Читать книгу Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 2 - Smantha Shannon - Страница 8

41
Południe

Оглавление

Ead leżała w swoim gnieździe, cała zlana potem. Jej krew była gorąca i krążyła w jej ciele z taką szybkością, jakby jutra miało nie być.

To zdarzało się już wcześniej. Gorączka. Przez osiem lat otaczała ją mgła, która przytępiała jej zmysły, a teraz wypaliło ją słońce. Każde tchnienie wiatru było jak dotyk palców Sabran.

Huk wodospadu zdał jej się krystalicznie czysty. Słyszała wołanie miodowodów i leśnych mimików. Czuła zapach ichneumonów i białych orchidei. I drzewa pomarańczy.

Tęskniła za Sabran. Jej skóra stała się tak wrażliwa, że każde wspomnienie sprawiało ból. Wsunęła dłoń między nogi i wyobraziła sobie chłodny dotyk na swoim ciele, usta jak z jedwabiu, słodycz wina… Targnął nią spazm, zaraz potem zatopiła się w pościeli i zasnęła.

Leżała, milcząca i rozpalona.

Pewnie zaraz wstanie słońce. Kolejny dzień, który Sabran spędzi sama w Inys, otoczona przez wygłodniałe wilki. Margret nie zdoła odpędzić ich wszystkich. Była bystra, ale nie była wojowniczką.

Musiał istnieć jakiś sposób, by przekonać Przeoryszę, że zachowanie Sabran na tronie Inys leży w jej interesie.

Służący zostawili na stoliku talerz owoców i nóż. Przy tej gorączce jej przemiana materii przyspieszy na jakiś czas, powinna więc dużo jeść i pić. Wzięła do ręki granat.

Gdy odcinała kwiat, przez gorączkę omsknęła jej się ręka i przejechała ostrzem po nadgarstku. Z rany popłynęła krew. Czerwona kropla kapnęła na jej łokieć.

Ead wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, myśląc. Potem narzuciła szatę i pstryknięciem palców zapaliła lampę oliwną.

W jej głowie rodził się pomysł.

W salach zalegała cisza. Ead szła do jadalni i nagle zatrzymała się przed jednymi z drzwi.

Pamiętała, jak biegały tędy z Jondu, nosząc na rękach małego Aralaqa. Jakże bała się tego korytarza. To tu jej rodzimatka dobyła ostatniego tchu.

Zāla du Agriya uq-Nāra była munguną przed Mitą Yedanyą. Za tymi drzwiami znajdowała się komnata, w której zmarła.

Zakon rozsławiło wiele legendarnych sióstr, ale dla Zāli legendarność była chlebem powszednim. W wieku dziewiętnastu lat, w drugim miesiącu ciąży, odpowiedziała na wezwanie młodej Sahar Taumargam, przyszłej królowej Yscalinu, która była wówczas księżniczką Ersyru. Nuramowie przez nieuwagę obudzili parę wiwern w Małych Górach. Zāla znalazła nie dwa, lecz sześć stworów nękających nomadów i zabiła wszystkie sama. A następnie otrzepała szaty i pojechała na targ w Zirin, by zaspokoić dziką ochotę na różane landrynki.

Ead urodziła się pół roku później, zbyt wcześnie. „Byłaś tak mała, że mogłem nosić cię w jednej ręce – powiedział jej kiedyś Chassar z rozbawieniem – ale tak płakałaś, że góry chowały się pod ziemię, ukochana”. Starym zwyczajem siostry nie budowały głębokich relacji z dziećmi, gdyż cały Zakon był jedną rodziną, ale Zāla często przemycała dla Ead miodowe ciasto, a gdy nikt nie patrzył, mocno ją przytulała.

„Moja Ead – szeptała, wdychając zapach dziecka. – Moja gwiazdko wieczorna. Gdyby słońce jutro zgasło, twój blask rozświetliłby cały świat”.

Przez to wspomnienie Ead nie lubiła, gdy ktoś ją przytulał. Miała sześć lat, gdy Zāla zmarła w swoim łóżku.

Pchnęła drzwi do jadalni i weszła do środka. „Niech twój płomień opromieni drzewo”.

W środku było ciemno i cicho. Siedział tam tylko Sarsun z głową wtuloną w pierś. Gdy postawiła stopę na podłodze, raptownie się obudził.

– Cicho.

Orzeł zmierzwił pióra.

