Читать книгу Ośmiokątna studencka czapka - Zbigniew Zbikowski - Страница 6
1
ОглавлениеZnała go zaledwie siedem dni, a tyle już o nim wiedziała. Jakby poznali się nie przed tygodniem, a rok temu. Najzabawniejsze, że zdobyła tę wiedzę, posługując się zaledwie parudziesięcioma włoskimi słowami. Głównie tymi, którymi zwykł okraszać swoje mowy jej ojciec, bo te miała najmocniej utrwalone. Ale też takimi, które przyplątały się nie wiedzieć skąd i kiedy.
Tak było na samym początku znajomości, bo teraz włoskich słówek miała przyswojonych już dobrze ponad setkę. Próbowała je nawet policzyć, lecz doszedłszy do czterdziestu pięciu, zrezygnowała, bo i po co jej ta wiedza. I tak wciąż znała ich o wiele za mało.
Giulio, jakby dla zachowania symetrii w ich dialogach, też przyswoił sobie w trymiga przynajmniej sto polskich słów, nie licząc zwrotów grzecznościowych, opanowanych z samouczka jeszcze przed przyjazdem do Polski, co w połączeniu z dziurawą włoszczyzną Irminy pozwalało im prowadzić pełną zabawnych nieporozumień konwersację. A że szybko pochłanianej wiedzy ciągle było mu mało, na każdym kroku pytał, jak się nazywa po polsku to, a jak tamto.
Jedne słowa zapamiętywał natychmiast, inne z miejsca puszczał mimo uszu. Irmina podejrzewała, że niekiedy tylko dla zabawy udawał, że czegoś nie pamięta. Szczególnie gdy po raz kolejny pytał „co to?”, wskazując najpierw jej oczy, potem usta, szyję, wreszcie opuszczając palec jeszcze niżej i celując w sam środek klatki piersiowej.
– Giulio! – zawołała Irmina oburzona, gdy zabawiał się z nią w ten sposób po raz pierwszy. – Na dziś wystarczy. I tak tylu słów naraz nie zapamiętasz.
Giulio zaśmiał się wtedy, uniósł palec ponad jej czoło i oznajmił:
– A to? Wiem. To jest italiano.
– Jakie znowu italiano? – spytała zdumiona Irmina, nie chwytając jego żartu.
– Si, ty rano mówi na to „włoski”. Czicziese włoski. Tak czy nie? A drugi raz ty mówi, że „włoski” to „italiano”. To ja nie wie dobry?
– Głuptas. Przyczeszę włoski to znaczy… – Szukała w pamięci odpowiednich słów, ale ich nie znajdowała. Po chwili zorientowała się z iskier w oczach Giulia, że chłopak żartuje. – Znowu mnie nabrałeś – powiedziała ze śmiechem.
Teraz też, siedząc na twardej ławce otwartego przedziału w wagonie drugiej klasy pociągu mknącego hałaśliwie z Warszawy do Otwocka i dalej, do Lublina, pochylał się co chwila w jej stronę, niby wpatrując się w mijane obiekty i pytając o ich nazwy, by potem, śmiesznie przekręcając słowa, szeptać je jej do ucha. Współpasażerowie obserwowali ich igraszkę spode łbów, rzucając długie, naganne spojrzenia ku niej i krótkie, pełne wzgardy ku niemu. Z chust, jakie młodzi mieli zawiązane na szyjach, domyślali się, skąd ta para wzięła się w pociągu, i nie próbowali jej zagadywać.
W trakcie zabawy Giulio zaczął grzebać w swoim plecaku z grubego zielonego płótna. Wyjął z niego aparat fotograficzny, odpowiednio nastawił i pstryknął Irminie zdjęcie. Jedno z przodu, drugie z boku, z oknem w tle. Ona udawała modelkę: targała włosy, robiła miny, raz wesołą, raz smutną, wydymała wargi.
Ledwo minęli stację Michalin, jeden z pasażerów wstał, zabrał swoją wielką brązową teczkę i zniknął. Nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi, a już na pewno nie para zajęta wyłącznie sobą. Mężczyzna z teczką niebawem wrócił i usiadł bez słowa. Dwie minuty po ruszeniu z następnej stacji w przedziale pojawił się konduktor w towarzystwie milicjanta w stopniu plutonowego.
