Читать книгу Ośmiokątna studencka czapka - Zbigniew Zbikowski - Страница 7

2

Оглавление

– Gdzie mam się zatrzymać? – zapytał młody milicjant, mniej więcej w wieku Giulia, gdy wjechali w piaszczystą, prowadzącą w kierunku Wisły ulicę zabudowaną po obu stronach drewnianymi willami.

– Na końcu, po prawej – powiedziała Irmina.

– A, to będzie ta Morena, co to… – przeciągnął i uciął.

– Co takiego? Co pan chciał powiedzieć? – zainteresowała się Irmina.

– No, co to… brat naszego sierżanta w niej mieszka. Ten, wie pani. Z urzędu.

– A, tak, Tadeusz – przyznała. – Starsi państwo Biernatowie też tam mieszkają. Zostali do nas po wojnie dokwaterowani. Ile lat temu to już będzie? Chyba osiem. Zajmują górę domu i przybudówkę. Coś ma się zmienić? Wyprowadzą się może? Tadeusz dostał mieszkanie?

– Ja tam nic nie wiem – odrzekł kierowca i zamilkł.

Podjechał pod drewniany podniszczony parkan z ozdobnie wycinanymi, podstarzałymi już sztachetami i taką samą bramą z furtką.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Irmina.

Pokazała ręką, że trzeba opuścić samochód. Giulio wyszedł pierwszy i pomógł jej wysiąść. Milicjant machnął niedbale ręką na pożegnanie, ruszył przed siebie, by zaraz zawrócić na drodze, wzbijając przy tym tuman kurzu. W jednym z okien willi poruszyła się firanka. Także na piętrze pokazała się za szybą jakaś postać. Irmina podprowadziła Giulia do furtki i otworzyła ją.

Prego – powiedziała, wskazując dróżkę.

Ledwie przeszli przez furtkę, otworzyły się drzwi wejściowe i na ganku stanęła matka Irminy w ciemnej wizytowej sukni.

Mia mamma – szepnęła Irmina do Giulia.

Buongiorno! – zawołała do nich matka. – Co tak późno? Pociąg już dawno przejechał.

Oni podeszli bliżej.

– To jest Giulio – przedstawiła Irmina chłopaka, a ten uścisnął wyciągniętą do niego rękę.

– Bardzo mi miło – powiedział po polsku z silnym obcym akcentem i uśmiechnął się szeroko.

– Maria Ludwig – przedstawiła się matka Irminy. – Zapraszam – dodała, kierując rękę ku wnętrzu domu.

Giulio wszedł pierwszy, Irmina za nim, na końcu Maria.

– Milicja? – szepnęła matka Irminie do ucha. – Już myślałam, że to Tadeusza przywieźli z powrotem. Bo był tu w południe i odjechał. Stało się coś?

– Nie teraz, mamo – powstrzymała ją córka. – To długa historia.

W sieni czekał na gości ubrany w ciemny garnitur ojciec Irminy.

Benvenuto – powiedział na widok Giulia i wyciągnął rękę na powitanie. – Sono Władysław Ludwig.

– Giulio… Tutti mówi italiano? – odrzekł chłopak mieszanką włoskiego i polskiego, dziwiąc się, że w tej rodzinie każdy coś rozumie po włosku.

– To oczywiste – wyjaśnił Ludwig senior. – Mój szwajcarski dziadek, który miał żonę Włoszkę, mówił po włosku na co dzień, ojciec, ożeniony z Polką, też potrafił, to i ja… co nieco się nauczyłem. U nas to rodzinne. Ale proszę do środka. Plecak można zostawić tutaj – rzekł, wskazując ścienne wieszaki.

Słuchając słów ojca Irminy i obserwując jego gestykulację, Giulio domyślił się, o co mu chodzi. Zostawił plecak w sieni, po czym wszyscy weszli do salonu.

Stał tam zastawiony do posiłku stół.

– Nie za bogato, ale proszę – powiedziała Maria.

– Ależ, mamo, jesteśmy po obiedzie! – zaprotestowała Irmina. – Przecież tam nas karmią… – Rozejrzała się. – A gdzie Antoś?

