Читать книгу Pożegnanie domu - Zofia Żurakowska - Страница 9

Część II. Wuj Dymitr
Rozdział VIII. Dyplomatyczne zapytanie

Оглавление

W szczerym polu, gdy ostatnie chaty Niżpola pozostały daleko w dole, Nik powiedział do Olka:

– A jeżeli on nam nie zechce zaufać? Pomyśli, że jesteśmy szpiedzy nasłani i nie pojedzie z nami, tylko ucieknie?

Olek wiedział doskonale, że nie, bo jacy tam znowu szpiedzy! Ale przypuszczenie Nika zainteresowało go.

Wydało mu się romantyczne. Powiedział, że szkoda, iż nie wzięli kartki od wuja Dymitra.

– W takich wypadkach bierze się pierścień, sygnet. Kartka mogłaby wpaść w niepowołane ręce – odrzekł Nik z miną człowieka, który zęby zjadł na wykradaniu więźniów i oszukiwaniu szpiegów.

Po chwili zaś powiedział znowu:

– I musimy także sami bardzo uważać, bo a nuż weźmiemy kogoś innego, za tego legio… a prawda, wuj Miś kazał go nazywać panem Andrzejem, więc za tego pana Andrzeja?

– Przecież wuj Miś powiedział nam wyraźnie, gdzie go znajdziemy! – zirytował się Olek. – Co ty, Niku, wynajdujesz jakieś trudności i niebezpieczeństwa! Sprawa jest prosta jak bagnet.

– Właśnie, że nie taka prosta, jak się wydaje – powiedział Nik ponuro.

Jechali dłuższą chwilę w milczeniu, wzdłuż pola kwitnącej koniczyny. Na zielonej, bujnej powierzchni, gdzieniegdzie brązowiały wygryzione płaty, jak łysina poczynająca ogałacać uwłosioną gęsto głowę.

– Psia kość, jaka to kanianka na tej koniczynie – zaklął Olek.

– Mój drogi – przerwał mu porywczo Nik – tu nie o kaniankę chodzi, tylko o pana Andrzeja. Przecież mogło się tak zdarzyć, że ktoś nadszedł w to miejsce, gdzie siedział i musiał się ukryć gdzie indziej. A jeżeli my się natkniemy na tego innego i spytamy go, czy to on był w legio… czy to on jest właśnie tamtym, którego…

– Nie można powiedzieć, żebyś się jasno wyrażał – rzekł drwiąco Olek.

– Do kroćset! Przecież i tak wszystko rozumiesz! – rozgniewał się Nik.

– Rozumiem.

– No więc, czego się czepiasz?

– Ja się nie czepiam. Tylko czego ty w ogóle chcesz? Naturalnie, że nie będziemy do niego z daleka krzyczeć: „czy to pan, czy to nie pan?”. Trzeba będzie się zapytać dyplomatycznie.

– O to właśnie chodzi – uspokoił się Nik. – Bo cóż z tego, że wiemy, że jest mały, blondyn (także koncept być blondynem, jak się jest bohaterem!), że ma szare ubranie i że kuleje? Mało to możemy spotkać takich samych?

Zamilkli obaj, bo bryczka wjeżdżała do lasu. Byli bardzo wzruszeni. Jechali teraz wolno, drogą, która szła nieco w górę, ocieniona wysoką ścianą drzew gęsto podszytych. W pierwszą linię boczną skręcili na lewo i jechali już zupełnie wolno, noga za nogą, jak najciszej. Kiedy już podjeżdżali do dębu, od którego mieli rozpocząć poszukiwania, z daleka wyszedł z lasu na drogę jakiś człowiek i szedł ku nim.

– To jest nadleśny… – powiedział Nik, który miał wzrok znakomity.

Spojrzeli na siebie z przerażeniem. Jeśli widział legionistę to co? To co? Jeśli przyczepi się do nich i będzie oprowadzał po lesie?!

– Ani słowa do niego, ani słowa! – wyszeptał Olek.

– Naturalnie!

– I bądź wesół. Nie rób takiej głupiej miny. Dlaczegoś ty taki blady do licha! Zwariowałeś czy co? Co ty robisz?

Ale Nik już się opanował. Zeskoczył z bryczki, śmignął przez rów i pełnymi garściami począł rwać rosnące wokoło trawy i zioła. Zerwawszy ich pełną naręcz, wrzucił do bryczki i potem rwał dalej, już zupełnie spokojnie, pilnie szperając między trawą.

– Nik, co ty robisz, co ty robisz? – szepnął, nie poruszając ustami Olek.

Nadleśny już stał koło bryczki i uśmiechał się do chłopców.

– Dzień dobry Siergiej-Iwanowicz – powiedział wesoło Nik, przeskakując rów z powrotem na drogę, z garściami pełnymi ziół. Wyjechaliśmy do lasu z profesorem po rośliny do botaniki.

– Aha! – nadleśny wyciągnął do Nika przyjacielsko szeroką dłoń. – Panicze z Niżpola? Wielki to zaszczyt dla naszego lasu, goście rzadko widziani!

Nik nachylił się nad rowem, patrząc uważnie:

– Właśnie szukamy takiej rośliny, co się nazywa „cretinis forestis12”, a nasz profesor gdzieś nam zniknął w tych poszukiwaniach. Strasznie jest zapalony do botaniki i w ogóle wszystkiego. Wlazł kilka dni temu na drzewo, żeby złapać jakiegoś skorka, spadł i nogę sobie zwichnął. Czy wy, Siergiej Iwanyczu, nie spotkaliście go przypadkiem?

– Może i spotkał ja. Coś mi się tak mignęło w krzakach, że ja nawet i wołał, ale potem to mi się widział jakby zając.

– Bo to pewnie i był zając – powiedział Olek, spędzając batem muchy z końskich zadów.

– Ale my już pana musimy pożegnać – powiedział Nik, wyciągając do nadleśnego rękę – bo pan się spieszy do domu na kolację, a my musimy odszukać naszego profesora.

– Tak, tak, spieszno do domu – roześmiał się głupowato nadleśny. – To wy panicze nie chodzicie do „gimnazji”?

– Owszem, owszem. Ale widzi pan, trudno po rosyjsku, ja bo jestem strasznie do tego języka tępy, więc muszę mieć korepetytora. Nie to, co Olek, ten ho, ho! Daje sobie radę! Do widzenia panu. Ja już nawet znalazłem „cretinis forestis

12

cretinis forestis – żartobliwy twór słowny udający nazwę łacińską przez zastosowanie odpowiednich końcówek wyrazów, a oznaczający „kretyn leśny”. [przypis edytorski]

Pożegnanie domu

Подняться наверх