Ead postawiła lampę obok jego grzędy. Jakby wyczuwając jej zamiary, zeskoczył na dół, by obejrzeć szkatułę. Ead sięgnęła po nóż. Gdy przyłożyła ostrze do ciała, Sarsun zaskrzeczał cicho. Nacięła skórę, dość głęboko, by obficie trysnęła krew, i przyłożyła dłoń do wieka.

zamknięty w chmurze pary i soli

złoty nóż ją otworzyć pozwoli

– Siyāti uq-Nāra powiedziała kiedyś, że krew czarodziejki jest złota – wyjaśniła Sarsunowi. – By wejść w posiadanie złotego noża, należy upuścić nim krwi czarodziejce.

Nie uwierzyłaby, gdyby ktoś jej powiedział, że ptak może przybrać sceptyczny wyraz dzioba.

– Wiem przecież, że tak naprawdę nie jest złota.

Sarsun pochylił główkę.

Wytrawione w wieku litery wypełniały się krwią. Wyglądały teraz, jakby wyłożono je rubinami. Ead czekała. Gdy krew dopłynęła do ostatniego słowa, szkatuła pękła na pół równiutko przez środek wieka. Ead wzdrygnęła się, a Sarsun wrócił na grzędę, trzepocząc skrzydłami. Szkatuła otworzyła się powoli jak kwitnący kwiat.

Wewnątrz na satynowej wyściółce leżał klucz. Miał długość palca wskazującego i uchwyt w kształcie kwiatu o pięciu płatkach. Kwiatu pomarańczy.

– Bezbożne stworzenie – rzuciła do Sarsuna.

Dziobnął jej rękaw i poleciał do wyjścia. Tam usiadł i przyglądał się jej z odległości.

– Co?

Wpatrywał się w nią paciorkami oczu. A potem zniknął w głębi korytarza.

Ead ruszyła za nim do wąskich drzwi i zeszła po schodach. W jej pamięci zachowało się mgliste wspomnienie tego miejsca. Ktoś zabrał ją tutaj, gdy była bardzo mała.

Dotarłszy do końca schodów, znalazła się w sklepionym łukowo mrocznym pomieszczeniu.

Przed nią stała Matka.

Ead uniosła lampę, by przyjrzeć się statui. Nie przedstawiała omdlewającej Dziewicy z inysyckich legend. To była Matka, taka, jak w rzeczywistości, gdy stąpała po tej ziemi: z włosami zgolonymi przy samej czaszce, z toporem w jednej dłoni i mieczem w drugiej. Ubrana była do bitwy, w sukienkę uszytą na modłę wojowniczek domu Onjenyu. Obrończyni i przywódczyni – tym właśnie była prawdziwa Cleolind z Lasyi, córka Selinu Wiernoprzysiężnej. U jej stóp stała figurka Washtu, bogini ognia.

Cleolind nigdy nie została pochowana w Sanktuarium Naszej Pani w Ascalonie. Jej kości spały tutaj, w jej ukochanym kraju, w kamiennej trumnie pod statuą. Większość posągów leżała na plecach, ale nie ten. Ead sięgnęła, by dotknąć miecza, po czym przeniosła wzrok na Sarsuna.

– A teraz co?

Przekrzywił głowę, a Ead obniżyła lampę, szukając czegoś, co najwyraźniej miała znaleźć.

Trumnę złożono na podwyższeniu. Na jego frontowej ścianie w kwadratowym wyżłobieniu znajdowała się dziurka od klucza. Rzuciwszy okiem na Sarsuna, który drapał kamienną podłogę pazurem, Ead uklękła i wsunęła klucz w otwór.

Gdy się przekręcił, pot wystąpił jej na kark. Wzięła głęboki wdech i wyciągnęła klucz.

Spod trumny wysunęła się kamienna szuflada. W środku znalazła kolejną żelazną szkatułę. Przekręciła zapięcie w kształcie kwiatu pomarańczy i otworzyła ją.

Jej oczom ukazał się klejnot o powierzchni białej jak perła lub może mgła zamknięta w szklanej kropli.

Sarsun zaćwierkał. Obok klejnotu leżał zwój wielkości jej małego palca, ale Ead ledwie go zobaczyła, oczarowana tańczącym wewnątrz kamienia światłem. Wyciągnęła rękę.

Gdy tylko dotknęła białej powierzchni, z jej gardła wydarł się krzyk. Sarsun też krzyknął, gdy upadła przed Matką. Palce przyrosły jej do klejnotu niczym język przyłożony do lodu. Ostatnią rzeczą, jaką słyszała, był trzepot skrzydeł Sarsuna.


– Proszę, ukochana.

