Читать книгу World of Warcraft - Aaron Rosenberg - Страница 8
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеTopór świsnął przenikliwie, mknąc po łuku w dół, promienie słońca zalśniły jasno na ostrzu spragnionym krwi. Ten, który władał toporem, śmiał się szaleńczo i przeszywająco, nieprawdopodobnie szeroko otwierając wytatuowaną na czarno szczękę w okrzyku, któremu zawdzięczał swe miano. Długie czarne włosy powiewały mu za plecami przy każdym ruchu, oczy lśniły czerwienią, gdy ciął wyobrażonego wroga raz za razem, cyzelując wszystkie ruchy, by w bitwie przerobić przeciwnika na rąbankę. Grommasz Piekłorycz stęknął, zawirował i się obrócił – czysta siła trzymana w ryzach umiejętnościami. Nagle dźwięk jego imienia wyrwał go z oparów czerwonej mgły, która spadała nań w trakcie walki, nawet gdy tylko ćwiczył.
– Grommasz!
Grommasz opuścił Rzezimiot, żywiołowy trening przyspieszył jego oddech zaledwie odrobinę. Podniósł wzrok na starszego, ale nadal imponującego orka zmierzającego w jego stronę.
– Kargat – odpowiedział, czekając, aż wódz Strzaskanej Dłoni podejdzie bliżej. Złapali się za dłonie, prawe, lewą Kargat utracił przed wielu laty i teraz jej miejsce zajęło ostrze bojowej kosy.
– Szczęśliwe spotkanie.
– Szczęśliwe, i to dla wielu najwyraźniej. – Starszy z orków ruchem głowy wskazał miejsce, gdzie zbierali się inni. – Ner’zhul wysłał posłańców do wszystkich klanów, przynajmniej tak słyszałem.
Grommasz skinął głową – wysunął lekko wytatuowaną na czarno szczękę w ponurym grymasie – niektórych posłańców wysłał on sam na prośbę starego szamana.
– Coś planuje. – Grommasz zarzucił na ramię potężny topór i dwaj wodzowie ruszyli przez dolinę ku ruinom Mrocznego Portalu, mijając po drodze wojowników z obu klanów. Tu i ówdzie któryś z orków rzucił ciętym słowem, tudzież łypał na innych gniewnym spojrzeniem, ale na razie nikt nie walczył. Na razie. – Ale co?
– To bez znaczenia – odparł Kargat. – Wszystko jest lepsze od tego! – Jakby mimowolnie powiódł palcami po ostrzu kosy. – Przez ostatnie dwa lata siedzieliśmy, nie robiąc nic. Nic! I dlaczego? Ponieważ Przymierze nas pokonało? I co z tego? Ponieważ Portal został zniszczony? Na pewno potrafią zrobić drugi! Musi być ktoś, z kim możemy walczyć, inaczej będziemy tu siedzieć i porastać pleśnią jak gnijące mięcho!
Grommasz przytaknął milcząco. Kargat był z natury wojownikiem, nieskażonym refleksją i nieskomplikowanym – żył, żeby walczyć. Grommasz potrafił to docenić, a w słowach starszego orka dostrzegał też sens. Byli waleczną rasą, nieustające bitwy wzmagały ich bystrość i wzmacniały kończyny. Bez walki stawali się miękcy. Grommasz utrzymywał swych podwładnych w formie, walcząc z innymi klanami, i podejrzewał, że Kargat robił to samo, choć akurat nigdy nie mieli okazji stanąć naprzeciwko siebie. Jednak atakowanie patroli i zwiadowców mogło trwać tylko przez pewien czas, po czym wybuchała regularna wojna, a Grommasz nie był zainteresowany walką z przedstawicielami własnej rasy. Gdy Ner’zhul utworzył Hordę, zebrał wszystkie klany w jeden wielki klan, jedną armię. I nawet po upływie ostatnich lat Grommasz właśnie tak myślał o orkach. Kiedy jego Wojenne Pieśni walczyły z Władcami Gromów, Czerwonymi Wędrowcami czy Siekącym Wichrem, walczyły ze swoimi braćmi, z orkami, którzy powinni być ich towarzyszami broni, a nie przeciwnikami. W czasie walki wciąż pałał tą samą żądzą krwi, tą samą dziką radością, gdy Rzezimiot wyrąbywał mu drogę przez przeciwników, ale po walce Grommasz czuł się pusty i nawet nieco zbrukany.