– Bilety – szepnęła Irmina do Giulia, kierując dyskretnie palec w kierunku drzwi. – Kontrola. Ale po co milicja? – zaniepokoiła się.
Konduktor przedziurkował ręcznym dziurkaczem tekturowe bilety pasażerów siedzących przy drzwiach i szybko przeszedł do ławek w środku przedziału. Irmina bez słowa podała mu bilet swój i Giulia.
– Poproszę dokument uprawniający do zniżki – powiedział konduktor z wąsikiem jakby wyciętym z portretu Bieruta, obejrzawszy najpierw oba kartoniki. Irmina sięgnęła do torebki i podała swoją legitymację. Ten zajrzał do wnętrza dokumentu. – A więc obywatelka studentka – oznajmił. – A obywatel? – zwrócił się do Giulia, podsuwając jednocześnie legitymację Irminy milicjantowi.
– Kolega jest Włochem – wyjaśniła szybko Irmina. – Jedziemy razem…
– Włoch, nie Włoch, jakiś dokument chyba posiada – mruknął konduktor, nieco zbity z tropu. – Bilet jest zniżkowy.
– Jest studentem. Bo my właśnie… On przyjechał na Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów… – zaczęła tłumaczyć Irmina.
– I jedziemy teraz…
– I nie ma dokumentu? – przerwał jej milicjant.
– Ależ ma – zapewniła Irmina i zwróciła się do Giulia: – Documenti…
Giulio zrozumiał, o co chodzi. Z kieszeni bluzy wyjął kartę uczestnika Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów i podał ją konduktorowi. Ten, nie rzuciwszy nawet na nią okiem, przekazał ją milicjantowi. Funkcjonariusz chwilę wpatrywał się w kartę, jakby chciał wyczytać z niej więcej, niż było tam napisane.
– To obywatel Włoch nie wie, że uczestnicy festiwalu mogą opuszczać Warszawę tylko w zorganizowanych grupach i pod opieką wyznaczonych osób?
Giulio wodził bezradnie wzrokiem od Irminy do milicjanta i z powrotem.
– On nie rozumie dobrze po polsku – rzekła Irmina nieśmiało.
– To niech obywatelka przetłumaczy! – huknął plutonowy.
Pasażerowie z sąsiednich miejsc zaczęli po kolei podnosić się i oddalać do wyjścia. Został tylko mężczyzna z teczką.
– Kiedy ja… tak dobrze po włosku też nie umiem… – odrzekła Irmina.
Pasażer z teczką uśmiechnął się złośliwie.
– Ciekawe… Dotąd jakoś się rozumieli – burknął ze swego miejsca. – Nawet bardzo dobrze się rozumieli – dodał z przekąsem.
– Czy ta legitymacja upoważnia obywatela Włocha do zniżki? – zapytał szorstko milicjant, zwracając się do konduktora.
Zapytany obejrzał dokładnie dokument Giulia, po czym zdjął i zaraz założył czapkę.
– W zasadzie… Nic tu nie napisane, ale… jako student – mruczał, jakby chcąc wybawić Giulia z kłopotu.
– Czyli nie upoważnia – oznajmił funkcjonariusz. – A to oznacza, że… będziemy musieli wysiąść na najbliższej stacji.
– Kiedy my… – zaczęła nowe wyjaśnienie Irmina.
Konduktor, jakby nagle czymś olśniony, nie dał jej dokończyć.
– Kornelin – powiedział i pstryknął w bilet. – W zasadzie i tak tu wysiadają.
– Que cosa? – dopytywał się Giulio. – O so chozi?
– No proszę! – rzekł z triumfem milicjant. – Obywatel Włoch udaje Greka, a mówi jednak po polsku.
Giulio uśmiechnął się szeroko, biorąc jego wypowiedź za komplement. Wstał i wyciągnął rękę po swoją kartę uczestnika, ale milicjant powstrzymał go, nakazując energicznym gestem, by usiadł.
– Najpierw spiszemy – oznajmił. – Na stacji.
Irmina siedziała jak sparaliżowana. Giulio niczego nie pojmował, ona nie umiała wytłumaczyć mu, co się dzieje, sama też nie rozumiała, czemu mają być zatrzymani.
– A obywatela bilet? – zwrócił się konduktor do mężczyzny z teczką.
– Oczywiście – powiedział tamten i wręczył swój kartonik.
