Читать книгу Najemnicy - Tomáš Bartoš - Страница 10

Na ultramroźnej ziemi

Оглавление

Trzy gąsienicowe traktory przedzierały się przez lodowiec. Z początku kurs był w rzeczywistości ciągłą serią objazdów, zbaczania z drogi i powrotów na wyznaczony kierunek. Po kilku błędach Kovacs doszedł do wprawy, prawidłowo wyczuwał właściwości terenu i prawie nie musieli zawracać.

Gdy stok zaczął się wznosić, zwiększył szybkość. Gdyby tego nie zrobił trzysta metrów pod wierzchołkiem, gąsienice zaczęłyby się ślizgać. Radar nie sięgał poza wierzchołek, ale Kovacs z doświadczenia wiedział, że będzie tam uskok. Traktor zachwiał się na skraju lodowca, ujrzeli przed sobą widok urwiska prawie czterdziestometrowej głębokości. Dalmierz pokazał trzydzieści i dwie dziesiąte metra. Siedzący na tylnym fotelu Weller syknął. Kovacs przyśpieszył. Chciał, żeby przelecieli aż poza obszar pofałdowanego lodu, utrzymując szybkość zabezpieczającą ich przed przewróceniem się. Przesłał odpowiedni rozkaz kierowcom podążających za nim maszyn. Piętnastotonowy traktor poleciał i zaczął spadać łagodnym łukiem, pochylając się wokół osi poprzecznej.

– Przewrócimy się, przewrócimy! – krzyczał Weller.

Kovacs rzucił okiem na ekran symulatora. Nie przewrócą się, ale dużo do tego nie zabraknie, coś ich na samej krawędzi niebezpiecznie przechyliło. Opadanie trwało dość długo, przed plastikowymi tarczami chroniącymi przednią szybę zobaczyli szybko się przybliżający potrzaskany lód pełen szczelin. Spadli niemal czołowo, ale gąsienice natychmiast złapały styk, nadały traktorowi ruch do przodu i posadziły go na podwoziu.

– No, trochę wariacki był ten skok – rzucił mimochodem Kovacs, cały czas przyglądając się terenowi przed nimi; w słuchawkach zabrzmiały wymyślania, krzyki i klątwy reszty komanda. Tylko major, siedzący obok niego w milczeniu i bez ruchu, sprawiał wrażenie, jakby go to nie dotyczyło.

– O mało się nie zesrałem! – pokrzykiwał Gunner. – Rozkwaszę ci gębę, gdzie ty nas wieziesz, Kovacs?

– Do piekła tak zimnego, aż ci krew zamrozi w żyłach, chłopcze – odpowiedział Kovacs, po czym zamilkł, ponieważ teraz czekał ich przejazd przez powierzchnię, która zupełnie mu się nie podobała. Lód był zbyt popękany i jakby porowaty.

– Zatrzymamy się i rzucimy na to okiem, majorze – zwrócił się do McBane’a.

– Kuzmin wychodzi, Woroszyłow go ubezpiecza – padł natychmiast rozkaz.


Sześć godzin później stali na dnie wąskiej, ale niezbyt głębokiej doliny z ciemnymi strukturami skałek przedzierających się przez metanową powłokę jak korzenie ziemi. Od wierzchołka przesmyku Griuevic dzieliło ich kilka ostatnich kilometrów. Traktory ustawili w trójkąt z silnikami pracującymi na wolnych obrotach, żeby nie wystygły. Major, Woroszyłow i Fincher odpoczywali w fotelach, pozostali rozlokowali się pomiędzy traktorami na pokrywach skrzyń z zapasowymi ogniwami do akumulatorów.

Chorybd leżał na plecach i obserwował czarne niebo upstrzone gwiazdami. Pietro ssał odżywkę energetyczną zastępującą pożywienie. Brugger, oparty o podwozie, sprawdzał wykaz broni i amunicji. Pozostali zapewne drzemali, gdyż zachowywali milczenie.

– Już jesteśmy blisko, czuję to w kościach – głośno myślał Pietro. – Co ty na to, Chorybd?