– Dzwonił do Biernatów, że nie dojedzie na czas. Musiał zostać w pracy. Może się spóźni.

Irma odgadła pytanie w spojrzeniu Giulia.

– Mój brat, Antoni – wyjaśniła. – Nie ma. Praca.

Giulio pokiwał głową ze zrozumieniem i także zaczął niespokojnie rozglądać się po domu.

– Jeśli chodzi o toaletę… – rzekł Władysław z domysłem. – Poprowadzę.

Gdy mężczyźni odeszli w głąb mieszkania, Maria powiedziała:

– Dobrze, że wreszcie mają swoją łazienkę, bo przedtem… sama wiesz, byłoby jak zawsze. – Machnęła ręką. – Flejtuchy. Byłby wstyd przed obcym, w dodatku z zagranicy.

Wrócił ojciec.

– Czy to jakiś komunista, ten cały Giulio? – zapytał bez ogródek.

– Co tacie przychodzi do głowy? – odrzekła ostro Irmina. – Dlaczego zaraz komunista?

– Gdyby był reakcjonistą, jak oni mówią, to by go na ten wasz festiwal nie wzięli. W gazetach piszą, że cała postępowa młodzież świata zjechała do Warszawy. Znaczy lewicowa, komunistyczna. Zbudujemy nowy ład, w którym wszystko będzie lepsze… – zakpił słowami popularnej piosenki.

– Giulio to prawdziwy demokrata – weszła mu w słowo Irmina. – W dodatku antyfaszysta. Działa w postępowej organizacji studenckiej. Jest za równością i sprawiedliwością społeczną – wyliczyła. – To chyba nic złego, nie?

– Miły chłopak – orzekła Maria, a napotkawszy wzrok męża, dodała: – Takie sprawia wrażenie… Dobrze, pójdę po zupę.

– Dlatego podwiozła go do nas milicja? – rzucił ojciec w kierunku Irminy. – I ciebie razem z nim.

– Oj, tato, milicja… To nie tak. Najpierw przyczepili się do nas w pociągu, bo Giulio robił zdjęcia, w dodatku kupiłam mu bilet ze zniżką studencką, a konduktor uznał, że się nie należy i wlepił karę… Zaprowadzili nas na posterunek…

Ojciec pokręcił głową.

– Czuć od niego alkohol…

– Musiał wypić na milicji. Mnie zresztą też częstowali. Wzięłam tylko kroplę.

– Ej, chyba coś kręcisz. Zatrzymali was na milicji i poczęstowali wódką? Taką wlepili wam karę za jazdę z nieważnym biletem?

– Sam widzisz, jakie to skomplikowane. Bo jak byliśmy na posterunku, na stacji, pojawił się Gienek Biernat i…

– Idzie – przerwała im Maria, wchodząca do pokoju stołowego z wazą.

Uśmiechnięty Giulio bez słowa zatrzymał się w drzwiach. Maria postawiła zupę i poprosiła, by gość zajął miejsce przy stole. Usiedli wszyscy. Po jednej stronie rodzice Irminy, po drugiej młodzi. Maria rozlała zupę jarzynową do talerzy i zaczęli jeść. Gość najpierw wygłosił przesadne pochwały pod adresem gospodyni, że taką wspaniałą zupę wyczarowała z tego, co było pod ręką w ogródku, po czym rozpoczęła się rozmowa łamanym językiem, trochę po włosku, trochę po polsku, o festiwalu, o rodzinie bliższej i dalszej, o życiu we Włoszech…

– Pan u siebie pewnie codziennie pije kawę, a u nas… niestety, nie mamy – rzekła w pewnym momencie Maria. – Jest tylko zbożowa. Kiedyś dalszy kuzyn męża ze Szwajcarii przysłał nam kawę w paczce, ale, rozumie pan, więcej z tego nieprzyjemności było niż pożytku.

– Nie rozumie… – odparł Giulio. – Jak nieprzyjemności? To tylko kawa jest.

– Nie rozumie i nie zrozumie – rzekł Władysław. – Bo wy tam nie macie socjalizmu i nie wiecie, jak to jest… wspaniale.

