Читать книгу Po dobrej stronie - Spencer Quinn - Страница 6

2

Оглавление

Łóżko LeAnne stało przy oknie, a łóżko Marci – jej współlokatorki – przy ścianie naprzeciwko. Kiedy LeAnne wróciła, Marci leżała przykryta kołdrą, odwrócona twarzą do ściany. Spod pościeli wystawały tylko jej włosy – brązowe odrosty były dłuższe niż jasne końcówki – i fragment tatuażu na ramieniu: litery AXA i kształt przypominający pieczarkę. LeAnne wiedziała, że jest to wystrzelony w powietrze korek od szampana i słowa „NA MAXA”.

– Nadal mi nie wyjaśniłaś, co to za pozycja – zażartowała LeAnne.

– To nie było zabawne nawet za pierwszym razem – odparła Marci, podciągając wyżej kołdrę.

LeAnne wyjrzała przez okno. W pobliżu szpitala znajdowała się obwodnica. LeAnne śledziła wzrokiem karetkę, która skręciła z głównej drogi i podjechała bliżej, a potem zniknęła jej z oczu zasłonięta niższymi segmentami budynku. Jeszcze wczoraj gałęzie niskich drzew rosnących wzdłuż drogi, która prowadziła do szpitala, były zupełnie nagie, dzisiaj pokryły się drobnymi różowymi kwiatami.

– Wiśnie zakwitły.

– Gówno mnie to obchodzi – odburknęła Marci.

LeAnne usiadła na swoim łóżku. Nie czuła senności, mimo to wpełznięcie pod kołdrę wydawało jej się dobrym pomysłem. Ktoś zapukał do drzwi.

– Tak?! – zawołała LeAnne.

– Protezy oczne! – odpowiedział jej donośny, wesoły kobiecy głos.

LeAnne nie zareagowała. Po chwili drzwi się uchyliły, a kobieta wsadziła głowę do pokoju.

– Dzień dobry. Przepraszam, że zajęło mi to tak długo. – W tym momencie zauważyła Marci i zaczęła mówić ciszej: – Ups. Czy ona śpi?

– Nie – wymamrotała Marci w poduszkę.

– To dobrze – powiedziała kobieta. Miała ze sobą małe plastikowe pudełko. – To było prawdziwe wyzwanie: odtworzyć taki odcień błękitu. Niesamowity kolor, kojarzy mi się z kwitnącymi polami łubinu niebieskolistnego w Teksasie. Widziała pani kiedyś błękitny łubin?

– Nie.

– Musi to pani zobaczyć – odparła.

Weszła głębiej do pokoju, zostawiając za sobą otwarte drzwi. LeAnne nienawidziła, kiedy ktoś nie zamykał drzwi. Kiedyś nie zwracała na to uwagi, teraz chciała, żeby wszystkie drzwi były zawsze zamknięte.

– O co chodzi? – zapytała.

– Jeszcze raz przepraszam za opóźnienie. Tak jak mówiłam, to z powodu trudności z dopasowaniem koloru. Ostatecznie zwróciliśmy się do prawdziwego nowojorskiego artysty, z Brooklynu. Ubezpieczenie tego nie pokrywało, ale wysupłaliśmy dodatkowe środki z dużego cywilnego grantu. Myślę, że będzie pani zadowolona z rezultatu. – Kobieta uniosła pudełko.

– Co jest w środku?

– Trzy najlepsze, moim zdaniem, protezy. Nie potrafiłam wybrać żadnej z nich. A potem pomyślałam, że mogę zostawić pani tę decyzję.

LeAnne miała wrażenie, że rozmawiała już wcześniej z tą kobietą. Wytężyła pamięć, ale nie znalazła żadnego związanego z nią wspomnienia.

– Trzy? – zapytała.

– Chce pani zobaczyć więcej? W sumie powstało kilkanaście.

– Oczu? – upewniła się LeAnne.

Wyraz twarzy kobiety na chwilę stał się nieco mniej przyjazny. LeAnne wolała ją w takiej odsłonie, ale kobieta szybko odzyskała panowanie nad sobą.