Konduktor tylko rzucił okiem.
– Dokument uprawniający jest? – zapytał.
Mężczyzna podał mu czerwoną legitymację. Stojący za konduktorem milicjant popatrzył mu przez ramię, jak ten zagląda do środka, po czym odwrócił wzrok. On zaś szybko zamknął dokument i oddał go właścicielowi.
– Dziękuję, w porządku – oznajmił, stukając lekko obcasami. – A obywatel… – zwrócił się do Giulia, sięgając do swojej skórzanej raportówki – …płaci karę.
– Co? – zapytał zdumiony Giulio, robiąc wielkie oczy i unosząc ramiona. Popatrzył na Irminę. – Co ja płaci?
– Kara to jest… – odrzekła roztargniona Irmina. – Nie wiem, jak po włosku jest „kara”. Giulio, ja nie wiem, co się dzieje! – zawołała wystraszona.
– Ja wiem włoski cara mia – rzekł Giulio. – Droga moja…
– Och, nie! – jęknęła Irmina płaczliwie. – To zupełnie inna kara.
– Spokojnie, wszystko się wyjaśni – oznajmił milicjant i usiadł na wolnym miejscu. – Co obywatel tu robi i obywatelka studentka też. Zadzwonimy gdzie trzeba i wyjaśnimy.
Irmina nagle jakby odzyskała pewność siebie.
– Tu nie ma nic do wyjaśniania – stwierdziła drżącym z emocji głosem. – Studiuję w Warszawie, a mieszkam w Kornelinie. Jadę z moim narzeczonym przedstawić go rodzicom.
Plutonowy ożywił się.
– Czyli obywatel Włoch to narzeczony? No proszę. Dlaczego obywatelka od razu tego faktu nie ujawniła?
– Bo… bo… nikt nie pytał. Ale teraz oświadczam, że tak jest i proszę nas puścić.
– I obywatel Włoch to potwierdza?
– Proszę go zapytać – rzuciła Irmina zuchwale. – Na pewno potwierdzi.
– Będzie trzeba, to zapytam – odrzekł milicjant ze złością. – Teraz niech lepiej zapłaci karę. Wypisana? – zapytał konduktora, co chwila śliniącego przy wypisywaniu kwitu ołówek kopiowy.
– Zasadniczo tu nie ma adresu – zauważył, wpatrując się w kartę Giulia. – To co mam napisać?
Nastąpiła konsternacja. Nikt nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Piszcie, że z Włoch. Wystarczy – uznał milicjant. – Zaraz stacja.
Konduktor wpisał jedno słowo, poślinił palec, przełożył kalkę i wydarł z bloczka oryginał. Chciał podać go Włochowi, ale Irmina wzięła kartkę szybciej. Popatrzyła na sumę.
– Co? – zawołała. – Nie mam tyle przy sobie.
– Nie szkodzi – skomentował konduktor. – To ten obywatel płaci, nie obywatelka.
– On też nie ma – oznajmiła natychmiast Irmina.
Giulio wyjął kartkę z jej dłoni i zaczął się w nią wpatrywać.
– Zapłacicie w takim razie na poczcie w ciągu trzech dni – poinformował konduktor. – Inaczej kara będzie jeszcze wyższa.
Zapiął raportówkę, szykując się do odejścia. Milicjant podniósł się i przytrzymał go za rękę.
– Zaraz. Musi zapłacić na miejscu. Jak go potem znaleźć, jak wyjedzie?
Pociąg dojeżdżał do stacji. Konduktor zasalutował niedbale.
– To już nie moja sprawa. Zrobiłem, co do mnie należy. Teraz muszę wyjść na peron. Taki obowiązek.
Odszedł ku drzwiom wagonu.
Irmina i Giulio wstali.
– Proszę. – Milicjant wskazał wyjście ręką, w której trzymał ich dokumenty. – Idziemy na posterunek kolejowy.
Mężczyzna z teczką także się zerwał.
– Gdyby potrzebny był świadek, służę swoją osobą – oznajmił, ale nie doczekał się odpowiedzi.
– Te e io, andiamo con… milicjanto – wyjaśniła Irmina łamaną włoszczyzną polecenie plutonowego, patrząc z przerażeniem w oczy Giulia.
Chłopak zachowywał powagę. Aby uspokoić roztrzęsioną dziewczynę, dotknął jej ramienia, jakby mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Mandat schował do kieszeni.
Wysiadł z wagonu pierwszy, Irmina za nim, następnie plutonowy i obywatel z teczką. Milicjant rozejrzał się po stacji, po czym przywołał ruchem ręki stojącego nieopodal zawiadowcę i zapytał go o posterunek kolejowy.
– Mam dwójkę podejrzanych pasażerów – wyjaśnił. – Muszę ich przesłuchać i spisać raport.
Zawiadowca pokazał, jak dojść do pomieszczenia Straży Kolejowej. Ruszyli, a gość z teczką pod pachą za nimi.
We wskazanym pomieszczeniu zastali samotnego strażnika. Gdy milicjant poinformował go o celu wizyty, ten odstąpił mu swoje biurko. Zamierzał wyjść.
– Proszę zostać – rzekł plutonowy. – Będzie obywatel świadkiem. – Spojrzał na mężczyznę z teczką. – A czy obywatel chciałby złożyć zeznanie? – zapytał.
– W zasadzie… gdyby była potrzeba… – Podał znowu swoją legitymację. – Zawsze służę pomocą. Proszę spisać dane, a w razie konieczności zadzwonić do urzędu. Mogę też poczekać, aż obywatel plutonowy tych tu…
Milicjant bez słowa otworzył swój notes, spisał dane z czerwonej legitymacji, po czym wstał i oddał ją właścicielowi.
– Dziękuję, obywatelu, za waszą postawę. Ja tu zrobię jak trzeba, co do mnie należy. A w razie potrzeby na pewno skontaktujemy się – rzekł służalczo.
Mężczyzna skłonił się lekko, schował dokument i opuścił pomieszczenie.
Irmina i Giulio stali przy drzwiach. Strażnik usiadł na drugim, wolnym krześle. Plutonowy zdjął czapkę i położył ją na biurku.
– Jak długo obywatelka zna tego obywatela? – zapytał.
– Od początku festiwalu, czyli… cały tydzień.
Milicjant spojrzał na nią spod brwi i uśmiechnął się zjadliwie.
– I już narzeczeni, co? Studenty… szybko to teraz u was idzie.
– W zasadzie… Dopiero zamierzamy się zaręczyć. Giulio miał poznać dziś moich rodziców.
– Znaczy się jednak nie narzeczeni. To dlaczego obywatelka kłamie?
– Nie kłamię! Ja tylko… O co panu chodzi? Nie zrobiliśmy nic złego.
– Czyli obywatelka jest mieszkanką Kornelina, tak? Przywozi ze sobą obywatela Włocha, który opuścił swoją grupę w Warszawie i udał się w niewiadomym kierunku. Czy ktoś z jego opiekunów wie, że obywatel tu przebywa? – Irmina wzruszyła ramieniem, dając do zrozumienia, że nie ma takiej wiedzy. – A czy obywatelka studentka wie, po co naprawdę obywatel Włoch tu przyjechał? Jakie informacje zbiera? Co ma w tej torbie?
Wskazał na plecak Giulia, nakazując natarczywym gestem, aby ten go otworzył. On, upewniwszy się, że milicjant chce go zrewidować, otworzył plecak i pokazał jego zawartość.
– Non ho le bombe – zażartował, po czym spróbował przetłumaczyć. – Żadna bomba tu jest.
– Aparat fotograficzny – powiedział milicjant, wskazując palcem małoobrazkową leicę.
– Si, la macchina fotografica – potwierdził Włoch z entuzjazmem.
– Co obywatel fotografuje? – zapytał plutonowy, naśladując rękoma czynność, o którą zapytał.
– Co? – zdziwił się Giulio. – Mia ragazza.
– To znaczy co? – zwrócił się milicjant do Irminy.
– Mówi, że mnie – odrzekła. – Ragazza, dziewczyna, rozumie pan.
– Tak, tak… dziewczyna… – podchwycił milicjant. – Tu niby dziewczyna, a przy okazji… To nie wiecie, że obiekty kolejowe są objęte zakazem fotografowania? Czytać nie umiecie? Ja mam was uczyć czujności? Zaczekać. – Zaczął coś pisać w notesie. – Muszę zadzwonić – rzekł po chwili.