– Władek! – upomniała go żona i rozejrzała się bojaźliwie, kierując przy tym nieznacznie oczy ku górze. – Nie rozmawiamy o polityce.

Giulio jednak nie speszył się. Nabrał powietrza i oznajmił po włosku, że kiedy kapitalizm upadnie, będą mieli socjalizm także we Włoszech.

– Cały postępowy świat walczy o to, żeby wszędzie zapanowała sprawiedliwość społeczna – zakończył.

Władysław westchnął głęboko.

– Może tego nie dożyję, kiedy zapanuje… – burknął pod nosem.

– Córka wspomniała, że poznaliście się przy zabawie – przerwała głośno Maria wywód męża, zwracając się do Włocha. – Jak to właściwie było?

Giulio potrzebował usłyszeć kilka włoskich słów, żeby zrozumieć pytanie. Zaczął opowiadać, ale szybko utknął z tłumaczeniem.

– To może ja powiem – zaoferowała się Irmina. – Zaraz drugiego dnia festiwalu bawiliśmy się na placu Zamkowym w międzynarodowej grupie w taką czeską grę z chusteczką, wspominałam wam. U nas małe dzieci też tak się bawią. „Mam chusteczkę kolorową…”, znacie. Tu jest taka różnica, że para, która zostaje w kole, musi się na koniec pocałować. Na oczach wszystkich. Jest wtedy dużo śmiechu. I właśnie my… z Giuliem… tak się złożyło…

– …że musieliście się pocałować – dokończyła Maria z niepokojem maskowanym uśmiechem.

– Tak! – podchwycił Giulio. – Irma powiedziała coś… italiano i ja bardzo dziwił. To było bardzo… miło.

– Tak miło, że zaczęliście się spotykać.

– Każdy dzień! – potwierdził ochoczo Giulio i chciał coś dodać, ale zgromiony spojrzeniem Irminy, zamilkł.

– Giulio uczy mnie włoskiego – wyjaśniła Irmina. – Już dużo rozumiem.

– Zdolnego masz nauczyciela – rzucił Władysław, podnosząc wzrok, ale nie unosząc głowy znad talerza.

Irmina popatrzyła na Giulia i roześmiała się. On przytaknął:

– Ona szybko uczy.

– Się – poprawił ojciec. – Ona uczy się. Pan uczy ją.

– Się uczy – powtórzył Giulio. – Ja też uczę… się. Polski.

– Zadziwiająco szybko – uznała Maria. – Jak na tydzień nauki, mówi pan znakomicie.

– Ja uczył… się… piccolo… mało… przed wyjazd do Varsavia. Dzień dobry, dziękuję, proszę, prze-pra-szam… ile kosztuje, takie słowa. I jeszcze taki: ja kocha cię.

– O, o! To najważniejsze – zażartował Władysław i popatrzył przenikliwie na córkę. – Pol-ki to lubią.

– O tak! – podchwycił Giulio. – Ja teraz mogą powiedzieć: ja kocha Irmina – dodał niespodziewanie.

Irmina zaczerwieniła się, jej rodzice zapatrzyli się nagle w talerze. Maria odchrząknęła. Żeby przerwać kłopotliwą ciszę, Giulio dodał:

– Ona jest… belissima. I taka… jak to się mówi polski… mądra…

– Giulio, przestań! – zganiła go Irmina.

– Ale ja mówi prawda – bronił się chłopak. – I ja myśli, Irma pojedzie do Italia… I tam my studiować… insieme… razem…

Ludwigowie spojrzeli szybko po sobie. Następnie utkwili wzrok w córce. Ta spuściła oczy.

– Bardzo pięknie. Nawet romantycznie – rzekł ojciec. – A długo się znacie? Z tego, co wiem, zaledwie tydzień.

– Ale ja… my… to takie… – Giulio nie znajdował odpowiednich słów. – Ja nie wie. To tak: bum, bum! W serce. I wszystko.

– Od pierwszego wejrzenia – podpowiedziała Irmina.

Si, si! A prima vista – powtórzył po włosku.

