Читать книгу Ekonomia dla każdego - czyli o czym każdy szanujący się obywatel, wyborca i podatnik wiedzieć powinni - Thomas Sowell - Страница 7
CZĘŚĆ I CENY
Rozdział 3
Kontrola cen
ОглавлениеPrawdziwe znaczenie fluktuacji cen na wolnym rynku widać dopiero wtedy, gdy fluktuacji tej brak. A więc wtedy, gdy – czy to wskutek nakazów prawa czy odgórnej kontroli cenowej – nie pozwala się cenom na swobodne wahania wedle relacji popytu i podaży. Arbitralna kontrola cen istnieje w wielu krajach świata od wieków, a właściwie od tysięcy lat, a podlega jej niemal wszystko, od żywności, poprzez mieszkania, benzynę aż do kosztów opieki medycznej. Zasadniczo, kontrolę cen wprowadza się po to, aby zapobiec takiemu wzrostowi cen, do jakiego doszłoby, gdyby ceny były wolne i podlegały swobodnym fluktuacjom. Argumentacja na rzecz takiej kontroli różni się w zależności od miejsca czy czasu jej występowania, na pewno jednak doprowadzono ją do perfekcji w przypadku, gdy poddanie cen kontroli ma swoje uzasadnienie polityczne, słowem, gdy funkcjonuje w interesie wybranej grupy, na której ustanawiającemu kontrolę szczególnie zależy.
Przykładami stosowania kontroli cen są m.in. kontrola czynszów mieszkaniowych, ustanowienie maksymalnych cen na żywność, a także ustalenie sztywnych cen usług medycznych. Wszystkie te działania pomyślane zostały po to, aby ograniczyć wzrost cen. Prócz tzw. pułapów cenowych, a więc wytycznych mówiących o tym, do jakiego poziomu ceny mogą rosnąć, istnieje także kontrola „cen minimum" polegająca na ustaleniu limitu, poniżej którego cena spaść już nie może.
W wielu krajach na przykład ustala się limit, poniżej którego ceny niektórych produktów rolnych spaść nie mogą, towarzy szą temu niekiedy gwarancje rządowe; ilekroć ceny wolnorynkowe spadną poniżej ustalonego minimum, państwo zobowiązuje się wykupić te produkty od farmera. Równie popularne jest „prawo o zarobku minimalnym", ustala ono dolny pułap, poniżej którego płaca pracownika nie może spaść. W tym przypadku jednak rząd bardzo rzadko decyduje się na „wykup" nadmiaru – ponad to, co rynek jest w stanie pochłonąć – rąk do pracy, chociaż w przypadkach takiej nadwyżki, oferuje bezrobotnym zasiłki czy zapomogi, pokrywające przynajmniej część zarobków, które osiągnęliby, gdyby pracę znaleźli.
Dla lepszego zrozumienie skutków kontroli cen, konieczne jest poznanie mechanizmów spadku czy wzrostu cen na wolnym rynku. Nie mają one w sobie niczego tajemniczego, jednakże bez ich zrozumienia trudno ocenić skutki takiej kontroli. Ceny jakiegoś produktu lub usługi rosną, ponieważ – przy obecnym ich poziomie – popyt na ten produkt czy usługę przekracza jego/jej podaż. Ceny spadają, ponieważ przy obecnym ich poziomie, podaż przekracza popyt, czyli zapotrzebowanie. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z „niedoborem", w drugim z – „nadwyżką" – zwracam uwagę na to, że oba zjawiska odnoszą się do aktualnego poziomu cen.
Mimo swej banalnej prostoty, powyższe zależności są bardzo często niezrozumiałe. Konsekwencje tego niezrozumienia bywają niekiedy katastrofalne. Głębsza ich analiza pozwoli nam zrozumieć, dlaczego interwencja rządu, zmierzająca do ustalenia maksymalnego pułapu cen poniżej poziomu proponowanego przez wolny rynek, istniejące „niedobory" pogłębia, i analogicznie, ustanowienie cen minimalnych na produkty rolne powyżej poziomu „proponowanego" przez rynek, prowadzi do wzrostu „nadwyżek".
NIEDOBORY A CENA MAKSYMALNA
„Niedobór" jakiegoś produktu czy usługi nie oznacza, że jest go (jej) – relatywnie bądź bezwzględnie – za mało w stosunku do liczby chętnych (do jego/jej nabycia), czyli do liczby konsumentów. Na przykład, w czasie II wojny światowej oraz tuż po jej zakończeniu wystąpił w Stanach Zjednoczonych dotkliwy brak mieszkań. Był on o tyle niezrozumiały, że w czasie wojny zarówno liczba ludności, jak i ilość mieszkań rosły w tym samym tempie, to jest o ok. 10 proc. rocznie, co w okresie przedwojennym, kiedy mieszkań było pod dostatkiem.
Mimo iż stosunek ilości mieszkań do ilości obywateli – w porównaniu z okresem przedwojennym – nie uległ zmianie, znalezienie mieszkania do wynajęcia było w owym czasie niezwykle trudne i wymagało wielu tygodni czy nawet miesięcy poszukiwań. Trzeba było użyć nie lada wysiłku, włącznie z wręczaniem właścicielom kamienic czynszowych łapówek za to tylko, że umieścili chętnego na czele listy oczekujących. Zanim to nie nastąpiło, ludzie gnietli się po dwoje na jednym łóżku, organizowali sobie legowiska w garażach i innych wymyślnych miejscach.
Mimo iż w rzeczywistości mieszkań nie brakowało, było ich za mało w stosunku do obowiązującej ceny, która była rezultatem kontroli czynszów mieszkaniowych wprowadzonej administracyjnie w czasie trwania działań wojennych. Sztucznie zaniżone ceny czynszów (skutek kontroli) doprowadziły do wzrostu popytu na mieszkania w stosunku do tego, jaki miał miejsce przed wprowadzeniem kontroli czynszów. Jest to praktyczna konsekwencja banalnego prawa ekonomicznego, o którym wspominaliśmy w rozdziale 2, w myśl którego popyt zmienia się w zależności od wysokości ceny.
