Читать книгу Powrót na Paros - Vanessa Greene - Страница 9

Rozdział 2

Оглавление

Rosa da Silva wracała pociągiem z Gatwick do swojego domu w północnym Londynie i przeglądała służbowe mejle. Przez ostatnie dni nadzorowała w Brazylii projekty prowadzone przez organizację charytatywną, dla której pracowała, i nie miała dostępu do internetu. Pascale, dziewczyna świeżo po studiach, jako asystentka odpowiadała w jej imieniu na wszystkie wiadomości. Wyglądało na to, że Ian, szef Rosy, się nie mylił: wprawdzie Pascale miała tę przewagę nad innymi kandydatami, że była jego córką, ale niewątpliwie szybko się uczyła. Dzięki pantoflom kupionym na Sloane Square i wykształceniu na prywatnej uczelni bez problemu dogadywała się z wieloma ważnymi darczyńcami fundacji. Szczerość i niesforna fryzura Rosy nie zawsze wzbudzały podobny entuzjazm. W każdym razie pod jej nieobecność Pascale wykonała kawał dobrej roboty, za co Rosa była jej wdzięczna.

Pośród służbowych mejli znalazła wiadomość od Kate, zatytułowaną „Wieczór panieński mojej siostry”. Cieszyła się, że znowu zobaczy przyjaciółkę. Rosa wiedziała, że kiepsko sobie radzi z podtrzymywaniem kontaktów. Przez cały ostatni rok pochłaniała ją praca, poza tym mieszkała w Londynie, a Bee w Buckinghamshire; dość blisko i jednocześnie na tyle daleko, żeby wpływało to na częstotliwość ich spotkań. Zamiast, jak dawniej, wyskoczyć na drinka, pisały do siebie mejle i esemesy. Rosę ogarnęły wyrzuty sumienia, że nie zaprosiła jej w końcu na obiecanego drinka z okazji zaręczyn. Postanowiła to wynagrodzić Bee podczas wieczoru panieńskiego.

Rosa przeczytała wszystkie wiadomości dotyczące tego tematu. Najwyraźniej każda z przyjaciółek Bee miała własny pomysł na to, jak powinien wyglądać jej wieczór panieński; odpowiedzi było mnóstwo. Może to, że Rosa nie miała dostępu do skrzynki, nie było wcale takie złe. Postanowiła nie dorzucać swoich pomysłów do puli. Wysłała tylko krótką wiadomość, podając odpowiadające jej terminy. Z przyzwyczajenia rzuciła okiem na listę osób, do których rozesłano zaproszenie, chociaż w gruncie rzeczy wcale się nie spodziewała, że znajdzie wśród nich Ionę.

Wspomnienie o niej nadal było bolesne. Dawniej dzieliły się z Ioną wszystkim: notatkami, kasetami, sekretami i radościami. Jednak od dwóch lat nie zamieniły słowa. Miejsce głosu Iony – zachrypniętego, melodyjnego, pełnego dobrej energii – zastąpiła cisza.

*

– Przyniosłam ci kawę – powiedziała Pascale, stawiając na biurku szefowej napój na wynos. – Przepraszam, że w jednorazowym kubku, ale przynajmniej z fair trade.

– Dzięki – odparła Rosa. – Również za dopilnowanie wszystkiego pod moją nieobecność. Doceniam twoją pracę.

– Nie ma za co. Notatki ze spotkań schowałam do teczki z dokumentami.

Rosa wyjęła plik z budżetem projektu, nad którym właśnie pracowała. W biurze było gwarno jak w ulu; ludzie nosili kubki z kawą do sali konferencyjnej, gdzie miało się odbyć spotkanie, z którego się wymiksowała. Potrzebowała godziny świętego spokoju, żeby uporać się z kosztorysem. Przypomniała sobie gorące, parne dni spędzone wraz z grupą wolontariuszy w Salwadorze, podczas których realizowali projekty społeczne w fawelach. Otwierając plik w Excelu, poczuła się jak w innym świecie, a jednocześnie wiedziała, że bez jej pracy w Wielkiej Brytanii projekt nigdy by się nie powiódł.

Kwadrans później rozbolała ją głowa. Ponownie przebiegła wzrokiem kolumnę cyfr, usiłując je zrozumieć. W ubiegłym roku fundacji udało się zebrać ponad dwadzieścia tysięcy funtów – i nic dziwnego, pilnowała każdej zbiórki i wolontariusza, ciężko pracowała przy organizowaniu większości tych wydarzeń. Jednak suma pieniędzy, które już wydali, i tych, które dopiero miały zostać przelane na konto brazylijskiego projektu, była dużo niższa – różnica wynosiła ponad siedem tysięcy funtów.

Rosa popełniała błędy, jak wszyscy, ale nie tego rodzaju.

*

– Oto kilka najlepszych ujęć Bee – powiedziała Kate, wskazując na wielki ekran w prywatnej części baru znajdującego się w pobliżu domu jej siostry.

Najwcześniejsze fotografie musiała pożyczyć z rodzinnych albumów: były to słodkie zdjęcia Bee z czasów niemowlęctwa i pierwszych dni szkoły, na których stanowiła uosobienie niewinności. Jakimś cudem w wieku dwudziestu dziewięciu lat wyglądała tak nadal. Wielkie ciemnoniebieskie oczy i cienkie brwi o idealnym kształcie upodabniały ją do porcelanowej lalki. Spośród nich trzech to właśnie Bee najłatwiej było pokochać. Uwielbiali ją wszyscy – chłopcy, dziewczynki, nauczyciele. Śmiejąc się z wyświetlanych na ekranie zdjęć, Rosa doszła do wniosku, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło.

