Читать книгу Wigilijne psy i inne opowieści - Łukasz Orbitowski - Страница 6
II
ОглавлениеTrzebinia. Mieszkanie rewizora Płatka. Rewizor Płatek zbiera się do wyjścia, goli się starannie, wklepuje krem w policzki, wycina włosy z nosa, ociera łzę. Siada na brzegu wanny. Jest w samych szortach, przez przedramię biegnie świeża blizna. Rewizor Płatek przygryza wargę. Ma starannie obcięte paznokcie, poza jednym, na prawym kciuku.
Podważa brzeg strupa i delikatnie odrywa. Rana idzie do mięsa, strup odchodzi jak płat lakieru, a rewizor Płatek podtrzymuje go palcem. Odrywa powoli, bieleją mu wargi. W łazience jest cicho. Rana ma kolor świeżego owocu. Rewizor Płatek wpycha strup do ust, połyka i przyciska wargi do rany. Odchyla się, o mało nie wpada do wanny, dyszy, opuszcza rękę, śledzi wzrokiem strumyczek krwi sunący po kafelkach do kratki ściekowej.
Przez kilka minut rewizor Płatek siedzi nieruchomo. Powinien się spieszyć, jest już spóźniony. Wstaje niechętnie. Widać teraz, że na ciele ma dziesiątki blizn, w większości świeżych. Wygląda jak naznaczony plagą. Przez jego brzuch biegnie szachownica nacięć, szerokie strupy suną w dół i nikną w szortach, wewnętrzne strony ud nabiegły czernią, łydki i stopy znaczą rany.
Rewizor Płatek ubiera się bardzo powoli, dotyk szorstkiego materiału spodni sprawia ból. Wkłada gruby podkoszulek, dopiero na niego ciemną koszulę. Zapina guziki. Odzież jest przebraniem. Rewizor Płatek wraca do lustra, nabiera na palec grubą warstwę kremu i znów smaruje całą twarz. Lśni niczym woskowa świeca, a głowa płonie mu od środka.
Rewizor Płatek ma wrażenie, że żyje w teatralnej rekwizytorni. Idzie przez mieszkanie. Butelkę nałęczowianki zamiast wody wypełnia plastik. Rzędy książek na półkach to atrapa, kartki są niezadrukowane, a okładki puste. Gdyby włączyć telewizor, poleciałby ten sam film, nadawany w kółko, odkąd pamięta. Przygląda się licznym zdjęciom na ścianach, wiszącym w równych rzędach. Wydają mu się bardziej wyblakłe niż zwykle, to pewno wina słońca, które pada na tę ścianę. Rewizor podchodzi, zdjęcia bledną, a gdy staje tuż przy nich, okazuje się, że w ramkach tkwią puste kartki. Rewizor Płatek odskakuje gwałtownie. Musi iść. Trzeba się spieszyć, inaczej będzie za późno.
Narzuca marynarkę, klucze uderzają o ranę na boku, boli nawet przez ubranie. Rewizor Płatek chce wyjść, ale zapomniał teczki. Musi zabrać wszystko, co będzie mu potrzebne w pracy. Teczka jest pusta i podobna do tej, jaką ma kierpoć kibla. Rewizor Płatek krąży po mieszkaniu. Pod telewizorem znajduje blankiety biletów, wciska je w kieszeń i biegnie dalej. Identyfikator leży w łazience, pod folię dostała się woda. Rewizor Płatek trzyma go w ustach. Cegła jest na biurku, dobrze, zgarnia ją do teczki. Jeszcze tylko taryfy i druki wezwań do zapłaty. Te pierwsze odnalazł na kuchennym parapecie, drugie leżały rozsypane koło łóżka. Teraz ma już wszystko.
Chowa papiery do teczki, część druków spada na podłogę, rewizor Płatek schyla się, zbiera. Teczka wreszcie jest zamknięta, rewizor Płatek już może iść. Mimo to tkwi nieruchomo, zgarbiony nad gazetą z programem telewizyjnym. Zaplątała się wśród służbowych dokumentów.
