Читать книгу Limassol - Yishai Sarid - Страница 7
ОглавлениеW jej teczce znalazłem głównie wycinki ze starych gazet, dobre recenzje z działu literackiego na temat jej pierwszej książki, dużo gorsze o drugiej, fotografię z tygodnika „Haolam Haze”[6] – dwudziesto-dwudziestotrzyletnia dziewczyna w krótkiej spódnicy i dużych słonecznych okularach siedzi na balkonie w Starej Jafie obok Dana Ben Amotza[7] i zajada arbuza. A poniżej informacja z kroniki towarzyskiej. Były również zdjęcia robione z ukrycia teleobiektywem, które zawsze wyglądały na przygotowania do zamachu: manifestacja żydowsko-arabska w Nazarecie w 1981 roku, demonstracja przeciw osadnictwu w Samarii. Na czterech lub pięciu zdjęciach pojawiała się w podobnych okolicznościach, ale tylko jedno zapierało dech w piersiach. Obiektyw uchwycił ją w centrum fotografii z wielkimi, błyszczącymi oczami, jak stoi na wąskiej szosie na tle plantacji oliwek i rozmawia ze starym Arabem, trzymając w ręku transparent w językach hebrajskim i arabskim. Ktoś tu nie dopilnował swojej pracy, ponieważ na zdjęciu nie napisano ani nazwiska, ani daty. Na żadnej fotografii nie wyglądała na zagniewaną, nawet jeśli miała otwarte usta, a naokoło krzyczeli. Zawsze wyglądała jak statystka. Zanim zacząłem się zajmować tą sprawą, nie miała swojej własnej teczki. Musieli dopiero zebrać dokumenty z innych teczek ważniejszych od niej ludzi.
Jej pierwsza książka opowiadała o dzieciństwie w Tel Awiwie nad brzegiem morza, nieopodal targu Karmel. Ojciec – Żyd z Bułgarii, murarz – i matka, która sama przyjechała z Europy zaraz po wojnie. Kiedy sprowadzili ją na ten świat, oboje byli już starszymi, cierpiącymi ludźmi, ale mimo to z książki emanowała radość życia i optymizm. Na przykład we wspaniałym rozdziale o morzu opisywała, jak ojciec wszedł z nią po raz pierwszy do wody, trzymając ją na rękach. Książka została opublikowana po raz pierwszy w 1978 roku, kiedy miała zaledwie dwadzieścia trzy lata. Otrzymała świetne recenzje, które mówiły, że w literaturze hebrajskiej pojawił się nowy, niespodziewany kobiecy głos i że ten niepozbawiony empatii głos zarzyna święte krowy. Musiałem jej szukać w bibliotece uniwersyteckiej, bo w zwykłych księgarniach dawno nie było po niej śladu. Druga książka ukazała się dwa lata później. Była to historia miłości młodej kobiety do żonatego mężczyzny. Prawdopodobnie mroczna i pretensjonalna książka, która wyszła w niewielkim wydawnictwie, nie zyskując przychylności krytyki. W żadnej bibliotece nie udało mi się jej zdobyć. Później nic już nie publikowała, ale niemało książek redagowała i tłumaczyła z angielskiego. Przez pewien czas uczyła literatury w liceum.
Tymczasem było to dla mnie całkowicie poboczne zajęcie, któremu nie mogłem poświęcić zbyt wiele czasu. Codziennie non stop przesłuchiwałem zatrzymanych i poświęcałem im całą uwagę. Rozmawiałem z nimi, dotykałem ich i razem oddychaliśmy tym stęchłym powietrzem. Nie spoglądałem na zegarek. Niekiedy zostawałem również w nocy, bo zatrzymywano masę ludzi, a w powietrzu wisiała groźba kolejnego zamachu. Dwa razy dziennie starałem się rozmawiać z Sigi przez telefon. Przekazywała mi krótkie raporty, co dzieje się z dzieckiem. Kiedy pytałem, jak się ona czuje, otrzymywałem tylko zdawkowe odpowiedzi. Zdawałem sobie sprawę, że moja głowa znajduje się w zupełnie innym miejscu i tak naprawdę nie słucham. Wracałem do domu o dziwnych porach, umierając ze zmęczenia. Sigi już spała albo udawała, że śpi. Wcześnie rano, kiedy jeszcze spałem albo jeszcze nie wróciłem do domu, zabierała dzieciaka do przedszkola, a potem jechała prosto do pracy.
Poprosiłem, żeby dostarczyli mi ostatnie nagrania. Zwykle otrzymywałem pisemne streszczenia wszystkich rozmów, ale wolałem wsłuchać się w głos „obiektu”, zbliżyć się do niego, spróbować zrozumieć, jakim jest człowiekiem. Nagrania przyniosła starsza kobieta z siwym warkoczem, wyglądająca na bibliotekarkę. Choć o to nie prosiłem, usiadła naprzeciw mnie. Najczęściej pracowałem z podsłuchującymi rozmowy w języku arabskim, więc ludzi z tego wydziału nagrań kompletnie nie znałem.
