Читать книгу Głodne Słońce - Wojciech Zembaty - Страница 8
Rozdział 2
ОглавлениеCzasy były ciężkie, ale ze szczytu wzgórza zamieszkanego przez szlachtę wszystko wyglądało lepiej. To tutaj mieszkali przedstawiciele kruzańskich wysokich rodów, napływowa elita Yugal, która podbiła miasto w zamierzchłej epoce Klątwy.
Chłopiec imieniem Tennok zamknął książkę i przeciągnął się w trawie ze zwierzęcą rozkoszą. To była dobra lektura. Awanturnicza opowieść z któregoś z minionych, zapomnianych Cykli, opracowana przez Mykotla Starszego. Bohater opowieści, toltecki arystokrata o wdzięcznym imieniu Ka’ban, właśnie prowadził zbuntowany lud na bramę fortecy swojego ojca tyrana. Uciśnieni brali odwet na złych, a słabi wygrywali z silnymi. Sprawiedliwości dziarsko stawało się zadość. Tennok miał niejasne wrażenie, że prawdziwy bieg dziejów wyglądał nieco inaczej. Mimo to fabuła fantastycznego romansu była na tyle wciągająca, że Tennok postanowił zostawić sobie trochę na później.
Odłożył książkę i ziewnął. Promienie słońca leniwie pełzały po jego skórze, a żołądek nieśmiało sugerował, że pora podwędzić z zamkowej kuchni obiad, a raczej trzecie śniadanie. Uwielbiał czytać i jeść, a najlepiej łączyć te przyjemności. Wrażenie psuł nieco smród zwłok wiszącego nieopodal skazańca, który miał wystarczająco dużo szczęścia, że zamiast trafić do Dołów, został ukrzyżowany na miejscu. Kruzowie uwielbiali krzyżować. Stara legenda głosiła, że nawet nazwa plemienia pochodziła od cudzoziemskiego słowa, jakim starożytni Białoskórzy określali znak swojego Martwego Boga. Podobno dzicy przodkowie Kruzów krzyżowali każdego schwytanego najeźdźcę, oddając mu tym samym szyderczy hołd.
Niedaleko stąd, na należącej do ich rodu arenie gladiatorskiej, młodsi bracia Tennoka wprawiali się w szermierce. Stary Cahuotl, mistrz miecza klanu Turkusowej Włóczni, dawał im nieźle w kość. Na pewno spływali potem, a i krew by się pewnie znalazła. Ci z synów Maczuraia, którzy nie towarzyszyli mu na wojennych wyprawach, szkolili się do nich w domu. Tennok słyszał ich skargi, okrzyki bólu i złości, lecz na szczęście nie musiał ich wąchać. Powinszował sobie udanej ucieczki z zajęć i leniwie obwąchał i ugryzł mlecz, który właśnie przekwitał w dmuchawiec. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że jest prawdziwym szczęściarzem.
Był synem Maczuraia z rodu Turkusowej Włóczni, jednego z najlepszych szermierzy epoki. Urodził się w pałacu, ale to wcale nie gwarantowało spokoju. Wręcz przeciwnie. To, że ominął go morderczy trening, jaki stał się udziałem rodzeństwa, zawdzięczał wyłącznie sobie.
Słabego zdrowia, powiedział lekarz, gdy okazało się, że w wieku trzech lat kwęka, nie je i nie kwapi się zacząć chodzić. Te same słowa padały przy wielu okazjach. Gdy nie mógł udźwignąć miecza ćwiczebnego i nie potrafił nim machnąć. Gdy niezdarnie wraził miecz w oko kuzyna, gdy płakał i narobił w majtki. Ale to nie wystarczyłoby, żeby klan machnął na niego ręką. Niezręczność przypisano jego młodemu wiekowi, zwłaszcza że szczeniak odznaczał się przy tym ładną buzią, melodyjnym głosem oraz wdzięczną, miłą dla oka sylwetką. Wnet jednak się okazało, że Tennok jest także urodzonym, ostentacyjnym wręcz tchórzem, a to dyskredytowało każdego z kruzańskich zdobywców świata. W stadzie wilków urodziła się owca.