Władysław odchrząknął. Widać było, że szybko i intensywnie o czymś myśli, i zaraz coś powie. Chrząknął jeszcze raz, jakby ostrzegał, by nikt nic nie mówił.

– Pomijam na razie wszystko inne, na przykład czy jako rodzice zgadzamy się, czy nie – odezwał się w końcu. – Załóżmy chwilowo, że jest nasza zgoda. Pan oczywiście wie, jak wygląda procedura wyjazdu na Zachód z Polski polskiego obywatela.

– Noo, ja myśli tak… Paszport… – Giulio podrapał się po głowie. – Normalnie tak.

Irmina zerkała niepewnie w bok. Ludwig senior roześmiał się wesoło. Potem zaraz spoważniał.

– Mam kolegę w pracy – zaczął opowiadać, wtrącając od czasu do czasu włoskie zwroty dla lepszego zrozumienia. – Jego brat był w armii Andersa, wie pan, polskie wojsko na froncie zachodnim. Nie wrócił do Polski, został we Włoszech…

– Tak? – ucieszył się Giulio. – To mamy tam znajomy?

– Kolega jest na stanowisku – ciągnął Władysław, ignorując pytanie. – Niezbyt eksponowanym, ale zawsze to funkcja kierownicza. Zastępca kierownika szkoły, mój szef. Z bratem zerwał wszelkie kontakty, przynajmniej oficjalnie. Musiał się go wyrzec, bo straciłby pracę, w dodatku mogliby oskarżyć go o szpiegostwo. W rubryce „rodzina za granicą” pisze „nie ma”. Rozumie pan?

Giulio powiódł wzrokiem po wszystkich z niedowierzaniem.

– Naprawdę? – zdziwił się. – Dlaczego kłamać? To takie straszne jest, że ktoś z rodzina za granica jest? – Gospodarze milczeli. – Kuzyn moja mamma w Ameryka jest, i co? Nic…– Przez sekundę intensywnie myślał. – A, rozumie! – zawołał. – On, ten brat, jest… reakcja… nieprzyjaciel… faszysta…

Władysław roześmiał się gorzko.

– Żaden faszysta – odrzekł. – Patriota. Tylko patriota.

– I nie wraca do Polska? Nie rozumie.

– Kiedyś może zrozumie – rzekł Władysław, kiwając głową. – Tak to teraz u nas jest. Oni nie mogą przyjechać, my nie możemy wyjechać.

Giulio popatrzył na Irminę, jakby w jej oczach szukał odpowiedzi. Ta jednak milczała.

– To znaczy, że… – próbował sklecić jakiś wniosek. – …jeśli teraz Irma by jedzie za granica…

– Nie ma obawy – przerwał mu ojciec Irminy. – Nie wypuszczą jej.

– Ale dlaczego? – zaperzył się Giulio.

– Ona by uczyła… się…

– Jej nie wypuszczą, zwłaszcza samej, pan natomiast wróci do Włoch bez przeszkód – przerwał mu Władysław. – I tak się skończy wasza piękna przygoda. Smutne, ale prawdziwe.

Irmina gotowa była rozpłakać się, zacięła jednak usta. Giulio siedział zasępiony.

– I nie ma sposób? – zapytał, patrząc najpierw na rodziców Irmy, potem na nią samą. Wszyscy jednak milczeli. Giulio wiercił się przez chwilę niespokojnie. – A ja myśli, że jest! – zawołał nagle. – Jest!

Szybko opróżnił talerz, rzucając spojrzenia, jakby czekał na pytania.

– Jaki? – zapytała w końcu cicho Maria. – Jaki sposób ma pan na myśli?

– Ja ożeni z Irma! Tu, w Polska! – oznajmił triumfalnie. – Jeśli my… – ciągnął, wskazując ich oboje – …matrimonio, musi wypuszczą.

Ludwigowie zaniemówili. Zdumiona Irmina trąciła Giulia stopą pod stołem, dając mu znak, żeby przestał.

– Hm, rzeczywiście, bardzo sprytnie i bardzo postępowo – mruknął Władysław sarkastycznie, a głośno dodał: – Pan oczywiście wie, ile Irma ma lat?