– To twoja sprawka, prawda? – Głos Bee wyrwał ją z rozmyślań i Rosa popatrzyła na ekran. Oto one, Bee, Rosa i Iona, rozciągnięte leniwie na plaży w Paros, z nogami przysypanymi piaskiem. Wszystkie trzy sączyły colę ze szklanych butelek przez pasiaste, czerwono-białe słomki. – Tylko ty byłaś na tyle miła, żeby przynieść zdjęcie, na którym wyglądam w miarę seksownie.

– Zaczekaj, aż zobaczysz kolejne – powiedziała ze śmiechem Rosa. I rzeczywiście, na ekranie pojawiła się seria zdjęć, na których tańczyły, upojone tequilą. Makijaż spływał z opalonej twarzy Bee.

– O Boże, przypominam straszydło – zauważyła, śmiejąc się. Po chwili dodała ciszej: – Dobrze się bawiłyśmy w tamtym pensjonacie, prawda, Roso?

Popatrzyły na siebie. Słowa Bee zbliżyły je do siebie, jakby znowu miały osiemnaście lat.

– Nigdy go nie zapomnę – powiedziała Bee.

– Ach, ten wiatrak na kamienistej ścieżce, z widokiem na ocean. Najpiękniejsze miejsce na świecie.

– Pamiętasz arbuza, który wypełniłyśmy wódką na tarasie? – przypomniała jej Bee. – Nie miałam pojęcia, że aż tak nam uderzy do głów.

– I to jeszcze przed wyjściem do miasta…

– Piękne czasy.

– O tak.

– Chociaż nie wróciłabym do nich – zastrzegła szybko Bee – nawet za całe ouzo na Cykladach. – Prosimy o następny slajd, Kate! – zawołała do siostry.

Kiedy z ekranu zniknęły zdjęcia z greckich wakacji i pojawiło się na nim zdjęcie z pierwszego tygodnia studiów, Bee wyraźnie się odprężyła.

*

Następnego ranka Rosa przetarła oczy i rozejrzała się po obcym pokoju. Na podłodze leżały poduszki z literami, które zrzuciła poprzedniego wieczoru, ścieląc kanapę w salonie Bee. Litery nadal układały się w słowo D-O-M. Przez bladoniebieskie zasłony sączyły się promienie zimowego słońca. Pewnie właśnie one ją obudziły, bo czuła się rozbita i niewyspana.

– Herbaty?

Rosa spojrzała w stronę, z której dobiegał głos.

– Bardzo chętnie – powiedziała z wdzięcznością.

Bee wróciła z dwoma kubkami i usiadła obok niej na kanapie. Rosa uniosła kołdrę, a Bee się nią przykryła.

– Jak za dawnych czasów – zauważyła.

– Dobrze się wczoraj bawiłaś? – zapytała Rosa.

– Było genialnie, prawda? – Bee aż promieniała.

– Wszyscy świetnie się bawili. Myślę, że będziesz miała co wspominać jako mężatka.

– Nadal nie mogę uwierzyć, że to już tak niedługo. Chociaż mam przeczucie, że wszystko się uda.

– No jasne, że tak. A gdzie Stuart? Jeszcze w łóżku?

– Nie. – Bee się roześmiała. – Wstał bladym świtem i pojechał na golfa.

– Gra w golfa? – zdziwiła się Rosa.

– Tak.

Rosa znacząco uniosła brwi.

– No co?! – Bee trzepnęła ją poduszką. – Uważasz, że dziadziejemy, tak?

Rosa wzruszyła ramionami.

– A kim ja jestem, żeby to oceniać? – zapytała zażenowana. – Z żadnym facetem nie wytrzymałam dłużej niż rok, a wy najwyraźniej macie wszystko pod kontrolą. Podziwiam was.

– Jakoś sobie radzimy – odparła Bee. – A ty na pewno kogoś spotkasz.

– Przestało mi na tym zależeć. Przyzwyczaiłam się do niezależności i wcale nie jestem pewna, czy chciałabym z niej rezygnować.

– Nie dla byle kogo, ale gdybyś spotkała kogoś wyjątkowego?

– Chyba nigdy nie będę taką romantyczką jak ty. Ale miło widzieć, że doczekałaś się swojego „i żyli długo i szczęśliwie” – powiedziała Rosa.

– I pomyśleć, że przez cały ten czas nabijałyśmy się z łażącego za mną Stuarta, a teraz wychodzę za niego za mąż.

– Myślę, że byłyśmy dla niego trochę zbyt surowe. Brakowało nam dojrzałości.

Bee przypomniała sobie, jak przyjemnie było zobaczyć Stuarta po powrocie z Paros. Zrozumiała wtedy, że w związku zawsze lepiej wiedzieć, na czym się stoi.

– Fajnie było nadrobić zaległości – odezwała się Rosa. – Tęskniłam za tobą.

– To tak jak ja. Mam wrażenie, że zostało nam jeszcze wiele tematów.

– Nie da się ukryć. Ledwie zaczęłyśmy, a ja rozgadałam się o Stuarcie i weselu – przyznała Bee. – Wiem, że ogarnęła mnie przedślubna gorączka, ale za dwa tygodnie jadę do Londynu na targi antyków. Może miałabyś ochotę się ze mną wybrać?

– Jasne, że tak! – Ucieszyła się Rosa.

– W takim razie jesteśmy umówione – odparła Bee uszczęśliwiona.

Uścisnęły się, a Bee poczuła, że jakaś jej cząstka trafiła z powrotem na swoje miejsce.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Powrót na Paros

Подняться наверх