– Najlepiej, jak pan zadzwoni do jego przewodnika, opiekuna grupy, i wszystko wyjaśni – poradziła Irmina.
– Już ja wiem, gdzie mam zadzwonić – przerwał jej plutonowy.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł drugi strażnik. Powiódł wokół wzrokiem, zatrzymując go na dziewczynie.
– Irmina? – wyrwało mu się.
– Znacie tę obywatelkę? – zareagował natychmiast milicjant.
– No przecież… – Strażnik stropił się, nie będąc pewny, czy to dobrze, że ujawnił się z tą znajomością. – Panna Ludwiżanka, z Kornelina. Ale nie wiem…
Irmina przyjrzała mu się uważnie. Znała go z widzenia, przynajmniej ze spotkań na stacji. Nic więcej.
– A tego obywatela? – ciągnął milicjant, wskazując Giulia.
– Jego widzę po raz pierwszy. Ale o co chodzi? Zbroił coś? Zaczepiał ją?
Irmina pokręciła energicznie głową, wpatrując się w strażnika jak w ostatnią deskę ratunku.
– Chwilowo są zatrzymani, do wyjaśnienia – oznajmił milicjant. – Dobrze, że jesteście. Trzeba ich odprowadzić na posterunek milicji.
– Ale po co odprowadzać i robić zamieszanie? – zawołał nagle strażnik. – Sam zaraz kogoś stamtąd zawołam. To niedaleko. Zaczekajcie.
Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, opuścił pokój, wykonując wcześniej w kierunku Irminy uspokajający gest. Plutonowy spojrzał na drugiego strażnika.
– A wy nie znacie obywatelki? – zapytał.
Ten raz jeszcze, tym razem uważniej, przypatrzył się Irminie.
– Coś tak jakby… Ale nie… chyba nie – powiedział niepewnie. – Ja nietutejszy, rozumiecie, dojeżdżam – dodał na usprawiedliwienie. – A kolega jest stąd, to zna ludzi.
– No to piszemy – oznajmił plutonowy i raz jeszcze zajrzał do legitymacji studenckiej. – Irmina Ludwig znaczy… – rzekł i zasępił się. – Co to w ogóle za imię jest? Jeszcze takiego nie spotkałem. Ruskie? – Wyglądał na niepewnego. Irmina postanowiła nie prostować, że niemieckie. Wykonała grymas, który mógł być wzięty za potwierdzenie jego domysłu. Rosyjskie imię wprawiło go w konsternację. – Czyli co, rozumiecie? Studentka z Warszawy, tak? Pochodzenie?
– Inteligenckie – odrzekła cicho Irma.
– Ach, taak… – skomentował kwaśno funkcjonariusz i znów poczuł się pewniej. – Władza ludowa was kształci, inteligenty, a wy… – spojrzał na Giulia. – Obywatel pewnie też ciężką pracą się nie zhańbił.
– Ojciec obywatela pracuje w zakładach Fiata – oznajmiła Irmina.
– Czyli co, rozumiecie? Wysługuje się wyzyskiwaczom? Nie powiecie chyba, że syna robotnika stać w kapitalizmie na studia. Tam trzeba płacić, nie tak, jak u nas, gdzie obywatelka ma wszystko darmo… Czy nie tak?
– Jego ojciec jest działaczem związkowym – przerwała mu Irmina. – A Giulio przyjechał na festiwal jako członek postępowej organizacji młodzieżowej.
Milicjant postukał końcem ołówka w blat biurka.
– Tak czy inaczej, muszę powiadomić Urząd Bezpieczeństwa – oznajmił.
Irmina pobladła.
– Czy to naprawdę konieczne? – zapytała gwałtownie. – Nie wystarczy skontaktować się z biurem festiwalu? Tam wam powiedzą, co i jak.
– No nie wiem… – mruknął pod nosem plutonowy, kalkulując coś w myślach. – Dlaczego nie jesteście w Warszawie? Przecież tam powinniście teraz być. W radiu trąbią, że wszyscy wasi są teraz na wiecu w obronie pokoju. A wy co, rozumiecie, urwaliście się?
– Już mówiłam. Giulio zwolnił się na kilka godzin. Chciałam przedstawić go rodzicom…
– Tak, tak, mówiliście. Trafił się wam narzeczony, nie ma co. Ale karę zapłacić trzeba.