Co się stało? Zastanawiał się, gdy zbliżali się do ruin i postaci, która stała przed nimi. Gdzie Horda popełniła błąd? Było ich więcej niż źdźbeł trawy, która kiedyś porastała równiny, więcej niż kropel wody w oceanie! Kiedy maszerowali, to od ich kroków drżały góry! Jak taka armia mogła ponieść porażkę?
To była wina Gul’dana. Grommasz nie miał w tym względzie wątpliwości. Pozbawione życia równiny, kiedyś porośnięte zbożami i trawami, wyschnięte i sczerniałe drzewa, niebo pociemniałe i czerwone jak krew – wszystko to spowodowane zostało przez czarnoksiężników i ich dążenie do potęgi, która nigdy nie miała się znaleźć w rękach orków. Ale nie tylko to. Skazali Draenor na zagładę, wszyscy, ale Gul’dan stał za każdym ich ruchem. I to przez niego Horda nie zdołała podbić tego drugiego świata, zająć go na własność. W końcu przebiegły czarnoksiężnik przekonał Grommasza, by ten pozostał na Draenorze w czasie pierwszej bitwy, podczas gdy powinien był zająć należne mu miejsce w awangardzie.
– Potrzebujemy cię tutaj – twierdził Gul’dan. – Ty i twoje Wojenne Pieśni należycie do najlepszych z nas i musimy utrzymać was w rezerwie, na wszelki wypadek. Potrzebujemy też kogoś, kto zostanie tutaj, na Draenorze, i dopilnuje naszych spraw, kogoś potężnego, komu możemy ufać. Kogoś takiego jak ty.
Grommasz zawarczał cicho. Gdyby tylko tam był! Mógłby zmienić losy ostatniej bitwy! Z jego pomocą Orgrim zdobyłby to ludzkie miasto nad jeziorem i nadal mógłby posłać stosowne siły śladem zdradzieckiego Gul’dana i jego wojowników. Zajęliby Lordaeron i stamtąd ruszyli na podbój innych ziem, i nikt by się im nie oparł.
Grommasz potrząsnął głową. Przeszłość należała do przeszłości. Czarnoręki zginął. Dawny przyjaciel Grommasza Durotan zginął. Orgrim został pojmany, a Mroczny Portal zniszczony, Gul’dan sczezł, a Horda była cieniem swej dawnej chwały.
Ale być może coś jeszcze mogło się zmienić.
Dotarli z Kargatem do ruin portalu i Grommasz bez trudu dostrzegał czekającą już postać. Włosy Ner’zhula całkiem już posiwiały, ale poza tym wódz klanu Cienistego Księżyca i dawny przywódca Hordy wyglądał na równie silnego co zawsze. I wtedy odwrócił się ku nadchodzącym.
Wódz klanu Wojennej Pieśni aż warknął i drgnął ogromnie zaskoczony, gdy zobaczył twarz szamana. Biała farba pokrywała policzki Ner’zhula, jego górną wargę, nos, brwi i czoło, przez co przypominały wybielałą kość. I taki właśnie był zamiar szamana, uświadomił sobie Grommasz. Dziwaczna maska zmieniała twarz Ner’zhula w nagą czaszkę.
– Grommasz Piekłorycz i Kargat Brzytworęki! – zawołał Ner’zhul czystym i mocnym głosem. – Witajcie!
– Dlaczego nas wezwałeś? – spytał Kargat bez ogródek, od razu przechodząc do rzeczy.
– Mam wieści – odparł szaman. – Wieści i plan.
– Przez dwa lata ukrywałeś się przed nami – prychnął Grommasz pogardliwie. – Jakim sposobem teraz masz wieści? – w jego głosie dźwięczały wątpliwości i gniew. – Pozwoliłeś Gul’danowi zająć twoje miejsce, odmówiłeś picia z kielicha, a potem dąsałeś się niczym świstak w swojej norze. Teraz oznajmiasz nam, że masz plan, i wylazłeś ze swojego ukrycia z twarzą umarłych; chyba nawet nie chcę wiedzieć, jaki plan jest z tym związany.
