Читать книгу Zakochany szpieg - Susan Wiggs - Страница 3

Prolog

Оглавление

Wzgórze Tyburn, 1658

Kat Thaddeus Bull nie miał pojęcia, dlaczego tak wiele kobiet przyszło popatrzeć na śmierć księdza. Czyżby londyńskie damy były aż tak znudzone, że perspektywa patrzenia na okrutną śmierć tego biedaka mogła je wyciągnąć z cienistych altan w ogrodach? Poskrobał się po głowie okrytej czarnym kapturem kata. Nigdy nie potrafił zrozumieć tej fascynacji londyńczyków. Jemu samemu do szczęścia w zupełności wystarczyłby kufel piwa, barani udziec i uśmiechnięta dziewczyna.

O dziwo, te kobiety pochodziły ze wszystkich warstw społecznych. Szlachetne damy w powozach unosiły do ust fiolki z pachnidłami, wiejskie dziewczyny w wyblakłych sukienkach poruszały ustami w milczącej modlitwie, żony kupców szeptały coś do siebie, zasłaniając usta dłońmi. Gromada doświadczonych ladacznic z Southwark rozmawiała między sobą ostrymi głosami. Jedna z nich przepchnęła się w stronę Bulla, rzuciła mu monetę i zawołała:

– Proszę, sir, niech pan okaże miłosierdzie!

Bull zignorował prośbę i monetę. Tylko w kiepskich czasach zniżyłby się do przyjęcia łapówki od dziewki ulicznej, ale dzięki lordowi protektorowi obecne czasy nie zaliczały się do chudych.

Pod czarną krawędzią wełnianego kaptura Bull dostrzegł błysk srebra na szyi kobiety. Z pewnością był to krucyfiks albo Baranek Boży noszony pomimo zakazu.

Strażnicy stanęli po obu stronach drogi prowadzącej do szubienicy, gdzie miał być powieszony ksiądz. Podobnie jak Bull, żołnierze Cromwella wydawali się zdumieni żeńską publicznością. Twarde spojrzenia przesuwały się po tłumie, zatrzymując się to na twarzy gładkiej dziewki, to znów na dekolcie szlachetnie urodzonej matrony.

Thaddeus Bull spojrzał na pętlę kołyszącą się na wiosennym wietrze. Grube, mocne konopie, tak jak nakazał szeryf. Cienka lina natychmiast dusi delikwenta, oszczędzając mu cierpień. Bull wiedział, że władza życzy sobie, żeby ojciec John czuł każdą chwilę powolnego duszenia, każdy ruch miecza. Zatrzymał wzrok na ostrzu noża. Był zrobiony na zamówienie w Saksonii, cienka jak pergamin krawędź jednym ruchem rozcinała człowieka od gardła aż po krocze. Bull nie był rzeźnikiem i nie miał zamiaru niepotrzebnie szarpać ciała tego nieszczęśnika. Jego zadaniem było wymierzanie sprawiedliwości, za to mu płacono. Wielu skazańców, pragnąc zapewnić sobie miejsce w raju, dawało mu złote monety – na dowód wybaczenia, nie jako łapówki. Dzisiaj jednak nie mógł przyjąć żadnych pieniędzy, bo ten ksiądz miał zginąć okrutną śmiercią.

Tłum ucichł. Na tle werbli wybijających powolny, żałobny rytm rozległo się szuranie sań sunących po ziemi. Między szeregami żołnierzy jechał szeryf, a za nim wielki koń ciągnął dębową belkę. Więzień leżał na plecach, przywiązany do belki na wysokości dłoni, nóg i pasa. Trzymilowa podróż z Tower Hill z pewnością nie była przyjemna, pomyślał Bull. Koń musiał przebyć brukowane uliczki Cheapside, błotniste kałuże i sterty końskiego łajna w Holborn, śmieci gnijące na Strand. Włosy i szaty ojca Johna pokryte były brudem.

Zapadła niezwykła cisza. Bull spodziewał się zwykłych szyderczych okrzyków, ale wyperfumowany tłum milczał.

Naraz przez szeregi żołnierzy przedarła się pulchna dziewka. Zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, upadła na kolana przed księdzem i wilgotnym białym płótnem oczyściła jego twarz, brodę i włosy. Jeden z żołnierzy odciągnął ją na bok.

