Читать книгу Ośmiokątna studencka czapka - Zbigniew Zbikowski - Страница 8
3
Оглавление– Szkoda, że Antek nie zdążył. Na pewno polubiliby się z Giuliem – westchnęła Irmina z żalem, gdy żegnała się z rodzicami na stacji w Kornelinie przed powrotem do Warszawy.
– Będzie jeszcze okazja – odrzekł ojciec. – Może jutro…
– Dziś już chyba nie wrócę – oznajmiła Irma, jakby czekała z tym oświadczeniem do chwili, gdy pociąg wtoczy się na peron. Widząc niespokojne wzajemne spojrzenia rodziców, dorzuciła: – Kiedy dojedziemy, będzie za późno na powrót, poza tym… za dużo by było tego podróżowania, jak na jeden dzień. Dwa razy tam i z powrotem? Przenocuję lepiej u koleżanki w akademiku. Od rana znowu mamy same spotkania, więc wiecie, jak to będzie. Najpierw Starówka, festyn z przodownikami pracy, potem… sama już nie wiem co.
– Uważaj tylko na siebie – rzekła matka z troską.
– I słuchaj mamy – dodał ojciec.
Podziękował za wizytę i za stworzenie rzadkiej dla niego możliwości porozmawiania po włosku. Giulio natomiast na koniec, tuż przed wejściem do pociągu, oznajmił:
– Ja mówi serioso. Ja chce ożeni z Irma i jadę razem jak żona do Italia.
Władysław, zanim chłopak wskoczył za Irminą na stopień wagonu, poklepał go po ramieniu.
– Jutro, młodzieńcze w gorącej wodzie kąpany – powiedział. – Pomyśl dobrze i powiedz to jutro.
– Jutro ja idę w Varsavia do takie biuro, gdzie matrimonio daje, anagrafe po włoski, nie wiem, jak polski, ja pyta gdzie to jest. Irma wie.
Mówił coraz szybciej, bo zawiadowca dał znak odjazdu i pociąg powoli ruszał. Maria milczała, ale z jej drobnych nerwowych ruchów stojąca w otwartych drzwiach Irmina mogła wyczytać, że to, co może się wydarzyć w związku z uporem Giulia, mocno ją niepokoi.
Giulio zatrzasnął drzwi, po czym rozejrzeli się za wolnym miejscem. Niestety, mimo wieczorowej pory, wszystkie ławki były zajęte. Pozostało im stanąć w przejściu.
Tym razem nie odzywali się za wiele, aby nie ściągać na siebie uwagi pasażerów. Porozumiewali się jedynie spojrzeniami. Ty wariacie, mówiło spojrzenie Irminy, co narobiłeś! Dlaczego nie powiedziałeś tego najpierw mnie, na osobności? Giulio uśmiechał się. Taki jestem, zdawał się mówić, sypiąc iskry z oczu. Co w sercu, to na języku. Kocham i każdą przeszkodę pokonam. Choćby nie wiem co. Irmina kręciła głową. I co teraz będzie? – zapytały jej oczy. Dobrze będzie, odpowiedziały czarne źrenice Giulia. Tylko mi zaufaj. Ufam ci, wariacie, powiedziało spojrzenie Irminy, a ona sama przysunęła się do niego jeszcze bliżej i wsunęła dłoń pod jego ramię. Stali tak blisko siebie, kołysząc się w rytm stukotu kół pociągu, a każde zastanawiało się nad tym, co będzie jutro.
Irmina szybko porzuciła te rozważania. Zdała się na los. Ten sam, który przez przypadek pozwolił jej poznać Giulia i sprawił, że zaledwie po kilku godzinach znajomości dopadło ich obustronne zauroczenie. Obok nich przelewał się wielobarwny tłum gości z wszystkich kontynentów zaproszonych na warszawski festiwal, młodych ludzi różnych kultur i języków, oni zaś, jak zaślepieni, starali się każdą wolną chwilę spędzać ze sobą, jakby nie bacząc na to, co się wokół nich dzieje. Szalone tempo wydarzeń i krótka perspektywa sprawiały, że różne pary i paczki w tej masie zawiązywały się i rozpadały w ciągu dnia bądź nocy, niekiedy w ciągu kilku godzin, a oni, jakby na przekór wszechogarniającej atmosferze efemeryczności, trwali razem, aż najbliżsi znajomi z ich grup tak do tego przywykli, iż Irminę z Giuliem traktowali jak parę papużek, czasem tylko, a w miarę upływu czasu coraz częściej, zastanawiając się, jak będzie wyglądało ich rozstanie.