Tennok szybko przekonał się, że bycie Kruzem zobowiązuje. Człowiek musiał być twardy lub przynajmniej sprawiać takie wrażenie. Dorosnąć do reputacji zdobywców. Każde zwycięstwo Kruzów obnażało i pomnażało jego słabość.
Jego lud był sojusznikiem i spadkobiercą wymarłych Azteków. Przyczynił się do odparcia Białych Diabłów, osławionych zamorskich najeźdźców, i wyszedł cało z przeklętej epoki Klątwy, gdy plemiona, narody i rasy kurczyły się jak bryłki wyschniętej gliny, kruszone palcami bóstw. Później, już w nowym Cyklu, Kruzowie wypełnili lukę po wymordowanych Aztekach, wskrzeszając na ruinach ich świata nowe, jeszcze wspanialsze imperium. Tak powstało Odrodzone Przymierze.
Tennok od maleńkości znał tę historię. Wiedział i to, że władca Przymierza rezydował w Tollan, Mieście Trzcin, a dziesiątki plemion i dumnych miast-państw składały mu hołdy, płaciły trybuty i walczyły dla Kruzów w świętych wyprawach po Drogocenną Wodę. Wiedział też, że głównym zadaniem i misją Kruzów było karmienie bóstw. Ich piramidy i wieże spływały posoką jeńców, pokrzepiając tym samym bogów w odwiecznych, kosmicznych zmaganiach. Wiedział to, i nienawidził wszystkiego, co wiązało się z tą wiedzą.
To jednak król Kruzów, zwany tlatoanim, odpierał najazdy barbarzyńskich nomadów z północnych równin. To on przewodził krucjatom przeciwko obmierzłym Tlaszkalanom i Tikalczykom oraz innym starożytnym odszczepieńcom, sojusznikom zamorskich demonów. I nawet Tennok, z jego buntem i żarliwym cynizmem odmieńca, musiał przyznać, że Kruzowie byli olbrzymami. Tym bardziej zgrzytało, gdy rodził się wśród nich karzeł.
Szybko pojął, że nawet upokorzenie i hańba mogą się stać puklerzem człowieka. Świat oczekuje od ofermy pokory. Dobrze widziany jest wstyd, poczucie zakłopotania. W końcu wybrakowany, bezużyteczny nieszczęśnik nie ma powodu do dumy. Tennok nauczył się usuwać z drogi i potrafił sprawiać wrażenie osowiałego. Mimo to, w głębi serca, był przeszczęśliwym dzieckiem. Świat machnął na niego ręką. Kiedy inni tyrali i zbierali sińce, on mógł robić to, na co miał ochotę.
Nie, żeby odpuścił mu każdy. Podejrzewał, że ojciec, osławiony, otoczony powszechną bojaźnią wojownik, dawno spisał go na straty. Gorzej było z matką. Irdana pogodziła się co prawda z tym, że jej syn ma wąskie ramionka i zajęcze serce, lecz nadal wierzyła w zdolności jego umysłu. Podświadomie zakładała, że sprawiedliwi bogowie zrekompensują Tennokowi braki cielesne i wychowa go przynajmniej na wielkiego kapłana, następcę Szurukana z Czerwonej Świątyni. Niestety, w przypadku rozmarzonego, rozmamłanego Tennoka ten kierunek też okazał się ślepą uliczką.
Zawodził na polu astronomii i matematyki. Nie wytyczyłby kanału przez grządkę, irygacja budziła w nim tylko irytację. Wpajaną przez kapłanów logikę łapał gorzej niż kauczukową piłkę, boleśnie ciskaną przez braci. Ratowała go jedynie wrodzona smykałka do słów. Oraz pamięć. Z jakichś niejasnych powodów potrafił dukać raz przeczytane lekcje jak nieprzytomna papuga.
Przystanią okazała się dla niego wyobraźnia. Ostatnia deska ratunku, z której poeci i głupcy nieopatrznie sklecają swój szafot. No i książki. Siedziba Turkusowej Włóczni nie miała bibliotek, w poszukiwaniu lektury Tennok przeczesał już całą fortecę. Najchętniej plądrował zapomniane magazyny na łupy wojenne, w których butwiały zwoje i papierowe kodeksy złupione przez jego przodków w bogatych, majańskich miastach. Jego ojciec dawno przeznaczyłby te zbiory na opał, gdyby nie to, że w ich południowej krainie zwykle było gorąco. Niczym zapobiegliwa wiewiórka, Tennok znosił te łupy do licznych zakamarków i schowków, z których obserwował codzienne życie fortecy.