Ojciec John popatrzył na widzów i w tłumie rozległy się szlochy. Bull jeszcze nigdy nie słyszał niczego podobnego: głębokie szlochy z głębi serca, piskliwe zawodzenia, urywane beznadziejne okrzyki, które zdawały się być wydarte z samej głębi duszy. Poprawił kaptur, żeby lepiej widzieć księdza. Długie włosy, brudne i splątane, przybrały nieokreślony odcień londyńskiego błota, broda zwisała na kilka cali pod podbródkiem. A niech to, pomyślał Bull. Broda to tylko kłopot.

Głęboko osadzone oczy księdza była zupełnie pozbawione wyrazu. Na twarzy widać było ślady tortur. Plotki dochodzące z Tower głosiły, że pomimo tortur nie zdołano wydobyć z ojca Johna ani jednego słowa. W milczeniu przetrwał łamanie kołem, żelazną dziewicę i łoże sprawiedliwości. Jeden z obserwatorów powiedział, że ksiądz musi być adeptem czarnej magii i dlatego potrafi wejść w stan podobny do transu, inni twierdzili, że po prostu stracił rozum.

Naraz Bull usłyszał szept, cichy, kobiecy, słodki jak psalm śpiewany przez anioła.

– Wesley. Och, Wesley, nie…

Kim, do diabła, jest Wesley? – zastanawiał się kat.

John Wesley Hawkins, były kawalerzysta królewski i nowicjusz w katolickim klasztorze, miał nadzieję, że nikt ważny nie usłyszał jego prawdziwego imienia. Przez sześć lat udawało mu się zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Znało ją tylko kilku ukrywających się angielskich katolików i wysoko postawionych rojalistów.

Cóż by to była za ironia losu, gdyby władze właśnie teraz dowiedziały się, kim jest! Ale bardzo możliwe, że tak właśnie się stanie, bo usłyszał, jak kobiety szeptem powtarzają jego nazwisko.

Był zdziwiony i nieco speszony wielkością tłumu, który przyszedł patrzeć na jego odejście do wieczności. Miał ochotę powiedzieć: oszczędźcie sobie tego. Nie nadaję się na męczennika, nigdy się nie nadawałem.

Niektórzy ludzie marzyli o takim losie, jaki czekał Hawkinsa. Modlili się o dzień, kiedy oprawcy sprawdzą ich siłę woli i wyprawią duszę na wieczny spoczynek. Wyobrażali sobie chwalebną śmierć, a potem wyniesienie do statusu świętego. Status świętego – to z pewnością brzmiało dobrze, ale nie aż tak dobrze, by John Wesley Hawkins miał zapragnąć śmierci. Kat miał go poddusić, utrzymując na krawędzi życia. Potem jego ciało miało zostać otwarte, serce i wnętrzności wyjęte. Następnie kat miał obciąć mu głowę, poćwiartować członki i wystawić je na widok publiczny ku przestrodze tym, którzy wciąż odważali się wyznawać wiarę katolicką. Cena za świętość nie była niska.

Miał nadzieję, że straci przytomność już po pierwszej ranie od noża, ale nigdy nie był tchórzem i nie mógł liczyć na to, że zemdleje. Pod Worcester przeżył cios mieczem, który zabiłby większość mężczyzn, a potem sam zszył ranę. W Tower jego odporność na ból jeszcze wzrosła. Prawie nic nie pamiętał, sińce i oparzenia dały o sobie znać dopiero później.

Ktoś zdjął mu więzy. Krew popłynęła do czubków palców u rąk i nóg, wypełniając je słodkim bólem. Żołnierze pociągnęli go na nogi i pchnęli na katowski wózek. Po raz ostatni spojrzał na żałobników. Tak wiele kobiet. Niektóre znały go z czasów hulaszczej młodości, inne poszły za nim później, oddane mu bez reszty. Niektóre były ładne, inne zwyczajne, jedne bogate, inne biedne. Niektóre lubił, a innych po prostu pożądał. Dobry Boże, pomyślał, jak szybko wszystkie dowiedziały się, kim jest. Sądził, że tylko nieliczne znały go osobiście, całą resztę przyciągnęły plotki i przesadzone opowieści. Ale nie potrafił w sobie znaleźć żadnych uczuć do tych kobiet. Tortury wypaliły wszystkie uczucia w duszy Johna Wesleya Hawkinsa.