Irmina wiedziała, że swoje uczestnictwo w festiwalu, jak i studia na politechnice, zawdzięcza w pewnym stopniu Tadeuszowi. Może nawet w stopniu decydującym. To znaczy ona sama spełniła wszystkie wymogi co do wiedzy – dobrze się uczyła i zdała egzamin, ale jako córka niezaangażowanego politycznie inteligenta, pracownika oświaty, miała mniejsze szanse na zdobycie indeksu niż dzieci robotników i chłopów, zwłaszcza tych z partyjną legitymacją. Kiedy jej przyjęcie wisiało na włosku, Tadeusz, którego prawdziwe stanowisko w organach bezpieczeństwa publicznego nie było nawet Ludwigom znane, poparł jej starania rekomendacją kogoś znaczącego, bo on sam, jako funkcjonariusz niewiele starszy od Irminy, nie miał takiej siły przekonywania.
Ojciec Irminy przystał na to wsparcie z ociąganiem. Córka raz tylko usłyszała, co powiedział o tym do jej matki: że za tę przysługę przyjdzie im kiedyś zapłacić, nie wiadomo tylko jak i kiedy. Matka ofuknęła go wtedy, że tu chodzi o przyszłość ich córki, a jeśli ojciec ma lepszy pomysł, to, proszę, niech działa, i sprawi, że ją przyjmą na studia. Więcej rozmowy na ten temat nie było. Irmina przypomniała sobie nagle o tym wszystkim, mając w pamięci niespodziewane najście Tadeusza sprzed dwóch godzin, pragnącego ni stąd, ni zowąd wybawić ich z kłopotu z mandatem.
Pomyślała, czy przypadkiem Tadeusz ze swoją rekomendacją nie stał za tym, że ją właśnie Związek Młodzieży Polskiej na jej uczelni wysunął jako kandydatkę na uczestniczkę festiwalu. Nic o tym nie wspominał, a lubił sprawiać, żeby o każdej jego tego rodzaju przysłudze wszyscy w domu wiedzieli. Może tym razem zrobił to dyskretnie? A ta jego troska o to, czy Giulio niebawem wyjedzie? Co miała znaczyć?
– Co myślisz? – szepnął jej do ucha Giulio tak, żeby inni nie słyszeli. – O jutro?
Uśmiechnęła się. Pokręciła głową.
– O dzisiaj – odrzekła wymijająco. – Piękny dzień mamy.
– Jutro bardziej piękny – obiecał. – Ty moja żona.
– Jutro? – spytała Irmina spłoszona.
– To niemożliwe. Może we Włoszech, ale w Polsce tak szybko się nie da. Poza tym… ja nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Ty chcesz jechać ze mną do Italia?
Spojrzała mu w oczy.
– Chciałabym.
– Znasz inna droga? Powiedz. – Irmina wzniosła ramiona w geście bezradności, wyraził więc swoją wątpliwość po włosku: – Conoscete qualche altro modo?
Stojący najbliżej pasażer, dość młody i modnie wystrzyżony, w samej koszuli z kieszeniami na piersiach i obszernych spodniach, słysząc obce słowa, zerknął ukradkiem na przytuloną parę. Irmina ostrzegawczo ścisnęła dłoń Giulia. Dość już mieli kłopotów z powodu używania obcego języka w drodze do Kornelina.
– Zobacz, bociany! – powiedziała głośno, wskazując brodzące wśród nadwiślańskich traw dwa wielkie, czerwonodziobe i biało-czarno-pióre ptaki.
– Cicogne! – powtórzył po włosku Giulio, podążywszy wzrokiem za jej wskazówką, a Irma jeszcze mocniej ścisnęła jego palce.
Sąsiad znowu nadstawił uszu. Irmina wpadła w popłoch.
– Czy konie? – zdziwiła się na pokaz i posłała ciekawskiemu pasażerowi uśmiech. – Nie konie, głuptasie, tylko bociany! Tam!
