Читать книгу Sen o Rzymie - Xulio R. Trigo - Страница 8
1.
ОглавлениеTarraco, lato 26 r. p.n.e.
Sulla Likinos, jak przez wiele ostatnich dni, bez przeszkód przemierzał znajomą drogę. Przebiegł w dół uliczkami, kryjąc się w cieniu murów i dotarłszy do zamkniętego o tej porze forum, pochylił się, jakby wykonywał jakieś ćwiczenia gimnastyczne, i ruszył dalej na czworakach. Znajdował się w za dużej odległości od strażników, żeby zauważyli, skąd przyszedł, ale wolał nie ryzykować. Po raz pierwszy czuł się wolny i oprócz nieprzewidywalnego gniewu bogów wolał unikać wszelkich innych przeciwności losu.
Na wszelki wypadek starał się ukryć swą szczupłą postać przed czujnym spojrzeniem żołnierzy, chociaż z daleka mógł przypominać przemykającego psa czy owcę. Niemal przywierając do ziemi, obserwował jak stali nieruchomo przed wejściem na teren miejskiego forum, dzierżąc w rękach swoje włócznie.
Wiedział, że strażnicy nie pilnowali znajdujących się tam świątyni czy tawern, a tym bardziej tabularium, czyli archiwum, które Rzymianie zapełniali zwojami, tabliczkami i papirusami pochodzącymi nawet sprzed dwustu lat, uważając, iż dobre rządy miały wiele wspólnego ze skrupulatnym zapisywaniem w rejestrach informacji związanych ze wszystkimi sferami życia ich obywateli.
Żołnierze otrzymali jedynie rozkaz czuwania nad materiałami budowlanymi potrzebnymi do rozbudowy miasta, które od kilku miesięcy piętrzyły się na placu. Od kilku dni ktoś regularnie je podkradał i jak na razie nie znaleziono sprawców.
Żółty marmur z Numidii czy czerwony porfir z Egiptu były bardzo cennymi materiałami, nie wspominając o stosach cegieł czy skalnych bloków pochodzących z kamieniołomów El Mèdol. Oktawian August miał zamiar zmienić Tarraco w drugi Rzym. Sulla nigdy nie był w stolicy imperium, ale z tego, co o niej słyszał, doszedł do wniosku, że cesarz miał przed sobą dużo pracy.
Pomijając zawsze ożywiony ruch w porcie, Tarraco było znane z panującego w nim spokoju. Tej nocy jednak na ulicach słychać było poruszenie, odległe nawoływania i odgłosy kroków w ciemnościach. Sulla przestraszył się, że to jego szukają, ale natychmiast odrzucił tę myśl. Od wielu już tygodni ryzykował, żeby spotykać się potajemnie z Adrianą. Znał na pamięć długość każdej uliczki, przemykał się między świątyniami i budynkami niczym ryba lawirująca między słupkami portowej przystani, na którą często chodził, żeby pomarzyć o dalekich krajach.
Z nadejściem lata miał utrudnione zadanie. Słoneczne światło do późna oświetlało ulice Tarraco i mógł spotkać się z Adrianą dopiero, kiedy z morskiej toni na niebo wychodził księżyc przypominający świecącą tarczę gotowego do walki wojownika. Początkowo intensywność jego światła skrywała się za pomarańczową zasłoną, ale w miarę jak księżyc wznosił się coraz wyżej nad horyzont, coraz bardziej przypominał płomień lampy oliwnej, zawieszonej przez bogów na niebie.
W dniu, w którym miało miejsce to wydarzenie, księżyc po raz pierwszy tego lata był w pełni. Wydawało się, jak gdyby chciał swą poświatą wskazać Sulli Likinosowi drogę wśród ciemności.
Chłopak postanowił nie wracać, jak to miał w zwyczaju, wzdłuż muru otaczającego miasto w jego górnej części.