Przypomniał sobie Laurę. Myśl o dziecku była jak promyk światła w głębinach duszy. Słodki Jezu, zachowaj ją bezpiecznie, powtarzał w duchu i była to najbardziej szczera modlitwa w całym jego życiu. Kilka godzin przed aresztowaniem zapłacił wdowie Hester Clench, by zaopiekowała się Laurą i zapewniła trzylatce bezpieczeństwo. Oprócz Laury nikt na świecie się dla niego nie liczył. Przypomniał sobie jej okrągłą twarzyczkę, złociste kędziory, które nadawały jej wygląd cherubina i serce mu się ścisnęło na myśl, że już więcej nie usłyszy jej śmiechu. Nie będzie go przy niej, kiedy Laura straci pierwszy ząb, nie zobaczy, kiedy urośnie i stanie się piękną dziewczyną, nie będzie surowym ojcem, który zniechęca zalotników. Gardło mu się ścisnęło i z trudem zwalczył łzy. Ale jeśli jego śmierć ma mieć jakiekolwiek znaczenie, musi umrzeć z honorem.

Kat wprowadził go na dwukołowy wózek. A zatem tak miało się skończyć jego życie. Nie będzie już więcej mszy odprawianych w stodołach i piwnicach, zawsze o krok przed prześladowcami. Nie będzie wiadomości szeptanych do ucha rojalistów, wiecznie oglądających się przez ramię w obawie, że gdzieś w pobliżu czają się ogary Cromwella.

Naraz przez tłum zaczął się przepychać mężczyzna w kosztownej szacie z wysokim kołnierzem. Jego twarz ocieniał filcowy kapelusz z rondem podwiniętym do góry i przytrzymanym złotą zapinką. Zdawało się, że coś krzyczy, ale zagłuszało go zawodzenie kobiet i dźwięk werbli. W odrętwiałym od tortur umyśle Wesleya pojawił się błysk rozpoznania i jakieś niejasne wspomnienie.

Obok niego stanął kat. Wózek zaskrzypiał pod ciężarem solidnej wagi olbrzyma. Dobrze, pomyślał Hawkins. Ten wielkolud szybko i sprawnie wybawi go od cierpień. Pojawił się również ksiądz w czarnym płaszczu bez żadnych ozdób i kapeluszu z okrągłym płaskim rondem. Wesley zastanawiał się, jaka sekta jest w tej chwili w modzie – purytanie, anabaptyści, lewellerzy? Nie był w stanie spamiętać wszystkich protestanckich odłamów.

– Wydano na ciebie surowy wyrok – powiedział ksiądz.

Hawkins zerknął z ukosa na pętlę sznura.

– Na to wygląda.

– Niech pan się ukorzy, sir, i oszczędzi sobie miecza.

Twarz Wesleya złagodniała w wyrazie żalu.

– Nie mogę, przyjacielu.

Ksiądz ze zniecierpliwieniem zacisnął usta.

– Jesteś najbardziej fałszywym księdzem, jakiego widziałem. Po co chcesz odgrywać męczennika?

– Lepiej zginąć jak męczennik, niż żyć jako zdrajca.

– Skoro tak, będziesz musiał znieść wszystkie cierpienia, na jakie cię skazano. Będę się modlił za twoją wieczną duszę.

– Jeśli to zrobisz, z pewnością poślesz mnie do piekła. – Wesley odwrócił się do kata i nakreślił ręką w powietrzu znak krzyża. – Wybaczam ci to, co musisz zrobić.

– Ano, sir, nie będzie pan nawiedzał mnie w snach. – Głęboki głos kata stłumiony był przez kaptur, pobrzmiewał w nim jednak akcent ze wschodniego Londynu. Wesley zastanawiał się, o czym myśli ten człowiek i co robi, kiedy nie zajmuje się torturowaniem ludzi i posyłaniem ich na śmierć. Czy wstępował Pod Białego Charta na kufel piwa, kołysał się na krześle i zabawiał towarzyszy ponurymi opowieściami?