Giulio, nie rozumiejąc, o czym mowa, i co się wokół niego dzieje, zamilkł na dłużej. Sąsiad sięgnął po papierosy. Wyglądało na to, że zamierza nimi poczęstować współpasażerów i zagadnąć Włocha o cokolwiek, byle nawiązać kontakt. Na szczęście pociąg zaczął hamować. Po chwili zatrzymał się na stacji. Dosiedli się nowi pasażerowie, powiększając ciżbę, toteż Irmina z Giuliem, naciskani przez wsiadających, zmienili miejsce.
Ciekawski jednak nie rezygnował. Ćmiąc papierosa, przesuwał się coraz bliżej. W końcu zagadał:
– Przepraszam, że pytam, ale pan to chyba nie Polak jest, co?
Giulio spojrzał na Irminę, ta zaś w zdenerwowaniu odpaliła:
– A pana co to obchodzi?
– Ogólnie i szczegółowo absolutnie nic – odparł tamten, robiąc przy tym strapioną minę. – Tak tylko pytam. Ale… – szepnął i pochylił się nad uchem Irminy. – Taki etranżer, rozumie pani, dolary może przy sobie mieć, a to, rozumie pani, duże obciążenie jest, spiesząc z pomocą, ulżyć by można…
– O czym pan mówi? – oburzyła się Irmina, także zniżając głos.
– Nie mówię, że bezinteresownie – mruknął obcy i zaciągnął się papierosem. – Zasady obowiązują, nie? Dużo teraz tego towaru jest na rynku, więc, rozumie pani, kurs poszedł w dół. Ale krzywdy by nie było.
– Przecież to nielegalne – syknęła Irmina.
– Ale że co, detalicznie? Tak tylko mówię, ogólnie, jak jest. Informacyjnie, że tak powiem, rozumie pani. Przez grzeczność. Że piękna pogoda jest, bociany i koniki w przyrodzie, i w ogóle pięknie. A jak by co, to ja pomocą służę. Państwo na Główną?
– Na Śródmieście – odparła Irma automatycznie.
– W porządku – skomentował nieznajomy. – W razie co, czekam na peronie.
Zaciągnął się raz jeszcze i przecisnął się między pasażerami kilka metrów dalej. Tam stanął i aż do dworca Warszawa-Wschodnia na nich nie spojrzał.
– Co on mówi? – zapytał cicho Giulio.
– Chce kupić dolary – szepnęła Irmina. – To nielegalne jest u nas. Kara może być.
– Ta kara? – spytał Giulio, wskazując na kieszeń, w której trzymał mandat.
– Większa – odrzekła Irmina, kręcąc głową.
Skrzyżowała palce obu dłoni, by przypominały kratę, i uniosła je na wysokość oczu.
– Ojojoj! – wyszeptał Giulio znany mu skądś polski wykrzyknik, by dać wyraz swemu przerażeniu.
– Carcere – szepnęła mu do ucha po włosku, żeby nie miał wątpliwości, co miała na myśli.
Giulio pokiwał głową i zamilkł. Coś rozważał, co chwila zerkając na Irminę.
– Nie ma dolari – rzekł po chwili.
– To i nie ma problemu – orzekła.
– Ma liri – ciągnął Giulio. – Ja chce… cambio… jak to polski?
– Wymiana. Ale… Giulio… nie wolno…
– Nie ma tyle złoty. Ja muszę… kupi… ring… no, jak to?
Pokazał serdeczny palec, pocierając przy tym miejsce, gdzie zwykle nosi się biżuterię.
– Obrączka? – zgadła Irmina i pokręciła ze zdziwieniem głową. – Oszalałeś?
– Nie. Nie osza… No pazzo. Trzeba co ja kupi. Ile liri?
– Nie mam pojęcia! – Zdenerwowana Irma mówiła coraz głośniej, aż zorientowała się, że zwraca uwagę współpasażerów i znowu zniżyła głos. – Nie wiem.
– Ty zapyta ten człowiek – szepnął Giulio i wskazał osobnika, który próbował go zagadnąć.
Irmina znowu pokręciła energicznie głową, tym razem na znak odmowy.
– Ja sam zapyta – oznajmił Giulio i wykonał gest, jakby zamierzał ruszyć w kierunku nieznajomego.
– Nie! – powstrzymała go Irma. – Nie tu. Na dworcu – dodała ciszej. – On będzie czekał.