Część ludzi, którzy w normalnych (wolnorynkowych) warunkach nie myśleliby nawet o wynajęciu mieszkania, mam tu na myśli młodzież, która zwykle zamieszkuje z rodzicami, czy ludzi starszych, którzy bardzo często mieszkają kątem u krewnych, z chwilą wprowadzenia poprzez mechanizmy kontrolne sztucznie niskich czynszów, korzystała z sytuacji i wynajmowała dla siebie osobne mieszkanie. Sztucznie zaniżone ceny zachęcały innych do wynajmowania mieszkań większych, niż te, w których mieszkaliby w normalnych warunkach. Większa ilość lokatorów poszukujących coraz większych apartamentów doprowadziła do powstania „nie doborów" w sytuacji, gdy mieszkań czynszowych w stosunku do populacji wcale nie brakowało. Wystarczyło, że kontroli czynszów zaprzestano, a problem niedoborów mieszkań znikł śmiercią naturalną.
Z chwilą gdy opłaty za czynsze zaczęły swobodnie wzrastać, bezdzietne małżeństwo zajmujące do tej pory czterosypialniowy apartament przeprowadzało się do mniejszego mieszkania dwusypialniowego, które im w zupełności wystarczało. Starsze nastolatki decydowały, że zanim zaczną zarabiać tyle, by stać ich było na osobne mieszkanie, korzystniej będzie pomieszkać jeszcze trochę z rodzicami, bowiem z chwilą zdjęcia kontroli cen, mieszkania przestały być sztucznie tanie. W rezultacie, rodziny poszukujące mieszkania do wynajęcia miały do dyspozycji znacznie większy wybór mieszkań niż w czasach kontroli czynszów, kiedy wiele lokali okupowano tylko dlatego, że były one tanie.
Stany Zjednoczone nie są tu jakimś wyjątkiem. Identyczne zasady ekonomiczne obowiązują od lat w innych częściach globu. Bardzo podobne były skutki wprowadzenia kontroli czynszów w Szwecji. W 1940 roku populacja Szwecji wynosiła 6 330 000 mieszkańców, którzy mieli do dyspozycji 1 960 000 mieszkań – ok. 31 mieszkań na 100 osób. W ciągu kolejnych lat liczba mieszkań rosła w tempie proporcjonalnym do przyrostu ludności i w 1965 roku osiągnęła poziom 36 mieszkań na 100 osób, zaś w 1973 roku – 43 mieszkania na 100 osób. Mimo tego wzrostu, czas potrzebny na znalezienie mieszkania do wynajęcia ulegał ciągłemu wydłużeniu. W 1950 roku wynosił on 9 miesięcy, w 1955 – 23 miesiące, zaś w 1958 aż 40 miesięcy. Wydłużenie czasu poszukiwania mieszkania nie było rezultatem niedoborów substancji mieszkaniowej w stosunku do wielkości populacji.
Niedobory rosły, mimo iż mieszkań nie brakowało.
W miarę jak dochód Szwedów rósł w szybszym tempie, niż mogły rosnąć, skrępowane systemem kontroli cen, czynsze, coraz więcej ludzi stać było na zajmowanie osobnych mieszkań. Mimo ogromnych nakładów rządowych na budownictwo mieszkaniowe, coraz więcej ludzi miało problemy ze znalezieniem dla siebie wol nego mieszkania. Wiele młodych osób, które w normalnych warunkach mieszkałyby wciąż z rodzicami lub w najlepszym razie podnajmowały pokój u kogoś, w obliczu tak niskich cen, decydowało się na samodzielne mieszkanie. Do roku 1940, a więc do momentu wprowadzenia rządowej kontroli wysokości czynszów mieszkaniowych, samodzielne mieszkania zajmowała mniej niż jedna czwarta niezamężnych Szwedek i Szwedów, odsetek ten rósł, by w 1975 roku osiągnąć aż 50 proc.
Nie dość, że liczba mieszkań nie spadła, to na dodatek Szwecja, w omawianym okresie, wybudowała więcej mieszkań w przeliczeniu na głowę mieszkańca niż jakiekolwiek inne państwo. Nie zmieniło to sytuacji; niedobór mieszkań pogłębiał się z każdym rokiem. O ile w 1948 roku na liście oczekujących na mieszkania Szwedów znajdowało się około 2400 nazwisk, o tyle w 12 lat później, pomimo ogromnego przyrostu mieszkań, lista oczekujących wydłużyła się dziesięciokrotnie. Z chwilą zniesienia kontroli czynszów – w rezultacie rosnących cen czynszów, racjonalizujących wykorzystanie mieszkań – okazało się nagle, że Szwecja ma nadwyżkę substancji mieszkaniowej.
I znowu, to co nazywano „niedoborem" lub „nadwyżką", nie było rezultatem fizycznych braków czy nadmiaru w stosunku do wielkości populacji, lecz tylko i wyłącznie kwestią wysokości ceny.
Po zniesieniu kontroli odgórnej, zachęcone wzrostem cen czynszów mieszkaniowych, prywatne firmy budowlane zaczęły budować jeszcze więcej mieszkań, co więcej, mieszkania te były dostosowane do potrzeb i wymagań nowych lokatorów, w przeciwieństwie do mieszkań budowanych przez polityczno-biurokratyczną machinę rządową. Powstały po zniesieniu kontroli czynszów „nadmiar" dotyczył głównie budownictwa „rządowego", które dla finansów publicznych stało się prawdziwą studnią bez dna.
Pomyślmy tylko, ile niepotrzebnego trudu i zmarnowanych środków możnaby uniknąć, gdyby szwedzcy wyborcy zaznajomili się z podstawami ekonomii i zrozumieli, że prawdziwym źródłem ich problemów mieszkaniowych była chęć udostępnienia mieszkań wszystkim obywatelom, poprzez wprowadzenie kontroli czynszów. Nie ulega wątpliwości, że błąd ten rozumiało wielu szwedzkich ekonomistów, problem w tym, że rzadko kiedy ilość ekonomistów w jakimś kraju wystarczy do przegłosowania decyzji podejmowanych przez polityków.
Podobne do szwedzkich problemy – mniej ludzi w przeliczeniu na jednostkę mieszkalną oraz wydłużające się okresy poszukiwania nowych mieszkań – mieli w okresie obowiązywania kontroli czynszów Australijczycy. Identyczna sytuacja zaistniała w Nowym Jorku, gdzie okazało się, że aż w 175 tysiącach, podlegających odgórnej kontroli czynszów, apartamentów czteropokojowych lub większych zamieszkiwała tylko jedna osoba, i to w podeszłym wieku.
