Читать книгу Limassol - Yishai Sarid - Страница 6
ОглавлениеSiedziałem jeszcze przez chwilę w samochodzie, bo chciałem po raz kolejny rzucić okiem na jej stare zdjęcie i wysłuchać do końca Here Comes the Sun. Dość rzadko można usłyszeć Harrisona w radiu i niewiele jest tak dobrych porannych piosenek jak ta. Zawsze gdy spotykam kogoś po raz pierwszy, chcę najpierw zobaczyć jego zdjęcie, żeby nie być później zaskoczonym. Na tej fotografii była bardzo piękna; włosy zaczesane do tyłu, zebrane w kok, inteligentne czoło i uśmiechała się do jakiegoś Araba na spotkaniu intelektualistów.
Ranek końca lipca. Na ulicy panowała miejska wakacyjna błogość. Koty wdrapywały się na śmietniki w poszukiwaniu jedzenia; dwóch kumpli kroczyło alejką tamaryszków w kierunku morza, śmiali się beztrosko, a pod pachą trzymali deski surfingowe.
– Mieszkam na trzecim piętrze – powiedziała mi przez telefon.
Skrzynki pocztowe były obklejone warstwami naklejek, nazwiska młodych najemców, którzy już zdążyli się wprowadzić i wyprowadzić, wydrukowane łacińskimi literami nazwiska zmarłych lokatorów. Budynek z odpadającym tynkiem był bardzo zaniedbany. Niczego nie było widać przez brudne, wysokie, wąskie okna klatki schodowej, przypominające opuszczony klasztor. Dafna otworzyła drzwi, była boso, miała spięte włosy i przenikliwe spojrzenie. To wszystko, co uchwyciłem na pierwszy rzut oka.
– Rozmawiam przez telefon – powiedziała. – Niech pan wejdzie. – Słyszałem jeszcze koniec rozmowy, krótki śmiech i kilka konkretnych słów. – Muszę już kończyć, ktoś na mnie czeka.
Rozejrzałem się po salonie: dwie wygodne kanapy z lat siedemdziesiątych, duże okno, przez które dostrzegłem czubek figowca, mały telewizor, kilka interesujących grafik na ścianie, którym nie zdążyłem się przyjrzeć. Mieszkanie wychodziło na podwórko i było pełne słońca. Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się ciemnego miejsca.
– Proszę tutaj, usiądziemy w kuchni – zawołała do mnie.
Na okrągłym stole leżała sterta papierów, a na ręcznie haftowanym, kolorowym obrusie stała waza z dojrzałymi brzoskwiniami. W tle słychać było cichą muzykę, może był to Chopin, a może ktoś inny, kogo nie znałem.
– W jakiej sprawie pan do mnie przychodzi? – zapytała. Miała zadziwiająco młodo brzmiący głos.
– Powiedziano mi, że pani może mi pomóc w pisaniu, ktoś mi panią polecił – odparłem. – Chciałbym się nauczyć pisać.
– Czy to dla pana aż tak ważne? Jest pan gotów poświęcić na to czas? – zapytała cicho, powstrzymując uśmiech, po czym usiadła na krześle, podwijając jedną nogę. Dostrzegłem teraz, że ma na sobie luźne płócienne spodnie.
– Tak, dlatego przyszedłem.
– Pan nie pracuje? Z czego pan żyje? – przesłuchiwała mnie, przybierając teraz ostry, skupiony wyraz twarzy, prawie jak u mężczyzny.
– Już się wystarczająco napracowałem – powiedziałem. – Teraz chcę pisać, obecnie to dla mnie najważniejsze. – Trzymałem się mocno własnego scenariusza, zdając sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie mogę z niego zboczyć.
– No bo są tacy, którzy tu przychodzą i myślą, że odwalę za nich całą robotę – powiedziała, kładąc obie dłonie na stole. Miała krótkie, czyste paznokcie. – Ja nie robię takich rzeczy. Jeśli pan chce publikować, musi pan być gotowy na ciężką pracę, ja za pana nie napiszę.
Na parapecie zakratowanego okna stały doniczki z ziołami. Ściany były popękane przez mijające lata, deszcz i morski wiatr. Również sufit był odrapany.
