Читать книгу Ekonomia dla każdego - czyli o czym każdy szanujący się obywatel, wyborca i podatnik wiedzieć powinni - Thomas Sowell - Страница 9

CZĘŚĆ II PRZEMYSŁ I HANDEL
Rozdział 5
Biznes – wzloty i upadki

Оглавление

Dla większości z nas biznes kojarzy się z aktywnością polegającą na robieniu pieniędzy. Jest to jednak pogląd fałszywy i to co najmniej z dwóch względów.

Po pierwsze, znakomita większość biznesów upada w ciągu pierwszego roku czy dwóch i w efekcie, miast służyć pomnażaniu majątku ich założyciela, bywa bardzo często gwoździem do jego finansowej trumny. Można właściwie rzec, że co najmniej tyle samo biznesów pieniądze robi, co je traci. Po drugie, z ekonomicznego punktu widzenia, nie to jest ważne, czy właściciel interesu robi pieniądze, czy tylko o ich robieniu marzy, lecz to, jak jego działanie wpływa na sposób dysponowania zasobami, na których niedobór cierpimy. Innymi słowy, jak zachowanie się biznesmena czy biznesu, który stworzył, wpływa na sytuację ekonomiczną milionów pozostałych członków społeczeństwa.

SZTUKA ADAPTACJI

Biznesy, o których mówi się w mediach, z którymi stykamy się na codzień, to przedsięwzięcia, które zakończyły się sukcesem – słowem, udały się – mam tu na myśli General Motors, Microsoft, Kodak czy Chase Manhattan Bank. Kilkadziesiąt lat temu na liście tej znalazłaby się także sieć sklepów spożywczych A&P, niegdyś największa na świecie sieć detaliczna, której obroty przewyższały łączną sprzedaż takich gigantów detalicznych, jak Sears, Penney czy Montgomery Ward – razem wziętych.

Dzisiaj sieć A&P skurczyła się do ułamka swoich dawnych rozmiarów, mało kto o niej słyszał czy zetknął się z jej sklepami. Z faktu tego wyciągnąć można prosty wniosek, mianowicie że przemysł, handel czy jakakolwiek inna działalność biznesowa nie jest procesem statycznym („raz na zawsze"), lecz posiada dynamikę, której rezultatem jest znikanie czy podupadanie całych wielkich przedsięwzięć, branż czy nawet gałęzi przemysłu. Zjawiska te są z kolei rezultatem istnienia ciągłej i bezlitosnej konkurencji, a w jej konsekwencji zmieniających się warunków.

Połowa firm wchodzących w skład „pierwszej pięćsetki" największych amerykańskich spółek, tzw. Fortune 500 za rok 1980, zaledwie dziesięć lat później nie znalazła miejsca na tej liście.

Czynnikiem wpływającym na tę sytuację jest wielkość „zysku" bądź „straty", jakie się wiążą z działalnością każdego z biznesów. Relacja między zyskiem a stratą jest miarą skuteczności wykorzystania przez przemysł czy handel zasobów znajdujących się w niedoborze. Zarówno w handlu, jak i w przemyśle zysk nie jest czymś, co jest związane z działalnością biznesu w sposób nierozłączny czy wręcz automatyczny. Ogrom zmian dokonujących się w społecznym czy ekonomicznym środowisku biznesu sprawia, że nad każdym, nawet największym, najlepiej prosperującym przedsięwzięciem wisi niebezpieczeństwo straty czy fiaska. Nie bez powodu więc ludzie stanowiący kadrę kierowniczą biznesu pracują z reguły o wiele więcej godzin niż zatrudnieni przez nich pracownicy najemni. Nie bez powodu też gros nowo założonych biznesów pada w ciągu pierwszego roku swego istnienia. Tylko z daleka biznes wygląda potężnie i imponująco.

Nawet najpotężniejsze, znakomicie przystosowane do istniejących warunków firmy są w stanie upaść z chwilą, gdy warunki ulegną nagłej zmianie, zaś konkurencja potrafisię do tej zmiany dostosować lepiej i szybciej. Wróćmy do przykładu sieci A&P.

Zyski tego giganta spożywczego rosły w latach 1920. w oszałamiającym tempie, przynosząc inwestorom co najmniej 20 proc. „zwrotu" rocznie. Taka fenomenalna prosperity trwała przez całe lata 1930. oraz 1940. Jednakże w latach 1950. sytuacja uległa drastycznej zmianie; A&P straciła w ciągu zaledwie 52 tygodni aż 50 mln dol. Kilka lat później roczna strata sieci przekroczyła 175 mln dol., rozpoczynając systematyczne staczanie się firmy w kierunku jej upadku.

Los A&P zarówno w czasach prosperity, jak i w momencie, gdy firma ta zaczęła tracić na rzecz konkurencji, jest znakomitą ilustracją dynamiki procesów gospodarczych opartych na wolnym kształtowaniu się cen oraz roli samego bilansu „zysków i strat". Swoją prosperity jeszcze w latach 1940. zawdzięcza A&P stosowaniu niższych cen niż w sklepach konkurencji. Sieć mogła sobie na nie pozwolić, trzymając z jednej strony koszty w ryzach, z drugiej zaś, dzięki dużej ilości klientów, przyciąganych do sklepów A&P właśnie niskimi cenami. Upadek zaczął się z chwilą, gdy konkurencyjne sieci sklepowe potrafiły obniżyć ceny, sprzedając taniej niż A&P. A potrafiły dzięki lepszemu, szybszemu dostosowaniu swych operacji do nowych, zmieniających się warunków ekonomicznych i społecznych. Konkurencja pojęła te zmiany w mig, dostrzegając w nich szansę na poprawę swojej sytuacji.