W normalnych warunkach zapotrzebowanie na powierzchnię mieszkaniową ulega zmianie z wiekiem; rośnie z chwilą, gdy młodzi ludzie się pobierają, gdy zakładają rodziny, i maleje, gdy dzieci idą „na swoje" i rodzice pozostają sami. To zapotrzebowanie na przestrzeń mieszkaniową nadal maleje, zwłaszcza po tym, jak jedno z małżonków odejdzie. Wtedy pozostałe przy życiu, wdowiec lub wdowa, przeprowadza się z reguły do małego mieszkania lub zamieszkuje wspólnie z krewnymi. W ten oto sposób całkowite zasoby mieszkaniowe społeczeństwa rozkładają się odpowiednio do indywidualnych potrzeb poszczególnych członków społeczeństwa w różnych okresach ich życia.
Ludzie nie czynią tego z potrzeby współpracy, lecz z powodu cen – w tym przypadku cen wynajmu lub posiadania mieszkań – które odzwierciedlają wartość, jaką inni lokatorzy przypisują substancji mieszkaniowej. Młode, rozwojowe małżeństwo jest gotowe poświęcić pewne dobra konsumpcyjne czy wygody, byle mieć więcej pieniędzy na obszerniejsze mieszkanie. Rodzice mogą zrezygnować z pójścia do restauracji czy do kina, odmówić sobie nowych ubrań czy rzadziej zmienią samochód, chociażby po to, by każde z ich dzieci miało osobną sypialnię.
Z chwilą gdy dzieci dorosną i wyprowadzą się z domu, takie wyrzeczenia mogą nie mieć sensu. Więcej radości przynosi wtedy nowy samochód czy podróż zagraniczna niż ekstra obszerne mieszkanie.
Rolę regulatora opisanego trendu pełnią skutecznie ceny, chyba że w sposób sztuczny, np. poprzez wprowadzenie przepisów o kontroli czynszów, pozbawia się starszych ludzi motywacji do opuszczenia mieszkania, które w normalnych warunkach zamieniliby na mniejsze. Z powodu sztucznie zaniżonych cen zmianie takiej nie towarzyszą ani oszczędności na czynszu, ani podniesienie standardu życia w innych jego sferach. Co więcej, wywołany przepisami o kontroli czynszów, chroniczny niedobór mieszkań utrudnia i wydłuża okres poszukiwania nowego, mniejszego mieszkania, zmniejszając jednocześnie korzyści pochodzące ze znalezienia takiego apartamentu. Mówiąc krótko, kontrola czynszów osłabia i spowalnia cyrkulację mieszkaniami.
W żadnym mieście Stanów Zjednoczonych kontrola czynszów mieszkaniowych nie jest tak surowa i nie trwa tak długo, jak w Nowym Jorku. Jedną z jej konsekwencji jest właśnie niski, o połowę niższy niż w innych miastach, wskaźnik cyrkulacji mieszkań. Wskaźnik liczby lokatorów zamieszkujących ten sam apartament przez 20 lat lub dłużej był tam dwukrotnie większy niż w innych regionach Stanów Zjednoczonych. Oto co na ten temat pisał w 1997 roku „The New York Times":
„Nowy Jork był niegdyś miastem, jak wszystkie inne, gdzie lokatorzy się zmieniali, kamienicznicy zaś konkurowali między sobą, by mieszkanie, opróżnione przez dotychczasowych najemców, jak najprędzej wynająć nowoprzybyłym. Dzisiaj motto Nowego Jorku brzmi: „Imigrantom nie wynajmujemy". W sytuacji gdy ludzie ci tłoczą się w nielegalnych hotelikach na łóżkach piętrowych, miejscowi przedstawiciele klas wyższych okupują za psie pieniądze tanie i obszerne apartamenty w prestiżowych dzielnicach, często wbrew elementarnemu rozsądkowi, który po wyjściu dzieci z domu rodzinnego dyktuje wynajęcie mniejszego mieszkania".
Kontrola czynszów wpływa w równym stopnie na podaż, co i na popyt. W ciągu dziewięciu lat od zakończenia II wojny świa towej w Melbourne w Australii nie wybudowano ani jednej kamienicy czynszowej, ponieważ wskutek istnienia kontroli czynszów to się po prostu nie opłacało. Podobny spadek podaży nowych mieszkań wystąpił w innych krajach czy miastach, w których wprowadzono kontrolę czynszów. Po wprowadzeniu w 1979 roku regulacji czynszów w Santa Monica w Kalifornii, ilość zezwoleń na budowę nowych domów spadła o 90 proc. w stosunku do tego, co miało miejsce jeszcze pięć lat wcześniej. W Paryżu, który podlegał regulacji czynszów od wybuchu I wojny światowej i jeszcze przez kilka lat po zakończeniu II wojny światowej, nowe kamienice stały się wręcz rzadkością. W sporządzonym w 1948 roku spisie ujawniono, że 90 proc. paryskich budynków zbudowano przed I wojną światową, przy czym połowa z nich postawiona została przed 1880 rokiem, a jedna czwarta przed rokiem… 1850.
W rezultacie kontroli czynszów maleje nie tylko ilość nowo budowanych domów, tendencji spadkowej podlegają także mieszkania istniejące, jako że przy zbyt niskich czynszach wielu ich posiadaczy rezygnuje z oddawania ich w najem. W Waszyngtonie, w latach 1970., w czasie trwającej zaledwie osiem lat kontroli czynszów wielkość dostępnych do wynajmu zasobów mieszkaniowych miasta obniżyła się ze 199 tys. mieszkań do 176 tys. Po wprowadzeniu regulacji czynszów w Berkeley w Kalifornii, liczba prywatnych mieszkań do wynajęcia dla studentów miejscowego uniwersytetu spadła w ciągu pięciu lat aż o 31 proc.
Powodem takiego spadku podaży mieszkań jest najczęściej decyzja właścicieli domów jednorodzinnych czy małych domów apartamentowych, którzy uznają, że wobec tak niskich czynszów, nie opłaca im się skórka za wyprawę; ostatecznie podnajęcie pokoju czy mieszkania we własnym domu wiąże się z wyrzeczeniami, a także z wysiłkiem i pracą.
Niekiedy spadek podaży wywołany jest zmianą przeznaczenia mieszkania z czynszowego na własnościowe, częściej jednak ze zniszczeniem substancji mieszkaniowej, spowodowanym tym, że otrzymującemu zbyt niski czynsz właścicielowi z jednej strony nie opłacało się o swój dom dbać, z drugiej zaś, z powodu chronicznego braku mieszkań, taka dbałość nie była potrzebna. Lokatorzy brali co im w ręce wpadło, byle tylko mieć dach nad głową. Badania nad skutkami kontroli czynszów przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych, Anglii i Francji wskazują, że substancja mieszkaniowa podlegająca regulacji czynszów ulega znacznie szybszej degradacji niż mieszkania od takiej regulacji uwolnione.