Zakładając nogę na nogę, zapytała, czym się zajmuję.
– Przez trzynaście lat byłem dyrektorem w firmie inwestycyjnej. To były znakomite lata na rynku. W końcu jednak wycofałem się, ale może jeszcze kiedyś do tego wrócę. Mam wystarczająco dużo pieniędzy, więc teraz chciałbym coś stworzyć sam. Już od dziecka marzyłem o tym, żeby napisać książkę.
Nie wierzyłem, że te słowa wychodzą mi z ust. Oto przykład: wybierz sobie rolę, a potem zdecyduj, kim jesteś.
– Jak na doradcę finansowego wybrał pan sobie trochę dziwny temat. Jak pan do tego doszedł? – zapytała.
– Proszę mnie zrozumieć, studiowałem historię na uniwersytecie, ale problemy finansowe zmusiły mnie, abym zostawił naukę – powiedziałem. – Zupełnie przypadkowo natknąłem się na artykuł o kupcu handlującym etrogami[1], który w starożytności przemierzał krainy, i opowieść ta jakoś do mnie przylgnęła. Sprawdziłem źródła i odkryłem, że ta historia występuje w kilku różnych wersjach w Misznie[2] i pismach hellenistycznych. Od tego czasu cała moja wyobraźnia skupia się na tym człowieku.
Miała wąskie i opalone dłonie ozdobione wieloma delikatnymi złotymi obrączkami i bardzo głębokie oczy, w które trudno mi było patrzeć bez zakłopotania. Jej szczupłą, długą szyję pokrywały delikatne zmarszczki, ale to mi wcale nie przeszkadzało. Według dokumentów była ode mnie starsza o siedem lat. Gdy ona poszła do wojska, ja byłem dopiero w ósmej klasie.
– To jest zaledwie szkic – powiedziała. – Znajduje się pan jeszcze na bardzo wczesnym etapie.
– Ja się nie spieszę – przyznałem.
– Te papiery jutro nie pojadą do drukarni, ale mimo wszystko niech mi pan powie, jakie są pańskie oczekiwania. Nie chcę, żeby potem było gorzkie rozczarowanie, bo oboje temu nie sprostamy. – Roześmiała się. – Więcej ludzi powiesiło się z braku talentu niż z powodu zawiedzionej miłości.
– Proszę się nie martwić – zaśmiałem się w odpowiedzi – brokerzy raczej skaczą z dachu. Ja się w każdym razie nie powieszę. Jedyne, czego pragnę, to napisać dobrą książkę. Nie jestem już dzieckiem i mam dużo cierpliwości. Jestem długodystansowym pływakiem.
– Ja również pływam – podchwyciła, uśmiechając się.
Udało mi się ją obudzić.
– A gdzie pan pływa? – zapytała z zainteresowaniem.
Opowiedziałem jej, że gdy byłem dzieckiem, pływałem na basenie w Instytucie Weizmana, a później zająłem piąte miejsce na tysiąc pięćset metrów crawlem w młodzieżowych mistrzostwach Izraela. Nie byłem szczególnie utalentowanym pływakiem, ale za to wytrzymałym. Nigdy nie opuściłem żadnego treningu, trzy-cztery razy w tygodniu. Większość ludzi nudzi się, gdy są sami pod wodą przez kilka godzin, ale ja akurat lubię to oderwanie.
– Ja pływam kilka razy w tygodniu – powiedziała Dafna – za każdym razem po dwa kilometry. Niekiedy pływam w płetwach, a czasem z ciężarkami na nogach.
Pogadaliśmy na temat dystansów, basenów i stylów pływackich. Zrozumiałem, skąd się bierze ta jej spokojna rześkość. Zawsze lubiłem ludzi, którzy poważnie podchodzą do pływania.
Zapytała, skąd pochodzę.
– Z Rechowot[3] – odparłem. – Ojciec profesor agronomii, matka nauczycielka. Zwykła rechowocka historia.
– Nie ma zwykłej historii – powiedziała. – Tylko o tym zdaniu mógłby pan napisać tysiąc powieści. Jestem pewna, że ma pan o czym opowiadać.