– Napiłbym się piwa. U nas w domu jest taka knajpa, w której mają bardzo dobre piwo.

– Najbliższa knajpa jest na Marsie, to będzie stąd tak z pięć godzin świetlnych. Ja mam chęć na kobietę, a ona siedzi tylko kawałek ode mnie.

Pietro pociągnął z ustnika tak silnie, że mlaśnięcie rozległo się w całej sieci komunikacyjnej.

– Zamarzłyby ci kule, zanimbyś kiwnął palcem – zaśmiał się Brugger.

– No tak. Ale już jesteśmy blisko, a tam będzie inaczej. Jednak piwa tak czy tak nie dostaniesz.

– Ja niczego w kościach nie czuję – odparł Brugger. – Ale major zarządził postój, żeby odpocząć przed akcją. I to właśnie mam zamiar zrobić.

Ostentacyjnie usadowił się na wyładowanym akumulatorze, wyciągnął nogi przed siebie, założył ręce na piersi.

Pietro zamilkł i rozejrzał się. Traktory i ludzi pokrywały drobne kryształki lodu. Stwierdził, że to miniaturowe płatki śniegu. Przypominały mu kwiatki na drzewach w jego rodzinnych stronach, gdy wiosna zmieniała się w lato. Wygodniej ułożył się na swojej pokrywie i zamknął oczy. Skafander nie przeszkadzał mu zbytnio, nie miał na co narzekać. Jutro będzie już u celu i rozpocznie własną misję. A potem wróci na Ziemię tak bogaty, jak o tym marzył w najodważniejszych snach. I urządzi sobie babiniec pełen kobiet dobranych według jego gustu. Zaczął rozmyślać, jak też mogłyby wyglądać, i szybko wyobraził sobie swój ulubiony typ – wysokie, biuściaste blondyny z niebieskimi oczami. U niego w domu wszystkie kobiety były raczej niskie, czarnowłose, o wystających kościach policzkowych, miał ich wyżej uszu. Może będzie tak samo wspaniale jak wtedy, gdy pierwszy raz w życiu kochał się z Miriam, taką właśnie brunetką. Robił to na ziemi pokrytej białymi płatkami kwiatów. Po raz pierwszy i jedyny. Z tym wspomnieniem zasnął.


Major William Alva McBane nie odczuwał potrzeby snu. Siedział na miejscu obok kierowcy, mając przed oczami wykaz wyposażenia i dane o jego stanie technicznym. Kontrolował ponadto zapasy energii i tlenu, jak również fizjologiczne parametry poszczególnych członków zespołu.

Weller jak dotąd nie przysparzał żadnych problemów, ale poziom jego hormonów stresu nawet podczas snu pozostawał wyższy, niż powinien, Backsyht natomiast, któremu już kilka razy puściły nerwy, spał rozluźniony. Parametry pozostałych nie odbiegały od tych, jakie mieli w poprzednich misjach lub podczas treningu. Tylko Woroszyłow charakteryzował się niższym zapotrzebowaniem na tlen i szybszym czasem reakcji niż podczas treningu. Encefalogram stale wykonywany przez diagnostykę skafandra pokazywał, że we śnie znajduje się on na pograniczu pasm mózgowych theta i delta, jakby był w stanie głębokiej medytacji, a nie nerwowej drzemki na powierzchni planety o temperaturze kilkudziesięciu stopni powyżej zera absolutnego. Niewykluczone, że nie było to nic niezwykłego, ponieważ po raz pierwszy miał do dyspozycji tak dokładne dane medyczne swoich ludzi. Podczas przygotowań do misji Maska, jak planiści sonicbm-u nazwali tę akcję, niczego nie pozostawiono przypadkowi.

Pole widzenia holomonitora błysnęło i za moment odezwał się krótki meldunek:

– Rozkaz numer trzy dostępny.

McBane nie wiedział, jakiego algorytmu sonicbm używa do podjęcia decyzji, kiedy powinien dostać się do kolejnych informacji, ale podejrzewał, że nie polegają na elektronice, niemniej w jakiś sposób uwierzytelniał ich postępy. Może przy pomocy tajnej bazy umieszczonej przed orbitą Tytana albo po prostu na Ziemi. Oznaczało to jednak, że musi mieć na Plutonie ukrytą stację retransmisyjną.