Dziś zaszył się ze swoimi łupami w sekretnej kryjówce na wzgórzu, z solennym postanowieniem, że przebimba tu cały dzień. Uwielbiał to miejsce. Nie zapuszczali się tutaj nawet strażnicy, nie mówiąc o zwykłych dworakach i sługach. Czasami mógł stąd widzieć, jak do Dołów schodzą kolejne transporty więźniów, wydobywających spod ziemi bryły skał, w których zbierał się tajemniczy braazatal. Podobno ten dziwny kopal zaczął przynosić zyski, które prawie zrównały się z profitami z tradycyjnego surowca Dołów, czyli szlachetnych kruszców.
Tennok westchnął. Teraźniejszość była co prawda przyjemna, ale przyszłość rysowała się przed nim coraz wyraźniej i przybierała niepokojące kształty. Los kruzańskiego szlachcica był wytyczony jak tor jaguara skaczącego człowiekowi do gardła.
Najbardziej obiecujący trafią do Szkoły Rycerskiej, przeznaczonej dla młodzieńców z najlepszych rodów imperium. Ci obdarzeni dobrą pamięcią pójdą do Szkoły Kapłańskiej zgłębiać wiedzę o bogach i gwiazdach. Tennok nie bardzo miał ochotę na posty i puszczanie krwi, ale i tak wolał to od wojaczki i ćwiczeń. Na pewno nie miał nic przeciwko temu, że ominą go wojenne przygody i chwała. W końcu zawsze mógł poczytać o nich w książkach, a nieokrzesany wojownik już na zawsze zostanie półgłówkiem. Czasami zastanawiał się, czy gdyby bogowie obdarzyli go silnym, zręcznym ciałem i odważnym, kipiącym energią sercem, nie angażowałby się chętniej w gry i rywalizację. Pewnie próbowałby. Ale przy jego „nieoczywistych” zaletach? Nie bardzo było czym grać.
Maczurai zauważał go bardzo rzadko. Nawet nie tyle nim gardził, ile w ogóle zapomniał o jego istnieniu. Na przykład kilka tygodni temu, gdy nauczyciel rachunków pochwalił pamięć chłopaka. Podczas wieczerzy zdawało mu się, że ojciec przygląda mu się uważnie. Tennok podejrzewał, że to posępne spojrzenie wyczerpywało ich tegoroczne kontakty.
Cóż, przynajmniej mam więcej czasu na książki, pomyślał i wrócił do lektury fantastycznego utworu Nazahuotla, Króla Kojota, starożytnego autora sprzed Klątwy. Nagle usłyszał za sobą plaskanie ciężkich i płaskich stóp. Chiapanari, monstrualnie otyły eunuch, który strzegł ojcowskiego haremu, wyłonił się z cieni jak larwa.
— A, więc tu się ukryłeś. Przysyła mnie pani Irdana. — Kastrat rozejrzał się czujnie.
— Stało się coś? — zaniepokoił się chłopiec. Nie zjadł dzisiaj obiadu i nie chciałby, żeby z powodu głupich awantur dorosłych ominęła go także kolacja. Matka lubiła karać za byle co.
— Dużo ludzi tu przychodzi?
— Tu? To dobra kryjówka. — Dzieciak roześmiał się z wyższością.
— Czyli nikt tędy nie chodzi. To dobrze — głos eunucha był uspakajający i kojący.
Gładził włosy chłopca palcami w kształcie kiełbasek. Zadziwił go tym, w krótkim życiu Tennoka nikt nigdy nie okazywał mu przesadnej sympatii. Był na to zbyt nieważny.
Nagle sługa pchnął go na mur. Chłopak otworzył usta do krzyku i zakrztusił się, gdy eunuch wepchnął w nie zrolowaną szmatę.
— To nieprawda, że my nie możemy — szeptał okaleczony mężczyzna. — Żądza siedzi w człowieku do końca. Jego najgłębsza osnowa. Jak ogień, który wciąż się tli… ale nie sposób go rozdmuchać i rozpalić. — Mężczyzna jęknął i poślinił mu policzek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki