Читать книгу Wielkie Płaszcze - Sebastien de Castell - Страница 6

PROLOG

Оглавление

Jeżeli w pewną zimową noc znajdziesz, drogi podróżniku, schronienie w jednej z gospód przy kupieckich traktach Tristii, to siedząc przy ogniu, popijając coś, co zapewne będzie rozwodnionym piwem, i starając się nie wchodzić w drogę miejscowym zawadiakom, może uda ci się dostrzec Wielkiego Płaszcza. Rozpoznasz go lub ją po długim skórzanym okryciu, poczerniałym już od zużycia, z prześwitującą miejscami ciemną czerwienią, zielenią, czasem błękitem.

Wielkie Płaszcze zrobią wszystko, by wtopić się w tłum. Są w tym naprawdę doskonali. Na przykład teraz, jeżeli spojrzysz w lewo, ujrzysz kryjącego się w cieniu drugiego z nich. Ten pierwszy, przy drzwiach, zaraz się pewnie przyłączy do swojego przyjaciela.

Jeżeli zakradniesz się do nich chyłkiem – ostrożnie, teraz! – i zaczniesz się przysłuchiwać ich rozmowie, usłyszysz strzępki opowieści o sprawach, które niegdyś rozsądzali w miastach, miasteczkach i wiejskich osadach całego kraju. Opowiedzą o tym księciu czy owym lordzie i o zbrodniach, których ci dopuścili się na swoich podwładnych. Poznasz szczegóły każdego rozstrzygnięcia i dowiesz się, czy Wielki Płaszcz musiał stoczyć pojedynek, aby utrzymać swój wyrok w mocy.

Obserwuj ich wystarczająco długo, a zobaczysz, że co jakiś czas lustrują zajazd, oceniając pozostałych gości i wypatrując ewentualnych kłopotów. Przyjrzyj się uważniej ich okryciom, a dostrzeżesz delikatny wzór: tworzą go wszyte w podszewkę kościane płytki. Są dostatecznie twarde, aby zatrzymać strzałę, ostrze czy bełt, a mimo to peleryna jest niesamowicie lekka i miękka, zupełnie jak odzienie, które sam nosisz. Jeżeli kiedyś dane ci będzie sięgnąć pod spód tego płaszcza, znajdziesz tam dziesiątki – a niektórzy twierdzą, że nawet setkę – kieszonek wypełnionych najprzeróżniejszymi akcesoriami: użytecznymi drobiazgami i pułapkami, tajemniczymi pigułkami i proszkami stworzonymi po to, aby dodać Wielkim Płaszczom siły i animuszu do walki – czy to z jednym człowiekiem, czy z całą zgrają. A chociaż ukryte pod płaszczami rapiery nie wyglądają może na wyszukane, to są porządnie naoliwione, dobrze zaostrzone i wystarczająco szpiczaste, żeby załatwić sprawę.

Legenda głosi, że na początku Wielkie Płaszcze były specjalistami od pojedynków i najemnymi zabójcami, aż wreszcie któryś dobry król lub królowa wzięli ich na służbę monarchii, żeby pilnowały przestrzegania dawnych praw we wszystkich dziewięciu księstwach Tristii. Książęta, co zupełnie zrozumiałe, odpowiedzieli na to wtrącanie się w ich rządy, obmyślając najbardziej przykre rodzaje śmierci dla tych wszystkich Wielkich Płaszczy, których rycerze zdołali pokonać w walce. Problem w tym, że na miejsce każdego zabitego pojawiał się nowy, który przejmował urząd i kontynuował misję, wędrując po kraju jak długi i szeroki, działając na nerwy arystokracji – ponieważ egzekwował prawa, które bardzo nie pasowały rozbestwionym książętom. I tak się działo jeszcze jakieś sto lat temu, kiedy to grupa najbogatszych i najbardziej zdeterminowanych książąt wynajęła dashinich – zakon asasynów, którzy nigdy nie zawodzili w zadawaniu śmierci, nawet w miejscu tak zdeprawowanym jak Tristia. Dashini przynieśli książętom dużo lepszy sposób na zniechęcenie ich nieprzyjaciół. Nazwali go Lamentem Wielkich Płaszczy.

Nie będę cię zanudzał szczegółami, łagodny podróżniku, bo i tak nie nadają się do rozmowy między dobrze wychowanymi ludźmi. Wystarczy powiedzieć, że po tym jak dashini zakończyli Lament nad ostatnim z pochwyconych Wielkich Płaszczy, nikt więcej nie odważył się podjąć tej misji… A przynajmniej tak było nieomal przez stulecie, dopóki nazbyt idealistyczny młody król Paelis i szalony prowincjusz Falcio nie postanowili przeciwstawić się nurtowi dziejów i odnowić tradycję Wielkich Płaszczy.

Ale to już przeszłość. Król Paelis nie żyje, a Wielkie Płaszcze zostały rozwiązane pięć czy może więcej lat temu. Ci dwaj, którym się przyglądasz, ryzykują śmierć, albo jeszcze coś gorszego, za każdym razem, gdy wypełniają swoje obowiązki. Dlatego dziś po prostu dokończą picie, zapłacą karczmarzowi i odejdą w noc. Być może uda ci się uchwycić cień ich uśmiechów, gdy będą się wzajemnie pokrzepiać zapewnieniem, że Lament Wielkich Płaszczy to tylko jedna z tych historii opowiadanych przez podróżnych grzejących się przy ognisku w zimną noc. Nawet jeśli kiedyś istniał, nikt z dziś żyjących ludzi nie miałby pojęcia, jak go użyć. Jednak i oni, i ty, drogi podróżniku, jesteście w błędzie. Wiem z dobrego źródła, że Lament Wielkich Płaszczy istnieje i jest boleśniejszy i straszniejszy niż w najbardziej przerażających historiach. Powiedziałbym ci więcej, tyle że niestety, wspomnianym „dobrym źródłem” jestem ja sam.

Nazywam się Falcio val Mond i jestem jednym z ostatnich królewskich Wielkich Płaszczy. Jeśli dobrze się wsłuchasz, może zdołasz usłyszeć mój krzyk.

Wielkie Płaszcze

Подняться наверх