– Briefing rozpocznie się za sto osiemdziesiąt sekund – oznajmił kolejny komunikat.

– Pobudka, otrzymaliśmy rozkazy – odezwał się McBane na ogólnym kanale.

Pierwszy wstał Woroszyłow, McBane widział, jak natychmiast podłączył się do sensorów broni, a następnie zaczął sprawdzać stan techniczny maszyn. Fincher kontrolował już stan zdrowia załogi. McBane jednym mrugnięciem wywołał zestaw danych, które lekarz otrzymał o nim samym. Opierały się na starych zapisach, niemających nic wspólnego z rzeczywistością.

Po dwóch minutach wszyscy siedzieli na swoich miejscach, cała dwunastka w ciężkich hipotermicznych skafandrach z funkcją bojową. McBane włączył ich na własny kanał i czekał.


Najpierw pojawiło się logo koncernu ze stylizowanym Układem Słonecznym. Mars, będący od dawna terenem ekspansji Ziemian, miał kolor zielony, Centrum Administracyjne w punkcie Lagrange’a układu Ziemia–Księżyc oznaczone było niebieską gwiazdką. Po chwili logo zdeformowało się, przyjmując kształt schematycznej postaci, która zmieniła się w pięćdziesięcioletniego mężczyznę o dobrej prezencji.

– Tss, sam wielki szef, Senassi – nie wytrzymał Brassi.

McBane również był zdziwiony. Dziedziczny dyrektor naczelny był postacią prawie mityczną, trudno było uwierzyć, że mógłby się zwracać osobiście do pracowników spoza wąskiego kręgu ścisłego kierownictwa.

– Majorze, pani i panowie. – Spojrzał prosto na nich. – To, że oglądacie teraz ten przekaz, oznacza, że wasza reputacja potwierdziła się i dotarliście do nakazanego punktu c. a więc w pewien sposób dobrowolnie wyruszyliście do miejsca, z którego nie ma powrotu.

Uśmiechnął się z wyrazem pewnego niedowierzania na twarzy.

– Wasze zapasy tlenu wystarczą na kolejnych osiemnaście godzin, energia w akumulatorach traktorów na osiem, a skafandry będą mogły zapewniać ochronę waszych funkcji życiowych przez ten sam czas.

Brassi natychmiast przywołał na holo aktualne dane i porównał je z tymi, które podał Senassi. Podane wartości były zgodne z aktualnymi, co oznaczało, że ich pracodawca ma dobry wgląd w sytuację.

– Wasza wyprawa związana jest ze znaczną inwestycją, a moja powinność polega między innymi na ochronie interesów sonicbm-u i dlatego otrzymacie dostęp do najtajniejszych informacji. Są one konieczne, aby wypełnić postawione przed wami zadanie.

– Fajnie wiedzieć, że taki łebski facet postawił na nas kilkaset milionów. Można mieć pewność, że cię nie oleją, ale pomogą wyleźć z kłopotów – Gunner krótko podsumował usłyszaną wypowiedź.

Obraz Senassiego znieruchomiał, gdy procesor zaangażował pełną moc do rozkodowania danych.

– Brassi – powiedział cicho McBane – sprawdź, czy podczas odpoczynku nie przyszedł do nas jakiś sygnał. Jakikolwiek. I zajrzyj głębiej. Być może przy zastosowaniu zwykłej kontroli nie da się go wykryć. Spice, zajmij się przekazem Senassiego, nie wiadomo, czym go nafaszerowali.

– Nie ufa pan nawet własnym zleceniodawcom? – zapytał zdumiony Backsyht.

Brugger zaśmiał się krótko. McBane pochylił się nad panelem sterowania traktora, przyglądając się czemuś uważnie.

– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbym ufać? – odpowiedział po chwili.

Obraz Senassiego pozostawał nadal nieruchomy.