Na początku wielkość zasobów mieszkaniowych dostępnych do wynajęcia jest w miarę stała. Brak mieszkań do wynajęcia, o ile taki występuje, spowodowany jest tym, że więcej ludzi chce skorzystać ze sztucznie zaniżonych cen mieszkań. Rzeczywisty wzrost niedoborów pojawia się dopiero później, już z chwilą gdy istniejące mieszkania ulegają – na skutek mniejszej dbałości właścicieli – zniszczeniu, a także z powodu zmniejszenia się tempa budownictwa wywołanego spadkiem lub zanikiem motywacji finansowej inwestorów. Tanie, bo regulowane czynsze nie gwarantują rentowności takich inwestycji.
Przykładowo, w okresie kontroli czynszów w Anglii i Walii, udział prywatnie stawianych budynków czynszowych spadł z 61 proc. ogółu budowanych mieszkań w 1947 roku do 14 proc. w roku 1977. Z badań skutków regulacji czynszów w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii, a także we Francji, w Niemczech i w Holandii wynika, że: „Z wyjątkiem budynków naprawdę luksusowych, budowa nowych mieszkań czynszowych oparta na prywatnym kapitale praktycznie zanikła".
Słowem, polityka, której intencją było zapewnienie dostatecznej liczby mieszkań ludziom ubogim pomogła ludziom bogatym; doprowadziła bowiem do poszerzenia bazy mieszkań luksusowych, które są spod kontroli czynszów wyłączone. Wskazuje to m.in. jak ważne jest rozróżnienie pomiędzy intencjami a konsekwencjami. Dowodzi ono konieczności analizowania decyzji gospodarczych pod kątem „zachęt i motywacji", jakie wywołają, a nie nadziei, jakie się z nimi wiąże.
Analizując zachęty i motywacje, łatwo zrozumieć skutki narzucenia kontroli czynszów w Anglii w roku 1975. Londyński „The Times" pisał wtedy:
„W ciągu zaledwie tygodnia od wprowadzenia ustawy (o kontroli czynszów – przyp. tłum.) ilość ogłoszeń w sekcji „umeblowane mieszkania do wynajęcia" spadła dramatycznie, o 75 proc. w stosunku do poziomu z roku ubiegłego".
Ponieważ „umeblowane pokoje do wynajęcia" znajdują się z reguły w domach jednorodzinnych, one właśnie zostały wycofane z rynku jako pierwsze. Regulowany czynsz nie rekompensował niewygód spowodowanych posiadaniem ewentualnego sublokatora. Analogia ta odnosi się także do typowych budynków czynszowych, w których właściciel nie mieszka. Zostają one „wycofane" z rynku, ponieważ wskutek wprowadzenia regulacji czynszów, przestaje się opłacać ich utrzymanie czy posiadanie. Tak stało się w Nowym Jorku, gdzie wielu właścicieli „czynszówek" porzuciło swoje budynki i kamienice tylko dlatego, że uzyskane z czynszów pieniądze nie były w stanie pokryć wymaganych przez prawo opłat czy usług. Aby uniknąć odpowiedzialności za porzucenie swojej kamienicy, właściciel po prostu znikał, zabijając swoją posiadłość deskami, mimo iż od strony konstrukcyjnej, przy należytym utrzymaniu, nadawała się ona wciąż do zamieszkania.
Ilość opuszczonych budynków, które przejęte zostały przez władze miejskie Nowego Jorku, szła w tysiące. Szacuje się, że na terenie Wielkiego Jabłka znajduje się przynajmniej cztery razy więcej mieszkań opuszczonych, niż wynosi populacja ludzi bezdomnych. Skutkiem tak marnotrawnego lokowania środków, ludzie śpią na chodnikach, umierają podczas mrozów z zimna, gdy w tym samym czasie, miasto pełne jest pustostanów. Miasto dysponuje więc wystarczającymi zasobami mieszkaniowymi, nie może ich jednak użyć, ponieważ ktoś wymyślił sobie ustawę, która miała uczynić czynsze mieszkaniowe „dostępnymi dla każdego". Ten przykład dowodzi, że racjonalny czy irracjonalny sposób lokowania środków nie jest abstrakcyjnym pojęciem z dziedziny ekonomii, lecz niesie ze sobą – niekiedy bardzo bolesne – konsekwencje, włącznie z kwestią życia i śmierci. Dowodzi on także, że cel jakiejś polityki czy decyzji – w tym wypadku „mieszkanie dostępne dla każdego" – jest znacznie mniej istotny niż jej konsekwencje.
O ile regulacja czynszów doprowadza do redukcji zasobów mieszkaniowych, jej zniesienie jest zwykle równoznaczne z uruchomieniem prywatnych inwestycji budowlanych, tak jak to było w Szwecji. W latach 1990. w stanie Massachusetts wydanie całkowitego zakazu regulacji czynszów uruchomiło po raz pierwszy od ponad 25 lat prywatne inwestycje mieszkaniowe.
Z mieszkaniami jest tak, jak z innymi rzeczami – podaż produktów czy usług droższych jest większa niż podaż produktów czy usług tańszych – i to zarówno od strony jakościowej, jak i ilościowej. Trudno znaleźć ekonomistę, który byłby w stanie zaprzeczyć, że efektem kontroli cen jest spadek ilości oraz jakości produktów. Co z tego, skoro liczba ekonomistów jest zbyt skromna na to, aby przegłosować pomysły polityków, którzy dobrze wiedzą, że ilość głosów oddawanych przez lokatorów przewyższa znacznie ilość głosów oddawanych przez „kamieniczników", a poza tym liczba ludzi nierozumiejących zasad ekonomii przewyższa znacznie liczbę tych, którzy zasady te rozumieją. Dla polityka wprowadzenie regulacji czynszów oznacza zwykle sukces, dla gospodarki i społeczeństwa jest to jednak poważne utrudnienie.
Z politycznego punktu widzenia kontrola czynszów jest narzędziem służącym do pohamowania pazerności chciwych i bogatych kamieniczników okradających bez skrupułów biednych lokatorów. W rzeczywistości jednak, zwrot na inwestycji w kamienicę czynszową rzadko kiedy przewyższa inne lokaty pieniędzy. Posiadacze domów czynszowych to zwykle ludzie o dość skromnych zasobach. Dotyczy to szczególnie właścicieli małych, podniszczonych budynków apartamentowych wymagających ciągłych remontów czy napraw, którymi zajmuje się z reguły sam „kamienicznik". Rzadko kiedy też przewyższają oni zamożnością swoich lokatorów.