– Oczywiście – zapewnił. – Dziewiętnaście. Może sposare, może być żona. Giustitia… prawo… da zgoda.

– A pan? Ile pan ma lat?

– Ja? Dwadzieścia jeden. Też mogę… ożenić.

– No nie, młody człowiek oszalał – uznał senior. – Irmo, a co ty na to? Powiedz coś!

Irmina wzruszyła ramionami.

– Nie mówiliśmy wcześniej o tym. Też jestem zaskoczona… Giulio teraz to wymyślił, na poczekaniu.

– I co sądzisz?

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Giulio wstał.

– Irma – powiedział uroczyście. – Ja kocha tobie. Ty zostanie moja żona? Scuzi, nie ma kwiaty.

Irmina powiodła wokół spłoszonym wzrokiem. Nie wiedziała, jak się zachować. Zasłoniła oczy dłońmi, odgarnęła włosy. Sprawiała wrażenie, że za moment ucieknie bez słowa z pokoju.

– Ja… ja… – jąkała się. – Giulio, nie… ja nie wiem, co powiedzieć. Tak nagle…

– Tylko tak możemy jechać razem do Italia. Ty powie „tak” i dobrze – nalegał chłopak.

Ludwigowie znowu zamilkli na moment. Rozbawienie mieszało się na ich twarzach z rosnącym niepokojem.

– Irma potrzebuje trochę czasu do namysłu – odezwał się wreszcie Władysław, ratując córkę z opresji. – Pensare – dodał po włosku. – Pomyśli. Jutro.

Giulio usiadł i wziął dłonie dziewczyny w swoje.

– Ty myśli i powie si – rzekł. – Pan i pani też powie si. Ja powie to moja familia w Italia. I szystko dobrze.

Irmina cofnęła ręce. Próbowała opanować mocne bicie serca.

– To nie takie proste, jak ci się wydaje – bąknęła.

– Ja myśli proste – zdecydowanie rzekł Giulio. – My nasze documenti, idziemy do biuro i tam… matrimonio. I szystko. Ja wiem, w Polska tak można.

Irmina kręciła głową, dając do zrozumienia, że sytuacja ją przerasta. Maria czuła, że musi wkroczyć.

– Może kompocik dla ochłody? – zaproponowała, pomagając sobie gestykulacją. – Z owoców z naszego ogrodu – dodała i spróbowała powtórzyć to samo po włosku.

– Ja pije – odrzekł Giulio butnie – jak Irma mówi „tak”.

– Mam propozycję – powiedział ojciec. – Poczekajmy do jutra. Jutro o tej samej porze, jak już ten… poczęstunek milicjantów z pańskiej głowy wywietrzeje, zapyta pan jeszcze raz i wtedy Irma odpowie konkretnie. A teraz dokończymy posiłek.

Irmina przytaknęła skwapliwie i sięgnęła po kompot. Giulio zrobił to samo z wyraźnym niezadowoleniem.

– Prawdziwie włoski temperament – orzekła Maria. – W gorącej wodzie kąpany. Skąd ja to znam?

– Doprawdy, nie wiem – odparł Władysław, dając tonem do zrozumienia, że wie doskonale.

– Czy to nie po swojej włoskiej babce, przez ojca artystę, odziedziczyłeś pewne cechy charakteru, he? Przypomnij sobie, jak to było, gdy my…

– Na szczęście odziedziczyłem też coś po dziadku i po ojcu. Mianowicie zdrowy szwajcarski rozsądek – odrzekł Ludwig senior.

– Ciekawe, że im starszy, tym bardziej stajesz się szwajcarski, a w młodości byłeś bardziej włoski – droczyła się Maria, starając się usilnie wywołać nowy temat rozmowy, by przygłuszyć niefortunne oświadczyny Giulia.

– Zdaje się, że nie są to dobre kierunki inspiracji, jak na dzisiejsze czasy – zauważył cierpko Władysław, zerkając na Włocha, który niewiele z tej wymiany zdań rozumiał. – Dobrze, że przynajmniej matkę miałem z Kijowa.

Zajęci rozmową, nie zauważyli wejścia nowego gościa. Dopiero gdy po raz drugi zapukał mocno we framugę, by zwrócić na siebie uwagę, popatrzyli w jego kierunku.

