Читать книгу World of Warcraft - Aaron Rosenberg - Страница 5

PROLOG

Оглавление

– Rzucaj!

– Zamknij się!

– Rzucaj, niech cię piekło pochłonie!

– Dobra! – warknął Gratar, unosząc się nieco, a jego potężne mięśnie napięły się, tworząc prawdziwe góry. Machnął ręką w przód, jego pięść opadła błyskawicznie, palce się rozwarły i niewielkie sześciany wykonane z kości potoczyły się po ziemi z grzechotem.

– Ha! – roześmiał się Brodog, odsłaniając kły aż do nasady. – Jeden tylko!

– Szlag! – Gratar opadł ciężko na kamienne siedzisko, patrząc z ponurą miną, jak Brodog zgarnia kości i potrząsa nimi energicznie. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze próbował grać w kości z Brodogiem, tamten wygrywał niemal zawsze. To było wręcz nienaturalne.

Nienaturalne. Słowo niemalże przestało mieć dla Gratara jakiekolwiek znaczenie. Zerknął w górę na czerwone niebo, na słońce płonące tą samą barwą. Świat nie zawsze tak wyglądał. Gratar miał wystarczająco wiele lat, by pamiętać błękitne niebo, ciepłe żółtozłote słońce, chłodne jeziora i rzeki. Pamiętał swoją błogosławioną nieświadomość, jakim skarbem pewnego dnia będzie zwykła woda. Jedna z podstawowych potrzeb wszystkiego, co żyje. Teraz nieskażona woda przynoszona była w specjalnych pojemnikach i surowo racjonowana.

Wstając, Gratar bez celu kopnął w ziemię i patrzył, jak unosi się z niej czerwony pył wysuszający usta. Sięgnął po bukłak i pociągnął oszczędny łyk. Pył pokrywał jego skórę, tłumiąc jej zielony odcień, rozjaśniał czarne włosy. Czerwień była wszędzie, zupełnie jakby cały świat skąpano we krwi.

Nienaturalne.

Ale najbardziej nienaturalny był powód, dla którego on i Brodog stacjonowali w tym miejscu, urozmaicając sobie grą w kości kolejne wypełnione pyłem dni. Gratar spojrzał ponad ramieniem Brodoga na niezwykle wysoki łuk tuż za nimi i wypełniającą go zasłonę lśniącej energii. Mroczny Portal. Gratar wiedział, że ta mistyczna brama wiodła do innego świata, choć sam nigdy nie przekroczył jej progu, nikt z jego klanu też nie. Ale Gratar widział, jak dumni wojownicy Hordy wchodzili do portalu, by zdobyć chwałę, zwyciężając ludzi i ich sojuszników. Od tamtej chwili nieliczni orkowie powracali, donosząc o postępach Hordy. Ale ostatnimi czasy jakoś nikt nie przybywał. Nie było wieści, nie było zwiadowców, niczego nie było.

Gratar zmarszczył brwi, ignorując grzechot rzucanych przez Brodoga kości. Coś w portalu wydawało mu się… inne. Postąpił w stronę wielkiej bramy, poczuł mrowienie podnoszące mu włosy na ramionach i piersi.

– Gratar? Twoja kolej. Co ty wyprawiasz?

Gratar zignorował Brodoga. Zmrużył oczy, wpatrując się w falującą ścianę energii. Co działo się za tą kurtyną, w tym dziwnym innym świecie?

Gdy tak patrzył, zmieniający się blask zasłony przybrał na sile i stał się bardziej przejrzysty, pozwalając Gratarowi spojrzeć na drugą stronę bramy, jakby zaglądał w ciemną wodę. Zmrużył oczy, wpatrując się z wysiłkiem w portal, i nagle gwałtownie wciągnął powietrze, cofając się chwiejnie.

Przed jego oczami, zupełnie jakby oglądał wydarzenie odtwarzane w ramach rytuału, toczyła się zajadła bitwa.

– Co? – Brodog znalazł się przy nim w mgnieniu oka, zapomniał o grze i też gapił się, wytrzeszczając oczy. Moment później jednak Gratar otrząsnął się z zapatrzenia i odzyskał panowanie nad sobą.

– Leć! – wrzasnął na Brodoga. – Powiedz im, co się dzieje!

– Racja… dowódco – powiedział Brodog, ale nie mógł oderwać oczu od scen rozgrywających się po drugiej stronie bramy.

– Nie! – huknął Gratar. Miał przeczucie, że ich dowódca nie jest przygotowany na to, co stanie się za chwilę. Ale jeden ork mógł być. – Ner’zhul. Wezwij Ner’zhula… on będzie wiedział, co robić!