O jakie zmiany tu chodziło? Pojawiająca się tuż po zakończeniu II wojny światowej tendencja do osiedlania się na przedmieściach (tzw. suburbiach), a także wiążący się z tym wzrost zamożności narodu dały natychmiast ogromną przewagę tym wszystkim, zlokalizowanym właśnie na przedmieściach i wyposażonym w ogromne parkingi supermarketom i centrom handlowym, w porównaniu do sklepów zlokalizowanych tradycyjnie w centrach wielkich miast. Powszechna dostępność lodówek, zamrażarek, a przede wszystkim samochodów zrewolucjonizowała sposób, w jaki zaczęto od tego czasu sprzedawać artykuły spożywcze, wpływając tym samym na ekonomikę tej branży.

Samochód, dzięki któremu mogły tak masowo powstać suburbia, zmienił nie tylko lokalizację, lecz także skalę – zarówno z punktu widzenia konsumentów, jaki i samych sklepów – na jaką zaczęły się odbywać odtąd zakupy spożywcze. Współczesny konsu ment jest w stanie kupić za jednym zamachem znacznie więcej żywności niż wtedy, gdy – tak jak przed wojną – przynosił ją w rękach z pobliskiego sklepiku, zlokalizowanego w centrum miasta. Zmiana ta była możliwa głównie dzięki upowszechnieniu się motoryzacji. Niebagatelny wpływ miało na nią także masowe pojawienie się lodówek oraz zamrażarek, dzięki którym możliwe było dłuższe i trwalsze przechowywanie szybko psujących się towarów, takich jak właśnie produkty spożywcze, mięso czy przetwory mleczne. Dzięki tym zmianom możliwe było zwiększenie wolumenu zakupów, przy jednoczesnej mniejszej ilości wizyt w sklepie.

Z punktu widzenia supermarketu oznaczało to znaczne zwiększenie wolumenu sprzedaży przypadającej na dany sklep, co było możliwe dzięki przyciągnięciu doń zmotoryzowanych konsumentów nawet z bardzo odległych miasteczek czy osiedli. W tym samym czasie placówki zlokalizowane w centrach miast nie były w stanie przyciągnąć klienteli pieszej zamieszkałej nawet w odległości kilku czy kilkunastu przecznic od sklepu. Duży wolumen sprzedaży przekładał się na niższe koszty jednostkowe dostarczanych towarów. Większe zaopatrzenie jednorazowe oznaczało dla producenta towarów oszczędności w stosunku do mniejszych ilościowo dostaw kierowanych do stosunkowo niewielkich sklepików w sąsiedztwie centrów miast. Jeden przeciętny supermarket zamawiał i sprzedawał nieraz więcej niż kilka czy kilkanaście sklepów miejskich razem wziętych.

Oznaczało to także oszczędności na kosztach sprzedaży dla samego supermarketu, ponieważ obsługa jednego konsumenta kupującego produkty wartości 50 dol. nie pochłania dziesięć razy tyle czasu, co obsługa dziesięciu konsumentów kupujących w małym sklepiku osiedlowym produktów za 5 dol. każdy. Dzięki tego rodzaju oszczędnościom oraz cięciom w wydatkach na prowadzenie biznesu, w sytuacji gdy sklepiki osiedlowe walczyły o przetrwanie, supermarkety stały się bardziej zyskowne, a równocześnie były w stanie obniżyć cenę oferowanych produktów.

Taka polityka doprowadziła nie tylko do obniżki kosztów dostawy produktów spożywczych do konsumenta, lecz zmieniła także względną opłacalność ekonomiczną poszczególnych lokalizacji, w których tworzono powierzchnię sklepową. Niektóre sieci sklepowe, jak np. Safeway dostosowały się do tych zmieniających się warunków nie tylko szybciej, ale i lepiej niż sieć A&P, która wciąż trzymała się centrów dużych miast i nie podążała za trendami migracyjnymi Kalifornii czy innych stanów należących do tzw. słonecznego pasa. Niechętnie też podpisywała wieloletnie umowy leasingowe czy decydowała się na kupowanie drogich terenów czy lokali w okolicach, do których przeprowadzali się, wraz ze swoimi pieniędzmi, ich dotychczasowi klienci.

Po wielu latach działalności, uchodząca dotąd za najtańszą, sieć A&P został pobita przez konkurentów nie tylko, jak chodzi o ceny, rywale ponadto mieli niższe koszty prowadzenia działalności handlowej.

Tym co uczyniło sieć A&P światową potęgą handlową w pierwszej połowie XX wieku były niskie ceny, którym towarzyszyły niskie koszty operacyjne. Te same niskie ceny i niskie koszty operacyjne zdecydowały o tym, że w drugiej połowie XX wieku konkurentom z innych sieci i supermarketów udało się przejąć dotychczasową klientelę A&P. O ile sieć A&P była skuteczna i odnosiła sukcesy w jednym okresie historycznym, w drugim zaś poniosła porażkę, o tyle społeczeństwo jako całość zyskało przez cały ten czas. Mogło bowiem kupować poszukiwane przez siebie produkty spożywcze od firmy, która w danym momencie oferowała możliwie najniższe ceny.

