Читать книгу Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 2 - Smantha Shannon - Страница 7

40
Wschód

Оглавление

Nad Morzem Słonecznego Tańca szalała ulewa. Nie minęło jeszcze południe, ale na wszystkich okrętach Floty Tygrysiego Oka płonęły latarnie.

Laya Yidagé przecięła pokład „Pogoni”. Niclays, idąc za nią i trzęsąc się w przemoczonym płaszczu, nie mógł na długo oderwać oczu od nieba. To trwało tygodniami.

Valeysa Pustoszycielka zbudziła się ze snu. Widok zachodnicy kołującej nad okrętami, zanoszącej się piekielnym skrzekiem, na zawsze wypalił się w jego pamięci.

Widział dość przedstawiających ją malowideł, by ją rozpoznać. Jej cielsko było pokryte łuską koloru spalonej pomarańczy i kolcami barwy złota. Była żywym płomieniem, tak jasnym, jakby dopiero co wypluła ją Góra Trwogi.

Wróciła do świata żywych i mogła teraz w każdej chwili wynurzyć się z chmur, by obrócić w perzynę całą flotę. Taka śmierć byłaby przynajmniej szybsza od tej, którą wyszykują mu piraci, gdy tylko im podpadnie. Spędził na okręcie już kilka tygodni i jak dotąd nikt mu nie wyrwał języka ani nie skrócił o głowę, jednak nieustannie spodziewał się jednego albo drugiego.

Strzelał wzrokiem to w niebo, to na horyzont. Trzy seiikineskie okręty pancerne od wielu dni siedziały im na ogonie, ale tak jak przewidziała Złota Cesarzowa, nie skróciły dystansu na tyle, by zaatakować. Teraz „Pogoń” znowu płynęła na wschód, za cel rejsu obrawszy Kawontay, gdzie piraci zamierzali sprzedać jeziorańską smoczycę. Niclays chciałby wiedzieć, co z nią zrobią.

Deszcz kapał mu na okulary. Przetarł je, zupełnie bez sensu, i pospieszył za Layą.

Złota Cesarzowa wezwała ich oboje do swojej kajuty, gdzie mogli się ogrzać przy palenisku. Stała w końcu stołu, ubrana w wywatowany płaszcz i czapkę z futra wydry.

– Morski Księżycu – powiedziała – usiądź.

Niclays prawie nie otwierał ust, odkąd widok Valeysy wstrząsnął nim do tego stopnia, że nie był w stanie sformułować w głowie żadnej koherentnej myśli, lecz teraz słowa pojawiły się same.

– Mówisz po seiikinesku, czcigodna pani kapitan?

– Oczywiście, kurwa, że tak. – Nie odrywała wzroku od stołu, na którym wymalowano szczegółową mapę Wschodu. – Za głupią mnie masz?

– A-ależ skąd, pani kapitan. Po prostu obecność tłumaczki kazała mi sądzić, że…

– Trzymam tłumaczkę, żeby moi jeńcy brali mnie za głupią. Czy Yidagé źle tłumaczyła?

– Nie, nie, skądże, arcyczcigodna Złota Cesarzowo – odrzekł, strwożony. – Sprawiła się świetnie.

– Więc jednak masz mnie za głupią.

Nie wiedząc, co powiedzieć, zamilkł. Wreszcie podniosła na niego wzrok.

– Siadaj.

Usiadł. Świdrując go wzrokiem, Złota Cesarzowa wyjęła zza pasa nóż do jedzenia i wyczyściła nim po kolei wszystkie pomalowane na czarno, długie na cal paznokcie.

– Spędziłam na pełnym morzu trzydzieści lat – powiedziała. – Miałam do czynienia z różnymi ludźmi, od rybaków po wicekrólów. Nauczyłam się, których torturować, których zabijać, którzy zdradzą swoje sekrety i podzielą się bogactwem bez rozlewu krwi. – Okręciła nóż w dłoni. – Zanim piraci wzięli mnie na zakładniczkę, miałam burdel w Xothu. Wiem o ludziach więcej, niż oni sami o sobie wiedzą. Znam kobiety i znam mężczyzn na wylot i od stóp do głów, kutasów nie pomijając. I niemal na pierwszy rzut oka wiem, kim są.

Niclays przełknął ślinę.