Kładzie dłoń na gazecie, dziewczyna na okładce bardzo mu się podoba. Chciałby przewrócić stronę i zobaczyć więcej zdjęć, ale za bardzo się boi. Cofa dłoń, przełyka ślinę, musi już iść. Zawraca spod drzwi i otwiera pismo. Żadnych zdjęć. Tylko równe linijki tekstu. Rewizor Płatek, rewizor Płatek, rewizor Płatek. Gazeta leci w kąt, kartki szeleszczą: rewizor Płatek. Tak zgrzyta klucz w zamku, tak tłucze się winda.
Rewizor Płatek jest już przed blokiem, w powietrzu tańczą grube płatki śniegu. Rusza szybkim krokiem. Do dworca ma pięć minut marszu. Grupki chłopców stoją w zaciszu bram i śmietników, jakiś facet ciągnie na smyczy skarlałego psa, kobieta targa siaty i rewizor Płatek wyraźnie widzi, że wszyscy zwalniają, jakby byli częścią jednego mechanizmu. Ich głowy obracają się ze zgrzytem i choć sypie śniegiem, rewizor Płatek widzi ich bagniste oczy. Patrzą na niego, patrzą pod nogi, czekają na kamień i upadek. Chłopcy wybuchają śmiechem. Rewizor Płatek orientuje się, co może być nie tak. Facet z psem ma długi płaszcz prochowy à la Colombo; takie sprowadzało się z Niemiec dwie dekady temu. Chłopcy noszą puchówki, podobnie jak kobieta z siatami. Tylko rewizor Płatek idzie przez grudzień w samej koszuli i lekkiej marynarce. Ale nie jest mu zimno. Przeciwnie.
Blizny znaczą ciało ogniem. Przyjemny płomień zbiega się pod pachami i wędruje w głąb ciała. Serce bije szybciej. Rewizor Płatek zaczyna biec.
– Co by się stało, gdyby maszynista usnął? – pyta nagle Basia.
Ojciec odkleja głowę od szyby, ale matka nie podnosi oczu znad krzyżówki. Nie widzi, że dwa siedzenia dalej student, staruszek i Stefan nie mogą oderwać wzroku od okna. Ojciec wzdycha.
– Jesteś jak dziecko – mówi.
Basia zerka w okno.
– Pogoda mi się nie podoba – stwierdza. – Maszynista może być zmęczony. Ojciec garbi się, krzyżuje dłonie między kolanami.
– Mamy coś, co w skrócie nazywamy SHP – brzmi głos kanara.
Matka podnosi głowę, ojciec grzebie w kieszeni na piersi. Basia się uśmiecha. Ojciec znalazł już bilety, kanar obraca je w dłoniach i mówi dalej:
– SHP, czyli system samoczynnego hamowania pociągu. Maszynista musi naciskać guzik w określonych miejscach trasy. Jeśli tego nie zrobi, pociąg samoczynnie hamuje. – Kasuje bilety i zwraca je ojcu. – Ale nie ma takiej potrzeby. To w końcu kolej.
– Słyszałem – mówi ojciec przeciągle – że maszyniści umieją to obchodzić. Drzemać po dziesięć–piętnaście minut. Tak mi mówiono.
– Tato, przestań – ruga go Basia.
Matka wraca do krzyżówki. Kanar wzrusza ramionami.
– Nie ma takiej możliwości – stwierdza, odwraca się i zmierza w stronę Stefana, staruszka i studenta. Zza pleców słyszy głos ojca:
– A prądu wam nie wyłączą?
Kanar na moment tężeje, zaciska wargi, staje, chce się odwrócić i coś powiedzieć lecz, jak za dotknięciem różdżki, znów się uspokaja. Takimi pasażerami można by obsiać błonia. Jadą z nory do nory i myślą, że są w przedziale samego kardynała. Nienawidzą wszystkiego, co ich otacza, i czekają na śmierć kolei. A kolej będzie wieczna, przeżyje jednego buca z drugim i nigdy nie odłączą jej prądu. Nie ze względu na kanara, maszynistę czy kierpocia, ale właśnie po to, by tabuny buców mogły gnieździć się na fotelach, pluć na nie i pierdzieć. Kanar uśmiecha się do własnych myśli i staje nad Stefanem i Bartkiem.