– Tak, to protezy oka – odpowiedziała. – Jestem tu, żeby zrobić przymiarkę. Ale to właściwie czysta formalność, bo protezy zostały już przecież dopasowane.

LeAnne zastanawiała się przez chwilę.

– Zrobiono to w Niemczech?

– W Niemczech?

– Mam na myśli protezy. Czy dopasowano je w Landstuhl?

– Och nie, zajęliśmy się tym tutaj. Wiem, że łatwo się w tym wszystkim pogubić. Przepraszam, jeśli mówię zbyt szybko. – Kobieta dostrzegła chyba zmianę w wyrazie twarzy LeAnne. Odwróciła wzrok. – To znaczy, jeśli nie wytłumaczyłam pani wszystkiego odpowiednio.

– Ależ skąd. Pani wyjaśnienia są jasne. Wszystko rozumiem. Rzecz w tym… – nieświadomie podniosła głos – że już podjęłam decyzję.

– Ale… jeszcze ich pani nie widziała. Czy nie byłoby…

– Podjęłam decyzję… – przerwała jej LeAnne, a może to tylko jej głos podjął decyzję, może to jej głos chciał postawić sprawę na ostrzu noża, chciał zrobić to, tak, NA MAXA – …że nie chcę żadnego gówna w kolorze błękitnego łubinu.

Rzuciła się w kierunku plastikowego pudełka, ale kobieta zareagowała błyskawicznie, zupełnie jakby przewidziała, co się wydarzy, i chwyciła je pierwsza. Ten szybki ruch, a także świadomość, jak powolna się stała – a przecież kiedyś bez trudu łapała te cholerne afgańskie muchy – jeszcze bardziej rozwścieczyło LeAnne. Zerwała z oka opaskę i rzuciła nią z całej siły, nie w kobietę, nie w żaden konkretny cel, ale po prostu przed siebie. Opaska wyfrunęła przez drzwi i wylądowała na korytarzu.

Do pokoju zajrzał sanitariusz – rosły mężczyzna w zielonym uniformie. Faceta takiego rozmiaru najlepiej zaatakować w szyję. Ręce LeAnne wiedziały, jak to zrobić; przyjęły już odpowiednią pozycję i się napięły.

– Jakieś problemy? – zapytał.

– Żadnych – odparła kobieta.

Sanitariusz podał jej opaskę i wyszedł. Zanim zniknął z ich pola widzenia, zerknął szybko i ukradkowo – kolejne ukradkowe spojrzenie! – na twarz LeAnne. Nie uszło to jej uwadze. Co? Nie podobam ci się, wielkoludzie?

Kobieta położyła opaskę i plastikowe pudełko na stoliku na kółkach przy łóżku LeAnne.

– Zostawię to tutaj, żeby mogła pani dokonać wyboru według swoich preferencji. – Podeszła do drzwi. – Większość pacjentów woli protezę od opaski. Współczesne protezy do złudzenia przypominają żywe organy. Ale wybór należy oczywiście do pani.

Wyszła.

– „Do złudzenia przypominają żywe organy” – powtórzyła LeAnne. – Słyszałaś te bzdury?

Marci wciąż leżała w łóżku twarzą do ściany, owinięta szczelnie kołdrą.

– Chyba każdy w szpitalu słyszał.

– Masz jakiś problem?

– Najmniejszego – odparła Marci.

Było to oczywiście bzdurą. Marci miała problemy, chociaż nie tyle co wcześniejsza współlokatorka LeAnne, której imienia nie pamiętała. A może pomyliła ją ze swoją współlokatorką z niemieckiego szpitala? Miała tam w ogóle jakąś współlokatorkę? Wytężyła pamięć, ale jedynym wspomnieniem związanym ze szpitalem w Landstuhl był obraz kosza na śmieci wypełnionego zakrwawionymi bandażami; krew wyciekała spod niego na podłogę pokrytą białymi i czarnymi płytkami. Wisienka na torcie pamięci – robaczywa i spleśniała. Jednak tutaj, w Bethesdzie, wiśnie dopiero okryły się kwiatami.

– Pieprzone gnojki, nie mają o niczym pojęcia – rzuciła LeAnne.