– Bene – uznał Giulio i uśmiechnął się wesoło. – Dobra ragazza.
Na Wschodniej zrobiło się w wagonie luźniej, lecz nieznajomy gotowy kupić od Giulia obcą walutę nie zbliżył się do nich na krok ani nie dał żadnego znaku. Obserwował ich jednak dyskretnie, gotów za nimi wysiąść, gdyby zdecydowali się opuścić pociąg wcześniej. Dojechali jednak do Śródmieścia.
Po wyjściu z wagonu Irmina z Giuliem chwilę stali na peronie, czekając, aż tłum pasażerów odpłynie, po czym ruszyli ku wyjściu. Wtedy zza załomu wychynął ich nieznajomy z pociągu.
– Przepraszam za pardon – zagadnął – ale czy państwo rozważyli moją ofertę pomocy? Obsługa pierwsza klasa gwarantowana.
– Jeśli chodzi o dolary… – zaczęła Irma, płosząc gościa.
– Ciii – syknął tamten, rozglądając się z uwagą. – Kto tu mówi o dolarach? Nieporozumienie.
– Myślałam… – odrzekła Irmina zdezorientowana. – To o co chodzi?
– Normalnie, sałata, rozumie pani, przyroda itepe. Jeśli mamy wspólne zainteresowania, to wychodzimy na górę i cześć.
Ruszyli we trójkę na zewnątrz. Po chwili znaleźli się na placu Stalina, na którym wprost z morza ruin wyrastał bielejący w słońcu dopiero co oddany przez budowlańców, ale jeszcze nie otwarty przez władze Pałac Kultury i Nauki.
– Przepraszam, że zapytam – odezwał się nieznajomy. – Czy szanowny pan reprezentuje może Włochy? – Giulio, widząc, że mężczyzna zwraca się do niego, przyjrzał mu się uważniej. – Italia? – dopytał tamten.
– Si, si, Italia – podchwycił Giulio. – Rozumie italiano?
– Czy ja capisco italiano? Nieszczególnie, ale co trzeba, skapuję – odrzekł towarzyszący im mężczyzna. – Uno, due, tre i tak dalej, do tysiąca i więcej. Czyli ile?
– Ja nie chce dolari przeda – oznajmił Giulio. – Ja chce kupi… ring – wyjaśnił i pokazał miejsce na palcu.
– Rozumiem, złoty pierścioneczek dla pięknej dziewczyny – powiedział nieznajomy. – W zasadzie… W tym nie robię, ale…
– Jemu chodzi raczej o obrączki – sprostowała Irmina.
Tamten zagwizdał.
– Ach, takie buty – powiedział. – Czy mnie to interesuje? Absolutnie. Nie pytam, co i jak. Klient żąda, Waldzio dostarcza, rozumie pani. Obsługa pierwsza klasa i towar pierwsza klasa. Ale to musi trochę potrwać. O wiele państwo życzą sobie zaczekać.
Giulio spojrzał na Irminę. Nie rozumiał, co się mówi.
– Jutro, południe, tutaj – rzekł mężczyzna powoli. – Jest sałata, jest towar. Capice?
– Capisco – odrzekł Giulio. – Dwa ringi. Ile liri?
– Liry, powiadasz pan? – Nieznajomy podrapał się za uchem. – Niech będą liry, nie wybrzydzam. Popatrzymy, jak dziś stoją, i coś się ukręci. A te obrączki jakie? Złote, to jasne. Ale cienkie, grube?
– Cieniutkie – odezwała się teraz Irmina. – Jak najcieńsze, żeby nie były drogie.
– Też trafili mi się klienci – mruknął młodzieniec. – Cieniutkie. Zakochani, jak nic. Żenić się macie zamiar, czy jak? – Popatrzył uważnie na oboje. – Pardon, nie było pytania. Klient nasz pan, Waldzio nie jest wścibski. Jutro w południe zjawia się z kółkami dla młodej pary. Arrivederci.
Odszedł i za moment zniknął im z oczu. Irmina z Giuliem poszli w przeciwną stronę. W Alejach Jerozolimskich zmieszali się z tłumem przechodniów. Przeszli przez Marszałkowską i idąc ku Wiśle, skierowali się na Nowy Świat.
