Читать книгу Karuzela z Madonnami - Tomasz Raczek - Страница 8

SHIRLEY BASSEY

Оглавление

Muzyka rozrywkowa ulega modom. Zmieniają się one szybko i definitywnie. To, co podobało się jeszcze w ubiegłym roku, dziś trąci myszką. Chyba najłatwiej zauważyć upływ czasu (a więc także własne starzenie się), śledząc swoje upodobania muzyczne. Do pewnego momentu są one zgodne z listami przebojów. Podoba nam się to, co jest „na topie”. Potem coraz częściej lekceważymy przeboje i ustalamy własną listę upodobań. Wierzymy, że to efekt uformowania się własnej, oryginalnej osobowości. Że to nasz wybór, a nie konieczność. Ta wiara towarzyszy nam przez wiele lat, aż wreszcie odkrywamy, że znowu gustujemy w listach przebojów, tyle że... tych sprzed dwudziestu lat. Słuchamy starych piosenek sądząc, że do nich zatęskniliśmy. Ale to nieprawda. Zatęskniliśmy za naszą młodością. Za tamtymi czasami. Za tamtą modą. Za tamtą naiwnością, wiarą i poczuciem, że wszystko jeszcze może się zdarzyć. Za tamtymi marzeniami.

Bywają jednak gwiazdy, które trwają ponad czasem i modą, które nie wypominają nam swoją obecnością naszego wieku, lecz odwrotnie - zdają się udowadniać, że w świecie sztuki udaje się czasem zatrzymać zegar dzięki sile artystycznego wrażenia. Gwiazd mamy dziś niestety niewiele, ale wśród nich niewątpliwie jedną z najjaśniejszych i najbardziej godnych tytułu estradowej „divy” jest angielska piosenkarka Shirley Bassey.

Po raz pierwszy zobaczyłem ją prawie 20 lat temu w Londynie i za jej sprawą natychmiast... straciłem pracę. Byłem wtedy boyem hotelowym w eleganckim hotelu nieopodal Hyde Parku (tak naprawdę byłem studentem z Polski, który dorabiał sobie „na czarno”) i do moich obowiązków należało czyszczenie gigantycznych luster w luksusowym hallu tuż koło sali telewizyjnej. Któregoś dnia usłyszałem dobiegający stamtąd absolutnie elektryzujący, potężny głos.

Wszedłem do sali i na ekranie telewizora zobaczyłem otoczoną piórami twarz Shirley Bassey. To była transmisja jej koncertu. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na jej dłonie, gnące się w konwulsyjnych, pełnych dramatyzmu gestach; na twarz, która była wyrafinowanym teatrem emocji; na jej stroje, które pochodziły z nierealnego świata cielesnych aniołów.

Prawie natychmiast spod ziemi wyrósł mój szef.

- Co robisz? - zapytał zdumiony.

- Oglądam koncert.

- Nie sądzisz, że powinieneś raczej czyścić lustra?

- Zaraz je wyczyszczę, gdy tylko ona przestanie śpiewać! - odparłem i zdałem sobie sprawę, że właśnie wylatuję z pracy.

Nie mam jednak o to żalu ani do hotelowego bossa, ani do siebie, ani do Shirley Bassey. W kilka dni później znalazłem inne, znacznie ciekawsze zajęcie, bo zatrudniłem się w wytwórni płytowej Virgin Records, zaś fanem Bassey jestem do dziś i kolekcjonuję wszystkie jej nagrania, jakie tylko uda mi się znaleźć. Kiedyś nawet odstałem w Londynie parę godzin w kolejce, żeby kupić bilet na jej koncert urodzinowy (60-lecie!). Niestety, biletów zabrakło.

Shirley Bassey jest ciemnoskórą Brytyjką (ojciec Kenijczyk, matka Walijka). Urodziła się w górniczym i szarym Cardiff, lecz jej kariera obfitowała w splendor i kolory. Na początku były jednak kłopoty. Gdy włączono ją do szkolnego chóru, okazało się, że ma za silny głos, przez co ciągle wybija się na pierwszy plan. Przesuwano ją więc do dalszych i dalszych rzędów, aż wreszcie wylądowała na korytarzu za drzwiami. Stało się jasne, że może być tylko solistką.

Wtedy postanowiła wystartować na zawodowej scenie. Odważyła się wystąpić w sławnym teatrze Moss Empire w Glasgow, gdzie przedstawiano debiutantów, a o ich losie decydowała publiczność w bezwzględny sposób wygwizdująca (bądź nie) kolejnych śmiałków. W trakcie pierwszej piosenki Shirley także rozległy się gwizdy. Wtedy przerwała i powiedziała zdecydowanym głosem: „Przyjechałam tu, by sprawić wam przyjemność moim śpiewem. Wiem, że umiem to zrobić, ale, na miłość Boską, dajcie mi szansę!”. I sala zamilkła. W nabożnej ciszy wysłuchała całego występu, a potem zgotowała artystce owację. Pierwszą z tysięcy w jej karierze.

Wkrótce stały się one obowiązkowym elementem każdego koncertu. Mężczyźni dawali jej nie tylko kwiaty, ale także krawaty, które rzucali jej pod nogi. Ona je zbierała i zawieszała sobie na wyciągniętych ramionach. To był jej wyjątkowy strój, złożony z dowodów uwielbienia słuchaczy. O aplauzie na jej koncertach krążą legendy. Podobno po występie w Los Angeles na widowni wybuchło prawdziwe szaleństwo, trwające dobre pół godziny. Kiedy Shirley zeszła wreszcie ze sceny, uszczęśliwiona rzuciła się w ramiona managera, wykrzykując: „Było tak wspaniale! Miałam wrażenie, że cała scena trzęsie się od braw!”. Tymczasem scena naprawdę się trzęsła: w Los Angeles właśnie miało miejsce trzęsienie ziemi...

Były też momenty tragiczne. Gdy zginęła Samantha, młodsza córka piosenkarki (jej ciało znaleziono na brzegu rzeki), dziesięć tysięcy widzów teatru w Sydney stało się świadkami dramatu. Shirley wyszła na scenę i... nie zaśpiewała. Nie była w stanie wydać z siebie ani jednego dźwięku. Zgaszono światła, odwołano koncert. Widzowie długo, na stojąco, bili brawo, aby ją pocieszyć.

Nie zawiodła. Wróciła. Śpiewa dziś lepiej niż kiedykolwiek, ale jest bardzo samotna. Twierdzi, że silne kobiety nie mogą liczyć na umiejących to znieść stałych partnerów. Jej piosenki najczęściej mają dramatyczne przesłania: This Is My Life (Oto moje życie), I Am What I Am (Jestem, kim jestem), I Who Have Nothing (Ja, która nie mam niczego), Yesterday When I Was Young (Wczoraj, kiedy byłam młoda). Publiczność zna je na pamięć i śpiewa razem z nią. Shirley dalej zachwyca szczupłą, wysportowaną sylwetką, olśniewającymi fryzurami i strojami, jakich żadna inna kobieta nie umiałaby nosić. Co roku, w czerwcu, widzowie śpiewają dla niej Happy birthday i nawet nie próbują liczyć jej lat. Nie z grzeczności, lecz z poczucia braku sensu takiego liczenia. W ich własnym interesie Shirley powinna trwać wiecznie.

Zobacz też: Barbara Brylska, Katarzyna Figura, Zarah Leander,

Bette Midler, Barbra Streisand

Karuzela z Madonnami

Подняться наверх