Читать книгу EWA - William Paul Young - Страница 6
1
Odnaleziona
ОглавлениеPochwycony prądami niewypowiedzianych porannych modlitw i prostego zachwytu Jan Zbieracz oparł się o drzewo i zanurzył podwinięte palce nóg w chłodzie pod rozgrzewającym się piaskiem. Przed nim rozciągał się pofalowany ocean, który w oddali znikał, łącząc się z czystym kobaltowym niebem.
Słoną woń morza wyparły zapachy eukaliptusa, mirry i kwiatów krasawy. Jan się uśmiechnął. Tak zawsze wyglądają jej pierwsze objęcia! Miał ochotę zerwać się na nogi, ale tylko się przesunął, robiąc obok siebie trochę miejsca, pochylił głowę i wziął głęboki oddech. Od ostatniego razu minęło sporo czasu.
Wysoka, delikatnie zbudowana kobieta o skórze czarnej jak heban przyjęła milczące zaproszenie Jana i usiadła obok niego, a jej dłoń zmierzwiła z matczyną czułością siwo-czarne włosy na jego karku. Figlarny dotyk przeszył jego ramiona i plecy dreszczem spokoju, usuwając brzemię, które nieświadomie dźwigał.
Mógłby tak trwać, lecz jej wizyty zawsze miały konkretny cel. Mimo wszystko powstrzymywał wzbierającą ciekawość, ciesząc się łagodnym zadowoleniem płynącym z jej obecności.
– Matko Ewo? – odezwał się z wahaniem.
– Janie?
Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że się uśmiechnęła. Ta wiekowa i potężna kobieta promieniowała zaraźliwą radością dziecka. Przyciągnęła go do siebie jedną ręką i pocałowała w czubek głowy.
– Przebywasz w tym miejscu... – zaczęła.
– Dzisiaj mija sto lat – odrzekł. – Jeśli właśnie z tego powodu mnie odwiedziłaś, to jestem wdzięczny.
– Częściowo tak – odpowiedziała Ewa. – Sto lat w każdym miejscu zasługuje na uczczenie.
Podniósł się, otrzepał z piasku, a następnie pomógł Ewie wstać. Z gracją przyjęła jego pomoc, chociaż jej nie potrzebowała. Splątane siwe włosy otaczały jej twarz, którą czas naznaczył zmarszczkami i bruzdami, rzeźbiąc arcydzieło radości i smutku. Jej blask bardziej kojarzył się z dzieckiem niż matroną, a w mahoniowych oczach lśniło wyczekiwanie.
Jan miał wrażenie, że pytania za chwilę wyleją się z niego we wszystkich kierunkach, jednak Ewa powstrzymała go uniesioną dłonią.
– Jedno dobre pytanie jest warte tyle, co tysiąc odpowiedzi – drażniła się z nim. – Wybierz starannie.
Potrzebował tylko chwili.
– Jak długo? – spytał uroczyście. – Jak długo musimy czekać, by nasze uzdrowienie wreszcie dobiegło końca? – Ujął jej dłoń i położył ją sobie na sercu.
– Znacznie krócej niż wtedy, gdy ja sama zadałam to pytanie.
Wziął głęboki oddech i pokiwał głową, spoglądając w bursztynowy blask jej oczu.
– Ale przyszłam tutaj w sprawie dzisiejszego dnia, Janie. Dzisiaj moje dziecko narodzi się w twoim świecie.
Jan zmarszczył czoło.
– Twoje dziecko? Ależ Matko Ewo, czy wszyscy nie jesteśmy twoimi córkami i synami?
– Owszem, jesteście – potwierdziła. – Ale od dawna wiedzieliśmy, że pojawi się trójka, która będzie nas w wyjątkowy sposób reprezentować. Ta, która otrzymała obietnicę potomstwa, ta, której potomstwo zmiażdży głowę węża, oraz ta, z którą potomstwo będzie zjednoczone na wieki. Matka, Córka i Oblubienica. Pojawienie się tej dziewczyny oznacza początek końca.
Jan był tak oszołomiony, że dopiero po chwili zauważył, że Ewa podniosła kamień i podeszła do skraju wody. Podążył za nią zdezorientowany i przytłoczony. Rzuciła kamień wysoko w niebo i oboje patrzyli, jak ten niemal bezgłośnie wpada do szklistego morza.