Co innego w przypadku podlegających regulacji mieszkań luksusowych. Mimo iż czynsze w takich mieszkaniach są stosunkowo niskie, ich lokatorami są z reguły ludzie bardzo zamożni. Przykładowo, prezes giełdy nowojorskiej (NYSE) wynajmował przy modnej i prestiżowej Central Park South Avenue na Manhattanie mieszkanie za 700 dol. miesięcznie. Tak niska cena była możliwa dzięki kontroli czynszów. Inny lokator na tejże samej Central Park South płacił za sześciopokojowy apartament jedynie 400 dol. miesięcznie. Gwiazda hollywoodzka, Shelley Winters, będąc właścicielką domu w Beverly Hills, wynajmowała dwusypialniowy apartament na Manhattanie za regulowaną cenę 900 dol. miesięcznie (co stanowi równowartość dwóch, trzech nocy w nowojorskim hotelu – przyp. tłum.). Burmistrz Nowego Jorku, Ed Koch za swój apartament przy Washington Square płacił połowę tej sumy. Trudno się zatem dziwić, że przez 12 lat urzędowania w magistracie i zamieszkiwania w służbowej rezydencji, znanej jako Gracie Mansion, wynajmował swoje „regulowane" mieszkanie. Wiele jest takich przykładów. Przedstawiciele elit politycznych, finansowych czy kulturalnych miasta wynajmują mieszkania – czasem kilka mieszkań równocześnie – za ułamek tego, co są one warte dla kogoś, kto akurat pragnie się w Nowym Jorku osiedlić i musi szukać mieszkania w budynkach uwolnionych spod kontroli czynszów.
Tymczasem miejskie agencje pomocy społecznej łożą ogromne kwoty na wynajem mieszkań dla najuboższych obywateli tłoczących się w zarobaczonych pokoikach podrzędnych hotelików. Z politycznego punktu widzenia pomysł wprowadzenia ochrony lokatorów przed bogatymi kamienicznikami wydaje się trafiony, mija się on niestety z rzeczywistością gospodarczą.
Z chwilą zastosowania regulacji czynszów – jako metody na ochronę obywateli – w stosunku do wszystkich istniejących zasobów mieszkaniowych, czynsze w mieszkaniach luksusowych stają się automatycznie tanie. Kiedy później okaże się, że bez złagodzenia czy wręcz likwidacji istniejącej regulacji – przynajmniej w odniesieniu do nowej substancji mieszkaniowej – nikt nowych domów budować nie chce – wówczas nawet bardzo skromne, jak chodzi o standard i powierzchnię, mieszkania kosztują o wiele więcej niż stare, ale za to obszerne i luksusowe apartamenty podlegające wciąż kontroli czynszów.
Taka dysproporcja w cenach czynszów nie występuje wyłącznie w Nowym Jorku. Spotyka się ją także w, podporządkowanych regulacji, miastach europejskich.
Jak na ironię, w miastach, w których czynsze podlegają ostrej regulacji, mieszkania – średnio – są znacznie droższe niż tam, gdzie takiej regulacji nie ma. Ustalenie – rzekomo w interesie najuboższych – górnych granic cenowych, poniżej których czynsze podlegają kontroli, jest dla inwestorów i budowniczych zachętą do stawiania budynków luksusowych na tyle, by się spod kontroli czynszów uwolnić. Wszyscy ci ludzie tak biedni, jak i bogaci, bez wyjątku, przybywający do miasta po wprowadzeniu przepisów o regulacji czynszów, nie są już w stanie znaleźć mieszkań podlegających tej kontroli. Wskutek wywołanego regulacją niedoboru mieszkań pozostają im do dyspozycji wyłącznie mieszkania, których koszt wynajęcia jest znacznie wyższy, niż gdyby takiej regulacji nie było. Trudno się potem dziwić, że w miastach objętych kontrolą czynszów mieszkaniowych bezdomnych jest więcej niż gdziekolwiek indziej.
Dla lepszej ilustracji problemu – to jest różnicy pomiędzy brakami wywołanymi naturalnym spadkiem podaży dóbr w stosunku do wielkości populacji a niedoborami wywołanymi polityką cenową – wyobraźmy sobie, że z jakiegoś innego (niż kontrola czynszów) powodu zasoby mieszkaniowe gwałtownie stopniały. Tak, jak się to stało w 1906 roku po trzęsieniu ziemi w San Francisco, kiedy w ciągu zaledwie trzech dni zniszczeniu uległo połowa miejskich zasobów mieszkaniowych, a także wszystkie miejskie hotele. Mimo takich ubytków w San Francisco mieszkań nie zabrakło.
W pierwszym po przywróceniu cyrkulacji wydaniu „San Francisco Chronicle", co miało miejsce w miesiąc po trzęsieniu ziemi, znalazły się 64 ogłoszenia o domach czy mieszkaniach do wynajęcia i tylko pięć ogłoszeń od ludzi poszukujących takich mieszkań. Spośród 200 tys. ludzi pozbawionych w wyniku trzęsienia ziemi dachu nad głową, 30 000 znalazło miejsce w tymczasowych schroniskach, a 75 000 wyprowadziło się z miasta. Wciąż jednak pozostawało ok. 100 tys. ludzi, których lokalny rynek mieszkaniowy musiał wchłonąć. Tymczasem żadna ówczesna gazeta czy jakikolwiek inny dokument z tamtego okresu nie wspomina o jakichkolwiek brakach mieszkań czy zjawiskach na istnienie takich braków wskazujących, takich jak: przekupywanie właścicieli, listy oczekujących czy wielomiesięczne poszukiwanie mieszkań. Rosnące ceny mieszkań nie tylko pozwoliły skutecznie zagospodarować pozostałą po trzęsieniu bazę mieszkaniową, lecz także dostarczyły motywacji do wzrostu tempa odbudowy miasta.
Widzimy więc, że mogą istnieć niedobory dóbr bez ich fizycznego unicestwienia, może też istnieć obfitość dóbr, pomimo ich unicestwienia. Pozbawieni dachu nad głową mieszkańcy San Francisco łatwiej znaleźli dla siebie schronienie niż bezdomni Nowego Jorku, gdzie wskutek regulacji czynszów „zniknęły" z rynku tysiące budynków.