– Zazwyczaj śledczy nie są zainteresowani wysłuchaniem całych rozmów – powiedziała.
– Ale ja, jak widać, pracuję inaczej – odrzekłem.
– Mam nadzieję, że nikomu pan nie przekaże tych materiałów – dodała z surowym wyrazem twarzy.
Podniosłem głowę znad papierów związanych z nocnym śledztwem. Chłopak z Nablusu[8] zniknął z domu trzy dni temu, a jego ojciec upiera się, że nie ma pojęcia, gdzie teraz jest.
– Proszę? – Spojrzałem na nią.
– Może niepotrzebnie to panu mówię – starała się wyjaśnić – ale praca z Żydami przebiega inaczej, niż pan sobie wyobraża, jest całkowicie inna. Pozwalam sobie to panu powiedzieć, bo po raz pierwszy współpracuje pan z naszym wydziałem, a istnieje duże ryzyko przecieku. Nie można przecież przewidzieć, kto zna tę panią. Może ktoś mieszka w sąsiedztwie, może ktoś był z nią w wojsku. Nie możemy tego przecież wiedzieć i dlatego tak bardzo zwracamy uwagę na regulamin.
– To rzeczywiście zbędne – powiedziałem. – Nie pracuję tu od dziś i nikomu nie przekazuję tych materiałów.
– Ona wygląda na całkiem sympatyczną kobietę – zauważyła stenotypistka. – Kiedyś czytałam jej książkę, była zupełnie niezła. – Uniosła się z krzesła i dodała: – Jestem przekonana, że będzie się pan dobrze do niej odnosił. Wszystko znajduje się tu w torbie. Proszę nam oddać materiały, kiedy pan skończy.
Jeśli tego się pani obawia, to proszę się nie obawiać, powiedziałem sobie w duchu. Nie posadzę jej na krześle ze skutymi z tyłu rękami i nie włożę jej na głowę śmierdzącego gównem worka.
Późnym wieczorem, po całym dniu posiedzeń i podsumowań sytuacji dotyczącej przygotowań do zamachu, który miał się wydarzyć pod naszym nosem, włożyłem płytę do odtwarzacza i założyłem słuchawki. Były to pełne rozmowy, które nie przeszły jeszcze żadnej obróbki. Mogłem je przewijać tak, jak na płycie skacze się z piosenki na piosenkę.
Pierwszą rozmowę prowadziła z jakimś wydawnictwem. Ktoś zadzwonił zapytać, co się dzieje z książką, którą właśnie redaguje. Powiedziała, że to zwykłe romansidło i każda strona jest dla niej męczarnią. W końcu zapytała, co z czekiem, a rozmawiający z nią mężczyzna odparł, że są problemy z komornikiem, który wystąpił przeciwko niej i ona musi to załatwić, żeby otrzymać pieniądze.
– Co się dzieje, Dafno? – zapytał główny redaktor. – W jaki sposób narobiłaś sobie tak wielkich długów?
– Daj spokój – powiedziała. – I tak nie jesteś w stanie mi pomóc.
Następnie rozmawiała z adwokatem, który był zniecierpliwiony i niemiły, a na dodatek ciągle podkreślał, jak bardzo jest zajęty. Dafna zwracała się do niego błagalnie, a potem zmieniła ton na bardziej agresywny, dopytując, kiedy ma się rozpocząć proces. Adwokat odpowiedział, że jeszcze nie otrzymali papierów od kuratora i że Jotam nie przyszedł na spotkanie z nimi.
– To wygląda bardzo źle – podkreślił. – Urząd kuratora jest jego ostatnią nadzieją. Pani zdaje sobie sprawę, że ma już wyrok w zawieszeniu i że ta sędzina nie będzie się dwa razy zastanawiać, wysyłając go do więzienia, a tam zjedzą go żywcem. Powinna pani z nim pogadać. Musi się skontaktować z kuratorką, zrobić na niej dobre wrażenie i zgodzić się pójść na odwyk. Inaczej ani ja, ani nikt inny nie będzie w stanie mu pomóc. A teraz muszę już kończyć, bo czekają klienci.
Piekły mnie oczy. Musiałem jeszcze pojechać do Jerozolimy na plac Rosyjski i osobiście przesłuchać kilku zatrzymanych. Nie miałem pojęcia, kiedy wrócę do domu, ale mimo wszystko włączyłem kolejną rozmowę.
Mężczyzna z Gazy mówił piękną hebrajszczyzną. Dafna w rozmowie z nim okazała się zupełnie inną kobietą. Nie była zrozpaczona, jak podczas rozmowy z adwokatem, ani zgorzkniała i zniecierpliwiona, jak podczas rozmowy z wydawnictwem.
– Jak się czujesz? – zapytała z troską i serdecznością w głosie. – Nadal tak bardzo boli?
Opowiedział jej, że po południu poszedł popatrzeć na morze, ktoś go tam podwiózł. Powiedział, że są rodziny, które przez całe lato mieszkają w namiotach na plaży, bo w obozach dla przesiedleńców jest zbyt duszno. Teraz nad morzem mieszkają całe rodziny, dziewczyny noszą stroje jak w Arabii Saudyjskiej i wchodzą do wody w ubraniu. Starał się trochę oddalić od wszystkich, ale było bardzo ciasno. Nawet morze mu już nie pomaga.
– Przyjedziesz tutaj i pójdziemy na plażę Gordon – powiedziała, starając się podnieść go na duchu. – Pamiętasz, jak w nocy wchodziliśmy do wody? I jak uczyłeś nas piosenek Abd al-Wahhaba[9]?
– Bardzo chciałbym przyjechać – powiedział mężczyzna z Gazy. – Dafno, już tęsknię do ciebie. A czy masz jakieś nowe wiadomości w mojej sprawie?
– Nie wiem już sama, z kim porozmawiać – odpowiedziała Dafna. – Wysłałam listy do kogo tylko mogłam, ale już nikogo tam nie znam. Kiedyś poznałam kogoś z wojska, ale on już odszedł z armii. Zadzwoniłam do gabinetu Szymona Peresa, obiecali mi dać odpowiedź. Hani, dla ciebie jestem gotowa wywrócić świat do góry nogami, ale nie wiem jak. Już nie jest tak jak dawniej. A może tylko mi się wydaje, że kiedyś było lepiej.
– Zawsze było do dupy – zaśmiał się, kontynuując rozmowę swym powolnym i dokładnym hebrajskim. – Ale przynajmniej mogliśmy się śmiać. Dzisiaj mogą cię zastrzelić jak psa, dać ci zgnić. Oj, jak to, kurwa, boli. Wybacz mi, że przeklinam, ale to tak boli.
– Nie masz nic przeciwbólowego? – zapytała.
– Tutaj nic nie mają, więc nic nie mogą mi dać. Sytuacja jest naprawdę zła. Nie mogę spać z bólu. Próbowałem już haszyszu, ale to nie pomaga i tylko sprowadza złe myśli, a alkohol jest w Gazie zabroniony. Dafno, ja już czekam na koniec. Nie da się tak żyć.
– Myślę o tobie – powiedziała cicho. – Nie martw się, wyciągnę cię stamtąd. Zrobię wszystko, co się tylko da. Zadzwoń do mnie za kilka dni.
Pogrążyłem się zbyt głęboko w tych literackich rozmowach i nagle zauważyłem, że zrobiło się strasznie późno. Szybko zbiegłem na parking i popędziłem telawiwską magistralą Ayalon w kierunku Jerozolimy. Moja komórka pękała od natłoku wiadomości. Dzwonili, żebym pilnie przyjechał. Wydawało się, że wszystko wymyka się nam spod kontroli: ktoś z pasem szahida wypełnionym materiałem wybuchowym i gwoździami kręci się już po oświetlonych ulicach, zagląda do kawiarni pełnych ludzi, szuka miejsca, gdzie może się wysadzić w tłoku ludzkich ciał, które natychmiast przemienią się w masę zabitych, a my nie jesteśmy w stanie go odnaleźć. Mijając Latrun[10], zauważyłem wielki korek, prawdopodobnie wydarzył się wypadek. Położyłem na dachu niebieskiego policyjnego koguta i jechałem dalej poboczem. Policjanci obok rozbitego samochodu popatrzyli na mnie i machając latarkami, kazali jechać dalej. Pędziłem zjazdem w kierunku Motzy[11]. Otworzyłem okno, bo upał z wybrzeża już wyparował, zostawiając miejsce na chłodne jerozolimskie powietrze. Kiedy dotarłem na miejsce, plac był zupełnie pusty, ale wieże rosyjskiej cerkwi były przepięknie oświetlone dla turystów, których i tak nie ma. Przed zamkniętą bramą policyjną wysiadłem na chwilę z auta, żeby zadzwonić do domu. Odebrała Sigi, poprosiłem, żeby do telefonu dała mi dzieciaka.
– On już dawno śpi – powiedziała. – Gdzie jesteś? Kiedy wrócisz?
Wchodziłem do olbrzymiego policyjnego aresztu z zamiarem spędzenia tam nocy.
6 „Haolam Haze” (hebr. „Ten Świat”) – izraelski tygodnik plotkarski, który ukazywał się w Tel Awiwie w latach 1937–1993.
7 Dan Ben Amotz (1923–1989) – popularny izraelski pisarz, dziennikarz, satyryk i aktor.
8 Nablus – miasto w Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu Jordanu, na północ od Jerozolimy, liczy ok. 200 tys. mieszkańców.
9 Muhammad Abd al-Wahhab (1902–1991) – egipski kompozytor i piosenkarz. Skomponował m.in. hymn Libii, Tunezji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
10 Latrun – wzgórze z usytuowanym na nim klasztorem na granicy Wyżyny Judejskiej, przy szosie Tel Awiw-Jerozolima, ok. 20 km od Jerozolimy.
11 Motza – dawniej osada rolnicza, dziś dzielnica Jerozolimy.