Читать книгу Kaszka z mlekiem. - Turner Sarah - Страница 8

Оглавление

O książce mamy:
List do moich chłopców

Henry i Jude, najdrożsi,

Mój cudowny Henrymisiu i Śliwkowy Aniołku.

Skoro czytacie ten list, to bardzo możliwe, że zamierzacie zapoznać się z resztą niniejszej książki. Nie jestem pewna, co czuję na myśl o tym, że odkryjecie intymne przemyślenia swojej matki z odległych lat, ale zapewne było to do przewidzenia i teraz pozostaje mi się z tym zmierzyć.

Ale po kolei: mam nadzieję, że sięgniecie po moją książkę dopiero jako nastolatkowie (a nie wcześniej), bo, jak zapewne szybko zauważycie, zdarza mi się używać w niej słów z listy słów zakazanych w naszym domu. Wierzę, że spisywanie myśli w ich dokładnym brzmieniu dodaje mojemu pisarstwu autentyczności. Niestety, czasem w mojej głowie pojawia się słowo „kretyn”. Albo „gnojek”. Wciąż jestem zdania, że nie powinniście używać takiego języka w domowych dyskusjach; pamiętajcie, że jestem gotowa posadzić Was na karnym krzesełku niezależnie od tego, ile macie lat.

Jako nastolatka prowadziłam pamiętnik. Pisałam piórem na papierze. Domyślam się, jak archaiczna to dla Was technika i że w Waszych oczach czyni mnie to staroświecką. Pamiętajcie, że przyszłam na świat w poprzednim tysiącleciu. Dorastałam w latach 90. XX wieku, w epoce Spice Girls, jajek Tamagotchi i szału na kolorowe tusze do włosów, nagrywając radiowe listy przebojów na kasetach magnetofonowe (przypomnijcie mi, to pokażę Wam, co to takiego). Nie poznacie zawartości tych dzienników, bo – szczególnie po szkole średniej – skupiałam się na opisach nocnego randkowania z Waszym ojcem (możecie przestać się krzywić; dzienniki spaliłam).

Zarzuciłam prowadzenie pamiętnika krótko po tym, jak poznałam Waszego tatę, i dopiero kiedy zostałam mamą, poczułam ochotę, by wrócić do utrwalania własnych przemyśleń. Zrezygnowałam z pachnących żelopisów i pieczołowicie dobieranych notesów z księgarni WHSmith (które oczywiście chowałam pod poduszką) na rzecz bloga. Zanim zdążyłam zastanowić się nad potencjalnymi skutkami wypuszczenia swoich myśli w świat, blog zaczął żyć włas­nym życiem. Ten aspekt Internetu mnie przeraża.

Chcę wyjaśnić kilka spraw. Właśnie tu i teraz. Nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę, byście zrozumieli, dlaczego tak otwarcie pisałam o tym, jak to jest być Waszą mamą i co właściwie działo się w tym czasie w mojej głowie. A macie jak w banku, moje najdroższe budyniowe pyszczki, że to Wy byliście w centrum moich myśli.

Bycie mamą jest naprawdę trudne.

I nieważne, ile będziecie mieć lat, czytając te słowa – ja bez wątpienia wciąż będę tego samego zdania. Pierwsze lata macierzyństwa to szczególny okres. W najtrudniejsze z trudnych dni – gdy jeden z Was nieustannie krzyczał, ja się denerwowałam, a dom przypominał pole bitwy – marzyłam o tym, by przeczytać, że ktoś też ma dziś gorszy dzień. Upewnić się, że wcale nie jestem bliska szaleństwa. Usłyszeć, że nie ma co wydrapywać sobie oczu z rozpaczy i że wszystko się ułoży, ale też, że wolno mi czuć się źle. Bardzo tego wtedy potrzebowałam. A tymczasem w ręce wpadały mi głównie artykuły z praktycznymi radami na temat treningu samodzielnego zasypiania czy teksty zachęcające do cieszenia się każdą chwilą spędzoną z dziećmi, z ekstatycznym wykrzyknikiem na końcu każdego pieprzonego zdania. „Twoje dziecko skończyło cztery miesiące! W tym miesiącu czekają was cudowne rzeczy! Możesz zacząć myśleć nad wprowadzaniem pokarmów stałych!” (A ja wcale a wcale nie miałam ochoty o tym myśleć; chciałam natomiast napić się w spokoju gorącej herbaty, odrobinę wyspać i znów poczuć się dobrze we własnej skórze).

Niektóre blogi ukazywały macierzyństwo jako wspaniałe, wręcz czarujące doświadczenie – więc łudziłam się, że ze mną też tak będzie. Że na Boże Narodzenie cała rodzina włoży zabawne swetry, że nikt nie będzie miał kupy na piżamie i że wszyscy będą wiecznie uśmiechnięci… Oj tak, te blogi zdecydowanie mi nie pomogły.

Długo się nie zastanawiałam i sama zaczęłam pisać – tak narodził się blog. Z entuzjazmem wystukiwałam wpis za wpisem, opisując domową codzienność z kilkuletnim Henrym, ciążę z Jude’em, zajęcia dla dzieci, nasze wspólne wycieczki i wszystko inne. Moje teksty nie były miłe i lekkie, często dawałam w nich upust frustracji, jednak w tamtym czasie tak wyglądało moje życie. Blog stał się dla mnie miejscem zwierzeń.