– Nie mieszajmy w to kutasa. – Uśmiechnął się niemrawo. – Co prawda ma już swoje lata, ale wciąż jestem do niego przywiązany.

Złota Cesarzowa prychnęła śmiechem.

– Śmieszek z ciebie, Morski Księżycu. Wy się chyba ciągle śmiejecie, tam, po drugiej stronie Czeluści. Nic dziwnego, że trzymacie na dworach tylu błaznów. – Wwiercała się w niego czarnymi oczami. – Czytam z ciebie jak z otwartej księgi. Wiem, czego chcesz, i nie ma to nic wspólnego z twoim kutasem. Za to ma wiele wspólnego ze smokiem, którego złapaliśmy w Ginurze.

Niclays uznał, że najlepiej zrobi, nic nie mówiąc. Z uzbrojoną wariatką lepiej uważać.

– Co dokładnie chciałbyś mu odebrać? – indagowała kapitan. – Może ślinę, żeby uperfumować wybrankę serca? Mózg, by uleczyć czerwonkę?

– Cokolwiek. – Niclays oczyścił gardło. – Param się alchemią, arcyczcigodna Złota Cesarzowo.

– Alchemią, powiadasz – prychnęła zjadliwie.

– Tak – potwierdził Niclays, mając wrażenie, że zaraz dostanie zawału. – Jestem praktykiem. Studiowałem tę sztukę na uniwersytecie.

– Wspominałeś, że przedmiotem twoich studiów była anatomia. To dlatego przydzieliłam ci stanowisko. I pozwoliłam żyć.

– Och, tak – dodał pospiesznie. – Bo i jestem anatomem, w dodatku świetnym, zaręczam, prawdziwym tytanem w swej dziedzinie, lecz kierowany pasją, uczyłem się również alchemii. Przez wiele lat próbowałem wydestylować eliksir życia. Choć mi się to nie udało, wierzę, że brakujący element układanki może kryć się w ciele wschodniego smoka. Ich ciała są przystosowane do życia trwającego wiele tysięcy lat i gdybym tylko mógł, by tak to ująć, przenieść tę długowieczność do ciała człowieka…

Zatrzymał się w pół zdania, czekając na osąd Cesarzowej. Kobieta ani na moment nie oderwała od niego wzroku.

– A więc usiłujesz mnie przekonać, że twój mózg nie jest tak miękki jak twój kręgosłup, tak? – wyrzekła po chwili. – A może rozłupię ci czaszkę i sama zobaczę, hę?

Niclays nie odważył się odpowiedzieć.

– Zawrzyjmy umowę, Morski Księżycu. Kto wie, może i okażesz się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. – Kapitan sięgnęła do kieszeni płaszcza. – Mówisz, że ten przedmiot powierzył ci przyjaciel. Opowiedz mi o nim.

Zamerdała mu przed nosem znajomym skrawkiem jedwabiu. Trzymała w urękawiczonych rękach wszystko, co zostało z Jannarta.

– Chcę wiedzieć – podjęła – kto ci to dał. – Gdy nie odpowiedział, wyciągnęła rękę ze skrawkiem nad palenisko. – Odpowiadaj.

– Miłość mojego życia – odpowiedział Niclays z szamoczącym się w piersi sercem. – Jannart, książę Zeedeur.

– Czy wiesz, co to jest?

– Nie. Tylko tyle, że zostawił to mnie.

– Dlaczego?

– Chciałbym wiedzieć.

Złota Cesarzowa zmrużyła oczy.

– Proszę – wychrypiał Niclays. – Ten kawałek jedwabiu to wszystko, co mi po nim zostało.

Kącik jej ust uniósł się. Położyła przedmiot na stole. Delikatność, z jaką to zrobiła, uświadomiła Niclaysowi, że w życiu by go nie spaliła.

Głupcze – napomniał się w myślach. – Nigdy nie okazuj słabości.

– Ten napis – powiedziała Złota Cesarzowa – stanowi część pewnego wschodniego tekstu z zamierzchłych czasów. Dotyczącego źródła wiecznego życia. Drzewa morwy. – Poklepała kawałek jedwabiu. – Latami szukałam brakującego fragmentu. Spodziewałam się, że zawiera wskazówki, jak do niego dotrzeć, ale okazało się, że wcale nie. Ale znajduje się na nim zakończenie opowieści.

– A więc to… coś więcej niż tylko legenda, czcigodna Cesarzowo?

– Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy. Ja wiem to najlepiej. Niektórzy twierdzą, że oszalałam, bo zjadłam serce tygrysa. Inni mają mnie za wodnego ducha. Prawdą jest tylko to, że pogardzam tak zwanymi bogami Wschodu. Na tym gruncie wyrosły wszystkie plotki na mój temat. – Postukała szponiastym paznokciem w jedwab Jannarta. – Wątpię, by drzewo morwy wyrastało z serca świata, jak mówi opowieść. Ale nie wątpię, że kryje się w nim sekret wiecznego życia. Widzisz więc, że wcale nie musisz uszkadzać mojego towaru.

Niclaysowi nie mieściło się w głowie, że ślepy los powierzył mu alchemiczny klucz.

Złota Cesarzowa przyglądała mu się. Niclays po raz pierwszy zauważył, że na całej długości jej drewnianego ramienia znajdują się nacięcia. Skinęła na Layę, która wyjęła spod jej tronu pozłacaną drewnianą szkatułę.

– Oto moja oferta. Jeśli zdołasz rozwikłać zagadkę i znaleźć drogę do drzewa morwy, pozwolę ci samemu napić się eliksiru życia. Podzielimy się z tobą łupem.

Laya podeszła ze szkatułą i uniosła wieko. Wewnątrz znajdowała się cienka księga owinięta w morę. Na jej drewnianej okładce zostały ślady złotolistnego drzewa morwy. Niclays z szacunkiem wziął ją do ręki. Oprawiono ją w stylu seiikineskim, grzbiet ozdobiono malunkiem liści. Każda strona wykonana została z jedwabiu. Ktokolwiek zrobił tę księgę, chciał, by przetrwała stulecia, i cel osiągnął.

To była księga, o której marzył Jannart.

– Odczytałam ją na wszystkie możliwe sposoby, przydając słowom wszystkie możliwe znaczenia w staroseeikineskim, ale nie znalazłam nic poza samą opowieścią. Może mentyjski umysł odczyta ją w nowy sposób. A może miłość twojego życia wysłała ci wiadomość, której jeszcze nie rozszyfrowałeś. Przynieś mi odpowiedź o świcie trzeciego dnia albo odkryjesz, że znudził mi się mój nowy chirurg. A jak mi się coś nudzi, nie zagrzewa długo miejsca na tym świecie.

Przesuwając kciukiem po księdze, Niclays czuł, że jego żołądek wyczynia ewolucje.

– Tak, arcyczcigodna Złota Cesarzowo – wymamrotał.

Laya wskazała mu drogę.

Powietrze na zewnątrz było ciężkie i zimne.

– No cóż – powiedział Niclays grobowym głosem – spodziewam się, Layo, że to jedno z naszych ostatnich spotkań.

– Chyba nie zrezygnujesz teraz, Niclaysie? – spytała, krzywiąc się.

– Nie rozwikłam tej zagadki w trzy dni. Nie rozwikłałbym, nawet gdybym miał ich trzysta.

Laya złapała go za ramiona, a siła jej uścisku sprawiła, że stanął jak wryty.

– Ten Jannart, mężczyzna, którego kochałeś – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Jak myślisz, wolałby, żebyś się poddał czy się postarał?

– Ale ja nie chcę się starać! Czy nie rozumiesz? Czy nikt na tym świecie tego nie rozumie, do cholery? Czy nikogo nie dręczą duchy? – Do jego głosu przedarła się nuta wściekłości. – Wszystko, co zrobiłem, wszystko, czym byłem i czym jestem, zawdzięczam jemu. On był kimś, zanim mnie poznał. A ja bez niego jestem nikim. Życie bez niego jest udręką. Zostawił mnie dla tej księgi i, na Świętego, nienawidzę go za to. Nienawidzę go od świtu do zmierzchu, codziennie, odkąd mnie porzucił. – Głos mu się załamał. – Wy, mieszkańcy Lasyi, wierzycie w życie po śmierci, prawda?

Laya przyjrzała mu się.

