Читать книгу Przemowy niezapomniane - Shaun Usher - Страница 6

Оглавление

KTO: JUSTIN TRUDEAU | GDZIE: MONTREAL, KANADA | KIEDY: 3 PAŹDZIERNIKA 2000 ROKU

JE T’AIME, PAPA (KOCHAM CIĘ, TATO)

28 września 2000 roku piętnasty premier Kanady Pierre Trudeau zmarł na raka prostaty. Był charyzmatycznym i popularnym człowiekiem, który służył swemu krajowi przez piętnaście lat urzędowania. Podczas pogrzebu państwowego, zorganizowanego parę dni później, tysiące ludzi wyległo na ulice Montrealu; wewnątrz katedry Notre Dame znalazły się osobistości tak różne, jak Fidel Castro, Leonard Cohen i Jimmy Carter. Ale sama ceremonia zasługiwała na uwagę także ze względu na poruszającą wypowiedź starszego syna Trudeau, Justina, wówczas dwudziestoośmioletniego nauczyciela. W rzeczy samej, jego laudacja wypadła tak dobrze, że niektórzy komentatorzy zastanawiali się głośno, czy Justin pewnego dnia nie pójdzie w ślady swego zmarłego ojca. Piętnaście lat później Justin Trudeau został dwudziestym trzecim premierem Kanady.

Przyjaciele, rodacy[1],

Miałem około sześciu lat, kiedy odbyłem pierwszą oficjalną podróż. Jechałem z moim ojcem i z dziadkiem Sinclairem na biegun północny.

To bardzo efektowny cel podróży. Ale najlepsze wydawało mi się to, że wreszcie będę mógł spędzić więcej czasu z Tatą, bo w Ottawie ciągle pracował.

Pewnego dnia znaleźliśmy się w Alert, w najdalej na północ wysuniętym punkcie Kanady, w bazie naukowo-wojskowej, która – jak mi się wydawało – składała się wyłącznie z niskich, przypominających szałasy budynków i magazynów.

Miałem tylko sześć lat, wokół nie było chłopców, z którymi mógłbym się bawić, i mówiąc szczerze, trochę mi się nudziło, bo Tata miał wciąż jakoś za dużo pracy.

Pamiętam zmarznięte, chłostane wiatrem arktyczne popołudnie, kiedy zostałem wpakowany do dżipa i zabrany na specjalną, ściśle tajną misję. Uznałem, że wreszcie się dowiem, po co istnieje ta arktyczna baza o wysokim stopniu zabezpieczeń.

I rzeczywiście, dobrze myślałem.

Jechaliśmy powoli, mijając kolejne domy, wszystkie szare i smagane przez wiatr. A potem skręciliśmy za jakiś róg i natknęliśmy się na czerwony budynek. Zatrzymaliśmy się. Wysiadłem z dżipa i zacząłem z trudem iść po lodzie w kierunku drzwi wejściowych. Tam powiedziano mi „nie” i skierowano do okna.

Wówczas wdrapałem się na zaspę śnieżną. Ktoś mnie podniósł, a ja potarłem rękawem oszronione szkło, aby zobaczyć wnętrze. Gdy moje oczy dostosowały się do panującego w głębi mroku, ujrzałem postać zgarbioną nad jednym z wielu stołów roboczych. Blat wydawał mi się bardzo zagracony. Ów mężczyzna miał na sobie czerwony strój z futrzanym, białym wykończeniem.

I wtedy nagle zrozumiałem, jak potężny i wspaniały jest mój ojciec.

Pierre Elliott Trudeau. Te same słowa znaczą tak różne rzeczy dla tak wielu ludzi. Mąż stanu, profesor, intelektualista, przeciwnik, człowiek lubiący spędzać czas na dworze, prawnik, dziennikarz, autor, premier.

Ale dla mnie bardziej niż kimkolwiek innym był Tatą.

I to jakim. Kochał nas żarliwie i z oddaniem, któremu podporządkowane było całe jego życie. Nauczył nas wierzyć w siebie, walczyć o siebie, poznawać siebie i przyjmować za siebie odpowiedzialność.

Wiedzieliśmy, że jesteśmy najszczęśliwszymi dziećmi na świecie. I że w istocie nie zrobiliśmy nic, aby na to zasłużyć. Było to jak dług, nad którego spłaceniem mieliśmy bardzo ciężko pracować przez całe życie.