Takich spółek, które w pewnych okresach działalności dominowały rynek i, podobnie jak sieć A&P, w obliczu zmieniających się warunków popadły w niełaskę, tarapaty czy wręcz bankructwo, jest znacznie więcej. Jedną z nich była potężna przez lata firma Graflex Corporation, producent popularnego niegdyś sprzętu fotograficznego i filmowego, używanego chętnie przez reporterów. Większość materiałów filmowych, kronik czy wiadomości z lat 1930., a także 1940. ukazujących fotoreporterów przy pracy niemal wyłącznie pokazuje ich z potężnymi aparatami filmowymi marki Speed Graphic, produkowanymi przez firmę Graflex, w ręku. Później, w latach 1950., w czasie wojny koreańskiej, większość najwyższej jakości materiału zdjęciowego fotografowano już przy użyciu 35 mm aparatów firmy Leica, wyposażonych w obiektywy produkowane przez nową japońską firmę Nikon, która właśnie zaczęła wytwarzać aparaty fotograficzne.

Postęp w optyce, a w ślad za nim zmiany w technologii produkcji obiektywów fotograficznych umożliwiły fotoreporterom i fotografikom korzystanie z niewielkich, lekkich aparatów gwarantujących zdjęciom odpowiednio wysoką ostrość oraz jakość pozwalającą na konkurowanie z aparatami znacznie większymi i cięższymi. W ciągu jednej dekady mniejsze aparaty fotograficzne wyparły z rynku Speed Graphics i inne potężne urządzenia produkowane przez Graflex Corporation. Ostatni egzemplarz Speed Graphics wyprodukowany został w 1973 roku – po latach dominacji rynku, potentat w dziedzinie aparatów fotograficznych, firma Graflex Corporation przestała istnieć.

Podobne przykłady zdarzyły się w wielu innych branżach przemysłu. Pan American Airlines, pionier lotnictwa cywilnego na trasach transatlantyckich i w poprzek Pacyfiku, „zginęła" w początkach lat 1970. śmiercią naturalną w obliczu masowej konkurencji wywołanej deregulacją sektora lotnictwa komercyjnego. W podobny sposób rozprawił się los z istniejącym ponad sto lat sławnym dziennikiem „New York Herald Tribune". Wobec rosnącej konkurencji ze strony nowych mediów, a zwłaszcza telewizji, która stała się odtąd głównym źródłem informacji oraz presji związków zawodowych, wydawanie gazety przestało być opłacalne.

Podobnego przykładu dostarczają losy znanego niegdyś producenta maszyn do pisania, firmy Smith Corona, która przez dziesięciolecia dominowała światowy rynek maszyn do pisania. I oto na rynku pojawiły się komputery typu „laptop", eliminując przenośne maszyny do pisania. Dzieła dokonały komputery personalne, które praktycznie wyeliminowały pozostałe maszyny do pisania. Zanim to nastąpiło, Smith Corona, w obliczu zmieniających się warunków, podobnie jak to miało miejsce niegdyś z siecią A&P, zaczęła tracić miliony dolarów. W początkach lat 1980., przez pięć lat z rzędu fir ma ta nie zarobiła ani centa. Sytuację poprawiło pojawienie się na linii produkcyjnej edytorów tekstu – czegoś pomiędzy maszyną do pisania a komputerem osobistym – spod znaku Smith Corona. To właśnie dzięki nim firma zdołała przeżyć kryzys i zaczęła przynosić zyski.

Te wszystkie kryzysy, widma upadku czy wręcz bankructwa owych wspaniałych firm przemysłowych czy handlowych są pomnikiem postawionym z jednej strony nieustannej, bezlitosnej presji ze strony konkurencji, z drugiej zaś rosnącej zamożność konsumentów. Ale nie los tych przedsiębiorstw jest tu najważniejszy. Istotą zjawiska eliminacji są korzyści odnoszone na skutek niższych cen przez konsumentów. Niższe ceny są zaś możliwe dzięki lepszemu, skuteczniejszemu wykorzystaniu zasobów, które nie dość, że znajdują się w niedoborze, to posiadają także alternatywne wykorzystanie.

Kluczową rolę w opisywanym zjawisku grają nie tylko ceny czy wysokość zysku, lecz także… straty. To właśnie one zmusiły, poddawane naciskom zmieniających się warunków ekonomicznych przedsiębiorstwa, do przebranżowienia czy zmiany systemu działania. Gdyby tego nie uczyniły, zostałyby pobite przez konkurencję. Ta ostatnia bowiem wcześniej odkryła zmieniające się warunki i lepiej pojęła ich znaczenie czy konsekwencje. Wiedza bowiem jest tym dobrem, które w każdej gospodarce znajduje się w największym niedoborze. Nie lepiej jest z płynącymi z niej wnioskami. W gospodarce opartej na cenach oraz bilansie zysków i strat przewagę odnoszą ci, którzy dysponują większą wiedzą i lepiej potrafią wyciągać wnioski.

Innymi słowy, umiejętności, wiedza, doświadczenie umożliwiają właściwe zagospodarowanie surowców i środków, mimo iż większość społeczeństwa, w tym jego kierownictwo polityczne, ani wiedzy tej, ani doświadczenia nie podzielają czy wręcz nie rozumieją, co się w gospodarce dzieje. I przeciwnie, wiedza i doświadczenie zdają się na nic w systemie, w którym gospodarka regulowana jest i kontrolowana przez decyzje polityczne podejmowane przez polityków. W takim systemie bowiem ograniczona wiedza czy małe doświadczenie decydentów stanowią istotną przeszkodę na drodze rozwoju całej gospodarki. Reguła ta odnosi się także do przywódców światłych i bardziej od innych doświadczonych. W porównaniu do wiedzy stanowiącej sumę umiejętności czy doświadczeń posiadanych przez miliony rozproszonych obywateli, umiejętności najmądrzejszych nawet polityków wyglądają naprawdę mizernie.