Zawisł z ręką nad telefonem. Nie uniósł jednak słuchawki.
– Powiedzcie, taki festiwal to wielka rzecz, co? – rzucił niespodziewanie, oparłszy dłoń na aparacie. – Cały świat się tu zjechał. Wiecie, że ja dotąd, jak żyję, nie widziałem Murzyna? A tu masz… I biali, i żółci, i czarni, i różni… Nie można oczu oderwać. Wszyscy w kupie, jak na jakim filmie… – Zamyślił się. – Ja to bym chciał chociaż zdjęcie sobie z taką czarnulą zrobić – rozmarzył się na moment, po czym przywołał się do porządku. – No tak, a wróg czuwa… – mruknął, zmieniając kierunek myślenia. – Przyznajcie się lepiej, coście tam sfotografowali, bo ten gość z teczką nie odpuści, to ważniak z powiatu, będzie się dopytywał, a ja muszę spisać raport, rozumiecie.
Cofnął rękę.
W serce Irminy wstąpiła nadzieja.
– Nic takiego, panie… obywatelu milicjancie – zapewniła gorąco. – Giulio naprawdę fotografował tylko mnie. Na stacjach zdjęć nie robił. Ten, co na nas doniósł, na pewno nic takiego nie widział.
– Nieważne, co widział, ważne, co zezna – odrzekł plutonowy, coraz bardziej ludzki w postawie. – Ech, studenty, same z wami kłopoty. – Podrapał się ostrzem ołówka po głowie. I co ja mam z wami zrobić? – Mówiąc to, patrzył na milczącego strażnika. – Tak czy siak, karku za was nadstawiać nie będę.
Znowu wyciągnął rękę po słuchawkę. Nim jednak ją podniósł, ktoś ostro zapukał, drzwi się otworzyły, wszedł drugi strażnik z milicjantem w stopniu sierżanta i wskazując parę stojącą przed biurkiem, powiedział:
– To oni!
Plutonowy, widząc starszego stopniem, zerwał się z krzesła, włożył czapkę i przyłożył dwa palce do daszka.
– Co tu się dzieje? – zapytał sierżant.
– Melduję, że ci tu dwoje… – zaczął plutonowy, ale drugi milicjant od razu mu przerwał.
– To nasz teren, i ja przejmuję sprawę – zakomunikował ostro. – Przejdziemy teraz na komisariat.
– Ale ja… – rzekł znowu plutonowy. – Ja właśnie… zamierzałem zatrzymanych…
– Znam tę osobę. Jest moją sąsiadką i mogę za nią ręczyć – oznajmił milicjant starszy stopniem.
Irmina poznała go od razu, gdy tylko wszedł. Mieszkali przecież kilka lat pod jednym dachem, w ich willi, do której po wojnie dokwaterowano całą jego rodzinę. Ale nie odezwała się. Dopiero teraz chciała coś powiedzieć, lecz on, nic nie mówiąc, powstrzymał ją kategorycznym ruchem dłoni.
– Aha, to dobrze – odrzekł z ulgą młodszy. – A obywatel Włoch?
– Zajmiemy się nim. Jeśli jest z nią, to wszystko w porządku.
– Tak też napiszę w raporcie. Że przekazałem obie podejrzane osoby…
– Nie podejrzane, tylko zatrzymane celem wylegitymowania – poprawił go sierżant, z przyganą w głosie. – To uczestnicy Festiwalu Młodzieży i Studentów. Nie rozumiecie? Chcecie, żeby wam na komendzie zmyli za to głowę? Wiecie chociaż, kto te osoby rekomendował na festiwal?
– Nnno… nie.
– A! Widzicie. A jak to jacyś ważni towarzysze?
Plutonowy stropił się.
– Na szkoleniu kazali nam tylko wzmóc w tych dniach czujność. No i ja… jak widzicie…
– I słusznie. Czujność jest ważna. A teraz tak. Nie robimy widowiska, tylko spokojnie, w miłej atmosferze, przechodzimy na posterunek Milicji Obywatelskiej.
Zasalutował na odejście strażnikom, ci odpowiedzieli mu tym samym, po czym przepuścił wychodzące osoby przodem. Gdy we czwórkę opuścili stację, sierżant, udając, że idzie w towarzystwie ważnych gości, przeprowadził ich przez tory kolejowe i doprowadził do jednego z nielicznych w najbliższej okolicy stacji murowanych budynków, w którym mieścił się posterunek. Tam, nie zważając na dyżurnego, wprowadził ich od razu do najważniejszego pomieszczenia.