– Ci, co robią protezy? – Marci przewróciła się na plecy i usiadła na łóżku.

LeAnne mówiła o kwiatach wiśni, ale przyznać się do tego oznaczałoby przyznać się do szaleństwa.

– Nieważne – odpowiedziała. – Sama nie wiem, co mówię.

Współlokatorka dziwnie na nią spojrzała. Czy dlatego, że LeAnne nie nosiła teraz opaski? Nawet jeśli tak, to czy mogła ją za to winić? Tymczasem Marci odsunęła kołdrę i przerzuciła nogi nad krawędzią łóżka. Tylko jedna noga dotknęła podłogi. Druga kończyła się kilkanaście centymetrów nad miejscem, gdzie powinno być kolano; kikut owinięty był grubą warstwą opatrunków. Marci sięgnęła po oparte o ścianę tuż przy wezgłowiu łóżka kule. Jedną chwyciła bez wysiłku, drugą strąciła na podłogę. Donośny stukot upadającej kuli wydawał się nie mieć końca. LeAnne nie po raz pierwszy była świadkiem takiej sceny. Wiedziała już, że Marci nie chce pomocy; milczała więc i wpatrywała się gdzieś w przestrzeń, dopóki współlokatorka nie opanowała sytuacji. Marci stęknęła cicho; udało jej się wstać.

– Trening? – zapytała LeAnne.

Marci skinęła głową i skierowała się do drzwi.

– Miałaś rację co do kwiatów wiśni! – krzyknęła za nią LeAnne, kiedy Marci była już na korytarzu.

LeAnne odniosła wrażenie, że usłyszawszy to, współlokatorka chciała pokazać jej środkowy palec, ale poruszając się o kulach, miała ograniczone pole manewru. Marci ruszyła przed siebie. W szpitalu można spotkać zarówno tych, którzy mają doświadczenie w poruszaniu się o kulach, jak i tych, dla których jest to zupełna nowość. Marci zaliczała się do drugiej grupy. LeAnne zamknęła drzwi.

Trafił im się wygodny pokój – niezbyt duży, ale z własną łazienką. LeAnne podeszła do umywalki, ochlapała twarz chłodną wodą i spojrzała w lustro. Chryste, pomóż mi.

* * *

– To nie ma nic wspólnego z talentem – powiedział pan Iglesias.

Trenował LeAnne od zawsze, to znaczy odkąd skończyła dwa lata. Był niskim, umięśnionym mężczyzną. Miał lekko kołyszący chód, nosił na szyi gruby, złoty łańcuch i zawsze zaczynał mówić po hiszpańsku, kiedy był naprawdę zadowolony z wyników LeAnne albo innej swojej podopiecznej.

– LeAnne ma ogromny talent, na dodatek szybko się uczy i nie boi się ciężkiej pracy. Problem polega na tym… Po prostu spójrzcie na nią.

– Co z nią? – mama i tata zadali to pytanie jednocześnie, nie patrząc na LeAnne, ale na pana Iglesiasa.

Stali przed liceum LeAnne. Właśnie zakończyły się klubowe mistrzostwa Arizony, w których LeAnne zajęła ósme miejsce w klasyfikacji generalnej. Rok wcześniej była czwarta. Mama i tata mówiący zgodnym chórem – fenomen. Po pierwszym semestrze dziewiątej klasy LeAnne jej rodzicie się rozwiedli. Tata został w ich dawnym domu, a mama przeniosła się do Scottsdale. LeAnne kursowała między nimi, ale mieszkała głównie z ojcem. Nowy mąż mamy, Alex, miał trójkę własnych dzieci i nie było dla niej wolnej sypialni. Nie przeszkadzało jej to. Ledwie zauważała Alexa – w porównaniu z tatą trudno nawet było nazwać go mężczyzną – i trójkę jego rozpuszczonych bogactwem bachorów, których życie sprowadzało się do zakupów i przesiadywania w domu.

– Chciałabym, żebyś przestała opowiadać, że Alex jest bogaty – powiedziała kiedyś mama. – Jest współwłaścicielem biura księgowego. To nie oznacza, że jest bogaty.