– Znajdujemy się na kontynencie Byutechu. Myślę, że przyjechaliśmy po jakiegoś uczonego albo po materiał – spekulował Pietro. – Założę się o sto dolców, że tak jest.

– Sto dolców przy twoim żołdzie? Sam w to nie wierzysz – zaśmiał się Kuzmin.

– W porządku, sto tysięcy dolców, stawiam sto tysięcy! – zaperzył się Pietro.

– Przyjmuję – odpowiedziała mu Spice. – Na pewno tak nie jest.

– Ok, to jestem o sto tysięcy bogatszy – wykrzyknął mały południowiec i klepnął Chorybda po ramieniu.

Backsyht skwapliwie wszystko rejestrował. Zakład o sto tysięcy, ot tak sobie? Bezpośrednie rozkazy od jednego z najważniejszych ludzi w Układzie Słonecznym? Miał wrażenie, że to będzie najlepszy reportaż w całym jego życiu. O wiele lepszy niż korespondencje z Azji, dokąd po trzęsieniu ziemi, które rozłamało płytę kontynentalną, dotarł jako pierwszy.

– Obawiam się, że właśnie wybuliłeś sto tysięcy, nie dostając w zamian nawet małego numerka – nie zgodził się z Włochem Chorybd. Pod panoramiczną szybą hełmu błysnęły jego białe zęby.

– Do tego, żebyśmy stąd kogoś lub coś zabrali, nie musiałaby nas być aż dwunastka i nie potrzebowalibyśmy wlec ze sobą dziesięciu ton broni.

– Jakie jest pańskie wynagrodzenie za tę misję, pewnie mi pan nie powie? – spróbował Backsyht.

– Popatrzcie na tego zamaskowanego łajdaka z urzędu skarbowego – prychnął rozbawiony Brugger.

– No to po co tu, do cholery, jesteśmy? – Pietro nie chciał pogodzić się z porażką.

– Nie wiem. – Zamiast wzruszenia ramionami Spice popukała w hełm.

– Słuchajmy – zwrócił uwagę Gunner.

Obraz Senassiego ożył.

– Wiecie oczywiście o wydarzeniach ostatnich kilkudziesięciu lat, kiedy to ryzykowne procesy badawcze i produkcyjne, od biotechnologii począwszy, na manipulacjach wysokimi energiami kończąc, przesunięte zostały w rejon tak zwanego niezamieszkałego wszechświata, a więc poza orbitę Marsa. Koszty takich badań i produktów w przypadku terytoriów nowo pozyskanych są oczywiście znacznie większe. Jednak biorąc pod uwagę doświadczenia minionego stulecia, trzeba powiedzieć, że dostawy są opłacalne, nasz koncern je akceptuje i pragnie kontynuować. Niestety, wielkie odległości powodują niedostateczną kontrolę nad dotrzymywaniem umów.

– Mógłby już przejść do rzeczy – mruknął Gunner. – Nie mam ochoty marnować tlenu na wysłuchiwanie takiej gadaniny.

– Bez obaw, panie Gunner, wstęp jest już za nami. – Senassi rzucił okiem w kierunku pyskacza.

– To więcej niż symulacja interaktywna, reaguje na każdego z nas – ostrzegła Spice poprzez system diagnostyki medycznej.

– W tej chwili znajdujecie się na terytorium konkurencyjnego koncernu Byutech. Został on na ostatnim posiedzeniu rady onz oskarżony o wyrób półinteligentnych nanomechanizmów Von Neumanna trzeciej klasy. Przedstawiciel Byutechu posądzenie to kategorycznie odrzucił, jak również zaprzeczył istnieniu jakiegokolwiek laboratorium zajmującego się podobnym projektem o znaczeniu wojskowym. Nasi technicy zdobyli jednak próbki komórkowych nanomechanizmów tego właśnie rodzaju. Ślady wskazują na użycie technologii Byutechu, a z dalszych ustaleń wynika, że nie chodzi o próby laboratoryjne, ale o produkcję na skalę przemysłową. Waszym zadaniem jest...

– Zamienić ich fabrykę w kupę gówna – rzucił Brugger.

