Читать книгу Czerń i purpura - Wojciech Dutka - Страница 11

Rozdział 2
RODZINNE SZCZĘŚCIE

Оглавление

Najlepszym przyjacielem Franza był Bastian Schilling. Jego rodzice byli właścicielami największego majątku w Drasenhofen, powszechnie szanowanymi obywatelami i dobrymi katolikami. Chłopcy przyjaźnili się od piaskownicy. Razem reperowali drewniane samochodziki, razem kradli najdojrzalsze czereśnie i razem podglądali dziewczyny. Ich przyjaźń przetrwała wszystkie próby dzieciństwa i wczesnej, bardzo niewinnej młodości.

Bastian miał brata, młodszego o dziesięć lat pucołowatego chłopca imieniem Manfred, który darzył starszego brata uwielbieniem. W zasadzie był najnormalniejszym radosnym i pogodnym dzieckiem, z tą jedynie różnicą, że w wieku siedmiu lat mówił tylko kilka słów: mama, tata, Bastian, jeść, kupa, spać. Cierpiał na mongolizm i stanowił dla Schillingów wstydliwy kłopot. Nawet gdyby rodzina chciała ukryć Manfreda przed wścibskimi oczami mieszkańców Drasenhofen, nic by to nie dało. W małych miasteczkach wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Manfred był ułomny, ale to wcale nie oznaczało, że jego niepełnosprawność kładła się cieniem na stosunkach Schillingów z innymi rodzinami. Potwierdziła to przyjaźń między Bastianem i Franzem. Jednak wraz z „nowymi, narodowosocjalistycznymi czasami” zauważalne stało się pewne delikatnie napięcie. Manfred właściwie sam nie opuszczał już domu. Mógł wychodzić tylko w towarzystwie matki, a nawet wtedy obydwoje przemykali tak szybko, jak gdyby matce się spieszyło.

Franz nawet polubił Manfreda, który był bardzo ufny. Jako starszy ministrant, opiekujący się młodszymi adeptami służby liturgicznej, starał się traktować chłopca z największą delikatnością i zrozumieniem. Namawiał przyjaciela, by miał podobne podejście do brata. Zauważył bowiem, że mimo bezgranicznego oddania i braterskiej miłości Bastian odnosił się do Manfreda z rezerwą, wręcz z lekceważeniem.

Ta uczuciowa nierówność pogłębiła się, gdy niespodziewanie w czerwcu tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku Bastian wstąpił do Hitlerjugend. Rodzice Bastiana uznali to za naturalny proces. W przeciwieństwie do rodziny Franza, która trzymała się z daleka od polityki, rodzice Bastiana szybko zorientowali się, że mogą dużo zyskać na przystąpieniu do NSDAP. Włączyli się tym samym w ogromny proces społeczny obejmujący całe Niemcy. Partia Hitlera odnotowała gwałtowny przyrost liczby członków właśnie w dwóch ostatnich latach, na fali sukcesów wodza. Rodzice Bastiana, zamożni austriaccy rolnicy, przyłączyli się do ruchu nazistowskiego z czystego koniunkturalizmu i dla świętego spokoju. Ich syn Bastian, w którym pokładali wszystkie nadzieje, po prostu nie mógł nie przynależeć do najlepszej części niemieckiej młodzieży, do Hitlerjugend. Gdy chłopak wstąpił do organizacji, Schillingowie nie przestali chodzić do kościoła. Wprawdzie pan Schilling pojawiał się tam rzadziej, ale dewocja pani Schilling pogłębiała się wprost proporcjonalnie do obojętności męża. Pani Schilling szukała w wierze ucieczki, odkąd jej mąż powziął trudną, ale zgodną z linią partii decyzję, by powierzyć wychowanie upośledzonego syna narodowosocjalistycznemu państwu.

Pewnej dusznej niedzieli latem tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku obydwaj przyjaciele, Franz i Bastian, spotkali się na lemoniadzie. Franz wyczuł zakłopotanie towarzysza. Coś się musiało stać. Zawsze wiedział, gdy Bastian dostał lanie od ojca za wagary, podkradanie czereśni z cudzych ogrodów albo za kolejną dwóję z matematyki, ich ulubionego przedmiotu.