Podobne zjawiska obserwujemy w odniesieniu do innych rynków czy produktów. W czasie pamiętnego kryzysu energetycznego w latach 1972 – 1973, kiedy rząd (za prezydentury Richarda Nixona – przyp. tłum.) wprowadził regulację cen paliw, przed amerykańskimi stacjami benzynowymi tworzyły się wielokilometrowe kolejki oczekujących na tankowanie, podczas gdy w rzeczywistości w 1972 roku sprzedano jedynie o 5 proc. mniej benzyny niż w roku poprzednim, gdy takich kolejek nie było i nikomu nie przyszło do głowy mówić o kryzysie czy brakach w zaopatrzeniu. Podobnie było w czasie analogicznego kryzysu (za prezydentury Jamesa Cartera – przyp. tłum.) w 1979 roku, kiedy to ilość sprzedanej benzyny była o 3,5 proc. niższa od rekordowego pod względem zużycia paliw roku 1978. Co więcej, pod względem ilości sprzedanej benzyny, rok 1979 był drugim, po 1978 roku, w dziejach Stanów Zjednoczonych. Niewielki spadek podaży spowodował ogromne niedobory, których rezultatem były wielogodzinne kolejki przed stacjami benzynowymi.
Aby posłużyć się analogią do rynku mieszkaniowego, tak jak regulacja czynszów doprowadziła do zaniedbania substancji mieszkaniowej – mieszkania rzadziej były odnawiane, gorzej utrzymywane etc. – tak regulacja cen paliw doprowadziła do pogorszenia się standardu usług na stacjach benzynowych: mniej chętnie sprawdzano ciśnienie w oponach, rzadziej uzupełniano płyn w spryski waczach, skróceniu uległy także godziny pracy stacji, utrudniając dodatkowo życie kierowcom.
Z powodu niedoborów i długich kolejek, stacje nie musiały czekać na konsumenta przez 24 godziny na dobę, tak jak to miało miejsce, gdy panowały ceny „normalne", sprzedały, co miały do sprzedania w ciągu kilku godzin i zamykały się na resztę dnia, bo w zbiornikach było pusto. Statystyczny tydzień pracy przeciętnej stacji benzynowej w Nowym Jorku we wrześniu 1978 roku, a więc przed kryzysem, wynosił 110 godzin, by już w czerwcu roku 1979, w czasie kryzysu, nie przekroczyć 27 godzin. Tymczasem ilość benzyny sprzedanej w obu porównywalnych okresach różniła się zaledwie o kilka procent. I znowu, problemem nie był tu fizyczny niedobór paliw, lecz braki wywołane sztucznie zaniżonymi cenami.
Taki niedobór jest równoznaczny z tym, że sprzedający nie musi dbać o kupującego. Z tego powodu m.in. właściciele budynków czynszowych zaniedbują stan techniczny czy standard domów, w których mieszkają ich lokatorzy, zaś właściciele stacji benzynowych mogą arbitralnie decydować o godzinach swojego otwarcia, oszczędzają przy okazji na płacach pracowników oraz innych kosztach związanych z prowadzeniem działalności (elektryczność, oświetlenie itp.). Nie ulega wątpliwości, że wielu kierowców, których życie i praca były, z powodu wielogodzinnych kolejek przed pompami paliwowymi, zdezorganizowane, dla uniknięcia tych problemów bez niczego zapłaciłoby za benzynę te kilka centów za galon więcej. Nie mogli tego uczynić, ponieważ obowiązujące prawo o kontroli cen im to uniemożliwiało.
Niektórzy, ci odważniejsi i pozbawieni skrupułów sprzedawcy oraz konsumenci dokonywali takich – korzystnych dla obu stron – transakcji z pominięciem prawa. Kontrola cen tworzy bowiem czarny rynek, na którym nie tylko obowiązują ceny wyższe od dozwolonych przez prawo, lecz także wyższe od tych, jakie istniałyby na wolnym rynku. Ryzyko wymaga przecież nagrody. O ile czarny rynek w małej skali odbywa się z zachowaniem dyskrecji, o tyle czarny rynek w skali gospodarki, a więc przekupywanie decydentów w celu zdobycia ich przychylności, staje się sprawą normy.
W Rosji, przykładowo, obowiązywał zakaz transportu (regulowanej) żywności poza granice regionu. Proceder omijania zakazu ochrzczono mianem „dekretu 150. rublowego". Tyle bowiem kosztowała łapówka wręczana policjantowi, aby przymknął oko i nielegalny transport przepuścił poza dozwolone prawem granice.
PUŁAPY CENOWE A NADWYŻKI
Ustanowienie ceny na poziomie niższym niż by to wynikało z rynkowej równowagi popytu i podaży sprawia, że wzrasta popyt, a maleje podaż. Innymi słowy, arbitralnie ustanowiona cena wywołuje niedobory. Analogicznie, ustalenie ceny powyżej poziomu, który wynikałby z wolnej gry rynkowej, powoduje wzrost podaży, a w konsekwencji nadmiar. Jakże często ta prosta zależność ginie w wirze politycznych gierek i popularnych prawd obiegowych.
Jednym z klasycznych przykładów ustanowienia przez rząd dolnego pułapu cenowego był program subsydiowania cen na amerykańskie produkty rolne. Jak to często bywa, chęć zaradzenia rzeczywistemu, choć tylko chwilowemu problemowi doprowadza do ustanowienia programu rządowego trwającego jeszcze długo po tym, jak wygasły przyczyny, które go wywołały.
Jeden z wielu dramatów Wielkiej Depresji lat 1930. polegał na tym, że znaczny odsetek farmerów nie był w stanie uzyskać za sprzedaż wyprodukowanych przez siebie płodów rolnych ilości pieniędzy umożliwiającej chociażby opłacenie rachunków. Ceny płodów rolnych spadły znacznie bardziej niż ceny towarów kupowanych przez rolników. Wielu farmerów traciło swoje gospodarstwa wskutek niewypłacalności, wielu innych żyło w skrajnej nędzy, usiłując mimo wszystko utrzymać się na roli, że w końcu rząd postanowił interweniować, starając się przywrócić „równowagę" pomiędzy rolnictwem a pozostałymi sektorami gospodarki. Polegała ona na zahamowaniu gwałtownego spadku cen produktów rolnych.