W drzwiach stał jeden z ich sąsiadów. Młody człowiek w szarym garniturze, bez krawata, w rozpiętej pod szyją koszuli.

– Tadek? – zdziwiła się Maria. – Przepraszam… panie Tadeuszu, ja tak odruchowo… jak zwykle.

– Nie szkodzi, pani Mario – odrzekł gość, robiąc krok naprzód. – Proszę mi mówić po imieniu, jak dawniej, zawsze tego się domagam. Dzień dobry tym, których dziś nie widziałem. Mogę na chwilę przeszkodzić?

– Ależ bardzo proszę – powiedział Władysław, wstając od stołu. – Mamy wprawdzie gościa z zagranicy, studenta…

– Wiem, słyszałem – oznajmił Tadeusz, kłaniając się wszystkim nieznacznie. – I ja właśnie w tej sprawie.

– To może pan z nami usiądzie – zaproponował Władysław, maskując uśmiechem zaniepokojenie wywołane jego słowami.

Tadeusz przysiadł na przysuniętym krześle, popatrzył uważnie po wszystkich, zatrzymując dłużej wzrok na Giuliu. Oczy mu rozbłysły, jakby delektował się rosnącym wokół niego napięciem, po czym rzekł:

– Dowiedziałem się, że macie państwo kłopoty.

Władysław odchrząknął.

– Jakie znowu kłopoty? – zapytał.

– Ech, głupstwo, można powiedzieć – odrzekł Tadeusz lekceważąco, poprawił zaczesane do tyłu włosy i pogładził się po gładko wygolonym policzku. – Tym niemniej… Wiem od brata. – Położył dłoń na stole i zabębnił krótko palcami. – Mandat jest, prawda? Za jazdę ze złym biletem.

– Gienek już wygadał? Myślałam, że… student, to ma zniżkę – zaczęła tłumaczyć się Irmina. – Przecież u nas wszyscy studenci…

– Mogę zobaczyć? – wypowiedział Biernat w formie pytającej ostre polecenie.

– Tak, naturalnie…

Irmina wyjaśniła Giuliowi o co chodzi, rzucając kilka włoskich słów. Ten sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął stamtąd mandat.

Tadeusz wyciągnął po niego rękę.

– Widzę, że już nawet po włosku z nim rozmawiasz… – rzekł z przekąsem do Irminy, biorąc papier. – Szybko, no, no, popatrz…

– W zasadzie… Trochę umiałam, zanim… – bąknęła. – Zanim zaczął się festiwal. Od dziecka przecież…

Gość z sąsiedztwa spojrzał na jej ojca, ten zrobił minę, która miała potwierdzać słowa córki.

– Taa… – mruknął Tadeusz i przeniósł wzrok na papier. – Co my tu mamy? Giulio… Student. Z Włoch. – Zamilkł na dwie sekundy. – Brakuje adresu.

Giulio chciał sięgnąć po kartę uczestnika, ale Biernat go powstrzymał.

– Nieważne – powiedział. – Umówmy się tak. Zatrzymam ten papier i będzie po sprawie.

– Ale… – próbowała zaprotestować Irmina. – Jak to, po sprawie? Co z nim zrobisz?

– Pan Tadeusz chce ci tylko pomóc – wtrącił się ojciec. – Nie po raz pierwszy zresztą – dorzucił mrukliwie.

– Wiem, o czym pan mówi. Ale wtedy chodziło o pomoc sąsiedzką i koleżeńską, jeśli pan ma na myśli przyjęcie Irmy na studia – odrzekł Biernat otwarcie, ku niezadowoleniu Ludwiga. – Owszem, zrobiliśmy, co w naszych możliwościach. Dziewczyna zdolna przecież jest, a że pochodzenie takie… Tłumaczyłem towarzyszom, że postępową inteligencję trzeba przyciągać do naszych racji, a nie z mety odrzucać. Jak widać, poskutkowało. Natomiast teraz chodzi o rzecz inną, wagi państwowej, można powiedzieć. Co towarzysze włoscy sobie pomyślą, jak sprawa z zatrzymaniem ich delegata do nich dotrze? Jak ocenią naszą polską gościnność? I, więcej, co powiedzą nasi, na górze? Zapraszamy towarzysza na światowy festiwal i wlepiamy mu mandat? Komuś tu zabrakło wyobraźni i trzeba naprawić jego błąd. Oczywiście pod warunkiem, że nie mamy tu do czynienia z samowolą, tylko z oficjalnym, zgłoszonym wyjazdem celem zapoznania się z życiem zwykłej polskiej rodziny. Co prawda nie robotniczej, ale postępowej. Ja przynajmniej tak to rozumiem.

