Читать книгу Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 2 - Smantha Shannon - Страница 5

38
Wschód

Оглавление

Codziennie o świcie dzwon rozbrzmiewał donośnie. Słysząc go, uczeni ze Skrzydła słali łóżka i szli do łaźni. Gdy się umyli, jedli wspólny posiłek, a potem, nim obudzili się Starsi, poświęcali godzinę na modły i rozważania. Ta godzina była ulubioną porą dnia Tané.

Klęczała przed wizerunkiem wielkiego Kwirikiego. Woda ściekała po ścianach podziemnej jaskini i spływała do sadzawki. Tylko latarnie dawały odpór ciemności.

Statua Prastarca nie przypominała tych, do których Tané modliła się na Seiiki. Ta była wzbogacona o atrybuty różnych postaci, które przybierał w trakcie życia: rogi jelenia, szpony ptaka i ogon węża.

Minęło trochę czasu, nim do Tané dotarło stukanie żelaznej nogi o kamienną podłogę. Podniosła się i zobaczyła Starszego Varę stojącego u wejścia do groty.

– Uczennica Tané. – Skłonił głowę. – Wybacz, że przeszkodziłem w rozważaniach.

Ukłoniła się z szacunkiem.

Starszy Vara był uważany za ekscentryka przez większość mieszkańców Lotki. Chudy mężczyzna o bladobrązowej skórze i kurzych łapkach w kącikach oczu zawsze miał dla niej uśmiech i dobre słowo. Jego głównym obowiązkiem było doglądanie i zarządzanie repozytorium, ale w razie potrzeby brał też na siebie rolę uzdrowiciela.

– Byłbym zaszczycony, gdybyś zechciała dołączyć do mnie w repozytorium dziś rano – powiedział. – Ktoś inny przejmie twoje obowiązki. Ale bez pośpiechu, najpierw rozważania – dodał po chwili.

Tané zawahała się.

– Nie mam prawa wstępu do repozytorium.

– No cóż, dzisiaj masz.

Zniknął, zanim zdążyła odpowiedzieć. Powoli uklękła i trwała tak jeszcze przez chwilę przed statuą.

Ta jaskinia była jedynym miejscem, gdzie mogła choć na krótki moment zapomnieć o wszystkim, co ją spotkało. Była to jedna z wielu grot ukrytych za wodospadem, z których korzystali seiikinescy uczeni po tej stronie wyspy.

Okadziła statuę i skłoniła się z nabożną czcią. Klejnoty wprawione w oczodoły posągu mierzyły ją połyskliwym wzrokiem.

Wspięła się po schodach i wyszła na dwór. Niebo miało żółtą barwę niebielonego jedwabiu. Przeszła boso po kamieniach na drugą stronę stawu.

Wyspa Skrzydło była samotna i dzika, otoczona bezkresem pustki. Strome klify i nigdy nierozwiewający się zupełnie kaptur chmur przedstawiały imponujący widok, niekiedy odstraszający dla zapuszczających się na te wody marynarzy. Na kamienistych plażach wylegiwały się rozleniwione węże. Skrzydło było domem dla przybyszów z całego Wschodu. To właśnie tutaj spoczywały kości wielkiego Kwirikiego, który, jeśli wierzyć legendzie, ułożył się do snu w wąwozie dzielącym wyspę na pół, zwanym Drogą Starszego. Mówiło się też, że to jego kości nie pozwalają rozwiać się mgle, bo smok przyciąga wodę nawet po śmierci. To właśnie dlatego również Seiiki było wiecznie spowite białym obłokiem.

Seiiki.

Na wysuniętym na północ Przylądku Pióro mieściła się Wichrowa Twierdza. Jej mniejszy odpowiednik – samotnia zwana przez wszystkich Lotką, gdzie nakazano przebywać Tané – zbudowana została na wygasłym wulkanie otoczonym lasem. Poniżej znajdowały się lodowe jaskinie, którymi niegdyś płynęła lawa. Aby dostać się z jednej samotni do drugiej, należało przejść zadaszonym mostem przerzuconym nad rozpadliną.

Nie było tu żadnych innych osiedli. Uczeni i uczniowie byli zupełnie sami pośród bezkresnego morza.

Samotnie stanowiły największe wschodnie bastiony wiedzy. Na każdy kolejny element należało zapracować, opanowując poprzedni. Zamknięta w czterech ścianach Tané najpierw uczyła się o ogniu i wodzie. Ogień, żywioł skrzydlatych demonów, wymagał ciągłego karmienia. Był żywiołem wojny, chciwości i zemsty – wiecznie głodnym i nigdy sytym.

