Читать книгу Najemnicy - Tomáš Bartoš - Страница 8

Desant

Оглавление

Kuzmin sprawdził wskaźniki palnika plazmowego. Konieczne było jak najszybsze wycięcie otworu w korpusie modułu. Tapicerka już została zdarta. hid Kuzmina, współpracując z komputerem pokładowym, wyświetlał w jego polu widzenia rozmieszczenie poszczególnych systemów pokładowych, od instalacji elektrycznej poczynając, na sieci światłowodów kończąc. Kuzmin dla pewności przerysował je na ściankę kadłuba. Byłoby kiepsko, gdyby uszkodził przewody paliwowe silniczków korekcyjnych. Kilka kilogramów paliwa na pewno w nich zostało i gdyby wybuchło mu prosto w twarz, nawet skafander by go nie ochronił.

– Zaczynam – oznajmił.

Oprócz Chorybda, który mu pomagał, wszyscy pozostali stłoczyli się w najdalszej części modułu.

Nacisnął spust i poprzez rękawice poczuł delikatne wibracje. Włączył zapłon, tryskająca plazma przyjęła z początku żółtą, a po chwili biało-niebieską barwę. Stanął w rozkroku i zaczął przepalać poszycie kadłuba.

Stopiony metal kapał na podłogę, kadłub głośno trzeszczał. Po dwudziestu minutach pracy pojawiła się warstwa ceramiczna. Zwiększył moc, głośny syk zaskoczył go w pierwszej chwili, ale zaraz się uspokoił – to tylko powietrze uciekało z kabiny na zewnątrz. Pracował dalej aż do momentu, gdy nagle przeziernik hełmu pokrył się rosą. Zaskoczony odwrócił się ku pozostałym. Wszędzie kondensował się azot i inne gazy z przechodzącej w stan płynny atmosfery lądownika. Gunner już pieczołowicie wycierał broń.

– Za chwilę zacznę naprawdę marznąć – wycedził Kuzmin, zabierając się znów do pracy.

Widział już wiele dziwnych rzeczy, a ta wcale nie należała do najdziwniejszych.

Ponad godzinę zajęło mu wycięcie w kadłubie prostokąta wielkości dwóch metrów na półtora, przez kolejne pół godziny wygładzał wyjście, żeby nikt nie uszkodził sobie skafandra. Sukces nader często zależał od dokładności i dbałości o szczegóły. Kuzminowi nikt nie musiał o tym przypominać. Wreszcie wyłączył palnik, odczekał pięć minut, aż dysza się ochłodzi, i odłożył urządzenie. To on wyciął otwór, więc teraz sam sprawdzi, czy wszystko w porządku. To jedna z podstawowych zasad w kosmosie. W warunkach niewielkiej grawitacji wystarczyło lekkie odbicie, aby jak wolno wznoszący się balon wypłynął z wnętrza modułu na zewnątrz.

Kiedy tylko znalazł się na powierzchni lądownika, przywarł podeszwami do ceramicznej powłoki i zatrzymał się. Nastawił system optyczny na powiększenie połączone z panoramicznym widokiem bliskiej okolicy w zakresie stu osiemdziesięciu stopni. Wszędzie wokół wznosiły się biało-szare góry, pustka pokryta popękanym lodem i czarne niebo usiane gwiazdami. Pustka sprawiała wrażenie wrogiej i Kuzmin wiedziony instynktem dobył pistoletu. Był to specjalny model, pistolet cz czeskiej produkcji z magazynkiem na sześć naboi kalibru 70 z dwuskładnikowym prochem strzelniczym przystosowanym do używania w warunkach próżni. Był niezawodny we wszystkich możliwych warunkach. Kuzmin nikogo nie widział, ale miał silne wrażenie, że nie jest sam, że ktoś go obserwuje. Może tak na niego działała obcość tego świata. Uważnie rozejrzał się wokoło, sprawdził czujniki skafandra współpracujące z sensorami lądownika. Nadal nic.

– Niech pan melduje, Kuzmin – zażądał McBane.

– Żadnych śladów ludzkiej działalności w polu widzenia, moduł na głębokość trzech czwartych pogrążony jest w lodzie, solidnie to stopiliśmy, ale już zamarzło. W dalszej okolicy nadal pada śnieg. Tutaj zakrył wszelkie ślady po lądowaniu, za kilka minut będzie tu wyglądało tak jak dawniej – przekazał Kuzmin. – Mimo panującego spokoju mam uczucie, że w każdej chwili może mi coś skoczyć na plecy. I cholernie mi zimno w nogi.

– Włącz dodatkowe ogrzewanie butów, to one powodują największe straty ciepła – odezwał się natychmiast Brassi. – Widzę cię na systemie diagnostycznym.

Kuzmin przejrzał holopanel sterowania i po chwili znalazł odpowiedni symbol.

– W porządku – stwierdził Brassi.

– Zaczynamy drugą fazę desantu – oznajmił major, wytrącając załogę z pełnego napięcia oczekiwania.


Gunner wyszczerzył zęby, wybrał sporą skrzynkę i ostrożnie przeniósł ją na górę przez wycięty otwór. Nie śpieszył się, każdy jego ruch był starannie przemyślany i wyćwiczony. Wystarczająco długo trenował w warunkach niskiej grawitacji, żeby mieć dobre wyczucie przy manipulowaniu ciężkimi przedmiotami. Komplet rakietowy, który podnosił do góry, ważył na Plutonie około ośmiu kilogramów, ale nadal miał bezwładność odpowiadającą jego ziemskiemu ciężarowi. A to oznaczało, że łatwo można było zmiażdżyć nim komuś żebra. Wyciągnąć kolejne elementy, a później... czynności następowały po sobie w stałym tempie.


Przytwierdzić główne podpory châssis do podstawy, zatrzasnąć nośnik, sprawdzić zamki, umieścić zespół elektroniczny w wycięciu belki poziomej, zamocować go.

Gunner, montując komplet obronny, pogwizdywał pod nosem. Pomimo pewnej niezgrabności, cechującej każdą czynność wykonywaną w skafandrze, poruszał się jak baletmistrz, którego występ opanowany jest do ostatniego szczegółu.

Nasadzić podajnik rakiet, klik. Gunner zatrzymał się. Kontrolki pokazywały, że wszystko jest w porządku, ale dźwięk, jaki usłyszał, nie był taki jak zawsze. A konieczne było doskonałe połączenie obu elementów. Postukał w podajnik, kontrolka zgasła i znów się zapaliła. Zdjął podajnik i przysunął blisko hełmu – niczego szczególnego nie zobaczył. Nastawił pięciokrotne powiększenie, a potem dziesięciokrotne. Dopiero teraz spostrzegł, że bolce kontaktów pokrywa mikroskopijna powłoka metanowego lodu, do której przylepiło się kilka zanieczyszczeń. Gunner wyjął zza pasa pistolet pneumatyczny napełniony czystym argonem, zdmuchnął zanieczyszczenia z kontaktów i ponownie zamocował podajnik.

Wykorzystał swój wpce i przeprowadził dwa niezależne testy, jeden sterowania systemem broni, a drugi komputerem osobistym. Wszystko było w porządku.

Pochylił się nad wyświetlaczem sterowania i aktywował system. Przez chwilę procesor jego wpce pracował ze stuprocentową wydajnością, podczas gdy elektronika broni gromadziła dane i przechodziła na pełną kontrolę nad systemem. Serwomotory warknęły, zespół wyrzutni rakiet uniósł się ukośnie do góry.

Gunner wykrzywił twarz w grymasie oznaczającym zadowolenie. Już nie tylko Kuzmin z bronią strzegł bezpieczeństwa, ale wspomagała go przenośna wyrzutnia rakiet, zdolna w ciągu piętnastu sekund wystrzelić dziesięć pocisków kierowanych. Zamontowanych było niestety tylko pięć, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Z tym zdążył się już pogodzić.

– Feniks zainstalowany, majorze, ale zgłasza, że na tym mrozie akumulatory wytrzymają tylko sześć godzin – zameldował.

– Zrozumiałem, proszę nastawić tryb półautomatyczny, aby pozostawić pełną kontrolę nad odpaleniem.

– Jasne, majorze.

Gunner nie wiedział, dlaczego major zarządził tryb jak najszybszej gotowości wyrzutni do otwarcia ognia, ale nie przejął się zbytnio. Zadowolony położył palec na spuście. Uważał to za jedną z przyjemności, jakie oferował mu świat.


Backsyht odsunął się na pewną odległość od modułu i włączył nagrywanie.

– Szanowni słuchacze, czytelnicy i widzowie. Wasz Frederick Backsyht zgłasza się z Plutona, najodleglejszej planety Układu Słonecznego. Z najbardziej pustego i najzimniejszego miejsca we wszechświecie, w którym jak dotąd przebywało tylko kilkuset ludzi. Właśnie stanęliśmy na początku najtrudniejszego, najbardziej fascynującego, po prostu niewiarygodnego przedsięwzięcia wszystkich czasów. Wraz ze mną będziecie śledzić losy oddziału profesjonalistów, zwanych najemnikami korporacji. Ich misja jest tak tajna, że rozkazy otrzymują dopiero w momencie, kiedy są niezbędne dla wykonania zadania. Oprócz istoty tego zadania, o którym wiem w tej chwili tyle co wy, spróbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie, co ściąga te żądne krwi potwory – obraz twarz Backsyhta zastąpił widok Gunnera stojącego obok wyrzutni rakiet – do miejsca, w którym sama przyroda grozi śmiercią na każdym kroku – kamera ukazywała teraz sterylnie czyste wzgórza lodowe – a prawdopodobieństwo przeżycia jest minimalne, nawet jeśli nikt nie będzie do was strzelał.

Obraz ukazywał pistolet cz leżący na lodzie.

– Oczekując naszych dalszych spotkań, mam nadzieję, że pozostanę przy życiu.

Wyraz twarzy towarzyszący ostatnim słowom dziennikarza daleki był od reporterskiej pewności siebie, ale Backsyht po chwili wahania pozostawił go bez zmian. Dodawało to całemu materiałowi wiarygodności.

Z rozmyślań wyrwał go cichy, lecz natrętny sygnał dźwiękowy. Monitor połyskiwał na czerwono zgodnie z rytmem popiskiwań. Najpierw przestraszył się, że coś jest nie w porządku z jego skafandrem, ale zdał sobie sprawę, że jakakolwiek awaria wywołałaby dokładną informację o rodzaju uszkodzenia. Zaczął przypominać sobie wiadomości przyswojone w trakcie szkolenia i przeglądał jedno menu po drugim. Metodą prób i błędów stwierdził, że źródło sygnałów tkwi gdzieś w zestawie informacji wojskowych, którym nie poświęcał zbyt wiele uwagi, uważając je za zbyteczne.

W końcu znalazł. Alarm oznaczał, że namierzył go promień lasera. Zdrętwiał, a w chwilę później zląkł się, że zlał się w spodnie ze strachu, jednak nie poczuł w nich wilgoci. Uświadomił sobie, że fizjologia go jednak zawiodła, ale uratował kateter, niezbędny w sytuacji, kiedy człowiek musi wytrzymać ponad dwanaście godzin w skafandrze. Rozejrzał się i dostrzegł jakąś postać stojącą na lodzie w pewnym oddaleniu. Aktywował powiększenie i zdołał przeczytać nazwisko na hełmie. Był to Brugger, który celował do niego z jakiejś broni.

– Co to za głupie dowcipy? – zapytał wewnętrznym łączem.

– Kalibruję dalmierze. Nikt ich jeszcze nie używał przy minus dwustu trzydziestu sześciu stopniach. Ale długo tego nie dostrzegałeś. Już dziesięć razy byłbyś zabity – padła spokojna odpowiedź.

Backsyht zauważył, że Brugger ma obok siebie cały wózek załadowany bronią ręczną i urządzeniami celowniczymi. Stwierdził też dzięki wpce, że Brugger już wcześniej nawiązał z nim łączność. „Chyba z powodu tej kalibracji” – pomyślał.

– Dlaczego pan się tu znalazł? – skorzystał z okazji i zapytał, używając włączonego przez Bruggera obwodu dualnego.

– Podpisałem kontrakt – odparł obojętnie Brugger, odłożył karabin i uniósł coś wielkiego, przypominającego ręczną armatę.

Backsyht odczytał informację, że mierzy w niego rakieta ThorMin systemu hybrydowego ziemia–ziemia, ziemia–powietrze, przeznaczona do niszczenia obiektów opancerzonych.

– Dlaczego podpisał pan kontrakt? Ta misja ma według klasyfikacji najemników poziom ryzyka A – starał się naprowadzić Bruggera na interesujący go temat. – To najniebezpieczniejszy rodzaj misji, jaki może się zdarzyć.

– To nie jest poziom A, bo ryzyko nie mieści się w tabelce. A dlaczego tak naprawdę tutaj jestem, to gówno cię obchodzi – odprawił go zbrojmistrz i wyłączył się.

Backsyht wzruszył ramionami. Z czasem na pewno dowie się więcej. Jego reportaż zostanie uznany za rzetelny dopiero po powrocie na Ziemię i weryfikacji przez sonicbm. Pewny był, że do tego czasu dowie się wszystkiego od tych nabrzmiałych testosteronem macho.

Złożył statyw kamery, schował reporterskie przybory do pokrowca i szurając nogami, ruszył z powrotem do lądownika. Ogrzewane indukcyjnie buty przytrzymywały go wprawdzie na lodzie, ale nie chciał ryzykować skoku, jaki niedawno wykonał Pietro. Najemnik odbił się, wzleciał na wysokość około dwudziestu pięciu metrów i bardzo wolno opadł na powierzchnię. Backsyht wiedział, co umożliwiało tak wysoki skok. Na Ziemi Pietro podskoczyłby najwyżej na metr. Rozumiał, ale nie chciał próbować. Zanim zrobił kolejny krok, upewniał się, że druga noga jest bezpiecznie osadzona na lodzie.

Przy module natknął się na Finchera. Wiedział, że jest on lekarzem oddziału i dlatego nie montował traktorów ani nie sprawdzał broni, ale przeglądał swoje wyposażenie. Reporter miał nadzieję, że z nim łatwiej się dogada. Stanął obok, włączył łączność dualną i odczekał chwilę.

– Jak pan myśli, ile ta cała zabawa może kosztować? – Fincher, o dziwo, odezwał się pierwszy, przerwał pracę i rozejrzał się dookoła.

Zaskoczony Backsyht milczał. Loty międzyplanetarne na skraj Układu Słonecznego nie należały do wycieczek turystycznych.

– Nie wiem, zapewne kilka milionów – odpowiedział po namyśle.

– To błędna ocena – odparł Fincher. – Podróż automatycznie kierowanego frachtowca z materiałem kosztuje osiemdziesiąt milionów. I to w przypadku lotu po optymalnej trajektorii i z ekonomiczną prędkością. A my jesteśmy wyprawą wojenną o najwyższym poziomie tajności. Razem z technologią, którą mamy do dyspozycji, plasuje to koszty w zakresie od pół miliarda do całego miliarda dolarów. Po tym jak rozcięliśmy nasz moduł, zrozumiał pan, że nasza misja musi zakończyć się sukcesem. W przeciwnym razie nikt z nas nie wróci do domu. I teraz zaczyna pan odczuwać strach.

Backsyht zdawał sobie sprawę, że Fincher mówi prawdę.

– A jeśli nie? – zmusił się do tego pytania. – Jeśli nie mamy żadnej szansy na sukces?

Pogardzał sam sobą za to, że głos mu się trząsł, ale nie był w stanie tego opanować.

– Myśli pan, że ktoś wyda miliard dolarów na nic? – rzucił Fincher i zabrał się z powrotem do pracy.

Backsyht miał ochotę pokręcić głową. Z całą pewnością nikt nie wyrzuca pieniędzy przez okno. Nawet najbogatsi.

– Pan się nie boi? – odważył się zadać jeszcze jedno pytanie.

– Boję się.

– To dlaczego pan tu jest?

– Nic panu do tego.

Z pewnym rozgoryczeniem stwierdził, że od lekarza otrzymał taką samą odpowiedź jak od tępego żołdaka. No dobrze, to tylko jeszcze większe wyzwanie dla jego umiejętności dziennikarskich. Perspektywa oczekującego zadania nieco go uspokoiła.

Nagle bez ostrzeżenia pogorszyła się widoczność. Otoczyła ich biała mgła. Finchera mógł widzieć tylko jako sylwetkę, skafander natychmiast przełączył się na obraz z radaru. Wykorzystując hid, zbierał dane uzyskiwane z pomocą radiowych fal ultrakrótkich oraz długich i składał je w jeden obraz.

– Co się dzieje? – zapytał Backsyht nerwowo na ogólnym kanale.

– Znaleźliśmy się w obszarze wyższej temperatury, metanowy lód taje, a właściwie sublimuje. To może być jakaś miejscowa inwersja, ale zjawisk klimatycznych tego rodzaju nie ma w bazie danych. Odjedziemy, jak tylko zostaną spełnione priorytetowe zadania A oraz B – odezwał się rzeczowy głos majora.

Mgła zgęstniała. Backsyht oparł się o obłą powierzchnię modułu, wydarzenia ostatnich godzin zaczęły mu ciążyć i samopoczucie miał nie najlepsze. Przeleciał dziesiątki miliardów kilometrów i dostał się w miejsce nieróżniące się od Londynu pogrążonego w oparach smogu. Poczuł pieczenie w penisie i przypomniał sobie ostrzeżenia lekarzy. Jednym z podstawowych mankamentów używania kateterów było nieprzyjemne uczucie pieczenia. W przypadku podatnych na to osobników mogło ono przechodzić w uciążliwy ból. Przypomniał sobie dwóch żołnierzy, którzy, używając kosmicznego żargonu, „wypadli za burtę” – popełnili samobójstwo właśnie z tego powodu, chociaż wiedzieli, że za kilka godzin uwolnią się od uciążliwej przypadłości. „Może w ogóle nie powinienem tu przyjeżdżać?” – pomyślał ze złością.