– Co się stało?

Bastian nie spieszył się z odpowiedzią.

– Nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić.

– Jeśli nie chcesz, to nie mów.

– Muszę to komuś powiedzieć – odparł Bastian pospiesznie, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś ciężar. – Ojciec wysłał Manfreda do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego w Saksonii.

– Co takiego? – Franz nie krył zdziwienia.

– Awantura trwała prawie miesiąc, ale w końcu ojciec wymógł to na matce. Wiesz, moi starzy bardzo się zmienili, odkąd wstąpili do partii. Ojciec chce prowadzić życie towarzyskie. Poznali dużo ciekawych ludzi.

– Narodowych socjalistów?

– Tak, to w większości partyjni znajomi. Nie mogliśmy udzielać się towarzysko przez Manfreda. Rodzice się go wstydzili. Teraz mają kłopot z głowy. Wysłali go do jakiegoś ośrodka, gdzie mają go leczyć. Ten zakład został stworzony przez Führera specjalnie z myślą o takich dzieciach jak Manfred. Zapewniają tam opiekę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Może to lepiej. W domu nikt nie miał dla niego czasu.

– A ty co o tym myślisz? – zapytał zaniepokojony Franz.

– Będę mógł go widywać razem z rodzicami. To tylko kilka godzin jazdy samochodem – odrzekł Bastian, unikając jednak wzroku przyjaciela.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Bastianie. Chcę wiedzieć, co ty o tym myślisz. Chcę znać twoje zdanie.

– To przecież ojciec zadecydował. Ja nie mam nic do gadania.

– Nalegam – powiedział stanowczo Franz.

Bastian popatrzył koledze w oczy.

– Myślę, że rodzice źle zrobili. Manfred jest taki bezbronny. On będzie tam bardzo cierpiał. Ale co ja mogłem zrobić? Gdybym się sprzeciwił, ojciec stłukłby mnie na kwaśne jabłko. Muszę być przecież posłuszny rodzicom. Ojciec mówił, że na pewno znajdą tam jakieś lekarstwo dla Manfreda.

Franz przyjął wyjaśnienie przyjaciela. Pocieszał go, jak mógł. Ale nie potrafił sobie wyobrazić, jakie lekarstwo może wyleczyć umysłowe upośledzenie.

*

Latem tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, kilka miesięcy po tym, jak wojska Hitlera zajęły Pragę, Milena zdała do konserwatorium. Dziewczyna kochała muzykę i chciała rozwijać talent. Oznajmiła rodzicom, że nie widzi się w roli kury domowej, zajmującej się obejściem i doglądającej, czy dzieci mają mokro, czy są głodne. Najzwyczajniej w świecie nie miała ochoty zostać pobożną żydowską matką i żoną. Była ambitną i samodzielnie myślącą dziewczyną i upierała się stanowczo przy studiach muzycznych. Matka początkowo w ogóle nie chciała się zgodzić na dalsze kształcenie córki, ale widząc jej upór, zgodziła się na medycynę. Milena nie miała jednak najmniejszego zamiaru być lekarzem. Interesowała ją wyłącznie muzyka. W końcu rodzice ulegli. Milena poszła do konserwatorium.

Wkrótce wydano zarządzenie, na mocy którego studenci Żydzi mieli siedzieć w oddzielnych ławkach. Na wszystkich wydziałach bratysławskiego uniwersytetu getto ławkowe zostało wprowadzone przy milczącej bezradności żydowskich studentów, pięściami Gwardii Hlinkowej, z poparciem władz uniwersyteckich. W konserwatorium Żydzi stanowili około dwudziestu procent wszystkich studentów i pracowników. Musieli się podporządkować nowemu prawu. Państwo Słowackie było teraz na wskroś katolickie, a Żydów traktowano jako nieprzyjaciół wiary katolickiej lub cel akcji chrystianizacyjnej, co zresztą zgadzało się z ówczesną polityką Watykanu.