Zaczerwieniłem się, a ona od razu to zauważyła i się roześmiała. Uważaj tylko, powiedziałem sobie, ona jest od ciebie dużo mądrzejsza.
– Jak chciałby pan zacząć? – zapytała.
W kuchennym oknie na jednej z roślin usadowił się ptaszek i zaświergotał pełną zwrotkę.
– Niech pani mi powie.
– Może porozmawiamy trochę o pańskim bohaterze – zaproponowała.
– Napisałem wszystko, co o nim wiem – powiedziałem. – To żydowski kupiec, który po zburzeniu Drugiej Świątyni wyrusza na pewną wyspę w Grecji, aby przywieźć stamtąd etrogi do Erec Israel.
– Zna go pan? – zapytała.
– Tak mi się wydaje – odparłem. – Dojrzewałem razem z nim, jeszcze zanim zacząłem pisać. Miałem taki okres w życiu, kiedy z racji swojej pracy dużo jeździłem za granicę, a on mi towarzyszył w tych podróżach. Czasami sam byłem człowiekiem od etrogów. Sprawdziłem w bibliotece każdą możliwą wersję tej opowieści. Przeprowadziłem również badania tej wyspy. Byłem tam w zeszłym roku. Jeśli jest na ziemi raj, to znajduje się na Neksos. A w dodatku oni wciąż uprawiają tam etrogi.
– Jak wygląda pański bohater? O czym rozmyśla? Czym się kieruje? Co jada na śniadanie pański handlarz etrogów? – Dafna wystrzeliła serię pytań. Młodość zachowała się w jej małej przerwie między zębami, w elastycznych ruchach i szybkiej mowie.
Jak trafiłem do tej gry? – zastanawiałem się w duchu. Od samego początku powinienem był zaproponować inną historię, ale żadnej nie miałem.
– On zajmuje się głównie tym, jak przetrwać – powiedziałem. – Nie myśli zbyt wiele. Wydarzyła się wielka katastrofa, a on próbuje dalej żyć w swojej wąskiej niszy. Przywozi etrogi na święto Sukot. Jest człowiekiem praktycznym.
– Nie ma na świecie człowieka, który nie myślałby zbyt wiele – oznajmiła kategorycznie. – Wysyła go pan na dwutygodniowy rejs statkiem i mogę panu zaręczyć, że głowa mu pęka od myślenia. Myślimy o wiele więcej, niż robimy.
W tym wypadku nie mogłem się z nią zgodzić. Są ludzie, którzy cały czas czymś się zajmują, byle tylko nie musieli myśleć.
Wstała, żeby zrobić kawę W jej kuchni nie było nic nowego: kuchenka gazowa starego typu, piekarnik taki sam, jaki miała moja babcia w Rechowot, krajowa lodówka Amkor z lat sześćdziesiątych, ale wszystko było czyste, a światło miękkie, jakby słońce wchodziło do mieszkania przez filtr.
– Pan pewnie pija cappuccino, ale ja tego nie mam.
– Nie – zaśmiałem się – akurat piję czarną, sypaną.
– Nie wygląda mi pan na bankiera – powiedziała, stojąc do mnie tyłem. – Coś mi tu u pana nie gra. Ile cukru?
Mówiłem jeszcze o moim bohaterze, który teraz płynął z Azji Mniejszej na wyspę. Opisałem Dafnie budowę żaglowca z tamtego okresu ze wszystkimi szczegółami, które sprawdziłem przed przyjściem, a ona pomagała mi formułować myśli.
– Czy jest żonaty? Czy kogoś kocha?
– Ma trzydzieści pięć lat – odpowiedziałem. – W tamtych czasach nie było trzydziestopięcioletnich kawalerów. Ma żonę i dużo dzieci. Najlepiej jest mu jednak w podróży. Kiedy odpływa z kraju, sytuacja tam jest straszna.
– Bardzo tęskni do swojej żony czy może rozgląda się za innymi kobietami w drodze? – Zaśmiała się.