Słyszał ból we własnym głosie. Nie bacząc na to, co stało się z Gul’danem, pomimo swych wątpliwości względem doradców, szamanów i czarnoksiężników, jakie narosły w nim przez ostatnie lata, nadal pragnął, by Ner’zhul był tym szamanem, jakiego Grommasz pamiętał z czasów swej młodości: silnym, surowym i mądrym orkiem, który zdołał przekuć odłamy klanów w jedną siłę. Mimo swych gorzkich i szyderczych słów Grommasz pragnął, by szaman udowodnił mu, że się mylił.
Ner’zhul dotknął białej czaszki, którą nosił na twarzy, i westchnął głęboko.
– Długom marzył o śmierci. Widziałem jej posłańca, rozmawiałem z nim. Widziałem śmierć mego ludu i wszystkiego, co kochałem. I to… ten wizerunek postanowiłem nosić na znak szacunku. Nie chciałem opuszczać swego odosobnienia, ale wierzę, iż jestem winien memu ludowi to, by raz jeszcze go poprowadzić.
– Tak jak to czyniłeś wcześniej? – zakrzyknął Kargat. – Poprowadzić nas do zdrady? Do porażki? Poślę cię w objęcia tej śmierci, którą tak miłujesz, tą ręką, jeśli spróbujesz nas tak poprowadzić, Ner’zhulu! – Uniósł ramię zakończone kosą.
Ner’zhul już miał mu odpowiedzieć, ale zamilkł, dostrzegłszy coś za plecami wodzów. Gdy Grommasz się odwrócił, również zobaczył zbliżającą się przygarbioną postać: ogra, jak odgadł po wzroście, porównując nadchodzącego z mijanymi przezeń orkami.
– Jakie wieści, Dentargu? – zawołał Ner’zhul do swego asystenta, przemierzając pas terenu, który oddzielał ruiny portalu od kręcących się orków. – Wysłałem cię, byś odnalazł inne klany i wezwał je tutaj, tak jak kazałem uczynić wam dwóm – przypomniał Grommaszowi i Kargatowi. – A jednak widzę tu jedynie klany Cienistego Księżyca, Wojennej Pieśni i Strzaskanej Dłoni. Gdzie jest reszta?
– Ostrza Błyskawicy powiedziały, że przybędą – zapewnił go Grommasz. – Ale mają długą drogę do przebycia, więc może być, że zajmie im to jeszcze dzień czy dwa. Ani klan Władców Gromów, ani Wyszczerzonego Czerepu nie posłuchał wezwania – warknął, kręcąc głową. – Za bardzo byli zajęci wyrzynaniem się nawzajem.
– Dlatego właśnie musimy działać! – krzyknął Ner’zhul. – Zabijamy siebie samych i siebie nawzajem też, gdy tak siedzimy, nic nie robiąc! – obnażył zęby we wściekłym grymasie. – Cała praca, jaką wykonaliśmy, jaką ja wykonałem, by wykuć tę Hordę, obraca się wniwecz, klany wyłamują się po kolei i walczą jeden z drugim. Jeśli czegoś szybko nie zrobimy, wkrótce znowu wrócimy do dawnego stanu, kiedy to klany spotykały się tylko w bitwie albo raz w roku na zgromadzeniu, i oby aż tyle razy!
– A czego się spodziewałeś po tym, jak ukryłeś się na dwa lata? – warknął wściekle Grommasz. – Rozumiemy, że zranił cię wybuch, ale później, po tym jak twoje rany się zabliźniły, nie wyszedłeś z ukrycia! Długo czekaliśmy na twe rady, ale na próżno. Oczywiście, że poszliśmy: każdy klan w swoją stronę. Oczywiście, że zaczęliśmy walczyć ze sobą. Porzuciłeś nas, żeby śnić o śmierci. I masz rezultaty!
– Wiem – odrzekł mu szaman cicho i z bólem. Pełne gniewu słowa zamarły Grommaszowi na ustach na widok takiego smutku i wstydu.
– Klan Siekącego Wichru dołączy – odezwał się Kargat, przerywając niezręczną ciszę. – Ale Czerwoni Wędrowcy odmówili. Powiedzieli, że Horda jest już tylko wspomnieniem i każdy klan musi dbać o siebie. – Wykrzywił wargi w grymasie pogardy. – Ubiłbym ich wodza na miejscu, gdybyś tego wyraźnie nie zakazał.