– Błąd, niech pan zajrzy do właśnie odtajnionego załącznika pańskiego kontraktu – poprawił go Senassi.

Wszyscy wywołali odpowiedni dokument.

– Przy minimalnych stratach personelu cywilnego i sprzętu obsadzić laboratoryjno-przemysłowy kompleks o oznaczeniu kodowym Nano, przekazać kontrolę nad technologią doktorowi Wellerowi i utrzymać pozycję do czasu przylotu sił zbrojnych koncernu – przeczytała głośno Spice.

– Pieprzenie – nie wytrzymał Gunner. – Coś pan przegapił, szefie. Razem z pańskim miliardem wpadniemy w gówno, ponieważ według tych współrzędnych, które dostaliśmy, mamy jeszcze dwieście kilosów do przejechania. A zapasu wystarczy nam na trzydzieści.

– Słuszne spostrzeżenie, panie Gunner. Miliard to dużo pieniędzy, choć oczywiście o wiele wyżej cenimy wasze życie. Za chwilę dalsza część dekodowania, zamilknę na jakiś czas.

Obraz znów znieruchomiał.

– Mam to, majorze – odezwał się Brassi na dualu. – W nocy nadszedł ultrakrótki sygnał, prawdopodobnie z kluczem deszyfrującym. Niczego więcej nie stwierdziłem, ponieważ prosto z centrum systemu przyszedł rozkaz wymazania sygnału. Informację, że sygnał nadszedł, pozyskałem z danych o zużyciu energii. Pewny jestem, że nasz zleceniodawca nie wysłał go z orbity. Raczej gdzieś w okolicy zakopał strażnika elektronicznego i to jego robota.

Senassi znów się aktywował.

– Właśnie otrzymaliście dokładną lokalizację tajnej bazy na terytorium Byutechu, kody dostępu do urządzeń technicznych i uprawnienia do wstępu. Polecam, żebyście dalszą drogę odbyli wewnątrz, ze względu na kończące się zasoby tlenu i energii. Życzę szczęścia, majorze, damo, panowie.

Senassi skłonił się i zniknął z ekranu.

– Tajna baza na terenie obcego koncernu? Nawet na Ziemi coś takiego byłoby ogromnym udogodnieniem strategicznym – mruknął Backsyht. – A co dopiero na Plutonie. W porównaniu z miliardem na naszą wyprawę to muszą być wielokrotnie większe koszty!

– Pewnie, o ile nie rekompensują ich zyski – odparł Weller. – A mogę pana zapewnić, że w tym przypadku zyski są niewyobrażalne.

Kuzmin już stopniowo zwiększał napięcie w obwodach żarowych, przygotowując traktory do jazdy.

– Łatwa forsa, Pietro. Nigdy w życiu tak lekką rączką nie zarobiłam stu tysięcy – zawołała Spice i wskoczyła na swój fotel. – Jak umyjesz zęby, to dostaniesz całusa. Jednego. – Zaśmiała się. – Jako bonus.


Pierwszy traktor skręcił lekko w prawo, w kierunku nowego celu, gąsienice pozostawiały za sobą okruchy metanowego lodu i szybko rozpraszającą się mgłę. Na czarnym niebie zakrywał i znów odsłaniał gwiazdy Charon, milczący satelita milczącego Plutona.

– Szanowni widzowie, w tej chwili razem ze mną stoicie przed wejściem do supertajnej, nielegalnej bazy koncernu sonicbm, położonej na terytorium Byutechu. – Kamera pokazywała stalową bramę, na której jako maskowanie przylepiono głazy spojone czymś, co przypominało lód metanowy.

– Według porozumienia prawnego zawartego w dwa tysiące siedemdziesiątym szóstym roku oznacza to, że wszelkie zbrojne oddziały Byutechu mają prawo zaatakować nas bez ostrzeżenia i zlikwidować.