– Oj, wiedziałem, że czegoś brakuje – odparłem z uśmiechem. – Potrzeba seksu, żeby książka się sprzedawała. Może przed wypłynięciem położę go do łóżka z prostytutką w porcie Smyrna[4].
– Nie, nie – roześmiała się, machając ręką w proteście. – Niech pan tego nie robi, a już na pewno niech pan jej nie nazywa prostytutką.
Najważniejsze punkty z naszej rozmowy zapisałem w żółtym bloku, który wydawał mi się niezwykle odpowiedni dla pisarzy. Obiecałem na przyszłe spotkanie napisać raz jeszcze początek historii.
Wstałem z krzesła i zostawiłem na stole sto szekli, tak jak umówiliśmy się przez telefon. Odprowadziła mnie do drzwi, a kiedy już dotknąłem klamki, powiedziała cicho:
– Niczego nie obiecuję, nie mogę obiecać, że książka się ukaże. Być może płaci mi pan na darmo i nic z tego nie wyjdzie.
– Z mojego punktu widzenia wszystko jest w porządku. Powiedziałem pani, że jestem już dużym chłopcem.
– Nie chcę, żeby się pan rozczarował – powtórzyła. – Są rzeczy, których nie jestem w stanie przyrzec.
– Rozumiem to, Dafno – po raz pierwszy zwróciłem się do niej po imieniu. Umówiliśmy się na następne spotkanie za tydzień.
Kiedy wróciłem do biura, przesłałem wewnętrznym mailem krótki raport, a zaraz potem zadzwonił Chaim, prosząc, abym do niego wpadł. Szedłem do jego gabinetu na końcu korytarza, pozdrawiając po drodze wszystkich, którzy siedzieli przy otwartych drzwiach w swoich pokojach. Chaim jak zwykle siedział niedbale za komputerem, zasypany stertą papierów.
– Jak było? – zapytał. Miał nieogoloną twarz z powodu jakiegoś religijnego postu.
– Jak na korepetycjach – odrzekłem. – Nie zostawiła suchej nitki na moim opowiadaniu. Nie wydaje mi się, bym to wytrzymał.
– Musisz – powiedział Chaim, zmuszając się do uśmiechu. – Mówiłem ci już, że twoje opowiadanie jest rzeczywiście słabiutkie. Nie wiem, skąd je wyciągnąłeś. Etrogi uprawiano przecież i w Erec Israel, nigdy nie trzeba było wysyłać nikogo z tego powodu do Grecji.
Pokazałem mu znów fragment w Misznie, a on machnął lekceważąco ręką.
– Tak to się dzieje, kiedy ignoranci studiują Gemarę[5]. Pomijają jej ducha i zostawiają wyłącznie fakty. Chodź ze mną raz w tygodniu na lekcje do synagogi, to może zrozumiesz.
Zapytał, kiedy wyciągniemy tego faceta z Gazy.
– W przyszłym tygodniu – wyjaśniłem. – A może za dwa. To będzie po mojej kolejnej wizycie u niej, kiedy zgodzi się na współpracę.
– A myślisz, że się zgodzi? – Chaim podniósł na mnie swoje zaczerwienione oczy.
– Myślę, że nie ma innej rady – odparłem.
– Informuj mnie, co się będzie działo. Jak dobrze wiesz, nie tylko my jesteśmy zainteresowani tą sprawą. Chcę znać każdy szczegół.
1 Etrog – owoc cytrusowy, bywa też nazywany rajskim jabłkiem. Jest używany w czasie święta Sukot (Święta Namiotów), przypadającego na przełomie września i października.
2 Miszna (hebr. powtarzanie) – jeden z podstawowych tekstów rabinicznych, część Talmudu. Powstała w II w. n.e., choć większość znanych jej rozdziałów pochodzi dopiero z XIII w.
3 Rechowot – miasto w centralnym Izraelu. Powstało w 1890 r., liczy 125 tys. mieszkańców. Znane głównie z Instytutu Nauki Weizmana i Wydziału Rolnictwa Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie.
4 Smyrna – obecnie Izmir, duże miasto portowe w zachodniej Turcji.
5 Gemara (hebr. zakończenie, uzupełnienie) – zbiór rabinicznych komentarzy uzupełniających Misznę.