Pisałam dla siebie, ale po jakimś czasie pojawili się czytelnicy. Z początku była ich garstka, która jednak szybko przerodziła się w setki, tysiące, aż wreszcie miliony ludzi czytało moje wypociny. Wówczas dotarło do mnie, że mój blog stracił prywatny charakter.

Wraz z tą świadomością przyszło wahanie, zaczęłam wątpić, czy powinnam publicznie obnażać moją matczyną duszę. Wciąż bardzo chciałam dzielić się swoimi przemyśleniami – płynęły prosto z serca. Jednocześnie im więcej ludzi miało do nich dostęp, tym bardziej martwiłam się, że czeka je wieczność w czeluściach sieci www. Niektóre myśli wolelibyśmy wyrzucić z pamięci. Jeszcze inne nas przerażają. Czasem wstydzimy się ich tak bardzo, że niszczymy notatniki, w których znalazły schronienie. Rozważaniom szczególnie osobistym niekoniecznie chcemy dać internetowe życie wieczne. Cóż ja najlepszego zrobiłam? – myślałam z przerażeniem.

Zaczęłam się jednak skrupulatnie przyglądać otrzymywanym od czytelników wiadomościom, komentarzom, ­tweetom i mailom. Dzięki nim zrozumiałam, że – kto by się spodziewał! – mój blog pomagał nie tylko mnie, ale i innym.

„Dziękuję” – czytałam – „bo dzięki tobie poczułam się normalnie”.

„Bo mnie rozbawiłaś”.

„Bo poprawiłaś mi humor w wyjątkowo trudnym tygodniu”.

„Bo dałaś mi odwagę, żeby przyznać: ten tydzień był do dupy i wcale nie cieszyłam się każdą jego sekundą”.

Niektóre wiadomości od innych mam (i pewnej liczby ojców) wyciskały mi z oczu łzy. Te kobiety odsłoniły się przede mną ze swoimi zmaganiami z depresją poporodową, z poczuciem winy, porażki i osamotnienia, z którym trudno im było się pogodzić. „Myślałam, że tylko jak tam mam” – pisały często, z ulgą.

Gdybym mogła, zebrałabym je wszystkie w jednym miejscu, złapałabym za megafon i wykrzyczała: „Nie, nie tylko Ty tak masz!”. Właśnie to pragnienie sprawiło, że postanowiłam dalej dzielić się swoimi obserwacjami na temat macierzyńskiej codzienności. Moje zapiski, delikatnie mówiąc, wymknęły się spod kontroli, i tak oto stałam się autorką pierwszej książki.

Jeśli za kilka lat spojrzę krytycznie na swój blog i niniejszą książkę, zapewne dojdę do wniosku: „Jezu, kobieto, ale była z ciebie maruda”. Bez wątpienia pomyślę też: „Ale to szybko zleciało”. Choć wszystkie teksty w momencie pisania wypływały z autentycznej potrzeby podzielenia się przemyśleniami, to patrząc z perspektywy czasu, pewnie niektóre chętnie bym spaliła.

Zdarzyło mi się brzydko o Was mówić. Raz czy dwa nazwałam was małymi zasrańcami (Przepraszam! Naprawdę przykro mi z tego powodu, choć jestem pewna, że mi wybaczycie, gdy tylko dorobicie się własnych małych zasrańców); możliwe, że zbyt otwarcie tęskniłam za pracą na pełny etat; niewykluczone, że na głos zastanawiałam się, dlaczego nie jest tak słodko i uroczo, jak się spodziewałam, dlaczego nudzę się z Wami w parku czy na zajęciach dla maluchów; dlaczego nie potrafię cieszyć się każdą cholerną sekundą.

Wiedzcie jednak, że było mnóstwo chwil, których pamięć chcę i będę pielęgnować. Momentów rodzinnych. Przytulania, czytania bajek, nowo poznanych ludzi, wspólnie odwiedzonych miejsc. Do spółki z tatą potrafiliście rozbawić mnie do łez każdego jednego dnia. Chciałabym móc przekazać Wam opowieść o Waszych pierwszych latach życia w wersji przedstawiającej ten czas w bardziej korzystnym świetle, z cenzurą fragmentów, w których mama przeklina albo płacze. Naprawdę chciałam być zadowoloną z życia, wiecznie uśmiechniętą mamą w uroczym bożonarodzeniowym swetrze. Przepraszam, jeśli zawiod­łam Was w jakikolwiek sposób.

Na początku nie czułam, że jestem stworzona do macierzyństwa, ale zawsze wiedziałam, że nikt inny nie mógłby kochać Was mocniej ode mnie. Cudowne, przezabawne i fantastycznie zwariowane z Was dzieciaki. Jestem dumna, że mam tak genialną rodzinę. Jestem dumna, że jestem Waszą mamą. Niezależnie od moich przyszłych życiowych osiągnięć. Wy dwaj jesteście moimi arcydziełami i nic lepszego na pewno mi się nie przydarzy.

Ta książka jest dla nas, kochani.

Kocham Was najbardziej na świecie.

Mama xx

Kaszka z mlekiem.

Подняться наверх