Читать книгу Egzekucja. Odrąbać łeb wielkiego szatana - Tomasz Turowski - Страница 9
3
Оглавление[Moskwa, wczesna jesień 2017 roku]
Moskwa tętniła życiem. To miasto nigdy nie zasypiało. Dwunastomilionowe megalopolis, wylewające się ze swych granic, kipiało aktywnością, której symbolem były wieżowce nowego moskiewskiego city, wypełnione setkami przedstawicielstw międzynarodowych i jeszcze większą liczbą rosyjskich firm. Wrześniowy, chłodny już dzień dwa tysiące siedemnastego roku drgał od frenetycznej działalności. Kto się spóźniał, tracił okazje biznesowe, ten przegrywał, a tłum kolejnych aspirantów do sukcesu tratował go, nawet nie zauważając, że stąpa po cudzych zdeptanych nadziejach.
Inna atmosfera panowała w gmachu przy placu Łubiańskim. Sześciopiętrowy, monumentalny budynek należał do historycznego dziedzictwa – kiedyś, przed rewolucją tysiąc dziewięćset siedemnastego roku, uosabiał potęgę towarzystwa ubezpieczeń „Rossija”. Później, w latach dwudziestych, a szczególnie trzydziestych i aż do pięćdziesiątych włącznie, kładł się złowrogim cieniem na losach tysięcy ludzi, którzy przechodzili przez cele mieszczącego się w piwnicach aresztu – najpierw Czeka, później NKWD i KGB. W połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku dobudowano boczne skrzydła, aby pomieścić żywiołowo rozwijające się imperium policji politycznej Andropowa. Dzisiaj większość wydziałów Federalnej Służby Bezpieczeństwa, następczyni tych instytucji, wyniosła się na obrzeża stolicy. W szarym bocznym skrzydle mieści się jednak nadal zarząd FSB, a główny budynek zajmuje Służba Graniczna FSB Federacji Rosyjskiej.
Toczyła się tu żmudna, dokumentacyjna praca, cicho szemrały serwery, świeciły ekrany komputerów, dossier kolejnych spraw z pieczęciami informującymi o różnym stopniu tajności lądowały stopniowo na metalowych półkach szaf archiwalnych. Te najtajniejsze powiększały zasoby sejfów o hybrydowych, mechaniczno-elektronicznych zamkach. Praca toczyła się nieśpiesznie, chyba że w jakimś punkcie nieskończenie długiej linii granicznej na lądzie, morzu lub w powietrzu ogłaszano sytuację alarmową. Wtedy stawiano na nogi wszystkie posterunki od Kaliningradu po Władywostok. Ale tego nie można było dojrzeć za potężną fasadą. Teraz jednak alertu nie było i urzędnicy leniwie popijali herbatę ze szklanek w metalowych uchwytach-koszyczkach, pamiętających jeszcze czasy Breżniewa. Pułkownik Iwan Alieksiejewicz Bołotnikow mieszał właśnie gorący napar i już miał skosztować parującego płynu, gdy usłyszał pukanie do drzwi swego gabinetu mieszczącego się na czwartym piętrze. Trochę go to zaskoczyło. Kierował przecież ważnym wydziałem współpracy służb granicznych państwa związkowego. „Sojuznoje Gosudarstwo” rosyjsko-białoruskie w wielu dziedzinach wciąż istniało wprawdzie na papierze, ale akurat nie w dziedzinie kontroli ruchu granicznego, szczególnie z państwami NATO. A było tego dużo – Łotwa, Litwa, no i ta Polska, żeby nie wspomnieć o Ukrainie, która wprawdzie do NATO nie należała, ale przez to nie było z nią mniej kłopotów. Jego wierna sekretarka Lena zawsze anonsowała gości, którzy najpierw musieli przemierzyć jej pokój, aby dotrzeć na próg gabinetu Iwana Alieksiejewicza. Nie licząc przełożonych, tylko kilku oficerów podwładnych dysponowało przywilejem wchodzenia do niego bez wcześniejszego uzyskania zgody. Stanął przed nim właśnie jeden z nich, major Władimir Watruszkin.
– Co się dzieje, Wład? – zapytał Bołotnikow.
– Otrzymaliśmy od naszych z Mińska wiadomość, że Hamidan Lecha, w tym ich czeczeńskim narzeczu Sokół, i Mohamed Tsurgan, brzmiący mniej wzniośle, bo Krawiec, przekroczyli niedawno przejście graniczne między Białorusią a Polską, na odcinku Bruzgi–Kuźnica.
– No proszę, starzy znajomi. Obaj wahabici, bandyci i terroryści, choć sami uważają się za ulemów i dżihadystów. Ostatnio, według naszych źródeł, przysięgli na wierność Państwu Islamskiemu. I cóż zwróciło uwagę naszych białoruskich kolegów?
– Ano to, że w dokumentach zmieniły się ich imiona i nie od razu się połapali, o kogo chodzi. Jeden miał na imię Igor, a drugi Wasilij. Przesłali nam ich zdjęcia. Nie ma wątpliwości, że chodzi o tych fanatyków. Niestety puścili ich wolno na polską stronę. Co robimy?
– Nic.
– Jak to nic?
– A tak. Gdyby to byli Amerykanie z FBI, to co innego. Trzeba byłoby ich zawiadomić. Pamiętasz, jak Waszyngton zaczął rozluźniać wobec nas reżim sankcji?
– No tak, to było przecież tak niedawno.
– Przede wszystkim zniesiono wtedy sankcje, które dotyczyły nas, FSB. I to nie dlatego, że Jankesi specjalnie nas kochają, o nie! Oni działają we własnym dobrze pojętym interesie. Doskonale wiedzą, że nikt nie ma tak dogłębnie rozpracowanych islamistycznych grup terrorystycznych jak my i tylko wymiana informacji między FSB i FBI może poprawić poziom bezpieczeństwa Amerykanów. A Polacy, cytując naszego Władimira Władimirowicza, zaczęli, jak powiadają, podnosić się z kolan i używać hasła „nic o nas bez nas”, co kiedyś doprowadziło już zresztą do „liberum veto” i rozbiorów. Teraz wprawdzie pod tym samym hasłem usiłują rozczłonkować Unię Europejską, ale niech tam, to przecież tylko dobrze dla nas. Dla Jankesów chyba też.
– Ale co to ma wspólnego z naszymi wahabitami?
– Ma, ma. W ramach „wstawania z kolan” nie mają w swojej ambasadzie oficerów łącznikowych służb, bo o czym dumny Polak ma gadać z kacapami. No i w związku z tym są ślepi i głusi. Nie wiedzą, co się u nas dzieje, nie otrzymują od nas ostrzeżeń o ewentualnych zagrożeniach. Wprawdzie na zasadzie wzajemności i nasi mogliby się u nich rozglądać, ale skoro Amerykanie idą na taki układ, to czemu ich wasalowi nie miałoby się także opłacać?
– No więc jak, szefie?
– Nie będziemy ostrzegać Polaków przed Lechą i Tsurganem.
– Coś jeszcze?
– Aha, gdyby jednak te kozłojeby zawróciły, to zawiadom ludzi Baćki, żeby wyekspediowali ich do nas w bransoletkach, a gdyby stawiali opór, to niech ich po prostu zlikwidują.
– Przekażę, szefie!
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.