Woda nie potrzebowała ani węgla, ani drewna, by istnieć. Dostosowywała się do każdego kształtu, każdej przestrzeni. Odżywiała ciało i ziemię, nie prosząc o nic w zamian. Dlatego smoki Wschodu, władcy deszczu, jezior i mórz, zawsze triumfowały nad ognioziejami. Gdyby ocean pochłonął kontynenty, przetrwałyby tylko smoki.

Rybołów sfrunął nad powierzchnię rzeki, jednym błyskawicznym ruchem schwytał różankę i odleciał posilić się zdobyczą. Przez drzewa przesączył się chłodny wiatr. Smok Jesieni wkrótce zapadnie w sen, a w dwunastym jeziorze zbudzi się Smok Zimy.

Gdy Tané ruszyła sfatygowanym mostem wiodącym z powrotem do samotni, narzuciła kaptur na głowę. Obcięte przed opuszczeniem Ginury włosy ocierały się o jej obojczyki. Miduchi Tané miała długie włosy. Duch, którym się stała, krótkie.

Po czasie przeznaczonym na rozważania zwykle zamiatała podłogi, pomagała zbierać owoce leśne, czyściła groby z liści i karmiła kury. Na Skrzydle nie było służących, więc uczniowie i uczennice dzielili się obowiązkami, których większością obarczano młodych i silnych. Tané nie wiedziała, co myśleć o poleceniu Starszego Vary, jako że w repozytorium przechowywano najważniejsze, najbardziej bezcenne dokumenty.

Gdy przybyła na Skrzydło, udała się do przydzielonego jej pokoju i leżała tam całymi dniami. Nie zjadła ani kęsa strawy i nie rozmawiała z nikim. W Ginurze odebrali jej całą broń, a wraz z nią lwią część duszy. Chciała już tylko opłakiwać swoje marzenie, aż w końcu przestanie oddychać i wspomnienia odejdą w niebyt.

To Starszy Vara sprawił, że się opamiętała. Gdy zaczęła słabnąć z głodu, wyciągnął ją na zewnątrz. Pokazał jej kwiaty, których nigdy jeszcze nie widziała. Kiedy następnego dnia przygotował dla niej posiłek, nie chciała go rozczarować i zmusiła się do jedzenia.

Teraz inni uczniowie nazywali ją Duchem Lotki. Mogła jeść, pracować i czytać jak reszta, ale jej wzrok zawsze skierowany był ku światu, gdzie wciąż żyła Susa.

Tané zeszła ze ścieżki i ruszyła do repozytorium. Zwykle wpuszczano tam tylko starszych. Gdy podeszła do schodów, Skrzydło zadrżało. Przypadła do ziemi i zakryła głowę ramionami. Syknęła z bólu przez zaciśnięte zęby.

Węzeł w jej boku był jak ostrze noża. Lodowate kłucie, niczym zęby wżerające się w nagą skórę, odmrożenie rozlewające się po wnętrznościach. Łzy stanęły jej w oczach, gdy przepłynęły przez nią pulsujące fale bólu.

Musiała na moment stracić przytomność. Usłyszała, że woła ją jakiś ciepły głos.

– Tané. – Ręce obciągnięte suchą, cienką jak papier skórą. – Uczennico, czy wszystko w porządku?

Chciała przytaknąć, ale nie mogła dobyć głosu.

Trzęsienie ziemi się skończyło, lecz ból nie ustawał. Starszy Vara wziął ją na ręce. Ogarnął ją wstyd, że starzec musi nieść ją jak dziecko, ale ból był nie do wytrzymania.

Zabrał ją na dziedziniec za repozytorium i położył na kamiennej ławie przy stawie rybnym. Na otaczającym go kamiennym murku stał dzbanek.

– Chciałem pójść z tobą dzisiaj na spacer nad urwisko – powiedział – ale widzę, że trzeba ci odpoczynku. Może innym razem. – Nalał herbaty dla siebie i dla niej. – Czy doskwiera ci ból?

Miała wrażenie, że ktoś nasypał lodu do jej klatki piersiowej.

– Stara rana. To nic, Starszy – zapewniła go chrapliwym głosem. – Trzęsienia ziemi są coraz częstsze.

– Tak. Jakby świat chciał zmienić swój kształt, niczym przedwieczne smoki.

Wróciła myślami do swojej rozmowy z Nayimathun. Starając się uspokoić oddech, patrzyła na siadającego obok niej starca.

– Boję się trzęsień ziemi – wyznał. – Gdy mieszkałem na Seiiki, razem z mamą kryliśmy się w naszym małym domu w Basai, ilekroć ziemia zbudzała się do drżenia. Opowiadaliśmy sobie historyjki, by czymś zająć uwagę.