Temperament Mileny nie pozwalał się jej podporządkować nowemu prawu. Na wykładach zasiadała zatem w pierwszej ławce, obok dwóch słowackich koleżanek i węgierskiego studenta. Na sali zapadała wówczas cisza. Milena rzuciła więc wyzwanie wszystkim katolikom i choć ryzykowała upokorzenie, postanowiła, że będzie trwała przy swoim wyborze. Na szczęście tego dnia wykłady z renesansowego madrygału miał profesor Žižek, marksizujący esteta, kontestator Beneša i ostatnia osoba w konwersatorium, którą można było uznać za zwolennika rządu księdza Tiso. Profesor wszedł na salę. Zerknął na studentów i z wyrazem nonszalancji na twarzy ruszył w stronę katedry. Jego zgarbiona postać zdawała się niknąć wśród obecnych. Gdy wszedł na podwyższenie, ściągnął płaszcz i położył go na stojącym obok krześle. Z teczki wyjął plik pokreślonych papierów i położył go na blacie katedry. Założył okulary w grubych oprawkach z drewna wiśniowego. Spojrzał na Milenę, siedzącą w pierwszej ławce, obok chrześcijańskich studentów.

– Nie wybaczyłbym sobie, gdyby pani usiadła w ostatniej ławce – powiedział do Mileny.

Słowa profesora rozładowały atmosferę. Wykład odbył się tak, jak gdyby nie istniał rząd księdza Tiso. Po wykładzie ktoś jednak doniósł władzom uczelni, że profesor Žižek nie podporządkował się zarządzeniom władz i że pozwolił Żydom na zasiadanie w jednej ławce ze studentami chrześcijańskimi. Profesora natychmiast wezwano na rozmowę do rektora, argumentowano, że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem nie powinien narażać uczelni na ryzyko poważnych konsekwencji. Podsunięto mu także do podpisania zobowiązanie, że w przyszłości nie dopuści się takich czynów. Žižek odmówił podpisania papieru. Następnego dnia wysłano go na bezpłatny przymusowy urlop.

Milena, mimo iż wiedziała, co stało się z profesorem, nie przestała kontestować polityki katolickiego rządu Słowacji wobec swoich żydowskich obywateli. Na każdych zajęciach zasiadała obok słowackich koleżanek i kolegów. Nie uszło to uwadze ani władz uczelni, ani aktywistów z młodzieży hlinkowej, nacjonalistycznej i ultrakatolickiej organizacji młodzieżowej, którą ksiądz Tiso zorganizował na wzór Hitlerjugend.

Pewnego dnia wracała do domu. Podbiegł do niej kolega z roku, Jehuda Szopsowic, żydowski student w klasie skrzypiec. Zawsze siadał z innymi żydowskimi studentami w przepisanej im oślej ławce. Był wyższy od Mileny niemal o głowę. Nosił modną szarą marynarkę, miał ciemną, opalizującą karnację i starannie wymodelowane brylantyną włosy. Goguś, pomyślała Milena, nie lubię takich chłopców.

– Jesteś bardzo odważna – powiedział, dopędzając ją na bratysławskim trotuarze.

Posłała mu pełne nieufności spojrzenie.

– A ty jesteś tchórzem – wycedziła z pogardą. – Gdybyście wszyscy usiedli ze mną w pierwszym rzędzie, nikt nie odważyłby się przestrzegać tego przepisu.

Przyspieszyła kroku, ale Szopsowic jej nie odstępował.

– Odprowadzę cię do domu – zaproponował.

– W żadnym wypadku – odparła dziewczyna. – W mojej rodzinie, gdy chłopak odprowadza dziewczynę do domu, wszyscy mają prawo myśleć, że się jej oświadczy.

– A więc dajesz mi kosza na ulicy?

– Naturalnie – oparła całkiem serio Milena. – Żydowska dziewczyna musi dbać o reputację. Tylko to nam zostało.