Do zapewnienia znaczącego rozwoju materialnego społeczeństwa jako całości niepotrzebna jest ani wyrafinowana wiedza, ani umiejętności technologiczne. Spójrzmy, jak taki banalny, zdawałoby się, handel detaliczny zmienił nasz sposób życia. W wyniku zmian, jakie w ciągu ostatniego stulecia zaszły w sektorze handlu spożywczego, wskutek rewolucjonizacji sprzedaży detalicznej w ogóle, możliwe było obniżenie kosztów działalności handlowej, a w jej konsekwencji także cen, co doprowadziło do podniesienia standardu życia milionów Amerykanów.

Dla większości z nas nazwy, takie jak Sears czy Montgomery Ward kojarzą się niezmiennie jako nazwy sieci handlowych, supermarketów. Jednakże żadne z tych przedsiębiorstw nie zaczynało jako supermarket. Powstała pod koniec XIX wieku Montgomery Ward była na początku firmą wysyłkową. W ówczesnych warunkach, zanim pojawiły się ciężarówki czy samochody, gdy większość mieszkańców Stanów Zjednoczonych zamieszkiwała niewielkie obszary wiejskie, koszty dostawy towarów do oddalonych od głównych tras niewielkich magazynów czy sklepików były ogromne. Odbijało się to na cenach, które siłą rzeczy musiały być wysokie. Oznaczało to, że dla dużej liczby mieszkańców, wiele towarów, uważanych dzisiaj za podstawowe, właśnie wskutek zbyt wysokich kosztów, znajdowało się poza zasięgiem ich możliwości finansowych.

Montgomery Ward obniżył te koszty, zakładając katalogową sprzedaż wysyłkową; produkty i towary wysyłane były bezpośrednio do ich odbiorców w całym kraju z hurtowni firmy zlokalizowanej w Chicago. Osiągnięty w ten sposób wysoki wolumen sprzedaży obniżał koszt przypadający na jednostkę sprzedaży, umożliwiając w ten sposób obniżkę ceny poniżej poziomu spotykanego w większości sklepików lokalnych. W ten sposób firma Warda stała się pod koniec XIX wieku największym detalistą świata. Później pojawił się konkurent; firma Sears stała się z czasem największym systemem sprzedaży katalogowej, przewyższając zarówno obrotami, jak i rozmiarami Montgomery'ego Warda.

Od historii obu firm istotniejsze jest jednak to, że dzięki nowej formie sprzedaży miliony konsumentów stać było odtąd na podniesienie swojego standardu życia, na co nie mogli sobie pozwolić, kupując towary poprzez inne, znacznie droższe kanały dystrybucji. Tymczasem zmiany postępowały nadal. Coraz więcej Amerykanów przenosiło się do miast i na przedmieścia. Fakt ten dla nikogo nie był tajemnicą, chociaż nie wszyscy go od razu dostrzegli. Jeszcze mniej ludzi zrozumiało implikacje odnośnie handlu detalicznego, jakie ta migracja ze sobą niosła. Już w 1920 roku spis powszechny pokazał, że po raz pierwszy w swych dziejach, liczba Amerykanów zamieszkujących obszary miejskie przekroczyła populację zamieszkałą na wsiach.

Jednym z ludzi, którzy dostrzegli w tej statystyce daleko idące implikacje był Robert Wood, urzędnik w firmie Montgomery Ward. Otóż uświadomił on sobie, że sprzedaż towarów za pośrednictwem sieci sklepów zlokalizowanych w miastach będzie nawet bardziej efektywna i zyskowna niż dotychczasowa sprzedaż wysyłkowa. Niestety, Robert Wood miał pecha. Zamiast z jego wniosków skorzystać, zamiast je zastosować w praktyce, kierownictwo Montgomery Ward postanowiło go… zwolnić z pracy.

Mniej więcej w tym samym czasie do podobnych, co Robert Wood, wniosków doszedł niejaki James Cash Penney, zakładając swoją własną sieć domów towarowych; do roku 1920 było ich 300, w dziesięć lat później – ponad tysiąc. Skuteczność i sprawność, z jaką sieć ta dostarczała konsumentom miejskim towary, była prawdziwym dobrodziejstwem. Jednakże dla gigantów sprzedaży wysyłkowej czy katalogowej, jakim był Sears czy Montgomery Ward, stała się ona utrapieniem. Obie te firmy zaczęły bowiem tracić pieniądze. Zwolniony z pracy Robert Wood zwrócił się do kierownictwa Searsa, przekonując je ostatecznie do budowy „stacjonarnych" domów towarowych. W tej sytuacji firma Montgomery Ward nie miała innego wyjścia, jak postąpić identycznie. Zrobiła to jednak po niewczasie, nigdy później nie udało im się nawiązać równorzędnej walki z Searsem, który na wiele lat stał się niekwestionowanym królem sprzedaży detalicznej.

Aby nie popaść w małostkowość, spróbujmy spojrzeć na te historyjki dotyczące pojedynczych biznesów z punktu widzenia całej gospodarki oraz poziomu życia społeczeństwa jako całości. Jedną z najważniejszych zalet gospodarki koordynowanej przy pomocy cen oraz działającej pod wpływem bodźców spowodowanych bilansem strat i zysków jest to, że potrafiona skutecznie wykorzystać, znajdujące się zwykle w niedoborze, wiedzę i intuicję, nawet wtedy, gdy większość ludzi takiej wiedzy czy doświadczenia nie posiada. Zalety posiadane przez pionierów, a więc osoby, które zwykle mają rację, które tworzą postęp, są w stanie przyćmić pod względem ilościowym i finansowym tych wszystkich, którzy się mylą.