– Dzień dobry, bilety do kontroli.
Dla Stefana i studenta ten głos brzmi jak z innego świata. Student podskakuje gwałtownie, Stefan wygląda, jakby właśnie oberwał między oczy. Podaje bilet kanarowi, student swój wyjmuje z legitymacji. Nerwowo patrzą w okno. Staruszek się nie odzywa, kanar nie zwraca na niego uwagi. Zerka w szybę, spogląda po twarzach całej trójki, uśmiecha się, oddaje bilety i idzie dalej. On także o mnie wie.
– Ma ktoś lusterko? – pyta staruszek. Stefan kręci głową, student zaprzecza.
Staruszek wstaje. Utyka na lewą nogę, utyka poważnie, tak że musi podpierać się o poręcze przy siedzeniach. Nachyla się nad Basią, mówi coś spokojnie i wraca z okrągłym lusterkiem. Wkłada je w dłonie Stefana.
– Zobacz – mówi.
Stefan ogląda przedział w lusterku, mruży oczy ze zdziwienia, przekazuje przedmiot studentowi. Student patrzy przez chwilę. Chce go oddać staruszkowi, ale cofa rękę, wstaje i zwraca lusterko Basi.
– Próbowałem z szybką od zegarka – mówi staruszek – i kilkoma lusterkami. Ale on odbija się tylko w szybach innego pociągu – sprawdza godzinę. – Za półtorej minuty zobaczymy go znowu.
– Dlaczego ten gość nie chciał od ciebie biletu? – chce wiedzieć student. Gryzie się w język; siwy facet jest starszy o co najmniej pięćdziesiąt lat. Tajemnica zniosła formalności.
– Jeżdżę tędy codziennie od czterech lat – odpowiada staruszek. – Studiujesz filozofię, prawda? Jeszcze dziesięć lat temu spotkalibyśmy się na uczelni. Zajmowałem się logiką – kaszle – a teraz jeżdżę podmiejskim pociągiem i wszyscy mnie tu znają.
– A ten facet?
– Kanar wie o nim. Myślę, że wiedzą wszyscy. Przywykli do niego, on chyba też. Na początku bardzo się mnie bał. Ale was chyba się nie przestraszył? Myślę, że w jakiś sposób nabrał do mnie zaufania.
– Jak to? – dziwi się Stefan.
– Świetnie cię rozumiem – odpowiada staruszek. – Na początku też myślałem, że on jest kimś w rodzaju… No, nie wiem, zagubionego kawałka filmu. Ale nie…
Unosi rękę.
– On myśli i czuje. Jakoś… – Opiera dłonie o szybę, podnosi głos: – Uważajcie, nadjeżdża.
Kibel mija się z pospiesznym z Kołobrzegu. Żółte okna przemykają jak klatki filmowe. Widać w nich przedział, staruszka, Stefana i studenta, dalej Barbarę, jej matkę oraz nogi chrapiącego ojca. Tamci nie mają pojęcia, co się dzieje, ale trójka przy oknie widzi mnie wyraźnie. Siedzę w kucki na wolnym siedzeniu, tuż obok pogrążonego w marzeniach Bielaka. Kolana przyciskam do piersi. Długie białe stopy wystają mi ze spodni. Mam luźną koszulę rozpiętą pod szyją i chude ciało – myślę, że ktoś mógłby uznać je za odrażające. Nigdy nie widziało słońca, a skóra jest cienka, napięta. Moja twarz przypomina trochę białe kowadło. Szeroki nos wtapia się w policzki, pod wysokim czołem tlą się oczy, wielkie jak światła pociągu. Najbrzydsze mam usta, bardzo szerokie, spękane, jak świeżo zaszyta blizna. Włosy szczęśliwie zasłaniają odstające uszy, opadając rzadkimi strąkami na kościste ramiona. Staruszek podnosi rękę i mnie pozdrawia. Odpowiadam mu tym samym gestem. Pociąg zaraz nas minie i zniknę im z oczu. I nagle Stefan macha do mnie, więc wyrzucam w powietrze obie dłonie i pozdrawiam całą trójkę. Basia patrzy na nich i chyba myśli, że są popieprzeni.
