Читать книгу Piękna i odważna - Tania Szabo - Страница 12

Przedmowa Jeana-Claude’a Guieta, amerykańskiego radiotelegrafisty

Оглавление

Z pewnym zaskoczeniem przyjąłem propozycję napisania wstępu do książki Piękna i odważna, nie miałem bowiem żadnego doświadczenia w tego rodzaju przedsięwzięciach. Uznałem jednak, że będzie to dobra okazja, by wrócić myślami do dawnych osobistych uczuć i wspomnień.

Jest to opowieść o osobie, którą znałem krótko, ale pamiętam dokładnie i wspominam z czułością. Po tym, jak poznałem Violette i całą ekipę, nie widzieliśmy się przez trzy tygodnie. Zobaczyliśmy się dopiero w Hazells Hall, gdzie przez trzy dni czekaliśmy na wylot. Później sporadycznie widywaliśmy się w ostatnich dniach przed jej aresztowaniem. Grupę Salesman, zrzuconą na spadochronach w departamencie Haute-Vienne w regionie Limousin, tworzyły cztery osoby. Jej dowódcą był major Charles Staunton (właśc. Philippe Liewer), który włączył mnie do niej po rozmowie, w której bez ostrzeżenia przeszedł z doskonałej brytyjskiej angielszczyzny na równie świetną paryską francuszczyznę. Ponieważ zrobiłem to samo, uznał, że spełniam jego oczekiwania dużo lepiej niż inni, po czym zaproponował lunch.

Właśnie wtedy, przy stole, poznałem resztę – instruktora do spraw broni i specjalistę od prac saperskich Boba Mortiera (właśc. Bob Maloubier), kanadyjskiego kapitana w czapce wciśniętej zawadiacko na bakier, i naszą kurierkę Corinne (właśc. Violette Szabó) z FANY (First Aid Nursing Yeomanry – pielęgniarskiej służby kobiet). Czwarty byłem ja, radiotelegrafista Claude (właśc. Jean-Claude Guiet). Pozostała trójka miała już doświadczenie w akcjach: Philippe i Bob w siatce, którą Philippe stworzył w Normandii, Violette także w Normandii po tym, jak siatkę rozbito i należało sprawdzić, czy coś da się uratować – wyjątkowo niebezpieczne zadanie.

Byłem więc neofitą przygotowującym się do swej pierwszej misji. Niedawno awansowałem na podporucznika, ale nie miałem na razie stosownego munduru. Na spotkanie przyszedłem w zwykłej bluzie bez dystynkcji. Mimo autentycznych wysiłków całej trójki nie stałem się jeszcze członkiem grupy, a brak munduru i dystynkcji nie ułatwiał sytuacji. Rozmowę kierowali, tak by dowiedzieć się o mnie jak najwięcej. Był to więc dla mnie trudny posiłek, jako że tamci się znali i często nawiązywali do wydarzeń z przeszłości. Zdumiało mnie, że nie przywiązują wagi do kwestii bezpieczeństwa. W Hazells Hall żartowaliśmy i przyjacielsko przekomarzaliśmy się, lecz o zbliżającej się operacji nie mówiło się ani słowa.

Violette miała już konspiracyjne doświadczenie, chodziła więc w aurze weterana. Różnica wieku między nami nie była jednak duża. Miała ogromne poczucie humoru i chętnie robiła nam kawały, dlatego kiedy po powrocie z nieudanego lotu obudziła nas bardzo wcześnie z wiadomością, że zaczęła się inwazja, początkowo podejrzewaliśmy ją o kolejny żart.

Już w samolocie, nad strefą zrzutu we Francji, tuż przed planowanym skokiem mrugnęła do mnie. Uznałem to wtedy za rodzaj flirtu. Była to pewnie typowo męska reakcja. Teraz, kiedy to wspominam, zdaję sobie sprawę, że w miły sposób chciała mi dodać pewności siebie.

We Francji widziałem ją tylko trzy razy: dwukrotnie w restauracji podczas wspólnego posiłku i jeden raz sam na sam w przeddzień jej wpadki – głównie dlatego że jako amerykański radiotelegrafista grupy byłem jedynym kontaktem z Londynem i miałem trzymać się z dala od wszelkich działań operacyjnych. Ostatniego dnia Violette odprowadziła mnie do bazy w domku obok młyna. Była naszą kurierką i chciała wiedzieć, gdzie można mnie znaleźć. Prowadziła rower, którym miała pojechać następnego dnia. Powiedziała mi tylko, że nazajutrz wybiera się na wycieczkę. Była to miła rozmowa, choć nic o sobie nawzajem nie wiedzieliśmy, poza tym, że ona jest Corinne, a ja Claude. Mówiła o naszym dowódcy, Charlesie Stauntonie, którego podziwiała, a także o swoim zdecydowaniu i poczuciu obowiązku. Cieszyłem się, że będziemy się widywać częściej.

Dwa dni później zdenerwowany przekazywałem wiadomości o jej schwytaniu. Byłem bardzo zajęty, ale czułem, że mi jej brakuje. Dopiero po wojnie poznałem jej prawdziwe nazwisko, dowiedziałem się więcej o niej samej i o jej misji w Normandii. Jej osobowość, życzliwość, troska o innych i sprawność wywarły na mnie i na wszystkich, którzy się z nią stykali, wielkie wrażenie.

Jean-Claude Guiet, odznaczony Krzyżem Wojennym

Tucson, Arizona, USA

kwiecień 2007

Piękna i odważna

Подняться наверх