Na Warszawę spływał ciepły sierpniowy wieczór. Samochody osobowe i ciężarowe przejeżdżały z rzadka, częściej dzwoniły tramwaje i warczały autobusy. W drugim tygodniu festiwalu obca mowa nie zwracała już szczególnej uwagi ulicy. Młodzi mogli głośno i swobodnie mieszać słówka polskie i włoskie, i śmiać się z językowych nieporozumień. Niemal całe Śródmieście ustrojone było flagami, transparentami i portretami. Słowa „Pokój” i „Młodzież” pojawiały się na fasadach domów oraz w poprzek ulic we wszystkich najważniejszych językach świata. Nad Nowym Światem pojawiły się abstrakcyjne kompozycje plastyczne.
– Czy już mówiłam, że takich pikasowskich abstrakcyjnych obrazków, jak te, dawno u nas nie widziałam? – rzekła Irma. – Właściwie nigdy. Mówiło się, że to formalizm, sztuka nieprzydatna, niezaangażowana, dekadencka, a teraz, proszę. Wywieszają, pozwalają oglądać.
– Lubi arte, vere? – zapytał Giulio, poruszony zapalczywością Irminy, choć nie wszystko zrozumiał, a ona gorąco potwierdziła ruchem głowy, że to prawda. – I ty zna – dodał. – W Italia dużo arte jest. Ty zobaczy, jak pojedzie.
– Może – mruknęła Irmina i wzięła go pod rękę.
– A dlaczego ty studiuje chemia, a nie scuola del arte?
– Akademia Sztuk Pięknych? – roześmiała się. – Tam to już na pewno by mnie nie przyjęli. Lubię sztukę, ale jej nie tworzę, capire? Nie jestem artystką. Poza tym… Popatrz dookoła. Widzisz te ruiny? Ktoś je musi odbudować. Dziś w Polsce bardziej nam potrzeba inżynierów niż artystów. Rozumiesz?
Giulio pokiwał głową.
– Rozumie. A ty będzie inżynier artista.
– Inżynier chemik, jeśli w ogóle do tego dojdzie – sprostowała. – Paru artystów i mecenasów sztuki w rodzinie już mieliśmy. Inżyniera dotąd żadnego.
Kiedy zaczynała mówić swobodniej po polsku, Giulio gubił się. Wtedy musiała tłumaczyć mu powoli, przywołując dla lepszego zrozumienia znane jej włoskie słówka.
– Moja famiglia… robotniki, ja pierwszy… studio – przyznał, gdy zrozumiał, co Irmina powiedziała. – Dwa miei fratelli, dwa sorelle…
– Wiem, masz dwóch braci i dwie siostry. Mówiłeś.
– Oni… lavorano… una fabbrica. Dwa… ragazzini… brat, mały, i la sorella… siostra… – wymieniał najmłodsze rodzeństwo, pokazując ręką ich wzrost – uczy… a scuola.
– Uczą się, tak? Najmłodszy brat i siostra.
Giulio przytaknął.
– Siostra chce… studente, rozumie, uniwersytet, jak ja, ale nie ma… soldi… liri…
– Musicie płacić za studia, a nie ma czym?
– Na państwowy nie płaci dużo, ale żyć trzeba. Ja uczy… się… i pracuje… i mam liri.
– Ta twoja praca… Dwa razy cię pytałam, gdzie pracujesz , a ty…
– Praca to praca – rzekł szybko Giulio. – Ristorante. Nie ma co mówić. Dobra płaci.
Irmina zamyśliła się.
– A ja? Jak miałabym żyć we Włoszech? – zapytała po chwili poważnie. – Za co się utrzymać?
– Ja pracuje – oznajmił Giulio żywo. – Mam soldi. Dużo soldi – zaśmiał się.
– A mieszkanie? Gdzie mielibyśmy mieszkać?
– Dove vivere? Questo semplice.
Gdy się rozkręcał, zaczynał mówić więcej po włosku niż po polsku.
– Proste? – zdziwiła się Irmina. – Czyli gdzie?
– Con la famiglia! Razem. Wszyscy.
– Wszyscy na kupie? – zawołała Irmina przerażona. Pokazała siedem palców. – Was jest siedmioro w jednym mieszkaniu…
– Otto – poprawił ją Giulio i odgiął następny palec. – Ancora mia nonna.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki