Читать книгу Dominium Solarne. - Tomasz Kołodziejczak - Страница 7
Prolog
ОглавлениеJedzie! Jedzie! – w słuchawce rozległ się głos zwiadowcy. Kajus Klein dotknął językiem sensora umieszczonego w hełmie, przeładowując skafander z funkcji „oczekiwanie” na pozycję „alert”. Otoczyła go czasza pola maskującego w pełnym paśmie elektromagnetycznym. Żołnierz poczuł, jak prężą się elastyczne wzmacniacze opinające jego mięśnie i stawy. Szyba hełmu zmatowiała, a po chwili wyrysowała się na niej siatka celownika. Łącza rękawic ściśle przylgnęły do sprzęgu miotacza. Nie zobaczył – bo oczywiście nie mógł zobaczyć – jak pływające w jego tętnicach mikroserwery zaczynają wypluwać hormony pobudzające i jak jednocześnie otwierają się pyski równie małych filtrów, mających czyścić krew z nadmiaru niebezpiecznych produktów przemiany materii. Po chwili odczuł lekkie pobudzenie, a po następnej – stan kontrolowanej euforii. Mieli nowy sprzęt i broń. Dostali emitery pola, blokady antysiłowe i detektory promieniowania. Wreszcie mogli dopaść tych skurwysynów! Dopaść i rozwalić!
Korgardzka pancerka wynurzyła się z tunelu transportowego prowadzącego od Alberdan i na chwilę zawisła nad czarną powierzchnią autostrady. W mieście żyło kiedyś trzy tysiące ludzi. W zeszłym roku Alberdan stało się celem ataku korgardów. Teraz najeźdźcy zbudowali tam kolejną twierdzę, a ich konwoje regularnie kursowały pomiędzy fortami. Nikt nie wiedział, co woziły, bo kolumny transporterów, asekurowane przez maszyny bojowe, były nie do ruszenia. Kiedy udawało się uszkodzić pojedyncze pojazdy, te natychmiast anihilowały i ludzie mogli zebrać co najwyżej garść radioaktywnego pyłu. Jednak przed tą akcją żołnierze otrzymali nową broń, która miała umożliwić zdobycie korgardzkiego pojazdu.
Pancerka skoczyła do przodu – pomarańczowy stożek pokryty czarnymi wzorami. Zaczęła nabierać prędkości, coraz bardziej oddalając się od stanowiska Kleina, aż w końcu zniknęła za zakrętem. Żołnierz poczuł gwałtowne uderzenie adrenaliny.
– Sygnał! – w słuchawkach rozległ się nie do niego skierowany rozkaz. Plunęły ogniem zamaskowane stanowiska, odległe o jakieś dwa kilometry.
– Dostał! – Klein usłyszał radosny głos Rabela Korfu. Potem napłynęły kolejne okrzyki i seria pisków oznaczających meldunki satelitarne.
– Moja ręka!
– To działa! Nie anihiluje!
– Klein! Jest u ciebie! – poderwał go głos dowódcy.
Pojazd korgardów wracał. Wolno, lekko przechylony wypłynął zza zakrętu, kierując się ku tunelowi transportowemu. W ułamku sekundy skafander Kleina z fazy „alert” przeszedł do stanu „walka”. Koprocesor militarny przejął sterowanie nad sporą częścią odruchów żołnierza. W jednej chwili wyleciały w powietrze trzy fantomy mające ściągnąć salwę wroga, ręce poderwały w górę miotacz, a oczy namierzyły cel. Karabin załomotał, kątem oka Klein dostrzegł, że strzelają też inni ludzie z jego grupy. Transporter odpowiedział salwą. Dwa fantomy zapłonęły, nim jeszcze dotarły do najwyższego punktu swego toru, trzeci tuż po tym, jak zaczął opadać. Kajus zobaczył też wybuch ognia po przeciwnej stronie szosy i poczuł lekkie ukłucie w ramię – znak, że zginął któryś z jego podkomendnych.
Lecz i żołnierze trafili. Korgardzki transporter leciał jeszcze siłą rozpędu, ale wyraźnie opadał, a ostrze stożka przechylało się ku ziemi. Klein nie usłyszał uderzenia o powierzchnię autostrady – hełm skutecznie izolował go od świata zewnętrznego. Pojazd zarył w czarną taflę, zdzierając gładką nawierzchnię. Przez chwilę kolebał się na boki, aż w końcu znieruchomiał. Od chwili rozpoczęcia akcji minęło sześć sekund. Czas zaczął płynąć w normalnym tempie.
– Klein, asekurujemy kablarzy! Reszta stawia pełne osłony! Idziemy!
Klein podniósł się z ziemi i powoli ruszył do przodu. Obok szedł Garbich Petty i dwóch sieciowców, nazywanych potocznie kablarzami.
Wiedział, że pozostali żołnierze z jego grupy właśnie włączają ochronne pola siłowe, na wypadek gdyby upolowana pancerka wybuchła.
W stronę maszyny szło dwóch żołnierzy i dwóch kablarzy, obok których pełzły automaty. Ludzie – w pancernych skafandrach, ze sterczącymi wyrostkami anten, luf i czujników, z garbami ładownic i systemów podtrzymywania życia – wyglądali jak żuki spieszące do padliny.
Zatrzymali się o kilka kroków od pojazdu zarytego ostrym wierzchołkiem w ziemi. Miał ponad pięćdziesiąt metrów długości. Dziwna maszyna o niezrozumiałej konstrukcji. Tak jak niezrozumiała była technika, cele i taktyka walki korgardów. I wszystko inne, co wiązało się z tą rasą.
– Pilotowany automatycznie – Klein usłyszał głos kablarza. – Próbujemy przejąć kontrolę nad układem sterowania.
– Nad korgardzkim komputerem? – zdziwił się Petty.
– Elektrony są wszędzie takie same, żołnierzu.
Tymczasem drugi kablarz zamarł w bezruchu, z jedną ręką uniesioną, a drugą przyciśniętą do piersi. Po chwili drgnął, powoli zmieniając ułożenie rąk i przesuwając stopy po ziemi. Jego partner też zamilkł i wszedł w taki sam dziwny trans. Prawdopodobnie sprzęgli się z komputerem pokładowym i teraz walczyli z jego systemami obronnymi. Ich mózgi przebywały w elektronicznym świecie wykreowanym przez korgardów i musiały nie tylko ten świat rozpoznać, ale i przedrzeć się przez stojące tam bariery. Klein nie potrafił sobie tego wyobrazić. No, ale elektrony wszędzie są takie same.
Nagle jeden z kablarzy krzyknął, a potem runął na ziemię. W ostatniej chwili skafander przejął kontrolę nad bezwładnym ciałem i tylko dzięki temu inżynier nie uderzył czaszką o nawierzchnię autostrady. Miękko opadł na kolana, wsparł się dłońmi o ziemię. W tym samym momencie transporter drgnął, jakby próbował poderwać się i odlecieć. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, za to na pomarańczowej, pokrytej czarnymi krzyżami powierzchni stożka pojawiła się ciemna rysa.
Klein przyklęknął, składając broń do strzału. Garbich skoczył w bok, chcąc własnym ciałem osłonić kablarzy. Jednak atak nie nastąpił.
– To tylko właz – odetchnął Garbich. – Pchnij automaty.
Stalowy pysk pancerki otwierał się coraz szerzej, aż w końcu jego krawędź wsparła się o powierzchnię autostrady. Siłowniki próbowały jeszcze unieść cały pojazd, ale przegrały z jego ciężarem i zamarły. Klein zbliżył się do włazu, Garbich był dwa kroki za nim. Inżynierowie wciąż tańczyli taniec marionetek poruszanych dłońmi szalonego lalkarza.
Przed żołnierzy wysunęły się automaty. Pełzły w stronę włazu – dwa obłe kształty na gąsienicach, szczytowe osiągnięcie gladiańskiej technologii. Podobno nawet Dominium nie dysponowało sprzętem zdolnym wytrzymać konfrontację z techniką korgardów. Oba roboty cały czas badały teren przed sobą i nieustająco wysyłały strumień informacji do orbitalnej stacji przekaźnikowej. Nawet gdyby coś się stało, zarejestrują przebieg zdarzeń. Każda cząstka informacji mogła się okazać użyteczna. Gdy automaty wpełzły na klapę włazu, pancerka znów się zakołysała. Po chwili roboty zniknęły w jej ciemnym wnętrzu.
– Wchodzimy! – zdecydował Garbich.
Żołnierze ruszyli śladem automatów zwiadowczych. Krok, dwa kroki. W słuchawkach rozbrzmiewały dziwne dźwięki wydawane przez hakujących kablarzy, meldunki stanowisk ogniowych i komunikaty z satelity potwierdzające, że z żadnego fortu nie ruszyła karna ekspedycja. Teraz dopiero Klein zauważył, że czarne krzyże na pomarańczowej powierzchni pojazdu nie zostały namalowane, a jakby wyryte potężnym dłutem. Garbich postawił stopę na klapie włazu, pochylił się, by wejść do środka. Klein przesunął się na bok, by nie mieć go na linii strzału. Zanurzyli się w półmroku kabiny zasnutej całkowicie oparami gazu. „Mieszanina amoniaku i helu” – zameldowały po chwili automaty. Klein przestroił filtry okularów hełmu i powoli zaczął dostrzegać otaczające go kształty. Garbich stał nieruchomo, jak skamieniały, a po chwili Klein usłyszał w słuchawkach jego cichy szept:
– O Boże! O Boże, to ludzie...
W chwili gdy Garbich wymawiał te słowa, wzrok Kleina ostatecznie przeniknął ciemność wypełniającą wnętrze luku transportowego. Dwa automaty badawcze pełzły powoli wzdłuż ścian zbudowanych ze skrzyń wypełnionych przejrzystym płynem. A w tych skrzyniach...
Jedno obok drugiego, dziesiątki ludzkich ciał. Dziwnych, zniekształconych, powykręcanych, z oskalpowanymi czaszkami, amputowanymi kończynami, nozdrzami i szczękami, ze skórą zdjętą w niektórych miejscach, tak że widać było mięśnie. Na każdym z tych ciał pulsowały miarowo ciemne, obłe zgruźlenia. I nagle Klein zrozumiał coś jeszcze. Ci okaleczeni ludzie żyli, a ich szeroko otwarte oczy próbowały przeniknąć warstwę cieczy i wypełniający kabinę mrok. Patrzyły na niego!