Читать книгу Aktorki - Łukasz Maciejewski - Страница 3
Blask światłocienia
ОглавлениеAktorki polskiego filmu i teatru to temat który nawet u największego sceptyka wywołuje mimowolny uśmiech. Znamy ich twarze. Wszystkie, bez wyjątku. Uczyliśmy się od nich, jak kochać kino i kobiety. Są mitami wielomilionowej wyobraźni. Fantazmatami pamięci, symbolem naszej miłości.
W szkole podstawowej, kiedy większość filmowych wtajemniczeń była dopiero przede mną, fascynowały mnie zarówno wieszane w szklanej gablocie miejscowego kina kadry z filmów, jak i starannie wycinane z „Ekranu” czy z „Filmu” portrety gwiazd. Nie znałem poszczególnych nazwisk, nie rozpoznawałem jeszcze tytułów, ale już wtedy, na podstawie zdjęć, budowałem historie prywatne. Fascynujące portrety dopowiadały zdarzenia, emocje przesłaniały konkret. W ten sposób praca artysty fotografa przekraczała ramy sztuki użytkowej wykonywanej na rzecz konkretnych produkcji filmowych, stawała się poezją.
Zaczęło się jednak od poziomek. Sala kina Krakus w Tarnowie była prawie pusta. Pusta i zimna – jak to w grudniu. W rogu sali stał wielki piec kaflowy. Siedząc przy piecu, wreszcie można było zdjąć czapkę i szalik. To mocne tło nie zdominowało jednak treści. Na ekranie Krakusa sędziwy profesor Isak Borg z filmu Tam, gdzie rosną poziomki Bergmana ruszał w podróż do granic pamięci, a w tym samym czasie pewien zmarznięty nastolatek wyruszał w jedną z pierwszych ważnych podróży filmowych. I odtąd wspomnienie Tam, gdzie rosną poziomki ma dla mnie zapach starego, zimnego kina, obitych skajem foteli, z których tu i ówdzie wychodziła watolina, smutnego drewnianego parkietu, emocji gorących od nadmiaru wrażeń. Oraz pierwszego kontaktu z wybitnym aktorstwem.
Tego typu młodzieńcze, aktorskie iluminacje są Erosem przeczuwającym coś, co być może wydarzy się już za chwilę. Oznaczają narodziny namiętności, która dla wybrańców stanie się modelem życia, a często nawet – jedną z największych życiowych przyjemności.
Myślę, że na tym także polega generacyjna sztafeta. W dzieciństwie nasiąkamy jak gąbka, przyswajamy obrazy, twarze, zachowania artystów. Czasami je naśladujemy, przetwarzamy na swój sposób. Rodzi się wyobraźnia, kiełkują marzenia. A w pewnym momencie cudzy gust staje się naszym gustem. Kopii zawdzięczamy oryginał.
Pomysł napisania tej książki nie był mój, to była propozycja wydawnictwa. Przyjąłem ją z wielką tremą i marzeniami. Spędzając czas z Małgorzatą Braunek, Anną Dymną czy Anną Nehrebecką, patrzyłem na dawne zapatrzenia. Na aktorskie profile, które przez tyle lat wydawały się nieosiągalne. Patrzyłem na aktorki z pamięcią ucznia szkoły podstawowej, ze zniżkową legitymacją, i ucznia szkoły średniej. Oraz z perspektywy dojrzałego już mężczyzny, który wszystko chciał zapamiętać, niczego starał się nie uronić.
Bohaterki książki różni prawie wszystko: koleje losu, metryka, doświadczenia, łączy niekwestionowana pozycja zawodowa oraz imperatyw nakazujący traktowanie zawodu serio. Nie zostały celebrytkami, nie pojawiają się na bankietach ani w tabloidach. Kochane przez widzów, pozostają dyskretne i tajemnicze. Zawodową pozycję budowały rolami, pracowitością i talentem, nie skandalem czy przemyślaną strategią marketingową.