Chassar podsunął jej puchar z mlekiem orzechowym. Aralaq leżał wyciągnięty na jej łóżku z głową złożoną na przednich łapach.

Klejnot spoczywał na stole. Nikt go nie dotknął, odkąd Chassar, ściągnięty do podziemi przez Sarsuna, znalazł Ead nieprzytomną przed statuą Matki i zaniósł do pokoju.

Teraz trzymała tłumaczenie zwoju znalezionego w szkatule. Pieczęć była już przełamana. Na kruchym papierze o dziwnym połysku uczeni znaleźli wiadomość zapisaną w staroseiikineskim, w którą wpleciono osobliwe selinyjskie słowo.

Chwała ci, czcigodna Siyāti, ukochana siostro arcyczcigodnej i uczonej Cleolind.

Dzisiaj, trzeciego dnia wiosny dwudziestego roku rządów arcyczcigodnej cesarzowej Mokwo, ja wraz z Cleolind spętałyśmy Bezimiennego mocą dwóch świętych klejnotów. Nie mogłyśmy go zniszczyć, gdyż jego ogniste serce nie zostało przeszyte mieczem. Przez tysiąc lat będzie spoczywał uwięziony, lecz ani jednego dnia dłużej.

Z bólem serca przesyłam ci szczątki naszej drogiej przyjaciółki i powierzam ci jej blednący klejnot, byś miała go pod swoją pieczą aż do jego powrotu. Drugi znajdziesz na Komoridu. Załączam mapę nieba, która doprowadzi do wyspy twoich potomków. Muszą walczyć z Bezimiennym zarówno mieczem, jak i klejnotami. Klejnoty spoją się z magiem, który ich dotknie, i tylko śmierć zdoła ich rozdzielić.

Modlę się, by nasze dzieci w nadchodzących stuleciach podźwignęły ten ciężar z pełną determinacją.

Jam jest,

Neporo, królowa Komoridu

– Tyle lat ostrzeżenie leżało w grobowcu Matki. Prawda przez cały ten czas była pod naszymi stopami – powiedziała Przeorysza cienkim głosem. – Dlaczego tej siostrze tak bardzo zależało, by ją ukryć? Dlaczego spośród wszystkich miejsc musiała schować klucz do grobowca akurat w Inys?

– Może po to, by go chronić przed Kalybą – podsunął Chassar.

Zaległa cisza.

– Nie wymawiaj tego imienia – powiedziała Przeorysza bardzo cichym głosem. – Nie tutaj, Chassarze.

Skruszony Chassar pochylił głowę.

– Jestem pewien – podjął mimo to – że siostra zostawiłaby dla nas coś więcej, ale jeśli tak, to tylko w archiwach. Przed powodzią.

Przeorysza przechadzała się po pomieszczeniu odziana w czerwoną koszulę nocną.

– W szkatule nie było mapy nieba. – Bawiła się złotym wisiorkiem. – A jednak… wiele się dowiedzieliśmy z tej wiadomości. Jeśli wierzyć tej Neporo z Komoridu, Matce nie udało się przeszyć serca Bezimiennego, choć odkąd zaginęła, raniła go na tyle, by w jakiś sposób go unieszkodliwić. Niestety, nie na zawsze.

„Przez tysiąc lat będzie spoczywał uwięziony, lecz ani jednego dnia dłużej”.

A więc Berethnetowie nie mieli z tym nic wspólnego.

– Bezimienny wróci – powiedziała Przeorysza jakby do siebie – ale dzięki tej wiadomości możemy dokładnie wyliczyć dzień jego powrotu. Tysiąc lat od trzeciego dnia wiosny dwudziestego roku panowania cesarzowej Mokwo z Seiiki. – Ruszyła do drzwi. – Muszę posłać po naszych uczonych, niech się dowiedzą, kiedy rządziła Mokwo. I może słyszeli jakąś legendę o tych klejnotach.

Ead czuła się tak skołowana, że ledwie mogła sklecić w głowie dwie myśli. Było jej tak zimno, jakby ktoś wyciągnął ją z Morza Popielnego.

Chassar zwrócił na to uwagę.

– Eadaz, prześpij się jeszcze. – Ucałował ją w czubek głowy. – I na razie nie dotykaj klejnotu.

– Jestem wścibska – powiedziała – nie głupia.

Po jego wyjściu Ead wtuliła się w ciepłe futro Aralaqa. Myśli kłębiły się jej w głowie i wciągały jak bagno.

– Eadaz – zwrócił się do niej ichneumon.

