Читать книгу 303. Mój dywizjon - Tadeusz Kotz - Страница 11
I
W ślady Ikara
ОглавлениеOd najmłodszych lat interesowałem się lataniem. Obserwując ptaki, swobodnie szybujące w powietrzu, zazdrościłem im: dlaczego ja nie mogę latać? Rosła we mnie pokusa próby.
Pierwszy samodzielny lot odbyłem w wieku sześciu lat. Lato, niedziela, piękny słoneczny dzień – idealny czas na próby latania. Do udziału w nich namówiłem także swego kuzyna w tym samym wieku.
Tadeusz Koc w latach nauki w gimnazjum
W wielkiej tajemnicy „pożyczyłem” od babci, oczywiście bez jej wiedzy, duży starodawny parasol. Miejsce skoków – przybudówka za domem, z dość niskim dachem, wejście po drabinie. Spotkał nas wielki zawód: próbne skoki nie udawały się – za każdym razem parasol przekręcał się w górę. Nie lepiej przygotowane niż lot mitycznego Ikara próby zakończyły się jednak szczęśliwie: na dole była duża sterta słomy.
Parasol wrócił na miejsce, zawiedzeni „spadochroniarze” poszli do domu. Plany latania zostały odłożone, ale nie porzucone.
Dziesięć lat później, kończąc gimnazjum, zapisałem się do klubu szybowcowego. Przez pierwsze dwa tygodnie kursu uczyliśmy się latania, siedząc w ławkach szkolnych. Hasła: budowa szybowca, zasady latania, warunki pogody i przepisy bezpieczeństwa określały zakres naszej nauki. Oczywiście cały czas myśleliśmy o chwili, kiedy znajdziemy się w powietrzu.
Parę tygodni później, pamiętam, była sobota – pierwsze próby na małym lotnisku Podlaskiej Wytwórni Samolotów.
Godło Klubu Lotniczego Podlaskiej Wytwórni Samolotów w Białej Podlaskiej
Na lotnisku kierownik lotów, młody, ale doświadczony pilot dawał ostatnie wskazówki niecierpliwym amatorom latania:
– Tylko proszę ostrożnie, żeby wznieść się w górę, drążek kontrolny trzeba lekko pociągnąć na siebie, jeden centymetr z pozycji neutralnej, nie więcej. Lot ma być dwa do trzech metrów nad ziemią, czy jasne?
– Tak jest – odpowiedzieliśmy gromkim głosem, w którym było więcej niecierpliwości niż przejmowania się wskazówkami.
– Tadeusz, lecisz pierwszy.
Młody adept sztuki latania za sterami szybowca „Wrona”
Początki pasji Tadeusza Kotza – lot na szybowcu „Wrona”
Wsiadłem do szybowca, przypasałem się, drążek sterowy do ręki – dałem znak, że jestem gotów. Naciągacze gumowych lin ruszyli dość szybkim krokiem, napinając linki, kierownik dał mi znak – zwolniłem zaczep, lekko pociągając kontrolę na siebie, i o dziwo już lecę, tyle że nie dwa metry, ale pewnie dziesięć metrów w górze. Na dole ludzie mali jak lilipuci, jednym rzutem oka mogę objąć całe lotnisko – oj, będzie kazanie od kierownika, bo chyba zamiast jednego, to pięć centymetrów pociągnąłem drążek sterowy. Wylądowałem bez kłopotu, ale trochę dalej niż trzeba było.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.