W czasie kiedy James Cash Penney zaczynał swoją karierę jako udziałowiec jednej trzeciej sklepu w niewielkim miasteczku w stanie Wyoming, Sears i Montgomery Ward były już, znanymi w całym kraju i niepokonanymi przez nikogo, gigantami. Jednakże jego wiedza i intuicja, to że dostrzegł zmieniające się warunki i ich wpływ na handel detaliczny oraz działalność sieci domów towarowych zmusiły wspomniane giganty, wbrew ich woli, do podążania jego śladami. W przeciwnym razie groził im całkowity upadek. Robert Wood nie był w stanie przekonać kierownictwa Montgomery Ward do zmiany sposobu działania, zrobiły to za niego konkurencja i bilans strat, jakie się w firmie pojawiły. Wiele lat później, ekspedient imieniem Sam Walton, zatrudniony w sklepach J.C. Penney, zdobywszy wiedzę i doświadczenie handlowe na wszystkich szczeblach sieci, postanowił spróbować szczęścia we własnym interesie, zakładając sieć domów towarowych znaną dzisiaj jako Wal-Mart. Obroty Wal-Martu przewyższają dziś utarg Searsa i J.C. Penney'ego razem wziętych.

Jednym z fundamentalnych mankamentów gospodarki centralnie sterowanej, czy to w warunkach średniowiecznego merkantylizmu, czy współczesnego komunizmu, jest to, że intuicja, pomysł, który powstaje wśród mas nie ma tej siły przebicia potrzebnej do przekonania decydentów, by zmienili sposób zarządzania. Dygnitarze, bez względu na rodzaj systemu ekonomicznego czy politycznego, w jakim działają, mają swoistą tendencję do samozadowolenia, a częściej jeszcze do arogancji. Przekonanie ich o czymkolwiek nie jest łatwe, tym bardziej, gdy dotyczy spraw zupełnie nowych czy zmiany dotychczasowej rutyny działania. Największą zaletą systemu wolnorynkowego jest to, że nie potrzeba w nim nikogo do niczego przekonywać. Załatwia to za nas konkurencja, która jest najlepszym testem na to, kto lepszy.

Wyobraźmy sobie system, w którym J.C. Penney musiałby słownie przekonać zarząd Searsa czy Montgomery'ego Warda, żeby zaczęły się rozwijać i żeby prócz sprzedaż wysyłkowej, budowały stacjonarne domy towarowe. Usłyszałby pewnie: „Kimże jest ten facet, Penney! To doprawdy arogant! Ten sklepikarzyna od siedmiu boleści ośmiela się nam, największym handlowcom świata, doradzać, w jaki sposób prowadzić biznes?"

Dzięki istnieniu gospodarki rynkowej Penney nie musiał nikogo przekonywać do niczego. Wystarczyło, że potrafił dostarczyć konsumentom ten sam towar, co konkurencja, tyle że taniej. Sukces Penney'ego w połączeniu z deficytem w kasie przekonały Searsa oraz Montgomery'ego Warda, że jedyna droga do odzyskania prymatu i zarazem poprawy bilansu handlowego wiedzie poprzez kopiowanie tego, co ten pierwszy uczynił. Tych, którzy ośmielają się mówić ludziom to, czego ci słuchać nie chcą, czeka los Roberta Wooda – czyli natychmiastowe zwolnienie z pracy. Wiele lat później, już po II wojnie światowej, los Wooda podzielił niejaki Sewell Avery, jeden z menedżerów sieci Montgomery Ward, który odważył się sugerować kierownictwu firmy, że powinna zacząć stawiać swoje sklepy na terenach podmiejskich centrów handlowych.

Wiele zjawisk czy mechanizmów gospodarczych, traktowanych dzisiaj jako coś absolutnie naturalnego, musiało sobie torować drogę poprzez silny opór establishmentu, a zostały wdrożone tylko dzięki sile wolnego rynku. Nawet karty kredytowe, pomysł zdawałoby się tak uniwersalny, tak szeroko dzisiaj stosowany, spotykały się niegdyś z zaciekłym oporem przeciwników. Po pojawieniu się w latach 1960. kart kredytowych Mastercard oraz Bankamericard, dwaj czołowi detaliści nowojorscy, sklepy Macy oraz Bloomingdale, oświadczyli zgodnie, że nie mają najmniejszego zamiaru honorować „plastików", pomimo iż tylko w rejonie wielkiego Nowego Jorku liczba posiadaczy kart kredytowych szła już w miliony. Zmusił ich do tego – a potem do wypuszczenia własnych kart – sukces małych firm handlowych, które chętnie z wynalazku kart kredytowych korzystały.

Jednakże to nie sukcesy czy porażki poszczególnych firm czy przedsięwzięć są tu najważniejsze, tym co się liczy naprawdę jest fakt, że wiedza, doświadczenie i intuicja – pomimo ślepoty i tępego oporu establishmentu – ostatecznie zwyciężyły. Zważywszy, że wiedza czy intuicja należą zwykle do dóbr znajdujących się w niedoborze, gospodarka, traktująca je jako coś wyjątkowego, to gospodarka, której zaletą jest tworzenie coraz wyższego standardu życia całej populacji. Społeczności, w których istotne decyzje podejmowane są przez przedstawicieli dziedzicznej arystokracji, członków junty wojskowej czy elity partyjnej, to społeczności, które odrzuciły gros wiedzy, intuicji oraz talentów większości swoich obywateli.