Olbrzym zdjął z ramion Wesleya brudny płaszcz i koszulę. Jego skórę owiało chłodne powietrze. Z piersi kobiet wydobyły się westchnienia – nie wiedział, czy spowodowały to ślady po uderzeniu biczem, czy muskulatura piersi i brzucha. Kat rzucił jego ubranie w tłum. Kobiece ręce wyciągnęły się, by je pochwycić. Hawkins skrzywił się z bólu, gdy wiązano mu ręce za plecami. Usłyszał dźwięk dartego płótna i ostre głosy. Każdy strzęp jego odzienia miał być sprzedany jako święta relikwia. Święty John Wesley Hawkins. Brzmiało to całkiem dobrze. Na pewno zostanie patronem czegoś, ale czego? Kłamców i oszustów? Hazardzistów i uwodzicieli? Wyklętych księży?

Przez szpary w kapturze kat patrzył na pas Hawkinsa zrobiony z kilku warstw skóry. Pas był piękny, ale nie na tym polegała jego największa wartość. W środku znajdowało się kilka niewielkich, uszczelnionych woskiem przegródek, w których nosił podrobione dokumenty, sekretne wiadomości i pieniądze, gdy je miał. Teraz pas był pusty.

– Możesz go sobie wziąć, jeśli chcesz – powiedział Wesley.

Olbrzym wzruszył ramionami i sięgnął po pętlę.

Gruby sznur zacisnął się na ramionach Wesleya. Skręcone konopne włókna drapały go w szyję. Kat zeskoczył z wózka i mięśnie Wesleya napięły się. Wiedział, że muł zaprzęgnięty do wózka lada chwila rzuci się przed siebie.

Kat podniósł rękę, żeby uderzyć zwierzę, ale powstrzymał się, gdy do wózka zbliżyły się cztery kobiety, które Wesley pamiętał ze swoich kawalerskich czasów. Wiedział, że zamierzają przytrzymać go za nogi, żeby lina go udusiła. Chciały mu ten sposób oszczędzić cierpień związanych z resztą wyroku.

Gdzieś z tyłu zauważył pięciu jeźdźców w maskach na twarzach. Sądząc po brązowych kurtkach i zakrzywionych halabardach, byli to ludzie Cromwella. Od wielu już lat te diabelskie haki rozdzierały piersi prawych i sprawiedliwych rojalistów. Wesley próbował nienawidzić Okrągłogłowych, ale nie potrafił się na to zdobyć. Wspierali republikę z troski i miłości do porządku i sprawiedliwości, ale w ciągu zaledwie dziesięciu lat Cromwell uczynił z nich rzeźników.

Człowiek w płaszczu, który przepychał się przez tłum, został zatrzymany przez szeryfa. Kłócili się o coś zajadle, wymachując rękami. Hawkins wciągnął w płuca ostry zapach wiosny, aromat nowych liści, świeżo zaoranych pól, ciężki zapach kwiatów w sadach za wzgórzami, woń rzeki Tyburn, jakże świeżą w porównaniu ze smrodem pełnej ścieków Tamizy. Wszystkie głosy umilkły, skądś dobiegał tylko głos ptaka i brzęczenie pszczół. Jakieś dziecko zapłakało, a potem ucichło.

Nadszedł czas, by coś powiedzieć. Od wielu dni Wesley obmyślał wzniosłą mowę pełną głębokich prawd, która miała poruszyć tysiące zgromadzonych londyńczyków i przejść do historii. Teraz jednak za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć ani słowa z tej wspaniałej przemowy. W jego duszy zalęgła się panika.

Powiedz to, co leży ci na sercu, usłyszał szept własnej duszy.

– Niech Bóg ocali Anglię! – Całe seminarium zazdrościło mu głosu. Dźwięczny jak dzwon, pełen głęboko rezonujących tonów, z nienaganną dykcją.

– Niech Bóg ocali Anglię – powtórzył. – Niech Bóg ma w opiece Karola Stuarta, jej prawowitego króla.

W tłumie rozległy się zdumione westchnienia. Ręka Thaddeusa Bulla gwałtownie opadła. Laura, pomyślał Wesley, i poczuł tę myśl w sercu. Kocham cię, Lauro. Czy będziesz mnie pamiętać?

Dłoń Bulla opadła na zad muła, który szarpnął wózek, pozbawiając oparcia stopy Johna Wesleya Hawkinsa, byłego królewskiego kawalerzysty i mimo woli katolickiego księdza.

Zakochany szpieg

Подняться наверх