Читать книгу Sekret matki - Shalini Boland - Страница 5

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Nie kazali długo na siebie czekać. Od telefonu Scotta upłynęło niespełna dziesięć minut, gdy zabrzęczał dzwonek do drzwi.

Para policjantów – mężczyzna i kobieta, których nazwisk nie zapamiętałam – rozmawia teraz w kuchni z Harrym, a Scott i ja czekamy w saloniku; ciasną przestrzeń wypełnia niezręczne milczenie. Siedzę na sofie na tym miejscu co zwykle, Scott krąży przy oknie, wpatrzony w smagany deszczem mrok. Próbuję pochwycić coś z tego, co się dzieje za ścianą, ale widocznie mówią cicho, bo dolatują mnie jedynie basowe nuty męskiego głosu. Nie potrafię wyłowić ani jednego wyraźnego słowa.

Jak zinterpretują opowieść Harry’ego? Czy powie im to samo co mnie? Po przybyciu policji zrelacjonowałam szczegółowo, co się wydarzyło po moim powrocie; potem wypytali mnie i Scotta, jak minęło nam dzisiejsze popołudnie. On – jak zwykle – rozegrał mecz piłki nożnej ze swoją pięcioosobową drużyną, a ja byłam na cmentarzu, sama. Pomijając pytania, policjanci nie skomentowali naszych zeznań ani słowem. Jedynie spisali je.

– Dobrze się czujesz? – pytam Scotta, który zachowuje się okropnie cicho, odkąd posterunkowi zamknęli się z Harrym w kuchni.

– Hm? – Zwraca się w moim kierunku.

– Nic ci nie jest?

– Nie, chyba nie. Miałem trochę inne plany na dzisiejszy wieczór.

– Ja też.

Zaciska zęby i kręci głową. Wiem, uważa, że to wszystko przeze mnie – wciągnęłam go w coś, w czym nie chce uczestniczyć. Może nie należało do niego dzwonić. Nie mam prawa domagać się niczego od swojego męża. Jesteśmy w separacji, nic mi nie jest winien. Ale zawsze zwracałam się do niego o pomoc. Do tej pory polegaliśmy na sobie. Dokonuję bolesnego odkrycia, że teraz oburza go to, że go potrzebuję. Wolałby być wszędzie, byle nie przy mnie.

– Dziękuję – mówię.

– Za co?

– Że przyjechałeś, kiedy cię poprosiłam, i zadzwoniłeś na policję.

Posyła mi smutny uśmiech i przeczesuje palcami wilgotne brązowe włosy. Wzrost i barczysta budowa zwykle dodają mu prezencji, lecz dziś wieczorem wydaje się jedynie niezgrabny i skrępowany. Zbyt rosły jak na tę przestrzeń, jakby już tu nie pasował.

– Jak sądzisz, co z nim będzie? – pytam, podciągając kolana pod brodę.

– Na pewno odnajdą jego rodziców.

– Mam nadzieję, że to jacyś mili ludzie. Może od nich uciekł.

– Nic mu nie będzie – rzuca Scott lekceważąco. – Policja to załatwi.

Kiwam głową, ale nie jestem przekonana.

Jego oczy rozszerzają się na dźwięk odsuwanych ze zgrzytem krzeseł, podniesionych głosów, otwieranych drzwi. Zrywam się z sofy i ruszam w ślad za nim na korytarz, gdzie dwoje policjantów stoi po obu stronach Harry’ego. Chłopiec wygląda żałośnie. Mała, zagubiona postać z bajki.

– Skontaktujemy się z państwem – odzywa się policjantka.

Na te słowa żołądek podchodzi mi do gardła. O co naprawdę chodzi?

– Okej – odpowiada Scott.

– Pa, pa, Harry – mówię. – Uroczo było cię poznać.

Lecz chłopiec nie patrzy na mnie. Nawet nie odpowiada. Chyba sądzi, że go zawiodłam. Nie potrafię wymyślić nic, co by mu dodało otuchy. A za chwilę się rozstaniemy i będzie za późno.

– Powiadomią mnie państwo, jak to się skończyło? – pytam policjantów, nagle przerażona, że nigdy więcej nie usłyszę o Harrym ani go nie zobaczę. Nigdy też się nie dowiem, co się z nim stało.

– Niestety, nie wolno nam udzielać tego rodzaju informacji – odpowiada mężczyzna.

– Ale…

Scott ostrzegawczo kładzie dłoń na moim ramieniu, więc milknę. Nie mogę oderwać oczu od pochylonej głowy i bladej buzi chłopca, od jego ciemnych loków.

– Nie zapomniałeś zabrać swojego rysunku, Harry? – pytam. – Chyba nie chcesz zostawić takiego pięknego obrazka.

Nie odpowiada. Gdzie się podział ten gadatliwy maluch, który zaledwie przed chwilą nazywał mnie mamusią?

– Pytaliśmy, czy chce go wziąć – odzywa się policjantka – ale odparł, że to dla pani Markham, tak, Harry?

Nie jestem pewna, ale chyba chłopiec kiwa lekko głową.

– Na pewno go nie zgubię – oznajmiam trochę zbyt dziarsko. – Przypnę go do lodówki, żeby codziennie na niego patrzeć.

Harry znowu nie reaguje. Mam nadzieję, że rozumie, co mówię.

Policjant wręcza Scottowi i mnie po wizytówce.

– Skontaktujemy się z państwem, ale w razie potrzeby można do nas zadzwonić wcześniej – wyjaśnia. – Jeśli przypomną sobie państwo coś, co mogłoby się okazać pomocne.

– Tak jest – potwierdza Scott. I dodaje: – Uważaj na siebie, Harry.

Para policjantów opuszcza dom i rusza mokrą, śliską ścieżką. Harry idzie obok kobiety, powłócząc nogami; jej hebanowa dłoń ściska jego jasną. Idą do samochodu w ulewie. Mały moknie. Dlaczego nie włożą mu kaptura? Zaciskam zęby i po chwili oddycham z ulgą, kiedy kobieta wreszcie się nachyla, by to zrobić, wcześniej otworzywszy parasolkę.

Chcę wierzyć, że Harry wróci do życzliwej, kochającej rodziny, która obsypie go uściskami i pocałunkami, gdy pojawi się w domu cały i zdrowy. Ale serce mam ciężkie jak ołów. Scott odsuwa mnie od drzwi i zamyka je za całą trójką.

Stoimy chwilę, słuchając bębnienia deszczu o dach ganku.

– Cóż – rzuca – będę się zbierał.

– Jadłeś coś? – pytam. – Mogę coś ugotować, jeśli…

– Lepiej pójdę, Tess. Mam w domu jedzenie na dzisiejszy wieczór, a pogoda jest okropna.

– Tak, jasne, oczywiście. Idź.

W korytarzu miga mi własne odbicie w lustrze. Twarz mam w plamach, oczy podkrążone; włosy przypominają wronie gniazdo w odcieniu blond, przyozdobione wyraźną linią ciemnych, siwiejących odrostów – jest to fryzura nie bezczelnej rockmenki, ale raczej znużonej życiem starszej pani, i dodaje mi jakieś dziesięć lat. Nic dziwnego, że Scott marzy, by się ulotnić. Nie chce nawet zostać, żeby porozmawiać o tym, co się zdarzyło dzisiejszego wieczoru. Pospekulować, skąd pochodzi Harry i jak się znalazł w mojej kuchni. W dawnych dobrych czasach otwarlibyśmy butelkę wina i długo w nocy dyskutowali o czymś tak dziwacznym. Ale nie teraz.

– Uważaj na siebie, Tess.

Nachyla się, by cmoknąć mnie zdawkowo w policzek. Zaskakuje mnie aromat płynu po goleniu; mam ochotę ująć w dłonie twarz Scotta, przytulić policzek do jego policzka. Zachować w nozdrzach ten ciepły zapach. Lecz on już się odsuwa, łapie za klamkę. Ucieka. Posyła mi ostatni uśmiech i kiwa głową, pociągając za sobą drzwi. Znika.

Biorę głęboki oddech. Nie będę ani rozpamiętywać, ani użalać się nad sobą. Zrobię kolację – coś pysznego i podnoszącego na duchu. Chociaż zupełnie nie czuję się głodna.