– Towarzyszu komendancie! – oznajmił siedzącemu w środku pod portretem Bieruta funkcjonariuszowi w stopniu starszego sierżanta. – Melduję, że mamy niespodziewaną wizytę. Prowadzę dwoje uczestników Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, którzy przybyli do nas prosto z Warszawy, by na miejscu, w terenie, zacieśnić więzy przyjaźni studentów z organami porządku…
Starszy sierżant podniósł się z krzesła.
– Dobra, Biernat, nie pitolcie już, za przeproszeniem – przerwał mu. – A plutonowy co?
– Towarzysz plutonowy postanowił sam, nieprzymuszony, z własnej, że tak powiem, inicjatywy, eskortować delegatów, żeby przypadkiem nie doznali nieprzyjemności ze strony nieodpowiedzialnych aspołecznych elementów.
– Ale pitolicie, Biernat. Sam nie umie mówić?
Plutonowy zameldował się.
– A ja obywatelkę znam – powiedział starszy sierżant, popatrzywszy na Irminę. – Obywatelka tutejsza, prawda?
Irmina chciała odpowiedzieć, ale także i ją wyręczył Biernat.
– Tak jest – oznajmił. – Mam zaszczyt powiedzieć, że razem się wychowywaliśmy, na jednym podwórku, że tak powiem, zanim nie poszedłem do szkoły milicyjnej. Jest sąsiadką moich rodziców i dobrą znajomą mojego brata, który obecnie też tam mieszka. Właściwie mieszkają w jednym domu, wie komendant gdzie.Tam, przy Podleśnej, w tej ładnej willi na końcu ulicy. To dla nas zaszczyt, że obywatelka studentka reprezentuje naszą skromną miejscowość na festiwalu. A dziś przywozi nam reprezentanta mas pracujących Włoch. Co prawda studenta, ale klasowo uświadomionego.
Komendant machnął ręką, żeby Biernat przestał, i uśmiechnął się, czyniąc zapraszający gest.
– W takim razie, proszę, czym możemy towarzyszom służyć?
Plutonowy chciał coś powiedzieć, ale sierżant nie dał mu dojść do głosu.
– Towarzysze studenci spieszą się, wiadomo, tyle jeszcze miejsc muszą odwiedzić, ale uważam, jeśli towarzysz komendant pozwoli, że powinniśmy najpierw powitać ich po naszemu… To znaczy… prawda… serdecznie. – Mówiąc to, pokazał palcami, że pięćdziesiątka wystarczy. – Towarzysz plutonowy też nie odmówi.
– Oj, Biernat! – Komendant pogroził mu. – Na służbie?
– W zasadzie, biorąc pod uwagę okoliczności… obecność gości zagranicznych… Dopuszczalne.
– No cóż, skoro nawet partia jest za…
Starszy sierżant przysiadł na krześle i otworzył szafkę biurka po lewej stronie.
Wyciągnął stamtąd butelkę wódki i kilka niejednakowych kieliszków.
Plutonowemu wyraźnie nie podobało się, że – we własnej ocenie, biorąc pod uwagę rozwój wypadków – swój raport może wrzucić do kosza. Irmina, obrzucana co chwila badawczym spojrzeniem przez Biernata, nie odzywała się. Giulio nie rozumiał niczego, wodził tylko wzrokiem od jednej osoby do drugiej. Czekał, co z tego wyniknie. Gdy na biurku pojawiło się szkło i wódka, domyślił się, że ich przygoda, wyglądająca początkowo na groźną, zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu. Podniósł kieliszek i zawołał ochoczo:
– Evviva!
Pozostali podchwycili toast, wołając „Na zdrowie!”, i wypili do dna. Giulio lekko się zakrztusił, Irmina wypiła tylko trochę, zwłaszcza że nie pozwoliła napełnić swojego kieliszka do pełna, pozostali chuchnęli mocno i głośno.
Biernat zatarł dłonie.
– Było po jednym, to teraz do roboty – oznajmił. – Pozwoli komendant, że podwieziemy studentów do domu?
– Ależ nie… – chciała zaprotestować Irmina.