– Wtedy oni ubiliby ciebie w odpowiedzi – wytknął mu szaman – albo wybiłbyś do nogi cały klan, żeby uciec. Nie chciałem ryzykować, że cię stracę, albo ich, skoro wciąż jeszcze istnieje szansa, że ich przekonamy. – Zacisnął wargi. – Niedługo się nimi zajmiemy, nie obawiaj się. – Rozejrzał się wokół i zmrużył oczy. – A inni? Co z Pożeraczami Kości?
Tym razem to Grommasz gniewnie obnażył zęby.
– Wysłałem posłańców do Hurkana Czaszkotłuka – rzekł krótko. – Odesłał mi ich kończyny.
– Byliby sporo warci w bitwie – zadumał się Kargat, bezwiednie gładząc swoją kosę.
– Pożeracze Kości stanowią potężną siłę na polu walki. – Potrząsnął głową. – Ale od czasu upadku portalu zdziczeli jeszcze bardziej. Nie można nad nimi zapanować ani im ufać.
Ner’zhul skinął głową potakująco.
– A co z klanem Białego Szponu? – spytał Dentarga.
Ogr zmarszczył ciężkie brwi.
– Martwi, w większości – odparł. – Zostali wybici przez inne klany, zanim wyszła na jaw prawda o Gul’danie i jego czarnoksiężnikach. Nawet po wygnaniu i śmierci Durotana Białe Szpony nie kryły sympatii do Mroźnych Wilków, dlatego stali się celem ataków. Ci, którzy przetrwali, poszli w rozsypkę. – Potrząsnął głową. – Tego klanu już nie ma.
Na wspomnienie Durotana Ner’zhul poczuł ukłucie winy. Swego czasu próbował ostrzec martwego dziś wodza Mroźnych Wilków, starając się naprawić część szkód, jakich stał się przyczyną, ale koniec końców były to próżne starania. Rada Cieni Gul’dana odnalazła Durotana i zgładziła jednego z najszlachetniejszych orków, jakich Ner’zhul spotkał.
Ale z żalu i użalania się nad sobą nic dobrego nie mogło wyniknąć. Szaman skupił się na słowach Dentarga i raz jeszcze obudził w sobie gniew.
– Klan Białego Szponu był jednym z najstarszych i najdumniejszych! A teraz stali się dzikimi bezklanowcami? Tak nisko upadła już nasza rasa?! Dość! Trzeba nam odbudować Hordę i odnowić więzi między wszystkimi orkami! Tylko jako zjednoczona rasa mamy szansę przetrwać, mamy szansę na szacunek i chwałę!
Dentarg opadł na kolana.
– Wiesz, że żyję po to, by ci służyć, panie – powiedział po prostu.
Grommasz spoglądał na siwego orka spod zmarszczonych brwi.
– Zdradź nam swój plan, Ner’zhulu – powiedział, upewniając się, że jego słowa dotrą do uszu orków stojących nieco dalej. – Zdradź nam swój plan, a jeśli będzie dobry, pójdziemy za tobą.
Ner’zhul z powagą spoglądał na trójkę swych rozmówców.
– Poczekamy, aż zjawią się Ostrza Błyskawicy i Siekące Wichry – oznajmił. – A potem raz jeszcze udamy się do pozostałych. Władców Gromów, Wyszczerzonych Czerepów i Czerwonych Wędrowców, a nawet do Szpikożerców. Nasz lud musi być zjednoczony.
– A jeśli i tym razem odmówią? – warknął Kargat.
– Przekonamy ich – odpowiedział Ner’zhul, a jego ponury ton nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do znaczenia tych słów. Kargat ryknął z aprobatą, podnosząc kosę wysoko, aż zalśniła w promieniach słońca. Ner’zhul zwrócił się w stronę Grommasza.
– A jeśli chodzi o ciebie, Grommaszu – rzekł cicho. – Kiedy będziemy czekać na pozostałe klany, opowiem ci o moim planie i powierzę zadanie.
Czerwone oczy Grommasza zalśniły.
– Powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz i dlaczego.
Ner’zhul uśmiechnął się, ale maska śmierci na jego twarzy zmieniła ten uśmiech w grymas.
– Potrzebuję, byś coś dla mnie znalazł.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.