Nie zwracał uwagi na uśmiechy Ludwigów i ich gościa, tylko dalej wpatrywał się w papier.

– Włochy… Włochy… – mruczał chwilę pod nosem, po czym ożywił się. – W zasadzie – powiedział głośno – można będzie stwierdzić, że to pomyłka, bo we Włochach nikt taki nie mieszka. Pójdę tam do nich, jak będę w Warszawie, i zaświadczę. Spiszą protokół i anulują. A jak nie, uderzymy wyżej.

– Nie we Włochach, tylko we Włoszech – syknęła przez zęby Irmina, chcąc go poprawić.

Popatrzył na nią z politowaniem.

– Chyba wiem, co mówię, nie? – odrzekł koleżeńskim tonem, jakby dalej mieli po kilkanaście lat i bawili się w ogrodzie, przez co na moment przestał grać ważniaka. – Włochy pod Warszawą. Nie znasz? Może nigdy nie byłaś. Ja znam.

Roześmiała się.

– Chyba że tak… Dziękuję. Co my bez ciebie byśmy zrobili.

Giulio zaczął dopytywać się, o co chodzi, dlaczego się śmieje, ale ona tylko machnęła ręką.

– Wszystko w porządku – poinformowała. – Tutto bene.

Rodzice kiwali głowami, uśmiechając się niepewnie.

Tadeusz wstał.

– To ja w zasadzie miałem do was tyle – oznajmił. – A kolega pewnie wraca jeszcze dziś do Warszawy?

– Tak, tak – zapewniła Irmina. – Posiedzimy tylko trochę i wracamy. Może posiedzisz z nami? – zapytała niepewnie.

– Dziękuję, ale mam dziś sporo pracy. Festiwal i to wszystko wokół niego… Obowiązki. Wpadłem tylko na moment pożyczonym od Gienka motorem. Zostawiłem przy bramie. A kolega… Za parę dni ze swoimi do Włoch, co?

Władysław zerwał się z krzesła.

– No cóż – powiedział szybko. – Tak to wygląda. Właśnie rozmawialiśmy sobie o życiu, że mimo trudności rozwijamy się i dajemy sobie radę… I słyszymy, jak trudno żyje się robotnikom we Włoszech, bo pan Giulio jest synem robotnika… O związkach zawodowych…

– Jak się podoba w Polsce? – Biernat po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do Giulia, mówiąc powoli i wyraźnie.

– Bardzo dobrze – zapewnił Giulio, uśmiechając się szeroko. – Bardzo ładnie. I ragazzi, dziewczyny, bardzo bardzo, ja powie, fantastico.

Biernat pogroził mu palcem, łypiąc jednocześnie okiem na Irminę, po czym pożegnał się i szybko wyszedł.

– Drugi raz dziś tu zagląda – burknął Władysław chwilę po jego zniknięciu.

– Czego chciał za pierwszym razem? – zapytała Irmina, niezbyt tym zainteresowana.

Ojciec uniósł obie dłonie i szybko je opuścił.

– Nie warto teraz o tym mówić. Może lepiej przejdźmy się trochę – zaproponował.

Wstali od stołu. Władysław wyszedł z salonu ostatni, po czym przekręcił klucz w drzwiach i wsunął go do kieszeni. Maria zamknęła na klucz kuchnię. Przeszli razem przez ganek do ogrodu.

Dopiero teraz Giulio przyjrzał się dokładniej całej willi.

Ośmiokątna studencka czapka

Подняться наверх