Lecz i tym razem Biernat nie pozwolił jej na przejęcie inicjatywy. Poczekał, aż komendant kiwnie głową i rzekł:
– Kierowca podrzuci, to przecież niedaleko. Idziemy.
Podziękowali, pożegnali się i wyszli. Przed drzwiami, na zewnątrz budynku, Biernat powiedział do plutonowego, klepiąc go po ramieniu:
– No i po sprawie.
– A jak ten z powiatu będzie się dopytywał? – nie dawał za wygraną zmartwiony plutonowy.
– Biorę to na siebie – odpowiedział Biernat i znowu poklepał go po ramieniu. – Jak on się nazywa?
– Sęk w tym, że nie wiem… Przedsta-wiał się, ale… wiecie… zapisałem, tylko kto by spamiętał.
– Można go zapytać – powiedziała Irmina, która słyszała ich rozmowę. – Stoi po drugiej stronie ulicy i przygląda się nam.
Teraz także Biernat go zauważył. Przeszedł szybko przez jezdnię i podszedł do mężczyzny z teczką. Zasalutował i zaczęli rozmowę, której spod drzwi posterunku nie dało się słyszeć. Po chwili rozstali się. Mężczyzna odszedł na stację, a Biernat wrócił pod posterunek.
– I co? – zapytał gorączkowo plutonowy.
– Nic, a co ma być? Załatwione – odrzekł sierżant. – Możecie być spokojni, nie będzie się u was o nic dopytywał. – Odwrócił się i zawoławszy kierowcę, wydał mu polecenie, a gdy szeregowy milicjant wskoczył za kierownicę, powiedział do Irminy i Giulia: – Wsiadajcie, podrzuci was. – Gdy się odwrócili, by odejść, dorzucił: – A, i pozdrówcie ode mnie brata.
– Dziękuję! – odrzekła Irmina. Idąc do samochodu, odwróciła tylko głowę. – Ale nie wiem, czy go spotkamy – usprawiedliwiła się na zapas.
Kiedy milicyjny łazik odjechał, Biernat sięgnął po papierosy. Poczęstował plutonowego, przypalił mu. Chwilę patrzył przed siebie, następnie rzucił pytanie:
– Co ona o nim mówiła? O tym Włochu. Kto to według niej jest?
Plutonowy zaciągnął się głęboko i wydmuchnął dym.
– Mówi, że jej narzeczony, czy coś.
Sierżant zastygł na moment z papierosem przy ustach, jakby kompletnie zaskoczony, a zaraz potem wybuchł złym śmiechem.
– Narzeczony, mówicie? – prychnął na koniec. – Dobre sobie.
Plutonowy poprawił czapkę.
– Właściwie mówiła, że dopiero mają się zaręczyć, że znają się tydzień…
Biernat zaciągnął się dymem dwa razy, wypluł drobinę tytoniu, jaka została mu na wardze, po czym wyciągnął rękę.
– Dobra, to dajcie mi teraz ten swój raport, coście go pisali na stacji – rzekł, jakby wydawał polecenie.
– Kiedy nie mogę – odrzekł tamten z ociąganiem.
– Dajcie, dajcie! – naparł na niego sierżant zdecydowanie, poruszając niecierpliwie palcami wyciągniętej dłoni. – Wystarczy mi kopia. Pisaliście przecież przez kalkę, widziałem.
– Czy ja wiem… – Plutonowy ciągle się wahał. – Powinienem właściwie zawiadomić Urząd Bezpieczeństwa…
– Nie bądźcie głupi – ostrzegł Biernat, nie patrząc na niego. – Powiem wam tylko, że mój brat, ten, co mieszka w tym samym domu, co ona, pracuje w UB, i wiecie, co on może…
Zrezygnowany plutonowy sięgnął do swojej raportówki. Gdy z ociąganiem oddał z trudem przez siebie wypełniony papier, sierżant tylko rzucił okiem na tekst i rzekł, patrząc na naręczny zegarek:
– To co, żegnamy się? Pociąg powrotny nadjeżdża za dziesięć minut… – Plutonowy zasalutował niedbale i zrobił krok naprzód. – A na tamtych już my tu będziemy mieli oko. I jakby coś z tego wynikło, to wiecie, nie zapomnimy o was – dorzucił Biernat za odchodzącym.