– No?

– Nie daj się więcej wodzić głupim ptakom za nos.


Śniła o Jondu zamkniętej w ciemnym pomieszczeniu. Słyszała jej krzyk, gdy rozgrzany do czerwoności szpon odrywał jej ciało od kości. Przebudziła się, gdy Aralaq trącił ją nosem.

– Śniłaś – warknął.

Odkryła, że policzki ma mokre od łez. Raz jeszcze ruszył ją pyskiem, a ona przytuliła się do niego.

Mówiło się, że król Yscalinu ma w podziemiach swojego pałacu komnatę tortur. To pewnie tam Jondu spotkała śmierć. A gdy ona umierała, Ead opływała w dostatek na świetlistym dworze Inys, ustrojona w jedwabie, czysta i pachnąca. Tę świadomość i towarzyszącą jej żałość zabierze ze sobą do grobu.

Klejnot przestał świecić. Lustrowała go uważnie, siorbiąc gorącą szafirową herbatę, którą dla niej zaparzono.

Nie minęło wiele czasu, a odwiedziła ją Przeorysza.

– Nie mamy w archiwach dosłownie nic na temat Neporo z Komoridu – rzuciła bezceremonialnie. – Ani klejnotu. Czymkolwiek jest, nie napędza go nasza magia. – Stanęła przy łóżku. – Jest to coś… obcego. Niebezpiecznego.

Ead odłożyła szklankę.

– Nie spodoba ci się to, co powiem, Przeoryszo – zaczęła – ale Kalyba na pewno wie coś na ten temat.

Naczelniczka zesztywniała na dźwięk tego imienia. Zaciśnięta szczęka zdradziła Ead, że rzeczywiście nie przypadły jej do gustu jej słowa.

– Wiedźma z Inyski wykuła Ascalona. Przedmiot nasycony mocą. Klejnot może być kolejnym z jej dzieł – ciągnęła niezrażona Ead. – Kalyba chodziła po tym świecie na długo przed narodzinami Cleolind.

– To prawda. A potem przyszła do Zakonu i zabiła twoją rodzimatkę.

– Tak, lecz na pewno wie o wiele więcej od nas.

– Czy dekada w Inys stępiła twoje zmysły? – spytała z nieudolną uprzejmością Przeorysza. – Wiedźmie nie wolno ufać.

– Nadchodzi Bezimienny. Powinnością Zakonu jest chronić przed nim świat. Jeśli w tym celu musimy zawiązać sojusz z tymi, którzy choć nie są naszymi przyjaciółmi, są wrogami w mniejszym stopniu niż sam Bezimienny, to trudno.

Yedanya zmierzyła ją wzrokiem.

– Mówiłam ci już, Eadaz: naszym celem jest chronić Południe, nie cały świat.

– Więc pozwól mi chronić Południe.

Odetchnąwszy, Przeorysza oparła się o balustradę komnaty o szklanym dachu. Wyjrzała na rozciągającą się niżej dolinę.

– Jest jeszcze jeden powód, dla którego, jak sądzę, powinniśmy zwrócić się o pomoc do Kalyby – kontynuowała Ead. – Sabran często śniła o Altanie Wieczności. Oczywiście nie wiedziała, co właściwie widzi w swoich wizjach, ale powiedziała mi, że ujrzała kwiaty sabra oraz straszne miejsce, które leży za bramą. Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego taki sen nawiedzał inysycką królową.

Przeorysza długo stała przy oknie, nieruchoma i wyprostowana jak wieża.

– Nie musisz zapraszać Kalyby tutaj – dodała Ead. – Pozwól mi do niej pójść. Wezmę Aralaqa.

Kobieta zacisnęła wargi.

– Idź więc – dała za wygraną – ale wątpię, czy powie ci coś użytecznego. Zgorzkniała w wyniku wygnania. – Wzięła klejnot przez szmatkę. – Zatrzymam to tutaj.

Ead niespodziewanie poczuła się nieswojo.

– Mogę potrzebować mocy klejnotu – rzekła. – Kalyba jest silniejszą czarodziejką, niż ja kiedykolwiek będę.

– Nie. Nie mam zamiaru ryzykować, że wpadnie w jej ręce. – Przeorysza włożyła klejnot do sakwy przy pasie. – Weźmiesz ze sobą broń. Kalyba jest potężna, nikt tego nie neguje, ale nie jadła od trzech lat. Wierzę, że ją pokonasz, Eadaz uq-Nāra.

Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 2

Подняться наверх