Читать книгу Uniwersum Metro 2035 - Szymun Wroczek - Страница 6

Оглавление

ZAMIAST PROLOGU

Dzień, w którym rozpuściły się kolory

Pamiętam dzień, w którym rozpuściły się kolory.

Możliwe, że wy też go pamiętacie. Nawet jeśli urodziliście się znacznie później, po kilku latach, w schronie, w martwym, wilgotnym i dusznym metrze. W ostatniej przystani zagonionej do kąta ludzkości. W szczurzym zakamarku, wśród ogryzionych ludzkich kości…

W piekle.

Zamykam oczy, żeby nie widzieć tańczącego płomyka karbidowej lampy. Nawet z zamkniętymi oczyma widzę żółtą plamę, podobną do rozbłysku wybuchu jądrowego.

Zamykam oczy, leżąc na cuchnącej tłuszczem i brudem fińskiej kurtce puchowej. Zamykam oczy i leżę bez ruchu, jak martwy. Wspominam, o czym marzyłem „przedtem”. Czy nie o tym, żeby mnie zostawili w spokoju? Czy naprawdę myślałem, że po dniu, w którym rozpuściły się kolory, dookoła będzie się rozpościerała sterylna pustynia, zbędni ludzie zginą i cały świat przypadnie tylko mnie?!

Nic z tego.

Świat szarej jądrowej pustyni, gdzie smród umierających przesycił ściany pustych domów. Świat, w którym nie ma miejsca dla człowieka. Świat promieniowania przenikliwego i radioaktywnego pyłu.

Pamiętam ten dzień. Dzień, w którym rozpuściły się kolory.

Zacząłem nawet pisać wiersze.

Posłuchajcie:

„Pewnego razu do metra zstąpił Bóg, aby nam dać ostatnią szansę…”

Więcej na razie nie wymyśliłem. Może więc Bóg nigdy tu nie zstąpił?

Teraz, leżąc na brudnej niebieskiej kurtce, myślę, że w życiu nie widziałem nic piękniejszego niż wybuch atomowy. Ognisty kwiat rozwijający się nad miastem. Prawdziwe światło pochłaniające kopeć ludzkiej cywilizacji. Wiem, że nie mogę tego pamiętać, w tym momencie byłem bowiem głęboko pod ziemią, za bezpieczną, kilkumetrowej grubości hermą. A mimo to pamiętam. Ogniste płatki pieszczące ziemię. Światło i jęk. I kamień płakał, i ronił krople, niczym łzy…

Jeśli nie było to objawienie siły Boga, to co to było?!

Panie nasz, tyś ogromny i złowieszczy, i piękny.

Czasami myślę, co by to było, gdybym nie zdążył dobiec do metra?

Zamieniłbym się w popiół przy wejściu na stację. Pomarańczowy popiół w kształcie człowieka, z wolna rozwiewany przez wiatr.

Czasem żałuję, że zdążyłem.

Czasami leżę i marzę, że nie dobiegłem. Że zostałem tam, wśród tych wszystkich ludzi – pięknych ludzi, którym pozostała na przykład minuta, pięć minut, dwie godziny życia… najwyżej tydzień. I kiedy tak rozmyślam, zgrzyt zamykającej się hermetycznej zapory nie śni mi się więcej po nocach.

Czasami wyobrażam sobie, że gdzieś tam, daleko w kosmosie, jest ogromna błękitna planeta, na której wszyscy umarli są żywi. Są tam miasta, lasy, jeziora i parki, morza i pustynie, zwierzęta lądowe i ryby. Jest tam wszystko, co było w naszym świecie…

I tylko metra tam nie ma. Wcale.

I wiecie co…

Gdy tak rozmyślam, jestem szczęśliwy.

Ktoś nazywa to Katastrofą, ktoś Sądnym Dniem, ktoś – Dniem Śmierci. Ja mówię:

Dzień, w którym rozpuściły się kolory.

W tym dniu opróżniono tysiące i tysiące silosów rakietowych. Posłano z wiatrem tysiące i tysiące metalowych nasion. W jednej chwili rozkwitły tysiące i tysiące ognistych kwiatów.

I wiecie co?

Jeszcze nigdy Ziemia nie była taka ładna.

Żółte światło karbidówki topnieje po wewnętrznej stronie powiek.

Leżę, zamknąwszy oczy, na brudnej, śmierdzącej fińskiej kurtce puchowej i myślę o świecie poza ścianami metra…

Świecie, w którego martwej pustce, jeśli się wsłuchać, cichutko śpiewają cząstki alfa i beta.

Uniwersum Metro 2035

Подняться наверх