Читать книгу Pożegnanie domu - Zofia Żurakowska - Страница 6
Część I. Pożegnanie domu
Rozdział V. Różne poglądy na pakowanie i rozpakowywanie
ОглавлениеWuj Dymitr wysłał z Wilna depeszę do Niżpola, oznajmiając dzień powrotu, ale od razu na poczcie powiedziano mu, że nie jest rzeczą pewną, czy depesza dojdzie we właściwym czasie, a nawet czy w ogóle dojdzie.
I widocznie nie doszła, bo na stacji w Żytomierzu nie znaleziono niżpolskich koni. Wuj Miś chciał zaraz brać dorożki i jechać do Niżpola, ale matka nie zgodziła się na to. Zdecydowała się zajechać do hotelu i stamtąd posłać wiadomość do domu.
Franciszek, portier hotelu, do którego zawsze zajeżdżano, ucieszył się nadzwyczajnie, zobaczywszy panią Charlęską z dziećmi, znał on wszystkich ziemian okolicznych i każdego witał jak osobistego przyjaciela.
– A myśmy się tu już niepokoili o panią – mówił, prowadząc gości do przeznaczonych dla nich pokojów. – Bo to ta Połąga, to nad samą podobno granicą? To prawie nie ma dnia, żeby ktoś mnie nie zapytał: „Franciszku, a przyjechała już pani Charlęska z dziećmi?”. Bo to u nas, proszę pani, hotel pełniusieńki, szpilki by nie wsadził. Ale dla jaśnie pani to zawsze się miejsce znajdzie.
– Czemuż to taki zjazd? – spytała matka.
– Wojna, proszę pani, wojna! – powiedział Franciszek z taką dumą, jak gdyby ta wojna była jego osobistą zasługą.
– Jednych biorą do wojska… – tu zwrócił się do wuja Dymitra i rzekł z odpowiednio zasmuconą miną – kto by to pomyślał, Panie święty, że i pan hrabia nałoży mundur!… Drugim zabierają konie, automobile, to każdy by chciał swoje ocalić. Więc: a to do gubernatora, a to do generałów znajomych! A jeszcze inni to prosto przez ciekawość…
Nagle zatrzymał się i wykrzyknął ze szczerym oburzeniem:
– Ale ja tu gadam i gadam, a nic nie mówię, że pan Oleśnicki z Hołowina jest u nas przecież od dwóch dni. Filip, dawaj kuferki i leć pod czwarty, powiedz, że pani Charlęska z dziećmi przyjechała.
Wuj Ryszard przyszedł zaraz, uściskał siostrę i jej dzieci i spytał o drogę. Z roztargnieniem wysłuchawszy opowieści, zaraz zaczął narzekać na to, co się działo. Mówił, że nie będzie już czym jeździć, bo zabierają automobile i konie, że musiał przerwać rozbudowę cukrowni, a z kopalni Labradoru zabrali połowę robotników.
Matka słuchała tego dosyć obojętnie, a zainteresowała się dopiero, gdy zaczął utyskiwać na powołanie do wojska służby, robotników i parobków. Wówczas jęła wypytywać, kogo mianowicie wzięli i z wielkim smutkiem słuchała tej długiej listy.
– Mój Boże! – mówiła. – Więc i Kiryluka wzięli! Sześcioro dzieci w chacie i taka bieda! Ach, i Iwana, w tym roku się ożenił z dziewczyną niżpolską, biedna kobieta! Czy nie można by go uwolnić?
Wuj Ryszard parsknął śmiechem: „Uwolnić? Teraz? W czasie wojny? Zabierają na front gubernatorskich synów, najwpływowszych urzędników i panów, nie tylko Kiryluków i Iwanów! Na to nie ma rady”.
Potem opowiedział, że żona jego, ciocia Halszka z Reną i Alim są teraz w Paryżu, dokąd uciekli z Ostendy, i że nie chce, on, wuj Ryszard, aby wracali przed końcem wojny, która dłużej trwać nie może niż dwa, trzy miesiące. A Marietka ciągle w klasztorze w Zbylitowskiej Górze – niech tam przeczeka wojnę.
I znowuż zaczął narzekać na żelazne prawo, które zaczęło rządzić światem.
Wujowi Misiowi widać strasznie to obrzydło, bo opuścił starszych i przeszedł do drugiego pokoju, gdzie Marta pomagała pannie Marii wyjmować z kufrów potrzebne do przebrania się rzeczy. Stanął przy niej i powiedział:
– Strasznie lubię pakować, ale nie cierpię rozpakowywać. Ty także?
Marta zdziwiła się.
– Ja? Nie! Ja właśnie lubię rozpakowywać.
– To dlatego – objaśnił wuj Miś – że ty wolisz dojeżdżać, a ja wyjeżdżać, zawsze wyjeżdżać.
Tom, który siedział na czarnym kufrze i piętami wybijał na jego boku wojennego marsza, powiedział:
– Przecież po to się właśnie wyjeżdża, ażeby dojechać, więc co wuj Miś sobie myśli?
– Ach, Tomku! – wykrzyknęła Marta. – Jak ty się wyrażasz? Czyż można do starszych mówić: „co wuj sobie myśli”?.
– Ja przecież nie powiedziałem „co wuj sobie myśli!”, tylko: „co wuj sobie myśli?”. To było zapytanie.
Wuj Miś śmiał się.
– Ależ tak, tak – powiedział – to było zapytanie, a nie wykrzyknik! Otóż ja sobie myślę, że w ogóle ludzie wyjeżdżają rzeczywiście po to, żeby dojechać, ale ja…
– Tak – pokiwał Tom głową ze zrozumieniem – prawda, że wujaszek zawsze inaczej robi, jak10 inni ludzie. Więc dlatego…
Marta wstała z kolan, zamknęła swój kuferek i powiedziała z uczuciem:
– Ja nawet tak strasznie lubię dojeżdżać, a szczególniej do domu, że płakać mi się chce na myśl, że pewnie dopiero jutro będziemy w Niżpolu. Bo nim dojedzie posłaniec, dotychczas zdaje się niewysłany, nim papcio przyśle konie, to już będzie wieczór, a mama mówiła, że nie pojedzie z nami wieczorem, bo teraz pełno poborowych na drogach.
– Wiesz co? – powiedział wuj Miś. – Weźmiemy konie wuja Ryszarda i pojedziemy.
– Ba! – wykrzyknęła olśniona propozycją Marta – ale przecież nie zmieścimy się wszyscy w powozie, a w dodatku wuj Ryś może przyjechał bryczką… nie wiesz, Tom?
– Powozem, ale któż to wie, może sam wraca dziś do Hołowina i nie zechce nam dać koni.
– To się go nie będziemy pytać – zdecydował wuj Dymitr… i poszedł pertraktować ze starszymi.
Wyniki tych pertraktacji okazały się pomyślne i zaraz po zjedzeniu śniadania pani Charlęska z Martą, Anią, Tomem i panną Marią pojechała do Niżpola, zostawiając starszych chłopców pod opieką wujów do chwili przysłania po nich koni.
10
inaczej (…) jak – dziś popr.: inaczej niż. [przypis edytorski]