Kovacs wykonał na lodzie zakręt w prawo, potem w lewo i na koniec objechał moduł dookoła. Gąsienicowy traktor zachowywał się prawidłowo, nieznacznie tylko gorzej niż podczas jazdy po ziemskim lodowcu. Akumulatory miały zapas mocy wystarczający na dwadzieścia godzin jazdy, z doświadczenia wiedział, że kiedy rozgrzeją się podczas pracy, wartość ta powiększy się jeszcze o kilka godzin.

– Maszyna w porządku – ogłosił rezultat próby.

Pietro ruszył jako drugi. Trzymał się śladów Kovacsa, ale nie zauważył pięciometrowego uskoku i wykonał krótki lot zakończony twardym lądowaniem.

– Kurwa – ulżył emocjom, lecz nie zwolnił.

Dziesięciotonowa maszyna niosąca pięć ton ładunku wytrzymała. Pozostałą część kręgu przejechał w takim samym szybkim tempie i zaparkował blisko za traktorem Kovacsa.

Jako trzeci wyruszył Fincher. Umiejętności kierowcy-pilota stanowiły jego specjalność dodatkową, może dlatego działał nieco ostrożniej. Mimo tego wykonał manewry bez żadnych problemów. Dojechał do pozostałych dwóch traktorów, wlokąc za sobą ogon białej mgły.

– Lód ogrzewa się po kilkakrotnym przejechaniu po nim gąsienicami. O ile nie musimy rozdawać wizytówek, jadąc gęsiego, lepiej pojedźmy obok siebie – mruknął Brugger.

– Traktory w porządku, przygotowane do drogi. Wyposażenie załadowane – zameldowała Spice.

McBane nie wyszedł jeszcze z modułu.

– Zrozumiałem. Odjedźcie na trzysta metrów i poczekajcie na mnie.

Kovacs ruszył, jak tylko wsiadła jego załoga – Brassi, Weller i Spice. Pozostali podążali za nim, utrzymując stosowny odstęp. Wiedzieli, że wybierze najlepszą drogę. Zawsze wybierał najlepszą drogę, nawet w miejscach, których nigdy przedtem nie widział.

Zaparkowali obok siebie, odwrócili się jak na komendę i nastawili maksymalne powiększenie. Z wyciętego w kadłubie otworu wylazła anonimowa postać w skafandrze. Major jako jedyny nie miał nazwiska na hełmie. Obszedł uwięziony w lodzie lądownik, w jednym miejscu zatrzymał się, podniósł coś i rzucił bliżej modułu. Potem oddalił się na trzydzieści metrów, stanął i odwrócił się.

Spice włączyła podczerwień, szaroniebieski obraz Plutona przyćmił czerwony blask emitowany przez osiem przedmiotów rozmieszczonych wokół lądownika.

– Już aktywował ładunki termiczne – oznajmiła.

Majora i lądownik otoczyła mgła, ale dzięki radarowi widzieli, jak lód sublimuje, płynny metan rozprzestrzenia się i szybko ochłodzony krystalizuje w formie drobnych płatków, zasypujących moduł znów sublimującym śniegiem. Maszyna powoli pogrążała się w lodzie. Spice wyobraziła sobie, jak gdzieś głęboko lód taje we wrzącym morzu bezbarwnej cieczy, zalewającej ceramiczny płaszcz modułu, pomieszczenie załogi, na zawsze utrwalając wszelkie ślady ludzkiej obecności.

W końcu trzystutonowy kolos zniknął, a śnieg przestał padać.

– Ładunki termiczne jeszcze działają, pogrąża się coraz głębiej. Ale lód nad nim jest już lity – Spice głośno komentowała przebieg wydarzeń.

Backsyht pokręcił głową z niedowierzaniem. Po ogromnej maszynie nie pozostał żaden ślad, patrzył na gładką, brudnobiałą powierzchnię.

– Już nie ma drogi powrotnej – mruknął.

– Nie było jej od momentu, gdy wsiedliśmy do lądownika. Paliwa wystarczyło tylko na dotarcie tutaj – odpowiedział mu Weller.

Backsyht wiedział, że to dobry moment na zadawanie pytań, ale wśród martwej pustki Plutona, zdany na trzy traktory bez kabin ciśnieniowych, nie miał na to siły i zamiast tego wgramolił się na siedzenie.

Najemnicy

Подняться наверх