Obraz ukazywał teraz widok wojennego planetolotu, przeznaczonego do podróży wewnątrz Układu Słonecznego, z logo towarzystwa intensywnie pomarańczowego koloru. Konstrukcja nośna modułu napędowego, w przeciwieństwie do standartowych statków kosmicznych, była większa, aby wytrzymała wyższe przeciążenia, powierzchnia części załogowej pokryta została wieżyczkami mieszczącymi laserowe i rakietowe wyrzutnie. Naprzeciw stanęły trzy niepozorne traktory, w których siedziało kilka uzbrojonych postaci w skafandrach.

– Dysproporcja sił widoczna na pierwszy rzut oka – kontynuował Backsyht. – Nadzieja na sukces minimalna. Na co liczą ci najemnicy? – Szczegółowy widok kamiennej twarzy Gunnera. – Ta akcja wydaje się nie mieć żadnych szans. Odezwę się znowu później, o ile pozostanę przy życiu.

Ostatnim zdaniem Backsyht przestraszył samego siebie i szybko zakończył nagranie. Ale było to dobre, naprawdę dobre. Za to mógł dostać drugiego Pulitzera. Albo coś jeszcze ważniejszego, jeśli tylko istniało. Spojrzał na bramę. Brassi zmagał się z anteną, którą wbił w lód na wprost nich. Backsyht miał nadzieję, że wie, co robi, ponieważ nie mógł się doczekać wejścia do środka i zdjęcia skafandra. Pozbyłby się wówczas uczucia pieczenia w penisie, które stawało się nieznośne.

– A pan dlaczego się tutaj znalazł? – usłyszał nagle skierowane do siebie pytanie.

Poznał głos Spice, kolorowa ikona wskazywała, że mówi na dualu.

Cóż mógł jej odpowiedzieć?

– Dostałem szansę na niezwykły reportaż, niestety pod warunkiem, że przed podjęciem tego zadania nie dowiem się żadnych szczegółów. Powiedziano mi tylko nazwisko dowodzącego akcją. Zrobiłem wywiad i stwierdziłem, że major McBane na ogół wie, co robi, i zaryzykowałem. Nie podejrzewałem, że znajdę się tutaj – odpowiedział zgodnie z prawdą i rozłożył ręce.

– Obawiam się, że Gunnera musi pan z tego wyłączyć. Nie będzie zainteresowany taką popularnością – oznajmiła.

– Czy pani może monitorować moje nagrania? – zapytał, czując się trochę nieswojo.

– Oczywiście, major, ja i Brassi mamy dostęp do wszystkich kanałów komunikacyjnych. A gdy któreś z nas zginie, to uprawnienie przejdzie na kogoś następnego.

Może nazwanie tych ludzi żądnymi krwi potworami nie było najlepszym pomysłem. W końcu od nich zależało jego życie. Nagle zatrząsł nim zimny dreszcz. Czuł się coraz gorzej.

– Mam łączność szerokopasmową, baza potwierdziła odbiór, brama się otwiera.

– Narodził się pan pod szczęśliwą gwiazdą, panie Backsyht – oznajmiła Spice. – Właśnie kończy się panu ogrzewanie butów. Śledziłam to już od rana. Gdyby to nastąpiło przed dwoma godzinami, zamarzłby pan. A z zapaleniem cewki moczowej powinien pan pójść do Finchera. Coś panu na to poradzi. – Na tym zakończyła połączenie.

Backsyht zdziwił się. Jak, u diabła, dowiedziała się o tym? Potem przypomniał sobie o dziesiątkach czujników medycznych, którymi skafander był naszpikowany. Ikona alarmu oznajmiającego niedostateczne ogrzewanie przemieściła się ze skraju pola widzenia na środek i zaczęła rosnąć. Równocześnie ukazał się graficzny obraz rozkładu ciepła. Program diagnostyczny informował, że za godzinę zaczną mu marznąć stopy. Jeśli nie będzie stał na lodzie, wytrzyma jeszcze dwie godziny i kwadrans. Westchnął i ruszył ku bramie. Brugger, stojący przed nią z ręcznym miotaczem rakiet, poświęcił mu jeden krótki impuls znacznika laserowego i pozwolił wejść w przestrzeń, którą zabezpieczali wspólnie z Woroszyłowem. Pozostali śledzili otwierające się wrota do bazy.

Najemnicy

Подняться наверх