Kuchnia jest pusta. Cicha i martwa. Rysunek Harry’ego leży na blacie. Podnoszę go i oglądam uważnie: całkiem niezłe odzwierciedlenie zielonego parowozu, częściowo pokolorowane. Obok ciemnowłosy chłopiec i kobieta w kwiecistej sukience, z uśmiechem na twarzy.

Muskam włosy palcami. Harry twierdził, że narysował mnie, ale kobieta na obrazku ma włosy brązowe, a m o j e są jasne. Otwieram ponownie górną szufladę, by spojrzeć na kredki. Jest zarówno brązowa, jak i żółta, więc mógł im nadać właściwą barwę…

Dlaczego w ogóle myślę o takich rzeczach? Oczywiście mały przeżył jakąś traumę. Przytrafiło mu się coś złego i jedynie udawał, że jestem jego mamą, by przetrwać trudny czas. A może cierpi na daltonizm. Pewnie nigdy się nie dowiem.

Zamierzam odłożyć rysunek do szuflady razem z kredkami, ale coś mnie powstrzymuje. Powiedziałam chłopcu, że powieszę go na lodówce, żeby codziennie na niego patrzeć. Nie mogę złamać obietnicy.

Jeden obrazek już się tam znajduje, przypięty dwoma magnesami w kształcie owoców. Przedstawia mnie, Scotta i Sama – szczęśliwe, patykowate figurki trzymające się za ręce. Odczepiam dolny magnes i przesuwam kartkę na prawo. Potem mocuję do lodówki również rysunek Harry’ego. Cofam się, by spojrzeć na oba. Będę musiała dokupić magnesów, by rogi kartek się nie zawijały.

Otwieram lodówkę. Mały kawałek sera i wyschnięta marchewka porastają pleśnią na środkowej półce. Wszystko wskazuje na to, że na kolację będą grzanki z fasolką. Nie. Przypominam sobie, że chleb się skończył. Musi mi wystarczyć fasolka z żółtym serem.

Na dźwięk dzwonka zamieram na chwilę. Czyżby Scott zmienił zdanie i postanowił nie zostawiać mnie samej dzisiejszego wieczoru? Trzeba będzie zamówić coś na wynos. Bez sensu poprawiam włosy, pędząc do drzwi, a potem otwieram je szeroko, przywoławszy na usta uśmiech; moje serce przyśpiesza. Lecz to nie Scott, to moja sąsiadka Carly. Kasztanowe włosy związała w kucyk na czubku głowy. Stoi pod parasolką w czarno-białą kratkę, szczerząc białe zęby.

– Cześć – rzucam; z rozczarowania straciłam całą energię.

Powinnam się domyślić, że to nie mąż. A Carly jest ostatnią osobą, z jaką w tej chwili mam ochotę rozmawiać.

– Jak leci, Tess? – pyta pewnym, lekko schrypniętym głosem.

Unosi pięknie wyskubane brwi, zapewne czekając na reakcję, a ja próbuję wziąć się w garść. Zastanawiam się, co tu robi. Przed moim rozstaniem ze Scottem byłyśmy całkiem dobrymi znajomymi. Mieszka naprzeciwko, wprowadziła się mniej więcej w tym samym czasie co my. Podczas każdego spotkania wymieniałyśmy się plotkami, wpadałyśmy do siebie na kawę, czasem na grilla, a nawet pilnowałyśmy sobie nawzajem domów, gdy któraś wyjeżdżała – podlewałyśmy kwiaty, karmiłyśmy kota, tego rodzaju rzeczy.

Potem jednak Carly zaczęła za bardzo zaprzyjaźniać się ze Scottem. Po powrocie z pracy zastawałam ją u nas z drinkiem w dłoni, czasem zaś rzucała w rozmowie na jego temat informacje, które były dla mnie nowe, na przykład wspominała o czymś zabawnym, co zrobił, a o czym nie miał mi jeszcze okazji opowiedzieć. Bolało. Zjawiała się u nas z prośbą o pożyczenie jakiegoś drobiazgu, lecz nigdy go nie oddawała. Kiedyś nawet Scott wspomógł ją materialnie. Dlatego ostatecznie nasze stosunki się ochłodziły. Niestety, nie można powiedzieć, by Carly chwytała aluzje w lot. Nadal mnie odwiedza i próbuje się do nas wkręcić. Okej, próbowała, póki Scott się nie wyprowadził. Od tamtej pory nie widuję jej już tak często. Zabawne, prawda?

– Co jest, Carly? – odzywam się w końcu.

– Przyszłam się tylko upewnić, czy wszystko u ciebie okej – wyjaśnia. – Widziałam przed domem policję i wychodzącego stąd jakiegoś chłopca…

– A, tak. Dzięki. Nic mi nie jest. W porządku. Chłopiec zgubił się, i tyle.

Nazwijcie mnie cyniczną, ale Carly nie wpadła po to, by sprawdzić, jak się miewam, szczególnie w tak okropny wieczór.

– Zgubił się? – powtarza i w jej oczach pojawia się błysk. – Ten mały? Natknęłaś się gdzieś na niego?

Powinnam się była domyślić, że Harry wzbudzi jej zainteresowanie. Pracowała w jednym z tabloidów, ale niedawno została zwolniona, gdy sprzedaż gazety spadła wskutek konkurencji licznych bezpłatnych internetowych serwisów informacyjnych. Obecnie jest reporterką niezależną i – tak jak wielu dziennikarzy, którzy nagle muszą sami zdobywać zlecenia – rozpaczliwie poszukuje tematów. Jak jej uprzejmie powiedzieć, żeby się odwaliła? To był długi, ciężki dzień i w tej chwili marzę jedynie o tym, by zrobić sobie coś do jedzenia, poczytać książkę i na kilka krótkich godzin zapomnieć o otaczającym mnie świecie.

– Przykro mi, Carly – mówię. – Przyszłaś po coś konkretnego? Akurat w tym momencie jestem trochę zajęta.

– Och, w porządku. Po prostu pomyślałam, że jeśli chłopcu coś się przydarzyło, byłby z tego niezły temat.

Bingo! Miałam rację.

– Nic mu się nie stało. Nie ma żadnego tematu – oświadczam stanowczo.

Kusi mnie, żeby zatrzasnąć drzwi tuż przed tą jej wkurzającą gębą, lecz jestem na to zbyt dobrze wychowana. Poza tym nie potrzebuję kłopotów i komplikacji, jakie pociągnęłaby za sobą kłótnia. Nasze relacje są już wystarczająco nieprzyjemne.

– Ale dzięki, że zajrzałaś. To bardzo miłe z twojej strony – dodaję, świetnie wiedząc, że w tym egocentrycznym, wyrzeźbionym na siłowni ciele nie znalazłoby się grama troski o innych.

Carly robi krok naprzód i wsuwa stopę między framugę a drzwi. Bezczelna krowa.

– To kim jest ten mały? – szepcze konspiracyjnie, jakbyśmy były najlepszymi kumpelami. – Mogę z tego zrobić naprawdę niezły kawałek: przeprowadzę z tobą wywiad, zafunduję ci zmianę wizerunku, umieszczę twoje zdjęcie w gazecie albo przynajmniej online.

– Nie zmienię wizerunku i stanowczo nie chcę swojej fotki w gazetach, nie mówiąc o internecie. Już wyjaśniłam, nie ma żadnego tematu. Szczerze, Carly, przykro mi, ale mam robotę. – Popycham ją lekko, a ona jest zmuszona cofnąć stopę. – Dzięki, że przyszłaś! – wołam, by nie mogła mnie oskarżyć o nieuprzejmość.

Zatrzaskuję drzwi z satysfakcjonującym hukiem i przez chwilę kipię ze złości, a krew gotuje mi się w żyłach. Co za kosmiczny tupet.

Oparta plecami o ścianę w przedpokoju, uświadamiam sobie, że trzęsą mi się ręce – z powodu niepożądanego zainteresowania ze strony Carly albo dlatego, że nie potrafię jeszcze się otrząsnąć z szoku po znalezieniu we własnym domu małego chłopca. Czy policjanci nie wspomnieli, że się odezwą? Dlaczego chcą ze mną rozmawiać ponownie? Opowiedziałam o wszystkim, co się wydarzyło. Czyżby mi nie uwierzyli? Myśli mi się plączą. Próbuję raz jeszcze uporządkować wydarzenia wieczoru. Wróciłam z cmentarza i zobaczyłam w kuchni małego chłopca imieniem Harry. Tak. Właśnie tak było. Prawda?

Sekret matki

Подняться наверх