– Niektórzy z nas tak. W Święty Sad. Może twój Jannart czeka na ciebie właśnie tam albo przy Wielkim Stole Świętego. A może nie czeka nigdzie. Cokolwiek się z nim stało, ty wciąż tu jesteś. I jesteś tu z jakiegoś powodu. – Przyłożyła mu poznaczoną odciskami dłoń do policzka. – Masz ducha, Niclaysie. Nie stań się duchem.

Ileż to lat minęło, odkąd ktoś dotknął jego twarzy lub spojrzał na niego z sympatią?

– Dobrej nocy – powiedział. – I dziękuję, Layo.

Zostawił ją.

Dotarłszy do swojego kawałka pokładu, położył się na boku i zatkał usta pięścią. Uciekł z Mentendonu. Uciekł z Zachodu. Ale jego duch uparcie gonił za nim.

Było już za późno. Niclays zdążył oszaleć ze smutku przez te wszystkie lata. Stracił głowę tej nocy, gdy znalazł Jannarta martwego w Słońcu w Chwale – gospodzie będącej ich miłosnym gniazdem.

Od dnia, w którym Jannart miał wrócić do domu, minął tydzień, ale nie pojawił się na dworze. Niclays nie mógł nigdzie go znaleźć i gdy dowiedział się od Aleidine, że nie było go w Zeedeur, udał się do ostatniego miejsca, gdzie mógł się znajdować.

Najpierw poczuł zapach octu. U drzwi pokoju stał lekarz w masce. Malował na nich czerwone skrzydła. Gdy Niclays odepchnął go i wszedł do środka, zobaczył Jannarta leżącego na łóżku. Miał ręce złożone na piersi i wyglądał, jakby spał.

Jannart wszystkich okłamał. Biblioteka, w której miał nadzieję znaleźć odpowiedzi na nurtujące go kwestie, nie leżała w Wilgastrōmie, tylko w Gulthadze, mieście zburzonym w czasie erupcji Góry Trwogi. Niewątpliwie uznał, że ruiny są bezpieczne, ale na pewno wiedział, że podejmuje ryzyko. Zwiódł rodzinę i ukochanego mężczyznę. Wszystko po to, by załatać jakąś tam dziurę w historii.

W wymarłych salach Gulthagi spała wiwerna. Wystarczyło jedno ugryzienie.

Na smoczą plagę nie było lekarstwa. Jannart to wiedział, ale chciał odejść, nim jego krew zacznie płonąć i wypali mu duszę. Poszedł więc w przebraniu na rynek cieni i kupił truciznę – wiecznopył. Dawała spokojną śmierć.

Niclays drżał. Wciąż miał ten widok przed oczami, zapamiętał go w najdrobniejszych szczegółach. Jannart w łóżku, w ich łóżku. W jednej ręce trzymał wisiorek, który Niclays dał mu następnego ranka po ich pierwszym pocałunku. W środku znajdował się fragment jedwabiu z niezrozumiałym napisem. W drugiej dłoni zaciskał pustą fiolkę.

Musieli go trzymać wszyscy – lekarz, gospodarz i czterech innych. Wciąż brzmiało Niclaysowi w uszach jego własne wycie, wciąż czuł smak łez i słodki zapach trucizny.

– Ty głupcze! – krzyczał. – Ty, kurwa, samolubny głupcze! Czekałem na ciebie. Czekałem trzydzieści lat…

Czy kochankowie kiedykolwiek docierają do Mlecznej Laguny czy tylko o tym marzą?

Złapał się za głowę obiema rękami. Gdy umarł Jannart, umarła połowa jego samego. Ta część, dla której warto było żyć. Zamknął oczy, czując pulsowanie w skroniach, oddychał z mozołem – a kiedy zapadł w niespokojną drzemkę, śnił o najwyższej komnacie w pałacu Brygstad.

„To może być zaszyfrowana wiadomość”.

Czuł smak wina na języku.

„Intuicja podpowiada mi, że to jakiś niesłychanie ważny kawałek historii”.

Czuł na skórze bijące z kominka ciepło. Widział pięknie wymalowane konstelacje gwiazd, tak realistyczne, jakby dachem ich komnaty był sam firmament.

„Znaki mają w sobie coś dziwnego. Niektóre są większe, inne mniejsze, dzielą je niezrozumiałe dla mnie odstępy”.

Nagle otworzył oczy.

– Jan – wyszeptał. – Och, mój Janie, twój złoty lis wciąż jest chytry.

Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 2

Подняться наверх