Brodog skinął głową i puścił się biegiem, aczkolwiek jeszcze kilkakrotnie spoglądał przez ramię w stronę portalu. Gratar słyszał, jak towarzysz się oddala, ale nie był w stanie oderwać oczu od bitwy, która krwawo rozgrywała się tuż za magiczną zasłoną. Widział orków, miał nawet wrażenie, że niektórych poznawał. Walczyli z dziwnymi postaciami, niższymi, o drobniejszej budowie ciała, ale stanowczo lepiej opancerzonymi. Ci obcy nazywani byli „człeczynami”. Gratar pamiętał: byli szybcy i liczni jak meszki, roili się wokół znękanych orków i zwyciężali jednego po drugim. Jak to możliwe, że jego lud ponosił taką porażkę? Gdzie się podział Zgładziciel? Gratar nie widział nigdzie ogromnej sylwetki potężnego wodza. Co takiego wydarzyło się w tym innym świecie?

Wciąż patrzył z chorobliwą fascynacją, gdy usłyszał tupot zbliżających się stóp. Oderwał wzrok od portalu i zobaczył, że Brodog wrócił w towarzystwie dwóch innych postaci. Jedną był masywny, większy od każdego z orków i znacznie silniejszy ogr o bladej mlecznej skórze i grubo ciosanych rysach. Ogr i zarazem mag, jak domyślił się Gratar, widząc błysk przebiegłości w małych świńskich oczkach. Ale ważniejszy był drugi z towarzyszy Brodoga, który teraz zmierzał prosto do samego portalu.

Choć włos miał siwy, a twarz głęboko poznaczoną zmarszczkami, Ner’zhul – wódz klanu Cienistego Księżyca i niegdyś najzdolniejszy z szamanów, jakich kiedykolwiek mieli orkowie – zachował potężną sylwetkę, a jego brązowe oczy spoglądały równie bystro jak dawniej. Popatrzył uważnie na portal i katastrofę, która rozgrywała się za jego blaskiem.

– Zatem bitwa – rzekł do siebie.

I to taka, w której Horda przegrywa, dodał w duchu Gratar.

– Jak długo… – zaczął szaman. Nagle przestrzeń obramowana kamiennym łukiem zaczęła się zmieniać, energie Mrocznego Portalu zawirowały dziko. Zza zasłony wystrzeliła ręka, jakby wynurzyła się z wody, iskry światła i cienia oblepiły zieloną skórę, gdy ramię przebiło barierę. Za nim podążyła głowa i tors i wreszcie ork znalazł się po drugiej stronie. Nadal trzymał w ręku swój topór, ale wzrok miał dziki, nagle zebrał się i pomknął przed siebie, mijając Ner’zhula i pozostałych, nawet na nich nie spojrzawszy.

Za nim przez portal przeszedł kolejny ork, potem jeszcze jeden i jeszcze jeden, aż w końcu z łuku wypłynęła rwąca ich fala; pędzili, by przekroczyć portal i dalej – tak szybko, jak nogi mogły ich unieść. I nie tylko orkowie, Gratar dostrzegł też kilku ogrów i grupę mniejszych, szczuplejszych postaci, otulonych w długie płaszcze o obszernych kapturach, skrywających twarze. Jeden wojownik przykuł uwagę Gratara. Był zbyt wysoki i zbyt potężnie zbudowany na orka: grube, proste rysy sugerowały domieszkę ogrzej krwi. Ten nie biegł w panice, ale poruszał się celowo, jakby zmierzał w jakimś określonym kierunku, a nie próbował przed czymś uciec. Przy jego nodze sadził susami kruczoczarny wilk.

Ork minął tego wojownika przy wyjściu z portalu.

– Z drogi, mieszańcu – syknął zirytowany przeszkodą, ale tamten tylko pokręcił głową, nie dając się sprowokować w takiej chwili. Wilk jednak obnażył zęby we wściekłym warkocie. Wielki wojownik uciszył zwierzę krótkim gestem. Wilk zamilkł posłusznie, a jego pan położył mu na łbie wielką dłoń z widocznym uczuciem.

– Co tu się stało?! – krzyknął Ner’zhul. – Ty! – Wskazał jednego z dziwnie wyglądających przybyszy. – Co z ciebie za ork? Czemu kryjesz twarz pod kapturem? Podejdź!

Postać znieruchomiała na chwilę, po czym nagle wzruszyła ramionami i postąpiła ku Ner’zhulowi.

– Jak sobie życzysz – rzekł obcy lodowato z lekką nutą szyderstwa w głosie. Mimo żaru wysysającego ostatnie krople życia ze spieczonej, jałowej gleby Gratar zadrżał z zimna.