Interwencja ta przybierała różne formy. Jedna z nich polegała na zmniejszeniu wielkości upraw oraz ilości płodów, które wolno było sprzedawać, tak aby ich cena nie spadła poniżej poziomu ustanowionego arbitralnie przez rząd federalny. I tak, przykładowo, prawo zabraniało sprzedaży bawełny oraz orzeszków ziemnych. Dostawy owoców cytrusowych, orzechów, a także innych produktów rolnych były regulowane przez lokalne zrzeszenia farmerów (kartele), za którymi stała siła Sekretariatu Rolnictwa, umożliwiającego ustanawianie „zarządzeń rynkowych" oraz karanie tych, którzy je naruszali, produkując czy sprzedając więcej niż było dozwolone przez władze. Taka polityka kontynuowana była przez wiele lat po zakończeniu Wielkiej Depresji, a została zaniechana dopiero w obliczu prosperity, jaka nastała po zakończeniu II wojny światowej.
Ta pośrednia metoda sztucznego utrzymywania cen powyżej poziomu równowagi rynkowej to tylko fragment zjawiska. Głównym sposobem utrzymywania cen powyżej równowagi był wykup przez rząd nadwyżki produktów rolnych objętych regulacją cen. Skupowano w ten sposób szereg płodów rolnych, takich jak: ryż, kukurydza, tytoń, pszenica i wiele innych.
Regulacja cenowa polegająca na ustaleniu cen na poziomie minimum miała zapobiec dalszemu spadaniu cen, w rzeczywistości zaś tworzyła ona nadmiar produktów w równie zastraszającym tempie, w jakim regulacja cenowa polegająca na ustaleniu górnego pułapu cen, zamiast ograniczać wzrost cen, powodowała wzrost niedoborów. Bywały lata, kiedy rząd federalny – dla utrzymaniu cen na ustalonym przez siebie poziomie – skupywał z rynku czwartą część zboża wyprodukowanego w całym kraju.
W chwili gdy niedożywienie ludności stawało się coraz poważniejszym problemem, a marsze głodowe były codziennością wielkich miast, wprowadzony w okresie Wielkiej Depresji lat 1930. program subsydiowania cen doprowadził do gigantycznego marnotrawstwa żywności wywołanego celowym jej niszczeniem. W samym tylko 1933 roku rząd federalny skupił aż 6 mln sztuk świń i je celowo wybił. W celu utrzymywania cen na sztucznie zawyżonym poziomie, ogromne obszary pod uprawę zboża były zaorywane. Z tego samego powodu wylewano do ścieków hektolitry mleka. A równocześnie tysiące dzieci cierpiało z powodu niedożywienia.
Mimo tych wszystkich działań nie udało się zlikwidować nadwyżki żywności. Nadmiar bowiem, podobnie jak i niedobory, to zjawisko… cenowe. Nie oznacza on wcale, że istnieje jakaś nadwyżka towaru w stosunku do liczby ludności. Zresztą w czasie Wielkiej Depresji żywności nie było wcale „za dużo". Po prostu ludziom brakowało pieniędzy na kupno towarów, których cena została przez rząd sztucznie zawyżona.
Nadmiar żywności wywołany istnieniem „cen minimalnych" był takim samym fenomenem, jak niedobory mieszkań w przypadku wprowadzenia „cen maksymalnych" na czynsze. Składowanie tak wielkich „nadwyżek" żywności wymagało równie ogromnych powierzchni magazynowych. Dochodziło do tego, że czasami – z braku normalnych magazynów czy składowisk na lądzie – uciekano się do rozpaczliwych sztuczek, na przykład do składowania zebranego ziarna na bezczynnych akurat okrętach wojennych. Wystarczyło, że przez kilka lat z rzędu zdarzyła się „klęska urodzaju", a w magazynach rządowych zebrało się więcej zboża, niż w ciągu całego roku zebrali go amerykańscy farmerzy.
Jak się pozbyć tego nadmiaru produkcji rolnej, oto pytanie, jakie zadawano sobie nieustannie przez całe lata. Teoretycznie, rosnący w latach obfitego urodzaju nadmiar mógłby zostać sprzedany na rynku w latach skromniejszych urodzajów, co zapobiegłoby presji na obniżanie cen poniżej poziomu ustalonego przez program subsydiów rządowych. W praktyce jednak sprawa się komplikowała. Nadmiar żywności sprzedawano więc za granicę po cenach niższych niż te, które rząd płacił amerykańskim farmerom albo zwyczajnie rozdawano, aby załatać w ten sposób niedobór żywności występujący od czasu do czasu w różnych krajach.
Program subsydiów dla rolnictwa osiągnął swoje apogeum w 1987 roku, kiedy to kosztował podatnika amerykańskiego 16 mld dol. Później, po zmianie przepisów i ustaw w roku 1991, zmniejszony został o połowę. Nie obejmuje to jednak dodatkowych, idących w miliardy dolarów, wydatków poniesionych przez konsumentów, którzy zmuszeni byli płacić za żywność sztucznie zawyżone ceny. Przykładowo, w połowie lat 1980., kiedy cena cukru osiągnęła na wolnym rynku cztery centy za funt (ok. 9 centów za kilogram – przyp. tłum.), hurtowa cena cukru w Stanach Zjednoczonych wynosiła 20 centów za funt.
Mimo iż bezpośrednim uzasadnieniem wprowadzenia programu subsydiów była ochrona rodzin farmerskich, w rzeczywistości więcej pieniędzy wpłynęło do kas wielkich spółek rolnych, z których każda otrzymała miliony dolarów, niż zasiliło budżet zwykłego farmera, któremu przypadło w udziale kilkaset dolarów.
Kluczem do właściwego zrozumienia roli cen w gospodarce jest uświadomienie sobie, że nadmiar jest w równym stopniu rezultatem sztucznego utrzymywania cen na poziomie wysokim, co niedobory wywoływane są przez ceny sztucznie zaniżone. A także, że poniesione w ten sposób straty nie ograniczają się do sum pieniędzy zabranych podatnikowi czy konsumentom i wypłaconych na rzecz spółek rolniczych czy gospodarstw farmerskich. Ten wewnętrzny transfer zasobów nie zmniejszył przecież ogólnej zamożności narodu. Rzeczywistą stratą dla gospodarki jako całości było wadliwe ulokowanie, znajdujących się w niedoborze środków, które można było przeznaczyć na coś innego.
Znajdujące się w niedoborze zasoby, takie jak ziemia, nawozy sztuczne czy maszyny rolnicze były niepotrzebnie zużyte do produkcji żywności w ilościach większych, niż konsumenci byli gotowi kupić po cenach sztucznie wygórowanych dekretem rządu federalnego.