Ale mama wyglądała teraz na bogatą. Miała włosy bogaczki i skórę bogaczki – szczególnie na czole, gładkim jak wypolerowany kamień. Mimo to nadal jeździła tym samym minivanem i wciąż pracowała jako pomoc dentystyczna.

– Fakt, że tak kurczowo trzyma się tej pracy – rzekł tata pewnego wieczoru, kiedy wypił trochę zbyt dużo – mówi mi, że któregoś dnia jeszcze tu wróci. Na kolanach. Życzę powodzenia!

– Tato, proszę.

Rozwód rodziców – przykra sprawa, ale nie katastrofa. LeAnne nie miała powodów do narzekań. Dogadywała się z obojgiem rodziców, miała mnóstwo przyjaciół, zajęta była szkołą, treningami i zawodami. Jeden drobny szczegół: mama nie piekła już piernikowych ludzików z jasnozielonymi oczami, które LeAnne tak lubiła. Czasami za tym tęskniła.

– Jedenasty rok życia to punkt przełomowy – powiedziała kiedyś Tasha, jej najlepsza przyjaciółka z drużyny. – Jeśli twoi rodzice rozwiodą się, zanim skończysz jedenaście lat, masz przechlapane. Po jedenastym roku życia połączenia w mózgu są trwalsze i złe doświadczenia już im tak nie zaszkodzą.

– Serio? – powiedziała LeAnne, która miała dwanaście lat, gdy jej rodzice się rozwiedli. – Gdzie to usłyszałaś?

– Nie usłyszałam, przeczytałam. Można nawet powiedzieć, że zgłębiłam temat.

– Twoi rodzice się rozwodzą?

– Nie, chociaż… Nigdy nie wiadomo, prawda?

Rozśmieszyło to LeAnne, sama nie wiedziała czemu. Tasha także się roześmiała. Jak zauważyła kiedyś Tasha, śmiech LeAnne był zaraźliwy.

– Sprawdziłam to dla ciebie – powiedziała Tasha, kiedy wreszcie przestały się śmiać.

– Naprawdę?

– Zawsze możesz na mnie liczyć – zapewniła Tasha.

Stuknęły się pięściami, pięść Tashy na górze, pięść LeAnne na dole. Tasha nie wyrosła tak bardzo jak LeAnne. W ciągu tych wszystkich lat, kiedy ze sobą rywalizowały, Tasha tylko raz pokonała LeAnne, na jednych z ostatnich zawodów, w których LeAnne brała udział – stanowych mistrzostwach odbywających się w ich liceum. Tasha zdobyła wtedy trzecie miejsce.

* * *

– Co z nią? – powtórzył pan Iglesias, nieco zdziwiony. – Cóż, urosła trochę w ciągu ostatniego roku. Musieli państwo zauważyć.

– I co z tego? – powiedział tata. – Jest w doskonałej formie.

– Ona… – próbowała wtrącić coś mama, ale tata nie pozwolił jej dokończyć.

– Zajmę się tym, jeśli nie masz nic przeciwko.

LeAnne cofnęła się o krok. Po drugiej stronie parkingu rodzice Tashy, niewiele wyżsi od swojej córki, tulili ją i poklepywali po plecach. Mama Tashy co jakiś czas wspinała się na palce, jakby miała ochotę podskakiwać niczym mała dziewczynka i z trudem się od tego powstrzymywała. LeAnne uśmiechnęła się.

– Ależ spokojnie – powiedział pan Iglesias, unosząc dłoń. – Oczywiście, że jest w świetnej formie, to najsilniejsza dziewczynka, jaką kiedykolwiek trenowałem. Nie o to mi chodzi. Rzecz w tym, że bardzo urosła w tym roku. Kiedy ostatni raz ją mierzyłem, miała prawie metr osiemdziesiąt. Zastanówcie się państwo. Ile gimnastyczek o takim wzroście znajdziecie państwo wśród najlepszych zawodniczek?

Prawidłowa odpowiedź brzmiała: „Żadnej”. LeAnne od dłuższego czasu próbowała nie dopuścić do siebie tej myśli. Bo co mogła zrobić? Uwielbiała gimnastykę. I nie było to dla niej tylko hobby. Chciała zostać profesjonalistką. A jedyna ścieżka kariery dla zawodowych gimnastyczek to ta, która kończy się na olimpijskim podium.