– Janie, w oceanie wszechświata jeden kamień i pojedyncza fala przynoszą wieczną zmianę.
Jan pozwalał, by fale łaskotały go w stopy i wyciągały spod nich piasek. Bliska obecność Ewy zawsze przynosiła uzdrowienie, a zarazem zakłopotanie.
Ostry głos przeciął powietrze.
– Marnujesz czas, Janie.
Odwrócił się. Morska bryza uniosła mu włosy z tyłu głowy, a zapach Ewy pieszczotliwie owionął jego twarz.
Pojawiła się Letty, a Ewa zniknęła.
Jan westchnął.
– Czyściciele próbują się z tobą skontaktować od ponad godziny, a skoro jesteś jedynym Zbieraczem w promieniu stu mil...
Jan zwrócił się w stronę wody, podniósł kolejny gładki kamyk i podrzucił go wysoko, a ten opadł krawędzią w dół i przeciął powierzchnię wody z satysfakcjonującym pluskiem. Dlaczego taki drobny sukces zawsze sprawiał Janowi przyjemność, pozostawało dla niego tajemnicą.
– Czemu tak im się spieszy? – mruknął, kiedy Letty obok niego stanęła. Podniósł kolejny kamyk.
Była malutką staruszką, miała niespełna metr wzrostu, podpierała się laską, szyję owinęła szalem i wywinęła skarpety na buty, jedne i drugie nie do pary. Wyglądała jak jabłko, które ktoś zbyt długo trzymał na słońcu, wciąż okrągłe, ale skurczone. Miała przeszywające czarne oczy, zakrzywiony nos i niemal bezzębne wykrzywione usta. Wycelowała w Jana laskę, która mogłaby uchodzić za czarodziejską różdżkę.
Kiedy zobaczył intensywność jej spojrzenia, upuścił kamyk na piasek.
– Letty?
Jej odpowiedź była wyważona.
– Dzisiaj wczesnym rankiem zauważono unoszący się na wodzie duży kontener, doholowano go do brzegu i otwarto. Uczeni już ustalili, że dopłynął tutaj z Ziemi w czasie rzeczywistym.
– To nie pierwsza taka sytuacja – odrzekł Jan.
– Otworzyliśmy go i znaleźliśmy szczątki dwunastu istot ludzkich, samych młodych kobiet, z jednym wyjątkiem.
– Jezu – szepnął, używając tego imienia zarówno jako modlitwy, jak i wykrzyknika.
– Wygląda na to, że kontener służył do transportowania ludzi na duże odległości, zapewne na pokładzie dużego statku albo innej jednostki. Jako że nie przypłynęły razem z nim żadne szczątki wraku, podejrzewamy, że został celowo wyrzucony, jednak najpierw stracono dziewczęta znajdujące się wewnątrz. Jeśli w takiej tragedii można się doszukać jakiejkolwiek łaski... – Urwała, gdy jej głosem zawładnęły emocje.
Jan obrócił się i usiadł na piasku, przyciągając kolana do podbródka. Ciepła pogoda i delikatna bryza teraz wydawały mu się kpiną. Radość Ewy odeszła razem z nią.
Walcząc z wściekłością i smutkiem, pozwolił, by malutka dłoń Letty spoczęła na jego ramieniu.
– Janie, nie możemy pozwolić, aby choroba cienia zagnieździła się w naszych sercach. W tym zepsutym kosmosie ogarnia nas smutek. Czujemy słuszny gniew, ale nie możemy porzucić radości, która przekracza nasze zrozumienie. Odczuwamy to wszystko, ponieważ jesteśmy żywi.
Pokiwał głową.
– Powiedziałaś, że ci ludzie to kobiety z jednym wyjątkiem?
– Tak, był z nimi także mężczyzna w średnim wieku. Według wstępnej opinii możliwe, że próbował je chronić. Niewątpliwie stoi za tym jakaś historia, ale zapewne minie dużo czasu, nim usłyszymy ją w całości.
– Nie chcę oglądać...
– Nie martw się. Ciała przetransportowano do Sanktuarium Smutków, gdzie są przygotowywane do jutrzejszej uroczystości ognia. W tej chwili musisz zrobić to, co tylko ty potrafisz... aby Czyściciele mogli zabrać się do rozmontowywania kontenera, a Artyści znaleźli sposób na upamiętnienie tych drogocennych dzieci.
Jan zamknął oczy i zwrócił twarz ku niebu, żałując, że jego rozmowa z Ewą została przerwana w tak nieprzyjemny sposób.
– No idź – zachęciła go Letty. – Czekają na ciebie.
* * *
Rozmiary kontenera zaskoczyły Jana. Miał co najmniej sześć metrów długości i ważył tak dużo, że do wyciągnięcia go z wody po toczących się belkach potrzeba było kilkunastu sztuk zwierząt, z których korzystali Holujący. Piaszczysty brzeg za skrzynią znaczyły głębokie koleiny. Na stołach pod namiotami piętrzyły się przedmioty wydobyte ze środka: ubrania, koce, kilka pluszowych zabawek. Było tutaj chłodniej, jakby słońce odwróciło swoje rozgrzewające oblicze.
Wyjął z kieszeni małe pudełko, otworzył je i wsunął na palec sygnet. Następnie go obrócił, tak że na wierzchu znalazł się inny wzór. Wszystko, czego dotknie sygnetem, zostanie oznaczone datą, a potem zabrane do jego domu, Schronienia, w celu zbadania i skatalogowania. Z drugiej kieszeni wyjął cienkie rękawiczki i je naciągnął.
Pierwszym przedmiotem, który zwrócił jego uwagę i który oznaczył, była czarna zamknięta szafka z trzema szufladami. Była zimna w dotyku. Gestem przywołał jedną z Rzemieślniczek, która specjalizowała się w zamkach i kluczach. Potrzebowała zaledwie kilku sekund, by otworzyć szafkę, dopuszczając Jana do jej zawartości. Zgodnie z oczekiwaniami wewnątrz znalazł protokoły, rejestr spedycyjny, listy przewozowe, księgi rachunkowe oraz inne dokumenty.
W dolnej szufladzie znajdowały się teczki ze skąpymi osobistymi informacjami dotyczącymi dziewcząt, wliczając ich portretowe zdjęcia. Wzrost, waga, wiek, stan zdrowia. Oczywiście zamiast imion użyto przydomków: nazw ziemskich krajów zaczynających się od kolejnych liter alfabetu: Algieria, Boliwia, Cypr, aż do Libanu. Jan przez chwilę przyglądał się zdjęciom. Twarze i oczy na fotografiach były oknami do dwunastu historii, które zasługiwały na żałobę.
Już miał zamknąć szufladę i przejść dalej, gdy coś przyszło mu do głowy. Policzył teczki. Dwanaście, tak jak wspominała Letty. Niestety to się nie zgadzało. Podana przez staruszkę liczba obejmowała także mężczyznę. Policzył ponownie. Dwanaście zdjęć, same młode dziewczęta. To oznacza, że jedna dziewczyna zniknęła. Może uciekła albo dokumentacja była niekompletna, jednak ta rozbieżność nie dawała mu spokoju.
Czyżby Ewie chodziło o jedną z tych kobiet?
Kierując się przeczuciem, podszedł do kontenera. Obok drzwi stał rząd butów przeznaczonych dla robotników, ochronne obuwie, które później miało zostać dokładnie oczyszczone i odkażone. Wybrał parę w swoim rozmiarze.
– Witaj, Janie – powitał go jeden z Inżynierów. – Co za straszliwa tragedia.
Pokiwał głową, sznurując buty.
– Chciałbym na chwilę wejść do środka i sprawdzić pewne dane z rejestru. Powinienem o czymś wiedzieć?
– Nie, wciąż zostało nam kilka drobiazgów, ale usunęliśmy już to, co najważniejsze.
Jan pokiwał głową ze smutkiem, dziękując mężczyźnie za serdeczność.
– Poza tym dopiero przed chwilą wyłączyliśmy urządzenia mrożące, więc w środku nadal jest lodowato zimno. Pewnie się popsuły i zablokowały na cyklu chłodzenia, za co zapewne powinniśmy być wdzięczni. Ciała były niemal zamrożone. Ostrożnie, podłoga jest dosyć śliska.
Drzwi otworzyły się bez trudu, skrzypiąc zawiasami, wpuszczając do środka blask słońca. Zapaliły się wewnętrzne światła, co świadczyło o obecności zamkniętego układu zasilania niezależnego od układu chłodzenia. Wchodząc do środka, Jan uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech. Kiedy wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, otoczyła go para wydobywająca się z jego ust.
Kontener mniej więcej w jednej trzeciej wypełniały duże przedmioty – skrzynie, maty, plastikowe pojemniki – oraz mieszanina śmieci, przez które w końcu będzie musiał się przedostać. Plamy zamrożonej krwi pokrywały ściany i podłogę metalicznej krypty. Ostrożnie je ominął, a każdy odgłos, który wydawał, odbijał się echem w ciszy.
Po drugiej stronie zauważył chłodzący wiatrak, teraz cichy i nieruchomy, którego skrzydła zdążyła pokryć cienka warstwa lodu. Gdy rzucił okiem na wnętrze kontenera, w pierwszej chwili uspokoił się, że nie może się tam ukrywać kolejna dziewczyna.
Jednakże po chwili jego wzrok przyciągnęło coś nietypowego. Obok modułu chłodzącego znajdowała się zespawana metaliczna rama stercząca ze ściany na około pół metra. Jan ostrożnie do niej podszedł. Pod spodem zauważył zawiasy, a kiedy przesunął palcami po wierzchu, znalazł dwie duże klamry. Domyślił się, że jeśli je rozepnie, całość się otworzy. Może to rozkładany blat albo prycza do spania? Na przykład dla strażnika?
Zawahał się. Potem chuchnął w dłonie i rozpiął klamry, które otworzyły się z głuchym kliknięciem. Kiedy opuszczał metalową ścianę, zmrożona stal drażniła jego dłonie i palce przez cienkie rękawiczki. Była ciężka i musiał sobie pomóc ramieniem, dopóki łańcuchy po obu stronach nie rozwinęły się na pełną długość. Ściana zatrzymała się około sześćdziesięciu centymetrów nad podłogą, równa i sztywna. Właśnie tam ją znalazł.
Połamana nastolatka znajdowała się w przestrzeni za klapą. Ktoś zamknął ją tam na siłę, chociaż się nie mieściła. Wyglądała, jakby spała – z kończynami sterczącymi pod dziwacznymi kątami i głową opuszczoną na klatkę piersiową – gdyby nie skaleczenia i rany, które zaczęły krwawić, gdy ustąpił nacisk. Jedna stopa była niemal odcięta. Jan wpatrywał się w zmrożone ciało zatrzymany w czasie.
Odwrócił się z obrzydzeniem i wyszedł, tym razem już nie omijając plam krwi. Musiał sprowadzić specjalistów od takich spraw.
– Znalazłem jeszcze jedną dziewczynę! – zawołał, wzbudzając ogólne zamieszanie; ludzie minęli go pędem i wpadli do kontenera. Rozwiązał i zdjął buty, a następnie wrócił do namiotu, gdzie wcześniej oznaczył szafkę, usiadł i oparł się o nią plecami.
– Boże, jak to możliwe, że wciąż nas kochasz? – wyszeptał, zerkając w stronę kontenera. – Proszę, daj jej pokój – pomodlił się.
Kolejny wybuch zamieszania i okrzyki sprawiły, że wstał. Jeden z jego znajomych Holujących wbiegł do namiotu i uściskał Jana.
– Janie! Tamta dziewczyna, którą znalazłeś! Ona wciąż żyje! Ledwie, ale żyje! – Mężczyzna rozpromienił się i ponownie go uściskał. – Jesteś teraz Znalazcą, Janie! – zawołał Holujący, wychodząc z namiotu. – Kto by pomyślał?
Otępiały Jan ukrył twarz w dłoniach. Jeśli to jest dziecko Ewy, to przyszło na świat pośród smutku i bólu, w krwi i wodzie. Co dobrego może wyniknąć z takiego zła?
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.