Nie chciałem być w tej książce prowokatorem. Pozwoliłem moim bohaterkom mówić, niekiedy przez wiele godzin nie przerywałem monologów, jedynie od czasu do czasu zadając pytanie. Być może wyczuły tę otwartość, gdyż o wielu rzeczach przeczytają państwo po raz pierwszy. I będą to zaskakujące odkrycia.
Pisząc portrety aktorek, w pewnym momencie znalazłem się jednak w dość kłopotliwej sytuacji. Okazało się, że fakty z oficjalnych biografii nie zawsze zgadzały się z tym, co usłyszałem. Historie opowiadane przed laty po upływie kilku dekad znalazły inną puentę. Postanowiłem jednak niczego nie poprawiać, pozostawiając wypowiedzi artystek nienaruszone. Pamięć rządzi się własnymi prawami, niektóre sytuacje przekształca, inne uwzniośla. To również jest piękne.
Przygotowując się do rozmów z aktorkami, przeczytałem prawie wszystko, co zostało na ich temat napisane. Jestem wdzięczny za setki wywiadów, szkiców, portretów, monografii. Dziękuję autorom tych wspaniałych publikacji za godziny spędzone w bibliotekach i czytelniach na pisaniu notatek. Merytorycznie zawdzięczam im najwięcej, bez nich ta książka nigdy by nie powstała.
Przede wszystkim jednak dziękuję bohaterkom książki. Obdarzyły mnie zaufaniem, na które nie zasłużyłem – zaledwie kilka pań poprosiło o autoryzację.
Aktorkom zawdzięczam zachwycające chwile, a niekiedy także dar przyjaźni. To są momenty nie do zapomnienia: spacerowanie po Krakowie z Krystyną Feldman, ławeczka w Skolimowie z Ireną Kwiatkowską, urokliwy wiosenny dzień na Żoliborzu spędzony w towarzystwie Aliny Janowskiej. Uśmiech Ewy Wiśniewskiej, inteligencja Anny Polony, mądre oczy Zofii Kucówny, spokój i wewnętrzna siła Ewy Błaszczyk, radość życia Barbary Krafftówny, macierzyńskość Stanisławy Celińskiej. W magazynie czułych epitetów brakuje odpowiednich słów, żeby opisać siłę tych wzruszeń.
Przypadek sprawił, że niedawno obejrzałem po latach Jowitę Janusza Morgensterna, a następnie wróciłem do powieści Stanisława Dygata. Znalazłem w Jowicie fragment, który wydał mi się niezwykle trafny w aspekcie tej publikacji: „Ekran kinowy to dziwna rama, przez którą oglądamy szczególny świat. Na pozór jest podobny do naszego, ale jakby przekorny w stosunku do niego i opaczny. Trzeba się zdobyć na to, aby przejść przez tę ramę. Tak jak Alicja przez lustro w swoim pokoju. Potem można swobodnie buszować po krainie czarów”.
To takie proste? Oglądając film lub uczestnicząc w porywającym spektaklu teatralnym, jesteśmy kimś innym niż w momencie smarowania chleba masłem albo roztrząsania uczuciowych zapętleń. Stajemy wobec fikcyjnych wydarzeń jako współuczestniczący w nich, a jednocześnie odseparowani, oddzieleni niewidzialną perspektywą lustra. Kino i teatr to kraina czarów. Wracamy z tych podróży pogodzeni z losem, pełni euforii albo usposobieni nostalgicznie. Twarzom aktorek, ich gestom, inteligencji, zmysłowości, ale także zmarszczkom, charakterowi czy błyskotliwości zawdzięczamy witalność i poczucie smaku. Dzięki nim polska sztuka była kobietą.
„Jesteśmy duchami, które wychodzą z ciemności i w ciemność odchodzą”, w arcydziele Federica Felliniego mówi Ginger – Giuletta Masina, do Freda – Marcella Mastroianniego. Bohaterki Aktorek są jasnością. Blaskiem światłocienia.
Łukasz Maciejewski