Przeciwstawmy je systemowi społecznemu, w którym możliwe było, aby wiejski chłopiec, zmierzający do Detroit w poszukiwaniu pracy, pokonując pieszo kilkanaście kilometrów dziennie, stworzył w końcu firmę znaną później jako Ford Motor Company, zmieniając równocześnie oblicze Ameryki i umożliwiając masom posiadanie samochodu; systemowi, w którym dwóch mechaników zajmujących się reperowaniem rowerów potrafiło zbudować przedsiębiorstwo, które stało się w przyszłości filarem przemysłu lotniczego. Nic nie jest w stanie powstrzymać rewolucyjnych pomysłów, ani słabe pochodzenie, ani luki w formalnej edukacji czy nawet brak pieniędzy, ponieważ zawsze znajdą sobie one kogoś, kto zaryzykuje i – w oczekiwaniu sowitej nagrody – wyłoży środki na ich realizację. Społeczeństwo, które potrafiwyzyskać wszystkie możliwe talenty wszystkich swoich członków, ma przewagę nad społeczeństwem, w którym mogą się wybić jedynie nieliczni uprzywilejowani.

Żaden system ekonomiczny nie może istnieć wyłącznie w oparciu o nieomylność swoich obecnych przywódców. W systemie opartym na wolnej konkurencji oraz grze cenowej takiego problemu w ogóle nie ma. Wystarczy, że dotychczasowi liderzy nie są w stanie zapobiec stratom, że rozwścieczą akcjonariuszy, albo że pojawi się inwestor z zewnątrz, który firmę wykupi czy wreszcie – w obliczu wyroku sądu upadłościowego – zmianie ulegnie dotychczasowy sposób kierowania, albo liderzy zostaną wymienieni na lepszych. Dlatego dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że gospodarka kierowana przez królów czy komisarzy ludowych osiąga rezultaty daleko odbiegające od tego, co potrafizdziałać gospodarka kapitalistyczna.

KOORDYNACJA LUDZKIEJ NIEWIEDZY

W czasach średniowiecznych, kiedy wszystko, od miecza poczynając, na pługu kończąc, produkowali na bezpośrednie zamówienie klientów rzemieślnicy, nie było problemu z tym, co kto od kogo chciał. Jednakże sytuacja we współczesnej gospodarce – czy to kapitalistycznej czy socjalistycznej – jest zupełnie inna. Dzisiejsze domy towarowe czy hipermarkety oferują na sprzedaż takie bogactwo produktów, że właściwie nie wiadomo, kto je kupi, i ile ich kupi. Dealerzy samochodowi, księgarze, kwiaciarze i inne biznesy posiadają na składzie towary na sprzedaż, brak im jednak wiedzy o tym, czego akurat będą chcieli ich konsumenci. W gospodarce kapitalistycznej chybione przewidywania prowadzić mogą do przymusowej wyprzedaży lub nawet bankructwa.

Stopień wiedzy czy niewiedzy, zarówno w gospodarce kapitalistycznej, jak i socjalistycznej, jest taki sam, różne są jednak sposoby radzenia sobie z nimi. Problem nie polega wyłącznie na ogólnym braku wiedzy, lecz także na tym, że wiedza ta jest rozczłonkowana na niezliczoną ilość drobnych elementów, które składają się na nikomu nieznaną całość.

Wyobraźmy sobie, przed jakimi trudnościami staje zlokalizowana w Teksasie firma naftowa, gdy przyjdzie jej przewidzieć, ile benzyny, i w jakim gatunku, potrzebować będzie stacja benzynowa działająca na rogu ulic Market i Castro w San Francisco. Nie chodzi tylko o to, ile będzie tej benzyny potrzebować teraz, ale także jak to zapotrzebowanie rozłoży się w czasie, w zależności np. od pory roku. Firma ta staje przed podobnym dylematem w odniesieniu do tysięcy innych stacji benzynowych, które obsługuje. Ludzie, zajmujący się prowadzeniem tych stacji i obsługą korzystających z nich klientów wiedzą znacznie lepiej, niż wie centrala firmy w Teksasie, czego, w jakim gatunku i ile klienci będą potrzebować.

Zróżnicowanie potrzeb konsumentów może być ogromne, i to nawet w tym samym mieście, w tym samym czasie. Jeśli okaże się, że ludzie zamieszkujący okolice ulic Market i Castro w San Francisco posiadają więcej samochodów sportowych niż mieszkańcy okolic sąsiadujących ze stacją benzynową zlokalizowaną przy skrzyżowaniu ulic Dziewiętnastej oraz Irving, wówczas właściciel stacji przy zbiegu ulic Market i Castro sprzedawać będzie najprawdopodobniej więcej benzyny typu „premium", niż sprzedają jej właściciele stacji, z których korzystają posiadacze tańszych samochodów czy ciężarówek. Ci pierwsi używają z reguły gorszej, tańszej benzyny, drudzy zaś niemal wyłącznie paliwa „dieslowskiego".

Nikt, czy to będzie właściciel stacji benzynowej czy pracownik centrali, nie jest w stanie posiąść tych informacji w odniesieniu do całego kraju, zwłaszcza gdy chodzi o informację kompleksową dotyczącą zapotrzebowania wszystkich stacji, w poszczególnych okresach czasu, tym bardziej, że zapotrzebowanie to się zmienia w zależności od okolicy, jak i od pory roku. Ale w gospodarce, w której podaż odpowiedniego paliwa podąża za pieniędzmi, które nią kierują, taka niewiedza nie jest żadnym problemem.