Dłoń obleczona w kolczą rękawicę zsunęła kaptur i Gratar nie zdołał powstrzymać okrzyku przerażenia. Może i rysy przybysza kiedyś były regularne i miłe dla oka, ale teraz już nie. Skóra miała bladoszary odcień zieleni i popękała w miejscu, gdzie szczęka stykała się z uchem. Wypływający stamtąd strumyczek cieczy błysnął w słońcu. Spuchnięte, spękane sine usta rozciągnięte były w uśmiechu, a w oczach lśniły złowrogie poczucie humoru i przenikliwa inteligencja.

Stwór bez wątpienia był martwy.

Nawet Ner’zhul się cofnął, choć szybko się opanował.

– Kim… czym jesteś? – żądał wyjaśnień głosem, który trząsł się zaledwie odrobinę. – I czego tu chcesz?

– Nie poznajesz mnie? Jestem Teron Krwawy Bies – odparł tamten, rozbawiony wyraźnym zmieszaniem szamana.

– Niemożliwe! On jest dawno martwy i pogrzebany, zginął z ręki Orgrima razem z resztą Rady Cieni.

– Zaiste jestem martwy – zgodził się straszliwy obcy. – Ale nie pogrzebany. Twój dawny uczeń Gul’dan znalazł sposób, by sprowadzić nas z powrotem do tych gnijących zewłoków. – Wzruszył ramionami i Gratar słyszał, jak pozbawione życia ciało skrzypi protestująco. – Są wystarczające.

– Gul’dan? – Stary szaman sprawiał wrażenie bardziej zaskoczonego tymi wiadomościami niż widokiem stojącego przed nim trupa. – Twój pan nadal żyje? W takim razie powinieneś doń powrócić. Za życia porzuciłeś mnie i drogę szamana, by podążać za jego przewodnictwem i stać się czarnoksiężnikiem, wynaturzeniem. Teraz służ mu też po śmierci.

Ale Teron kręcił głową.

– Gul’dan nie żyje. Niewielka strata. Zdradził nas, podzielił Hordę w kluczowym momencie i Orgrim musiał go ścigać zamiast podbijać miasto ludzi. Ta zdrada przesądziła losy wojny i przypieczętowała naszą porażkę.

– Myśmy… przegrali? – jąkał się Ner’zhul. – Ale… jak to możliwe? Horda zalała tamtą krainę, a Orgrim nigdy nie poddałby się bez walki!

– Ależ on walczył – zgodził się Krwawy Bies. – Jednak nawet jego siły było zbyt mało. Zabił dowódcę ludzi, ale i sam został pokonany.

Ner’zhul sprawiał wrażenie ogłuszonego, obrócił się, by spojrzeć na dyszących, zakrwawionych orków i ogrów, którzy chwilę wcześniej wyszli z portalu. Odetchnął głęboko i wyprostował się, odwracając się do ogra, który mu towarzyszył.

– Dentarg, wezwij pozostałych przywódców klanów. Każ im się tu zebrać natychmiast, niech wezmą jedynie broń i zbroje. My…

Fala wylała się z portalu bez żadnego ostrzeżenia, potężny wybuch energii powalił ich wszystkich na ziemię. Gratar zaczerpnął gwałtownie powietrza, które siła uderzenia wyrwała mu z płuc. Dźwignął się chwiejnie na nogi tylko po to, by przyjąć uderzenie drugiego wybuchu, jeszcze silniejszego niż poprzedni. Tym razem energia napędzająca portal porwała odłamki kamienia, które śmignęły obok orków. Lśniąca kurtyna zafalowała i stała się nieprzejrzysta.

– Nie! – Ner’zhul puścił się biegiem w stronę portalu. Wciąż jeszcze oddalony był o kilka kroków, gdy lśniąca zasłona światła zamigotała, skurczyła się, znieruchomiała i… eksplodowała. Z łuku poleciały kamienie i pył. Wybuch podrzucił Ner’zhula w powietrze niczym starą kość i cisnął nim o ziemię. Dentarg ryknął ze złością, pospieszył do swego pana i podniósł go, jakby ten nic nie ważył. Stary szaman leżał bezwładny, oczy miał zamknięte, głowa mu opadła, a po skroni spływał wąski strumyczek krwi. Przez jedną szaloną chwilę energia krzyczała i wyła wokół nich, zawodząc niczym rozwścieczone duchy. I nagle światła zgasły równie nieoczekiwanie, jak się pojawiły, kurtyna blasku zniknęła całkowicie, zostawiając kamienny portal pustym.

Mroczny Portal został zniszczony.

Gratar patrzył na łuk wzniesiony z głazów i na wojowników Hordy, którzy zdołali uciec przezeń ten ostatni raz. Potem zerknął na Dentarga i starego szamana, którego ogr trzymał zaskakująco delikatnie w objęciach.

Na przodków… co teraz poczną?

World of Warcraft

Подняться наверх