*

Kilka dni później do mieszkania Zingerów w centrum Bratysławy zapukali gwardziści Hlinki w asyście jednego policjanta.

Tego dnia w gospodarstwach wszystkich bratysławskich Żydów miały odbyć się rewizje. Poszukiwano materiałów wrogich państwu słowackiemu, szkalujących hitlerowskie Niemcy, sojuszników rządu księdza Tiso, a także kosztowności i – co najważniejsze – materiałów „masońskich”. Katolicki rząd Słowacji wykazywał obsesyjną wręcz chęć demaskowania masonerii. Podobnie jak we frankistowskiej Hiszpanii, uznano, że masoneria jest jednym z największych zagrożeń dla zdrowego społeczeństwa. Żydzi zostali powiązani z masonerią. I rodzina Mileny miała paść ofiarą tej obsesji.

Był ranek dnia szabasowego, kiedy wszyscy w mieszkaniu Zingerów usłyszeli wyraźne i coraz natrętniejsze pukanie. Elias Zinger wstał z łóżka, naciągnął szlafrok i podszedł do drzwi. Sądził, że to dozorca przyniósł pozostawioną przez gońca prasę. Otworzył i w tej samej chwili drzwi pchnięte jakąś ogromną siłą odrzuciły Eliasa Zingera na ścianę. Gwardziści wpadli do wnętrza.

– Przeszukać tę żydowską norę! – zagrzmiał najstarszy rangą bojówkarz.

Słysząc krzyki, Milena wstała, aby sprawdzić, co się dzieje. Bojówkarze przewracali ich mieszkanie do góry nogami. Wyrzucili wszystkie ubrania z szaf, potłukli zastawę znajdującą się w kredensie – sprawdzali, czy w tym kuchennym meblu Żydzi nie schowali kosztowności. Najwyraźniej mieli w pamięci opowieści o żydowskim złocie.

Przerażona matka Mileny pomogła wstać poturbowanemu mężowi. Milena była zbyt przerażona, by uczynić cokolwiek.

– Teraz możesz sobie w domu urządzać demonstracje.

Jasna aluzja do zachowania Mileny w wyższej szkole muzycznej nie pozostawiła cienia wątpliwości, jaki był powód ataku. Najście nie trwało więcej jak piętnaście minut. Hlinkowcy zakomunikowali policjantowi, że nie znaleziono żadnych nielegalnych materiałów. Funkcjonariusz przeprosił za „uzasadnione naruszenie miru domowego”. Wyszli, trzaskając drzwiami.

Milena płakała w objęciach matki. Nikt wcześniej nie zakłócił spokoju jej domu i intymności w tak brutalny sposób. Mimo bólu i upokorzenia Elias Zinger postanowił działać. Nie zamierzał puszczać tego gwardzistom płazem. Nikt przecież nie pozbawił ich praw publicznych, a w normalnym kraju nie nachodzi się ludzi w ich własnych domach. Napisał ostry protest do naczelnika policji, a do prokuratora skierował zawiadomienie o dokonaniu przestępstwa. Nikt jednak nie przyszedł, aby dokonać oględzin mieszkania. Prokurator znał Zingera i zwlekał z odpowiedzią.

Policja przysłała list po dwóch tygodniach. Stwierdzono w nim, że przeszukania dokonano zgodnie z obowiązującym prawem, cytując przy tym odpowiedni dekret prezydenta Słowacji księdza Tiso, i że z powodu szkód nie należy się Zingerom żadne odszkodowanie. Bratysławski komendant policji wyraził natomiast ubolewanie z powodu formy, w jakiej przeszukanie się odbyło. Po przeczytaniu tego listu Zingerowie zdali sobie sprawę, że stali się obywatelami drugiej kategorii. Pożałowali decyzji o pozostaniu na Słowacji, ale ojciec wciąż chciał udowadniać, że jest przydatnym członkiem społeczeństwa, nawet wtedy, gdy wprost pokazywano im drzwi.

*

Czerń i purpura

Подняться наверх