Tané chciała się uśmiechnąć.

– Nie pamiętam, czy moja matka robiła to samo.

Gdy to mówiła, grunt znowu zadrżał.

– To może ja ci jakąś opowiem – zaoferował Vara. – Żeby tradycji stało się zadość.

– Chętnie posłucham.

Podał jej parujący kubek. Tané przyjęła go w ciszy.

– W czasach poprzedzających Wielką Rozpacz ognioziej przyleciał do Imperium Dwunastu Jezior i wydarł perłę z gardła Smoczycy Wiosny, która obdarza nas kwiatami i ciepłym deszczem. Skrzydlate demony niczego tak nie kochają jak gromadzenia skarbów, a nie ma cenniejszego skarbu niż smocze perły. Choć Smoczyca Wiosny odniosła poważne rany, zabroniła swoim ścigać złodzieja z obawy, że ich także skrzywdzi – ale jedna mała dziewczynka postanowiła, że odzyska skradzioną perłę. Miała dwanaście lat, była mała i szybka i potrafiła się tak bezszelestnie skradać, że jej bracia wołali ją: Mały Cień.

Gdy smoczyca opłakiwała utratę perły, na krainę spadła mroźna i dziwna zima. Choć mróz palił skórę Małego Cienia i nie miała butów, odnalazła górę, gdzie ognioziej miał swój skarbiec. Podczas gdy bestia polowała, dziewczynka zakradła się do jego jaskini, by odebrać perłę należącą do Smoczycy Wiosny.

Byłby to ciężki łup. Najmniejsze smocze perły były wielkie jak ludzka głowa.

– Ognioziej wrócił akurat w chwili, gdy dotknęła klejnotu małymi rączkami. Rozzłoszczony kłapnął paszczą na złodziejkę i wyrwał jej z uda kawał mięsa. Dziewczynka dała nura do rzeki, a prąd zabrał ją spod jaskini. Udało jej się umknąć wraz z perłą, lecz gdy wynurzyła się z wody, nie mogła znaleźć nikogo, kto zszyłby jej ranę, bo widok krwi ogniozieja wzbudził we wszystkich strach przed smoczą plagą.

Tané wpatrywała się w Starszego Varę przez unoszące się znad kubków smużki pary.

– I co się z nią stało?

– Umarła u stóp Smoczycy Wiosny. A gdy znowu zakwitły wiosenne kwiaty i słońce stopiło śniegi, Wiosenna Smoczyca ogłosiła, że rzeka, którą przepłynęła Mały Cień, zostanie nazwana jej imieniem, albowiem to dziecko zwróciło jej perłę, która była smoczym sercem. Niektórzy twierdzą, że jej duch wciąż wędruje brzegiem rzeki, trzymając pieczę nad wędrowcami.

Tané nigdy nie słyszała opowieści o człowieku, który wykazałby się taką odwagą.

– Są tacy, którzy twierdzą, że to smutna historyjka – powiedział Vara. – Inni uważają ją za wzruszającą opowieść o poświęceniu.

Kolejny wstrząs poruszył ziemią, a w Tané coś odpowiedziało. Usiłowała nie pokazywać, jak bardzo ją boli, ale Starszy Vara był o wiele za bystry jak na mężczyznę w swoim wieku.

– Tané – zwrócił się do niej – czy mogę zobaczyć tę starą ranę?

Tané uniosła tunikę tylko na tyle, by mógł obejrzeć bliznę. W świetle dnia wydawała się wyraźniejsza.

– Mogę? – spytał Vara. Gdy skinęła głową, dotknął blizny palcem i się skrzywił. – Pod spodem jest opuchlizna.

Była twarda jak kamień.

– Moja nauczycielka powiedziała, że miałam ją już, gdy jako dziecko trafiłam do Domów Nauki.

– A więc nigdy nie spytałaś lekarza, czy da się coś z nią zrobić?

Zaprzeczyła ruchem głowy i zakryła szramę.

– Myślę, że powinniśmy otworzyć twój bok, Tané – zadecydował Starszy Vara. – Pozwól, że poślę po odpowiednią osobę. Większość podobnych narośli jest niegroźna, ale czasem się zdarza, że zjadają ciało od środka. Nie chcielibyśmy, żebyś umarła niepotrzebnie, dziecko. Tak jak Mały Cień.

– Ona nie umarła niepotrzebnie – powiedziała Tané z nieobecnym wzrokiem. – Swoim ostatnim tchem przywróciła radość smoczycy, a dokonawszy tego, ocaliła świat przed zimą. Czy można lepiej wykorzystać życie?

Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 2

Подняться наверх