Tata dał nam moc narzędzi. Nauczył nas nie przyjmować niczego za pewne. Uwielbiał nas, jednak nam nie popuszczał.

Wiele osób mówi, że nie cierpiał głupców, ale proszę mi wierzyć, potrafił okazywać nam, swoim synom, nieskończoną cierpliwość. Zachęcał nas, abyśmy sprawdzali granice swoich możliwości, abyśmy rzucali wyzwanie dowolnemu człowiekowi i dowolnej sytuacji. Uczył też istnienia pewnych podstawowych reguł, którym nigdy nie wolno się sprzeniewierzyć.

Sądzę, że dla większości dzieci w trzeciej klasie wielką radością było odwiedzanie mojego taty w pracy.

Podobnie jak podczas poprzednich wizyt ta szczególna obejmowała lunch w restauracji parlamentarnej, która zawsze wydawała mi się niezwykle ważna i pełna dostojnych osób, których nie umiałem rozpoznać.

Ale mając osiem lat, stawałem się politycznie świadomy. I rozpoznałem mężczyznę, o którym wiedziałem, że jest jednym z głównych rywali mojego ojca.

Myśląc, że sprawię ojcu przyjemność, opowiedziałem o tym człowieku żart – pospolity, głupiutki, w kiepskim, szkolnym stylu.

Ojciec spojrzał na mnie surowo, w sposób, który z czasem poznałem aż za dobrze, i powiedział: „Justin, nigdy nie atakuj człowieka. Można się z kimś całkowicie nie zgadzać i nie lekceważyć go z tego powodu”.

Mówiąc to, wstał, wziął mnie za rękę i podszedł wraz ze mną do tego pana, aby mnie mu przedstawić. Ów pan okazał się miłym człowiekiem. Właśnie jadł lunch z córką, ładną blondynką, trochę młodszą ode mnie.

Przeciwnik mojego ojca mówił do mnie przyjaźnie i wówczas zrozumiałem, że posiadanie opinii odmiennych niż druga osoba w żadnym razie nie wyklucza odnoszenia się do niej z najwyższym szacunkiem.

Gdyż zwykła tolerancja to za mało: musimy żywić prawdziwy i głęboki szacunek dla każdego człowieka, niezależnie od jego przekonań, pochodzenia i wartości. Tego mój ojciec wymagał od swoich synów i tego wymagał od naszego kraju. Wymagał tego z miłości do swoich synów, do swojego kraju. Właśnie dlatego tak bardzo go kochamy. Te listy, te kwiaty, godność tłumów, które tu przybyły, aby go pożegnać – wszystko to jest podziękowaniem mu za to, że nas kochał tak bardzo.

Podstawowe przekonania mego ojca nie wzięły się z podręczników. Powstały z jego głębokiej miłości i wiary we wszystkich ludzi w Kanadzie i przez ostatnich kilka dni każdą kartką, każdą różą, każdą łzą, każdym ruchem i każdym gestem odwzajemnialiście jego miłość.

Dla Sachy i dla mnie ma to ogromne znaczenie. Dziękujemy wam.

Zebraliśmy się wszyscy, od wybrzeża po wybrzeże, od oceanu do oceanu, zjednoczeni w żalu, aby pożegnać mojego ojca.

Jednak to jeszcze nie koniec jego dzieła. Ojciec odszedł z polityki w 1984 roku, ale wrócił na Meech. Wrócił na Charlottetown*. Wrócił, aby przypomnieć nam, kim jesteśmy i do czego jesteśmy zdolni.

Jednak teraz już nie wróci. Teraz wszystko zależy od nas, od każdego z osobna i wszystkich razem.

Lasy są piękne, ciemne i głębokie. On dotrzymał swoich obietnic i zasłużył na sen.

Je t’aime, Papa.


Justin Trudeau nad trumną swego ojca, premiera Kanady, Pierre’a Trudeau.

Fot. Paul Chiasson

* Porozumienie nad jeziorem Meech (1987) i porozumienie w Charlottetown (1992) wprowadzały pakiet poprawek do kanadyjskiej konstytucji, którym Pierre Trudeau się sprzeciwiał.

Przemowy niezapomniane

Подняться наверх