Pospieszny z Kołobrzegu przepadł, kibel znów sunie samotnie. Staruszek uśmiecha się jak cyrkowiec zdumiewający publiczność starą sztuczką. Stefan bierze Bartka na kolana, chłopiec chichocze. Mężczyzna głaszcze syna po głowie, ale wzrok małego błądzi gdzieś daleko.
Student mówi, że musi zapalić. Wychodzą wszyscy czterej. Tym razem pali także staruszek.
– Czytałem kiedyś o tym – zaczyna student. – To nazywa się postać nadliczbowa. Pojawiają się czasem na zdjęciach. Widziałem jedno takie. To było zdjęcie klasy i jak je wywołali, zobaczyli, że jest na nim jeszcze dziewczynka. Z tego, co czytałem, nie żyła od jakiegoś roku.
– To prosta sztuczka – Stefan opiera się o drzwi ubikacji. – Taki efekt uzyskasz poprzez dwukrotne naświetlenie kliszy.
Student wzrusza ramionami.
– To też było naświetlenie?
– Nie ma co kombinować – stwierdza Stefan. – Myślę, że po prostu widzieliśmy ducha. Co, że nie dzwoni łańcuchami? Posłuchaj – zwraca się do staruszka – przecież badasz tę historię. Może stało się coś złego, tu, w tym przedziale? Może ten duch jest tu uwięziony. Może… Czy moglibyśmy mu jakoś pomóc?
– Nie sądzę, żeby potrzebował naszej pomocy. – Staruszek wydmuchuje dym nosem. – I nie jest duchem, to pewne.
Bartek gramoli się na Stefana. Ten podnosi go, całuje w czoło, ale nie odrywa wzroku od staruszka.
– Ten człowiek, którego widzieliśmy w odbiciu… – zaczyna staruszek – cóż, dziś nic nie zabrzmi za dziwnie, prawda? Otóż myślę, panowie, że ten człowiek jest naszym pociągiem.
Rewizor Płatek stoi na peronie w Trzebini. Wiatr rozdyma mu marynarkę, ale na czole rewizora błyszczą krople potu. Wargi ma wilgotne i drżące, ociera je ręką. Drepcze w miejscu, zatacza małe kółka, wreszcie siada z teczką między kolanami. Z kieszeni wyjmuje chusteczkę, chce przetrzeć rozpaloną twarz i orientuje się, że pot przemieszał się ze łzami. Nagle świat wstrzymuje oddech. Nie słychać już wiatru, ptaków ani ludzi.
Komunikat z głośnika o nadjeżdżającym pociągu osobowym urywa się w pół słowa. Rewizor Płatek przeciera oczy i widzi, że gołąb znieruchomiał w locie i wisi wysoko, jakby na sznurku, otoczony równie nieruchomym śniegiem.
Na drugim peronie zamarli ludzie. Facet przy kiosku zastygł z ręką wyciągniętą po paczkę czerwonych marlboro. Rewizor Płatek z niedowierzaniem zaciska i rozczapierza palce.
Oto ma czas darowany, kawałek tortu wykrojony przez Boga złotym nożem. Czas, w którym dopełniają się decyzje. Rewizor Płatek odchyla się na oparcie, prostuje ramiona. Co dalej? Co powinien ze sobą zrobić? Do rewizora Płatka dociera straszliwa prawda, że lepiej już nigdy nie będzie. Ma czterdzieści pięć lat, za sobą rozwód. Ma też córeczkę, o której wie tyle, że w tym roku idzie do gimnazjum i chyba ma bardzo jasne włosy. Rewizor Płatek nie znajdzie już nowej kobiety i stetryczeje w samotności.
A gdyby rzucić się na tory? Przecież dalej będzie tylko gorzej. Rewizor Płatek jednak boi się śmierci. Co jeśli pociąg będzie jechał zbyt wolno i zamiast do piachu pośle Płatka na wózek inwalidzki? Albo gorzej – przemieni w roślinę? Nie wolno tak myśleć. To czas darowany, czas nadziei.
Rewizor Płatek wie, co powinien zrobić. Przeprowadzi kontrolę najlepiej, jak umie, wróci do domu i upije się porządnie, tak na dobry początek. Od jutra wielką gumką myszką zacznie wymazywać przeszłość. Sprzeda mieszkanie, wyjmie oszczędności, kupi stary samochód i pojedzie, gdzie go oczy poniosą. Pojedzie na południe, tam, gdzie zawsze jest ciepło. Może zacznie pracować na plantacji winorośli? Może kogoś pozna? Głosy wkoło umilkną… Tak, rewizor Płatek pojmuje, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Ale najpierw praca. Ostatni dzień.
Rewizor Płatek podnosi się z ławki i świat rusza razem z nim. Gołąb mknie nad peronem w śnieżnej zawierusze, facet odbiera paczkę marlboro, rozrywa celofan i wpycha papierosa do ust. Ludzie krążą na drugim peronie. Rewizor Płatek rozpina marynarkę, zaciska palce na teczce, drugą ręką strzepuje z siebie śnieg.
Kibel ze zgrzytem wtacza się na peron, staje, otwierają się drzwi. Rewizor Płatek patrzy w okna, widzi staruszka i Stefana, wzrusza ramionami, przyspiesza kroku. Wsiada do pierwszego wagonu, w przejściu zderza się z kierpociem. Kierpoć obdarza go zdumionym spojrzeniem, podają sobie ręce. Rewizor Płatek idzie do maszynisty, a kierpoć sunie za nim, bo w oczach rewizora Płatka dostrzegł coś niepokojącego.
Józef spogląda przez ramię, widzi rewizora. Uśmiecha się do niego, ale gdy rewizor Płatek odwraca wzrok, Józef i kierpoć wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
– Nie jest ci zimno? – pyta Józef rewizora Płatka.
Rewizor Płatek nie odpowiada. Siada w rogu i kładzie sobie teczkę na kolanach. Kierpoć idzie na peron zobaczyć, czy ktoś wsiada. Józef nie podejmuje prób rozmowy i patrzy przed siebie. Rewizor Płatek otwiera walizkę, chce wyjąć bloczki i przypiąć sobie identyfikator. Zagląda do środka, zaskoczony i zdumiony. Odruchowo zamyka walizkę, by zaraz otworzyć ją ponownie.
Pamięta, że brał wszystkie potrzebne papiery. Gdyby się skupił, przypomniałby sobie, skąd co zabierał. Może teczki zostały podmienione? Nie, przecież nie wypuszczał jej z rąk, zresztą to jego teczka, poznaje naddarty grzbiet i zadrapanie na rogu. Przełyka cierpką ślinę, podnosi głowę i stwierdza, że nie wzbudził niczyjego zainteresowania. W teczce zamiast papierów leży długi nóż kuchenny. Rewizor Płatek ostrożnie dotyka zimnej stali i wodzi palcem po ostrzu. Sprawia mu to przyjemność.
– Nikt nie może być pociągiem – mówi student. Kuca i zadziera głowę.
– Nie istnieją też same odbicia – zwraca uwagę Stefan.
– To tylko hipoteza – uściśla staruszek. – Trudno mi ją zweryfikować w jakikolwiek sposób. Myślę, że właśnie po to wam go pokazałem: aby potem podzielić się wątpliwościami.
– Dawaj – zachęca Stefan.
Staruszek zaczyna mówić.
– Kiedy zobaczyłem go pierwszy raz, myślałem, że to złudzenie optyczne. Potem, że jakiś dziwaczny efekt. Słyszałem, że jeśli ktoś długo patrzy przez okno, jego odbicie zostaje utrwalone na szybie. Szybko okazało się, że nasz przyjaciel reaguje na moje ruchy, i to bardzo żywiołowo. Myślałem później, że widzę fragment przeszłości, że stałem się świadkiem jakiegoś czasowego paradoksu, ale znowu nie, z tego samego powodu co wcześniej. Wówczas pomyślałem sobie, że ten człowiek jest pociągiem.
– Pociągiem w ogóle? – chce wiedzieć student.
– Nie, skąd, tym konkretnym. Naszym poczciwym pociągiem podmiejskim – ciągnie staruszek. – Zwróćcie uwagę, jak chętnie nadajemy ludzkie cechy martwym przedmiotom. Kiedy jakiś tabor ma opóźnienie, mówimy, że „pociąg się spóźnia”, a nie „jest opóźniony” czy „maszynista pociągu tego a tego się spóźnia”. Kiedy się spieszymy, nasze słowa i myśli stają się nacechowane emocjami. Mówiąc nieco uczenie, nasz przyjaciel jest efektem ubocznym semantyki. Innymi słowy, samiśmy go sobie zrobili.
– Nie bardzo nadążam – przyznaje Stefan. – To w końcu człowiek czy pociąg?
– Pociąg – stwierdza staruszek. – Mogę założyć, że ma pewne cechy ludzkie, ale nie jest człowiekiem. Choćby dlatego, że nie przeszedł normalnej, ludzkiej drogi. Nie urodził się, nie dojrzewał. Ma emocje, którymi go obdarzyliśmy. Myślę, że w jakiś sposób jest świadomy, ale nie tak jak ty czy ja.
Oczy staruszka błądzą chaotycznie po wagonie, zatrzymują się dopiero na Bartku.
– Przepraszam, że to mówię. Jest trochę jak twój syn.
Stefan kiwa głową.
– Mów dalej – prosi.
– Kontakt z nim jest bardzo ograniczony. Ma własny świat, niekompatybilny z naszym. To znaczy coś tam nas łączy, ale żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach.
– Dlaczego? – pyta student. – Przecież odpowiada, gdy pomachasz ręką. W oczach Stefana widać, że świetnie wie, o co chodzi staruszkowi.
– Nauczył się. Ale jest niekompletny, jak układanka ze zgubionymi elementami. Ma tylko te cechy, którymi ludzie go obdarzyli. Przybrał ludzką formę, bo tylko człowiek może się spóźniać albo spieszyć, prawda?
Student kiwa głową.
– Więc on może być złośliwy albo przyjazny, czysty albo brudny. Jest czyścioszkiem albo brudaskiem, jeśli wolicie. Może nawet być mądry albo głupi, wiecie: „Czemu ten głupi pociąg tak się wlecze?”. Ale nie jest czuły, nie jest zatroskany, nie ma na nic nadziei i tak dalej. Dlatego mówię, że on nie jest człowiekiem, tylko pociągiem. Gdyby stanął tu przed nami, nie porozumiałbyś się z nim. Byłby…
– Jak Bartek – uzupełnia Stefan.
– Właśnie – przyznaje staruszek.
– To po co zawracasz sobie nim głowę? – pyta student.
Staruszek uśmiecha się szeroko. Jego zęby są brązowe, przypominają korę.
– Całe życie zajmowałem się logiką – odpowiada. – Świat był dla mnie zbiorem przyczyn i skutków, takim wielkim drzewem z mnóstwem rozwidleń. Potem zobaczyłem jego. Anomalię. Coś, czego nigdy nie powinienem wiedzieć. I nagle pojąłem, że wkoło nas bije sekretne życie – zatacza koło ręką – wszędzie.
– W innych pociągach jest podobnie? – pyta Stefan.
– Wszędzie – powtarza staruszek. – Jeśli z pociągiem się udało, to czemu nie z komputerem? Z samochodem, telewizorem, pralką? Tworzymy cienie wokół wszystkiego, co nas otacza. I te cienie ożywają. Ale nie mamy nad nimi kontroli.
– Indianie – stwierdza student. – Manitou.
– Możliwe – przyznaje staruszek. – Ale Indianie nie wyszli poza prostą magię, poza totemiczne kulty. My żyjemy w epoce postreligijnej. I na przekór wszystkiemu, kiedy przejedzie następny pociąg, człowiek, którego nie ma, nam pomacha.
(...)