Przez dwieście lat, od czasów założenia miasta przez Publiusza i Gnejusza Korneliuszy Scypionów jako bardziej wysuniętego niż Empúries przyczółku do walki z Kartaginą, Tarraco przeżywało wzloty i upadki. Obecnie, pod rządami Oktawiana Augusta uwarunkowanego w pewnym stopniu swoją chorobą, miasto stało się głównym punktem kampanii skierowanych przeciwko Kantabrom i Asturom z północnej Hispanii i weszło w fazę znaczącego rozwoju. W mieście kwitł handel, oddziały ariergardy zbudowały swoje koszary, a mędrcy i poeci licznie wychodzili na jego ulice w poszukiwaniu doznań wzbogacających ich dotychczasową wizję świata.
Idąc wzdłuż murów, schodziło się z niewielkiego wzgórza, by wkrótce poczuć słone powietrze zapowiadające bliskość morza. Likinos mieszkał niedaleko przystani morskiej w stosunkowo małym domusie, stojącym wśród najbiedniejszych domów czynszowych, tak zwanych insulae, w najbardziej ponurej i śmierdzącej części miasta. Dalej mieściły się już tylko składy towarów i port. W takim miejscu dom Likinosów z wewnętrznym atrium, którego wszyscy im zazdrościli, wyglądał niczym domus patrycjuszy. Wszyscy jednak wiedzieli, że panował w nim smutek. Matka Sulli zmarła kilka lat wcześniej na tajemniczą gorączkę, a jego ojciec, Kaenos, dowódca głównej floty handlowej pływającej pomiędzy Tarraco a leżącą niedaleko Rzymu Ostią, większość czasu spędzał w morskich podróżach.
Dlatego też jego syn mieszkał samotnie w rodzinnym domu tylko w towarzystwie dwóch niewolników, którzy jednak mieli nadzieję, że będą mogli kiedyś wyruszyć w podróż ze swoim panem. Pod presją rodzinnej tradycji również Sulla czuł się w obowiązku okazać chęć towarzyszenia ojcu, chociaż w rzeczywistości nie miał najmniejszej ochoty na morskie podróże i ojciec zrozumiał to już dawno. Tymczasem chłopak pochłonięty był nauką i poszukiwaniem swojego miejsca w rzymskim społeczeństwie. Uczęszczał na lekcje do najlepszego preceptora w Tarraco, Apollodorosa z Efezu, i nie ukrywał, że jego wielkim marzeniem było pójść w jego ślady i zostać nauczycielem.
Kiedy ukucnął, szykując się do przebycia najniebezpieczniejszego odcinka drogi biegnącego naprzeciwko wejścia do forum, ze zdziwieniem odkrył, że nie było nigdzie widać strażników. Zamiast więc położyć ręce na ziemi i przemknąć na czworakach niczym kot, zatrzymał się na chwilę, żeby przyjrzeć się najnowszym postępom w budowie świątyni wznoszonej na cześć Oktawiana Augusta, skąpanej teraz silnym światłem księżyca.
W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i ziół, jakie Rzymianie mieli zwyczaj dodawać do potraw: kolendry, ruty, kminku czy lubczyku. Ktoś też przygotowywał wonny moszcz, z pewnością przeznaczony na defrutum na kolejnych kilka dni. Sulla, od dawna niejadający kolacji o zwykłej porze, a bardzo lubiący tę potrawę, poczuł nagły głód, który z żołądka przeniósł się do głowy, całkowicie opanowując jego myśli.
Przyglądając się budowanej świątyni, przypomniał sobie, jak jego rodzina nie chciała uznać cudzoziemskich religii. Kiedy matka jeszcze żyła, często siadał z nią w atrium i z przyjemnością słuchał rodzinnych historii, szczególnie tych o przodkach żyjących przed najazdem Rzymian. Lecz ojciec Sulli, Kaenos Likinos, porzucił swoje dotychczasowe zajęcie rybaka i oddał się w służbę cesarzowi. Jego znajomość Morza Śródziemnego i żeglarskie doświadczenie sprawiły, że wkrótce awansował w szybko rozrastającej się flotylli handlowej. Zapotrzebowanie Rzymu na towary z prowincji rosło w oszałamiającym tempie. Z tego powodu Sulla już dawno nie starał się kultywować pamięci po przodkach. Decyzja ojca nauczyła go jednego: nie ma rzeczy niezmiennych. Chociaż życie miało swój pewny koniec, ludzie nie mogli planować własnego losu na podstawie sztywnych starożytnych mądrości.
Chłopak pomyślał nagle, że ojciec nie pochwaliłby jego conocnych wędrówek do górnej części Tarraco, w czasie których wystawiał się na niebezpieczeństwa i ryzyko.
Był pod tak wielkim wrażeniem wspaniałego, chociaż prowizorycznego ołtarza, że przez chwilę wydawało mu się, że nic i nikt nie będzie go w stanie stamtąd ruszyć. Nie powinien był się zatrzymywać, ale przecież w żaden sposób nie mógł przewidzieć konsekwencji.
Gdzieś w pobliżu usłyszał hałas. W pierwszej chwili nie był pewien, skąd on dochodzi. Słychać było jęki, jakby zawodzenie, które rosło na sile, by chwilę później ucichnąć. Wkrótce słychać je było ze wszystkich stron. Tym razem rozlegało się głośniej, z większą intensywnością, niby wołanie o pomoc odbijające się o mury otaczające forum i niesione w ciszy wiatrem po coraz lepiej oświetlonym przez księżyc mieście.
Sulla nagle się ocknął. Jeszcze zdąży uciec. Jeśli natychmiast zawróci, nikt go nie zauważy. Wiedział, że jeśli go złapią, nie będzie mógł kontynuować nocnych schadzek z Adrianą, bez której nie mógł już żyć.
Znów usłyszał jęk, tym razem bardziej ponury i cichy. Wahając się między ucieczką a pozostaniem na miejscu, tak mocno napiął mięśnie nóg, że aż poczuł bolesny skurcz. Rozmasowując prawą nogę, zastanawiał się, czy będzie w stanie iść. I właśnie wtedy ujrzał postać.
Leżała przy kolumnadzie, próbując podnieść się z ziemi, niczym biała plama jaśniejąca w ciemnościach. Nie było wątpliwości, że to ona wydawała z siebie te jęki.
Zaciekawiony chłopak, nie zważając na konsekwencje, podszedł bliżej.
Ujrzał mężczyznę. Sądząc po bogatym stroju, z pewnością był patrycjuszem lub bogatym kupcem, ale na Sulli nie zrobiło to żadnego wrażenia, chociaż dopóki nie poznał Apollodorosa, który przybył do miasta z cesarzem, jak wielu chłopców z niższych klas społecznych większość czasu spędzał w porcie wśród zapachu ryb i pokrzykiwań marynarzy.
Chłopak pochylił się, by przemówić do mężczyzny, i zdał sobie sprawę, że go zna. I to doskonale! Na jego oczach, ze sztyletem wbitym w prawy bok, konał Manni, gubernator Tarraco, ojciec Adriany!
Przerażony Sulla, po raz pierwszy zdając sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, cofnął się o dwa kroki do tyłu. Słysząc jednakże jęki umierającego, ponownie do niego podszedł i zaczął szeptać kojące słowa.
– Co mogę zrobić? Jak mogę wam pomóc? – zapytał, patrząc na rękojeść sztyletu widoczną na tle krwawej plamy rozlewającej się po szacie mężczyzny.
– Lukanos...! Mój syn...! – odpowiedział ostatkiem sił Manni; po chwili jego ciałem wstrząsnął dreszcz i głowa opadła mu na podstawę kolumny.
Sulla nie raz był świadkiem portowych bójek, z których walczący wychodzili ze śmiertelnymi ranami. Widział kilku umierających ludzi i każdy z nich w ostatnich chwilach życia wołał najbliższą sobie osobę: matkę, syna czy siostrę.
Gubernator leżał nieruchomo w nienaturalnej pozie. Chłopak nie przestawał do niego mówić, chociaż wiedział, że to nie miało już sensu, ale jego ściśnięte bólem gardło dusiło w sobie potok słów, który pragnął wyrzucić z siebie w spowite ciemnościami Tarraco. Potem uniósł ciało gubernatora i otoczył ramionami jak dziecko pragnące przytulić się do kogoś przed zaśnięciem.