. Więc odpuszczam. – Podała mi talerz, a potem podsunęła drugi córce. Nachyliła się, by ją przytulić. – Przestań dręczyć przyjaciółki o chłopaków!

Zaczerwieniłam się ponownie, zadziwiona tą przenikliwością, a Vicki sapnęła.

– Mogło chodzić o coś innego!

– Nie u szesnastolatki.

– Mądrala! – Vicki wywróciła oczami i podeszła do lodówki, by wyjąć dla nas po butelce wody. – Dzięki, mamo.

– Tak, dziękuję, pani Brown. – Odebrałam butelkę od przyjaciółki, żeby ta mogła wziąć swój talerz, po czym pozwoliłam się poprowadzić do jej sypialni. Pokój Bena znajdował się tuż obok, a pokój rodziców w nowej części domu, obok kuchni.

Ściany w pokoju Vicki, podobnie jak w moim, niemal całe były czymś pozaklejane. Wszędzie wisiały plakaty z filmów, plakaty z jej ulubionymi zespołami i wycinki z magazynów modowych. Stały tu dwa krawieckie manekiny – jeden miał na sobie niedokończony gorsetowy top, a drugi niemal gotową sukienkę w steampunkowym stylu. Na szafce obok leżały tkaniny, szpilki, nożyczki i tacki pełne koralików, cekinów i kokardek. Na ścianie za manekinami wisiała tablica korkowa, a na niej projekty ciuchów.

Moja przyjaciółka była szalenie utalentowana.

Wszędzie stały świeczki w różnych kolorach. Łóżko przykrywała pstrokata narzuta w marokańskim stylu, a na niej leżały jedwabne poduszki z hinduskim motywem.

Zdjęłam buty i padłam na łóżko, podczas gdy moja przyjaciółka zasiadła przy komputerze i skupiła się na swojej kanapce.

– Vicki?

– Hm?

– Czy wszystko w porządku? – Zaczerwieniłam się, speszona, że przekraczam granicę. – Między twoimi rodzicami?

Spuściła wzrok i przełknęła głośno ślinę. Westchnęła ciężko, wzruszając ramionami.

– Całe wakacje się kłócili.

Nie wiedziałam, jak to jest mieć rodziców, którzy się kłócą – bo moi prawie nigdy tego nie robili – więc nie byłam pewna, jak zareagować.

– Przykro mi.

Spojrzała na mnie, a ja wreszcie zobaczyłam ból, który ukrywała do tej pory.

– Często kłócą się o pieniądze. I o mnie.

– O ciebie?

– Dużo ich kosztuję. – Wskazała na część sypialni poświęconą pracy projektantki. – Te rzeczy nie są tanie. Poza tym tata uważa, że składanie papierów do London College of Fashion i Rhode Island School of Design nie jest mądre. I sądzi, że zgłaszanie się do Parsons w ogóle jest bezcelowe.

Parsons School of Design w Nowym Jorku była jedną z najlepszych szkół dizajnerskich na świecie, do której niezwykle trudno było się dostać. Ale jeśli ktoś miał dać radę, to na pewno Vicki. I to właśnie ode mnie usłyszała.

Wyglądała raczej na zasmuconą niż pocieszoną.

– Tata chce, żebym studiowała biznes w St. Andrews.

Skrzywiłam się. Na samą myśl o tym poczułam ucisk w żołądku.

– Nie. Nie ma mowy, Vicki. Musisz iść w modę. Jesteś niesamowita w tym, co robisz.

– Mama się z tym zgadza. – Posłała mi udręczony uśmiech. – I właśnie dlatego ostatnio tak często ona i tata się kłócą. Tata uważa, że to strata pieniędzy.

– Nie rozumiem. Twój tata zawsze cię wspierał.

– Cóż, teraz dotarła do niego rzeczywistość. I zrozumiał, że to już nie jest tylko hobby. – Pokręciła głową. – Nieważne. Wszystko na pewno się ułoży. Przepraszam za numer ze Steph na angielskim. Miałam nadzieję, że usiądziemy razem.

Machnęłam ręką na tę nagłą zmianę tematu, mimo że martwiłam się, że Vicki męczyła się z problemem przez całe lato, ale nic mi o tym nie powiedziała. I pewnie nie powiedziałaby wcale, gdybym nie wyczuła napięcia w jej domu. Czy Steph wie?

Uwierało mnie, że Vicki mogła się zwierzyć jej, a nie mnie.

Odepchnęłam od siebie tę myśl i tylko skinęłam głową.

– Na lunchu między wami wydawało się w porządku…

Mimo że Steph cały czas gadała o zbliżającym się improwizowanym przesłuchaniu i narzekała na nauczycieli, twierdząc, że nie można żądać od uczniów tak nieprzećwiczonych i niedopracowanych występów. Jednak jest to dopiero pierwszy etap przesłuchań i jeśli jej się uda, to będzie mieć szansę poćwiczyć przed drugim.

Ani ja, ani Vicki nie wtrącałyśmy się. Ponadto Vicki w ogóle nie wyglądała na zmartwioną. Właściwie ona nigdy się niczym nie przejmowała.

– Życie jest zbyt krótkie, by irytować się na Steph, kiedy się taka robi. – Wzruszyła ramionami. – Chociaż przydałaby mi się przerwa od niej w klasie. Poza tym nie podoba mi się to, że siedzisz sama.

– Wiesz, że jeśli nie z tobą i Steph, to wolę siedzieć sama.

Pokiwała głową, ale otaksowała mnie wzrokiem.

– No co? – zapytałam.

– Po prostu… Byłoby super, gdybyś w tym roku wyszła z tej swojej skorupy. Ludzie nie mają pojęcia, jak jesteś fajna.

Roześmiałam się.

– Wcale nie jestem. A przy nowych ludziach ledwie potrafię skleić dwa słowa. Przy chłopakach nie mogę wykrztusić ani jednego. Kiedyś też taka byłaś.

Przyjaciółka spojrzała na mnie współczująco.

– Dorosłam, Comet – odparła łagodnie.

Skrzywiłam się.

– A ja nie?

– Po prostu… Postaraj się bardziej. Uważam, że ciągle uważasz się za małą dziewczynkę, która nie może porozmawiać z rodzicami, a już tym bardziej z nikim innym. Już nią nie jesteś. Proszę, postaraj się bardziej. Dla mnie?

Skinęłam głową, choć nagle kanapka z szynką i serem, którą przygotowała dla mnie pani Brown, zaczęła smakować mi jak popiół. Obleciał mnie strach na myśl, że miałabym być bardziej towarzyska. Nie chciałam stawiać się w sytuacjach, przez które się pociłam i czerwieniłam jak piwonia. Bo byłam nieudacznikiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

(Nie)zwyczajna

Подняться наверх