Ubodzy ludzie, którzy i tak przeznaczają na jedzenie większą część swoich dochodów, zmuszeni byli płacić za żywność o wiele więcej niż to konieczne, wskutek czego na kupno innych rzeczy czy usług nie było ich stać. W przypadku sztucznie rozdętych cen, także adresaci pomocy żywnościowej, udzielanej w postaci talonów na żywność, mogli za swoje „znaczki" kupić znacznie mniej żywności.
Z czysto gospodarczego punktu widzenia subsydiowanie rolnictwa poprzez windowanie cen żywności, przy jednoczesnym subsydiowaniu niektórych obywateli poprzez umożliwienie im – właśnie dzięki talonom na żywność – kupowanie żywności po niższej cenie jest nieporozumieniem. Jednakże z politycznego punktu widzenia jest to działanie szalenie skuteczne, umożliwia bowiem pozyskanie sobie sympatii i poparcia dwóch grup społecznych (rolników i ludzi biednych – przyp. tłum.) jednocześnie. Tym bardziej, że żadna z tych grup nie jest w stanie zrozumieć, do jakich implikacji gospodarczych taka polityka prowadzi.
Polityka stosowania „cen minimalnych" nie ogranicza się tylko do rolnictwa czy tylko do Stanów Zjednoczonych. Z subsydiowaniem cen produktów rolnych mamy do czynienia w większości rozwiniętych krajów świata, i to z identycznych, co i w Stanach Zjednoczonych, powodów politycznych. Jeśli nawet subsydia te zapoczątkowane zostały w czasach kryzysów, jako forma pomocy humanitarnej, trwają one przez wiele lat, ponieważ ich rezultatem jest utworzenie swoistej grupy interesów, grupy nacisku, która – z chwilą pozbawienia jej przywilejów wynikających z istnienia kontroli cen czy subsydiów – grozi wybuchem niepokojów.
Na wiadomość o tym, że rząd francuski zapowiedział zmniejszenie rozmiarów pomocy dla rolnictwa oraz złagodzenie restrykcji na import żywności, rolnicy francuscy zorganizowali protest, blokując swoimi kombajnami ulice Paryża. Podobnie było w Kanadzie, gdzie protestujący przeciwko zbyt niskim cenom na pszenicę rolnicy zabarykadowali autostrady wiodące do stolicy kraju, Ottawy.
Rządy krajów Unii Europejskiej przeznaczają na subsydia dla rolnictwa ponad połowę swojego budżetu i nikogo to nie dziwi. Podczas gdy udział subsydiów rządowych stanowi w dochodach farmerów amerykańskich ok. jedną piątą, o tyle w krajach Unii Europejskiej wynosi on ponad 40 proc., w Japonii zaś grubo ponad połowę.
POLITYKA KONTROLI CEN
Prosta analiza praw ekonomii wskazuje, jak potężne jest oddziaływanie jakiejkolwiek kontroli cen na gospodarkę. Jej różnorodne skutki widać, chociażby obserwując efekty ustaw o kontroli wysokości czynszów czy funkcjonowanie polityki subsydiów dla rol nictwa. Jednakże zjawiska te, stanowiące fundamenty ekonomii, rzadko kiedy spotykają się ze zrozumieniem ze strony społeczeństwa domagającego się „rozwiązań" zdecydowanych, nawet jeśli prowadzą one do pogorszenia sytuacji. Nie jest to żaden fenomen współczesności czy demokracji, w której żyjemy.
We Włoszech w 1682 roku klęska nieurodzaju doprowadziła do zmniejszenia się dostaw żywności, co wywołało gwałtowną reakcję społeczeństwa:
Lud domagał się od urzędników, aby czym prędzej wprowadzili – proste, zdawałoby się – kroki zaradcze, mające na celu udostępnienie ukrytego w spichlerzach, w tajemnych schowkach czy wręcz zakopanego w ziemi ziarna zbóż. W odpowiedzi na te żądania urzędnicy ustanowili: maksymalne ceny na różnego rodzaju żywność, zagrozili ostrymi karami wszystkim tym, którzy odmówią sprzedaży żywności, a także inne tego rodzaju edykty. Ponieważ jednak działania te – mimo całej swej mocy – nie były w stanie doprowadzić do zmniejszenia zapotrzebowania na żywność, spowodować dodatkowych zbiorów czy zmobilizować dostaw żywności z terenów, w których istniała jej nadwyżka – zagrożenie nie tylko nie zniknęło, lecz wręcz pogłębiało się. Tłum uznał te działania za zbyt opieszałe i niewystarczające, domagając się podjęcia bardziej zdecydowanych kroków.
Ponieważ opisana tu sytuacja miała charakter lokalny, w normalnych warunkach funkcjonowania praw rynku doszłoby zapewne do wzrostu cen, co z kolei doprowadziłoby do przyciągnięcia dodatkowych dostaw żywności spoza obszaru dotkniętego klęską. Procesowi temu zapobiegła kontrola cen. Nie tylko Włosi reagowali w tak przewrotny sposób. Podobne zdarzenia miały miejsce na przestrzeni wieków w różnych innych rejonach świata.
W osiemnastowiecznych Indiach, przykładowo, klęska głodu w Bengalu, surowe sankcje przeciwko handlarzom żywności i spekulantom oraz towarzysząca im kontrola cen ryżu doprowadziły do masowej śmierci głodowej. Kiedy jednak sto lat później, już pod rządami Brytyjczyków, w czasach triumfu klasycznego liberalizmu, dotknęła Indie nowa fala głodu, przedsięwzięto środki zgoła przeciwne. Oto jakie były skutki owych działań:
Handel żywnością był w okresach głodu zajęciem ryzykownym, narażającym często na konflikt z prawem. Jednakże w 1866 roku procederem tym zajęła się spora grupa szacownych obywateli. Dzięki publikowanemu przez rząd, każdego tygodnia, zestawieniu cen obowiązujących w różnych rejonach kraju, handel odbywał się w sposób prosty i bezpieczny. Wszyscy wiedzieli, gdzie można kupić zboże tanio, i gdzie je najlepiej sprzedać, dlatego żywność była przywożona z rejonów, w których panował jej nadmiar, do okolic najbardziej dotkniętych brakami.
Posługując się najprostszą terminologią ekonomiczną, należy zauważyć, że działanie takie było możliwe, ponieważ brytyjski rząd kolonialny nie musiał dbać o opinię miejscowej ludności. Dziś, w epoce demokracji, wymagałyby one od społeczeństwa znajomości podstaw ekonomii.