Suma tych wysoko wyspecjalizowanych informacji posiadanych przez tysiące właścicieli pojedynczych stacji benzynowych rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych jest tak olbrzymia, że niemożliwe jest przekazanie ich do jakiegoś punktu centralnego, gdzie mogłyby zostać przetworzone po to, by rząd mógł sterować dostawami paliw ze skutecznością, koordynowanego przy pomo cy cen, wolnego rynku. Żadna firma naftowa tego nie wie, żadnej firmie naftowej informacje te nie są do niczego potrzebne. Ją obchodzi jedynie to, że tego miesiąca z Północnej Dakoty napływają zamówienia na diesel, w Massachusetts kupują duże ilości paliwa „premium", Ohio zaś kupuje w większości benzynę bezołowiową. W następnym miesiącu może być zupełnie inaczej, firmy naftowej jednak nie obchodzi ani dlaczego akurat takie są zamówienia, ani dlaczego struktura zamówień akurat się zmieniła. Zadaniem firmy jest zaspokajanie popytu na paliwa, bez wchodzenia w to, kiedy ten popyt ma miejsce i dlaczego jest właśnie taki, jaki jest.

Znaczenie cen w procesie alokacji środków widać szczególnie wyraźnie w sytuacjach, gdy ceny nie mają pełnej swobody działania. Oto jak dwóch radzieckich ekonomistów opisuje sytuację powstałą po tym, gdy rząd podniósł cenę skupu skór futerkowych, co wpłynęło z kolei na zwiększoną ich podaż ze strony myśliwych:


Co z tego, że państwowy skup skór wzrósł, skoro wszystkie ośrodki dystrybucji były nimi zawalone. Przemysł nie był w stanie przerobić takiej ilości surowca, skutkiem czego skóry gniły w magazynach, zanim w ogóle zostały wyprawione. Ministerstwo Przemysłu Lekkiego zwracało się dwukrotnie do Goskomstenu, aby obniżył ceny skupu, ale „w kwestii tej nie zapadły jeszcze stosowne decyzje". To zresztą żadna niespodzianka. Urzędnicy ministerialni byli zbyt zajęci czym innym. Oni nie mają na nic czasu; prócz obowiązku ustalania cen na skóry futerkowe, w ich zakres wchodzi także 24 mln innych produktów, które trzeba wycenić.


O ile ustalanie cen na miliony towarów przez agencję rządową przekracza jakiekolwiek wyobrażenia, o tyle w kraju posiadającym setki milionów mieszkańców możliwe jest śledzenie ruchu cen w sposób indywidualny. Zresztą nikt – czy to pojedyncza osoba, czy nawet urząd – nie jest w stanie kontrolować zachowania się cen większej liczby produktów, niż te, które leżą w zakresie jego de cyzji. Sytuacje, jak ta ze skórami, były w owym czasie w Związku Radzieckim, z jego planową gospodarką, czymś nagminnym. Nieustannym problemem było tam np. spiętrzenie w magazynach towarów, na które nie było chętnych, gdy w tym samym czasie panowały dotkliwe braki dóbr, które można by z powodzeniem ze zmarnowanych surowców wyprodukować. Podobnie jak menadżerowie firm naftowych w Stanach Zjednoczonych nie są w stanie sprawować kontroli nad tysiącami swoich stacji benzynowych czy życzeniami milionów, korzystających z nich konsumentów, tak zarządcy Związku Sowieckiego, kraju rozciągającego się na olbrzymich obszarach Euroazji, od Europy Wschodniej po Pacyfik, nie byli w stanie śledzić preferencji swoich obywateli. Jednakże, w przeciwieństwie do decydentów radzieckich, biznesmeni amerykańscy dysponowali informacją płynącą z obserwacji ruchu cen, byli ponadto motywowani relacją zysków i strat. W rezultacie takiej polityki, wiele przedsiębiorstw radzieckich produkowało towary w ilościach daleko przekraczających jakiekolwiek zapotrzebowanie, aż problem stawał się tak dokuczliwy czy znaczący, że zwracał uwagę centralnych planistów z Moskwy, którzy podejmowali wówczas decyzje o zmniejszeniu wielkości zamówienia produkcyjnego. Na takie korekty trzeba było jednak czekać latami. Zanim nastąpiły, zmarnowano ogromne ilości surowców.

Marnotrawstwo gospodarki planowej przekładało się na żałośnie niski standard życia milionów obywateli, zamieszkujących – jak na ironię – ten jeden z najzasobniejszych krajów planety. Stopa życiowa w Związku Sowieckim była niższa nie tylko w porównaniu do standardu życia w Stanach Zjednoczonych, ale także w stosunku do mniejszych krajów pozbawionych większych zasobów surowcowych, takich jak Japonia czy Szwajcaria. Wydajność, skuteczność to nie tylko abstrakcyjne kategorie, którymi posługują się księgowi i ekonomiści. Wydajność i skuteczność przekładają się bezpośrednio na warunki życia milionów istot ludzkich.

Problemy spotykane w Związku Sowieckim nie miały nic wspólnego z ułomnością Rosjan czy jakichkolwiek innych narodowości wchodzących w skład ZSRS. Amerykanie zetknęli się z podobnymi problemami w latach 1970., kiedy to rząd federalny wziął się za kontrolę cen benzyny oraz jej dostaw. O ile w pewnych rejonach – jak np. w okolicach Nowego Jorku czy Waszyngtonu – zużycie benzyny, z powodu niewystarczających dostaw, gwałtownie spadło, o tyle w rejonach wiejskich zdarzały się nadwyżki, na które nie było nabywców.

Sytuacja ta nie była skutkiem głupoty rządzących dostawami urzędników, lecz wynikała z natury samego procesu. O ile zarządzanie cenami, w przypadku gdy to właśnie one kierują strumień dostaw tam, gdzie ich potrzebują konsumenci, jest stosunkowo proste, o tyle komplikuje się ono gigantycznie, gdy centralny planista stara się swoją – dość ograniczoną – wiedzę na ten temat zastąpić sumą wiedzy i doświadczenia ogromnej liczby osób, działających w ciągle zmieniającym się środowisku. Mimo wydania liczącej 3000 stron instrukcji regulującej, wspartej wieloma oficjalnymi „wytycznymi i interpretacjami", nie był w stanie tak gładko i sprawnie kierować dostawami benzyny, jak czynił to wolnorynkowy system cen.