– Cóż – rzekła mama – zawsze musi być ten pierwszy raz.

Na takie słowa, zwłaszcza padające z ust mamy, tata zwykle reagował sarkastycznym grymasem. Tym razem było inaczej.

– To prawda. Zawsze jest ten pierwszy raz. Bez dwóch zdań.

– Nie mówię, że nie – powiedział pan Iglesias. – Ale przecież nie musimy się spieszyć. Proszę przemyśleć na spokojnie kilka rzeczy. Na przykład to.

Wyciągnął zrolowaną gazetę z tylnej kieszeni spodni i otworzył ją na rozkładówce.

– Co to? – zapytał tata.

– Trzy najlepsze zawodniczki z zeszłego roku – odpowiedział trener. – Ogólnokrajowe zawody NCAA w skoku o tyczce kobiet. Zauważyli coś państwo?

Cała trójka pokiwała głowami: mama, tata, LeAnne. To naprawdę rzucało się w oczy.

– Taki sam wzrost, taka sama budowa ciała. Mało tego, LeAnne biega jak sarna i ma niesamowicie silne mięśnie klatki piersiowej. Ma też świetne poczucie czasu i taką kontrolę nad własnym ciałem, jaką mają tylko gimnastyczki. – Pan Iglesias wręczył swojej podopiecznej gazetę. – Skok o tyczce – powiedział i poklepał LeAnne po ramieniu. – Będziesz wymiatać.

* * *

Plastikowe pudełko było wyściełane aksamitem i miało trzy przegródki. Wyglądało jak szkatułka na biżuterię: tu pierścionki, tu naszyjniki, tu kolczyki. To, co leżało w środku, było zupełnie jak biżuteria – błyszczące, kolorowe i bardzo ozdobne.

– Moja szkatułka na biżuterię – powiedziała głośno LeAnne, patrząc znowu w lustro lewym okiem, tym słabszym, wciąż jednak na tyle sprawnym, że na tablicy okulistycznej odczytywała bez problemu trzeci rząd od dołu.

Nie ma co narzekać na taki wynik. Jednak kiedy masz dwoje oczu, niewiadome może zaatakować cię tylko od tyłu. Kiedy masz jedno, niewiadome zyskuje szerokie pole manewru. Otaczały ją trzy ślepe kwadranty; przez cały czas czuła, jak wąski jest teraz jej margines bezpieczeństwa. Kiedy spała, było inaczej. W snach widziała tak jak wcześniej. Wszystkie swoje koszmary oglądała na szerokim ekranie.

Poczuła, że łzy napłynęły do jej lewego oka. Lewego? Po prostu jedynego, jakie ma, do cholery! Łzy – to było żałosne. LeAnne gwałtownie pokręciła głową, wyciągnęła wydrukowaną na lśniącym papierze ulotkę i otworzyła ją. „Instrukcja użytkowania”.

Przeczytała instrukcję dwa razy, ale nic do niej nie dotarło. Instrukcja zawierała też obrazki przedstawiające atrakcyjną kobietę w wieku LeAnne, trochę do niej podobną. Miała ciemne włosy, niebieskie oko (też tylko lewe) i jasną cerę. Skóra kobiety z ulotki była nieskazitelna także wokół jej prawego oczodołu. Inaczej niż w wypadku LeAnne. Widziała kiedyś zdjęcie księżycowego krateru – ciemnej dziury pokrytej czymś, co wyglądało jak srebrzyste, rozgałęziające się promienie, niczym zamrożony rozbryzg. Jej czoło, skroń i policzek pokryte były nie srebrnymi, a czerwonymi nitkami. Pielęgniarki pocieszały ją, że to zniknie, zwłaszcza jeśli będzie używać kremu aloesowego, który nie znajdował się, co prawda, na liście preparatów zapewnianych przez Departament do spraw Kombatantów, ale był łatwo dostępny w internecie.

Zamknęła plastikowe pudełko i założyła opaskę – dużą i wygodną.

Po dobrej stronie

Подняться наверх