Do tego, by wiedzieć, ile benzyny powinno być dostarczone w to czy tamto miejsce, ponadto wiedzieć, kiedy dostawa powinna nastąpić, trzeba ogromnej ilości informacji na temat aktualnego popytu, nie wspominając już o tym, że popyt ulega ciągłym zmianom zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Wiadomo przykładowo, że ludzie chętniej odwiedzają tradycyjne miejscowości wakacyjne w miesiącach letnich, zaś ciężarówki zużywają więcej paliwa dieslowskiego w okresach zbiorów, nie mówiąc o zmianach zużycia paliw spowodowanych innymi czynnikami.

Niezależnie od systemu gospodarczego czy politycznego, nikt nie jest w stanie zależności tych prawidłowo rozpoznać. Zasługą gospodarki koordynowanej przez wolny ruch cen jest to, że nikogo taka zależność nie musi nawet interesować. Wydajność i skuteczność takiego modelu gospodarczego polega na tym, że tej ogromnej wiedzy nie trzeba w ogóle gromadzić, wystarczy bowiem wolny ruch cen, który informuje nas w sposób prosty i węzłowaty, czego ta niezliczona masa konsumentów pragnie. Różnica pomiędzy ograniczoną wiedzą czy niewiedzą biznesmena a podobnie ograniczoną wiedzą urzędnika rządowego polega na tym, że ten pierwszy otrzymuje od innych nieustanne instrukcje – gdzie, ile, kiedy i jakiego rodzaju paliwa powinien dostarczyć – tymczasem urzędnik rządowy takich instrukcji udziela innym, zmuszając ich przy tym do ich przestrzegania.

W gospodarce rządzącej się wolnym ruchem cen, proces podejmowania decyzji przebiega od ludzi posiadających pewną wiedzę odnośnie danej sytuacji gospodarczej do ludzi wiedzy tej nieposiadających. W gospodarce planowej jest dokładnie odwrotnie – decyzje podejmowane są przez ludzi posiadających mniej wiedzy niż ci, do których są one kierowane. Różnica ta ma znaczenie fundamentalne i wpływa w sposób zasadniczy na poziom życia całych społeczeństw.

Trudności, jakich obywatele Związku Sowieckiego doświadczali na każdym kroku przez ponad pół wieku, Amerykanie dozakosztowali w latach 1970. w odniesieniu do jednej gałęzi przemysłu przez stosunkowo krótki czas. Ponieważ dla Amerykanów doświadczenia te były tylko szokującym ewenementem, karmiono ich różnego rodzaju teoriami spiskowymi czy ogłupiającymi wyjaśnieniami natury politycznej. Tymczasem zaistniałe trudności były li tylko skutkiem interwencji rządowej, skutkiem centralnego kierowania podażą.

Zaskakujące było to, że po interwencję tę sięgnięto w Stanach Zjednoczonych, uzasadniając ją ograniczeniem dostaw ropy naftowej z Bliskiego Wschodu. Zdaniem rządu, miało to zapobiec chaosowi na amerykańskim rynku paliw. Żaden z polityków nie przyzna, rzecz jasna, że chaos, jaki się na rynku pojawił, był dokładnie skutkiem interwencji, bo przecież spadek dostaw nie przekraczał zaledwie kilku procent. W takich przypadkach wolny rynek radzi sobie doskonale sam, dokonując niewielkiego wzrostu cen i równoważąc popyt z podażą, bez jakichkolwiek zaburzeń.

Najlepszy dowód, że embargo arabskie na dostawy ropy naftowej w 1967 roku nie spowodowało żadnych perturbacji na rynku, ponieważ nie towarzyszyła mu, wprowadzona w latach 1970. przez prezydenta Nixona, a kontynuowana później przez administracje Forda i Cartera, kontrola cen paliw. W latach 1960. nie było ani wielogodzinnych kolejek, ani niedoborów paliw nie tylko w zasobnych w ropę naftową Stanach Zjednoczonych, lecz także w innych krajach uprzemysłowionego Zachodu i Japonii. W żadnym z tych krajów nie wprowadzono kontroli cen, skutkiem czego w żadnym z nich nie wystąpiły towarzyszące takiej regulacji niedobory.

Efektem zakończenia w 1981 roku rządowej regulacji cen paliw – pomimo złowieszczych ostrzeżeń, że może się to skończyć dramatycznym wzrostem cen – była wręcz „podręcznikowa" reakcja rynku. Wyższe ceny paliw spowodowały z jednej strony wzrost ich podaży, z drugiej zaś spadek popytu. Wzrosły nakłady na poszukiwania nowych złóż, uruchomiono równocześnie te odwierty i szyby, których eksploatacja w czasach kontroli cen stała się nieopłacalna. W ciągu kilku miesięcy ceny benzyny spadły poniżej poziomu ustalonego, przez rząd w epoce kontroli cen, jako maksymalny. Spadek ten trwał przez kolejne lata aż do chwili, gdy ceny (porównywalne – przyp. tłum.) benzyny osiągnęły rekordowo niski poziom. Pomimo wprowadzenia dodatkowego podatku na benzynę, jej cena jest wciąż niższa, niż była kiedykolwiek. Nie mówiąc już o kolejkach przed stacjami benzynowymi…

Ekonomia dla każdego - czyli o czym każdy szanujący się obywatel, wyborca i podatnik wiedzieć powinni

Подняться наверх