Читать книгу World of Warcraft - Aaron Rosenberg - Страница 7

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

– Spójrzcie tylko na to miejsce!

Genn Szarogrzywy, król Gilneas, szerokim gestem wskazał wznoszącą się nad nimi cytadelę, której bramy właśnie przekraczali. Choć wielki i barczysty, na tle budowli wydawał się jakoś nieduży; łuk, pod którym przejeżdżali, był dwakroć tak wysoki. W odpowiedzi na słowa monarchy inni królowie pokiwali głowami, podziwiając zarazem gruby mur zewnętrzny wzniesiony z ciężkich kamiennych bloków. Jednak Szarogrzywy prychnął pogardliwie, a z grymasu na jego twarzy łacno było wywnioskować, że nie podzielał zachwytu innych władców.

– Mur, wieża i jeden stołp – burczał głośno, obrzucając gniewnym spojrzeniem na wpół ukończony budynek za murem. – Na to poszły nasze pieniądze?

– Jest wielki – wytknął mu Thoras Zguba Trolli, lakoniczny władca Stromgardu, używając jak zawsze tak mało słów, jak to tylko było możliwe. – Wielkie jest kosztowne.

Pozostali królowie też narzekali półgłosem. Wszyscy ubolewali nad kosztami, jakie trzeba było ponieść, szczególnie że jako przywódcy Przymierza wszelkie wydatki dzielili równo.

– A na jaką kwotę należałoby wycenić nasze bezpieczeństwo? – odezwał się wysoki, szczupły młodzieniec jadący na czele grupy. – Nic, co ma wartość, nie jest tanie.

Na to subtelne ostrzeżenie większość władców poniechała narzekań. Varian, niedawno koronowany władca Wichrogrodu, wiedział, co znaczy bezpieczeństwo – został z niego bowiem bezwzględnie okradziony. Jego królestwo wiele wycierpiało ze strony orczych najeźdźców w czasie Pierwszej Wojny, znaczna część stolicy państwa została zredukowana do hałdy gruzu.

– W istocie… Jak idzie odbudowa, Wasza Wysokość? – spytał uprzejmie chudy i żylasty mężczyzna w zielonym stroju marynarskim.

– Bardzo dobrze, dziękuję, admirale – odparł Varian. Daelin Proudmoore władał wprawdzie Kul Tiras, ale wolał, gdy zwracano się doń, używając tytułu dowódcy floty. – Gildia Murarzy wykonuje wspaniałą robotę; zarówno ja, jak i moi poddani winniśmy im dozgonną wdzięczność. To wspaniali rzemieślnicy, ich umiejętności dorównują niemal tym, którymi szczycą się krasnoludzcy mistrzowie, i z każdym dniem miasto wznosi się wyżej i wyżej. – Uśmiechnął się szeroko do Szarogrzywego. – Powiedziałbym, że warci są każdego wydanego miedziaka.

Królowie roześmiali się, a jeden z nich – wysoki, barczysty, o siwiejących jasnych włosach i błękitnozielonych oczach – pochwycił spojrzenie Variana i skinął mu głową z aprobatą. Terenas, władca Lordaeronu, przejął pieczę nad młodym Varianem, kiedy chłopiec i jego poddani uciekali przed Hordą. Przyjął młodego następcę tronu pod swój dach, póki Varian nie dorósł na tyle, by wstąpić na tron ojca. Teraz, gdy czas jego panowania się rozpoczął, Terenas i jego stary przyjaciel Zguba Trolli byli zadowoleni z rezultatów. Varian był bystrym, czarującym i szlachetnym młodym człowiekiem, urodzonym przywódcą i wyjątkowo utalentowanym dyplomatą jak na swoje lata. Terenas przywykł myśleć o nim niemalże jak o własnym synu i teraz czuł bez mała ojcowską dumę, słuchając z podziwem, jak młodzieniec przejął kontrolę nad rozmową i odciągnął myśli pozostałych władców od narzekania.

– Po prawdzie – mówił tymczasem Varian, podnosząc nieco głos – tam jest cudotwórca we własnej osobie.

Król wskazał wysokiego i potężnie zbudowanego mężczyznę, żywiołowo rozmawiającego z grupką pokrytych pyłem robotników. Rzeczony „cudotwórca” miał czarne włosy i ciemnozielone oczy, w których pojawił się błysk, gdy odwrócił głowę, najwyraźniej dosłyszawszy słowa władcy. Terenas od razu rozpoznał Edwina VanCleefa, mistrza Gildii Murarzy, człowieka odpowiedzialnego za odbudowę Wichrogrodu i budowę Strażnicy Otchłani.

Varian uśmiechnął się i przywołał mistrza gestem.

– Mistrzu VanCleef, tuszę, że prace postępują w szybkim tempie?

– W rzeczy samej, Wasza Królewska Mość, dziękuję – odparł VanCleef pewnie. Solidną pięścią uderzył w kamień zewnętrznego muru i z dumą skinął głową. – Wytrzyma każde oblężenie, klnę się na bogów.

– Wiem, że wytrzyma, mistrzu – zgodził się z nim król Wichrogrodu. – Przeszedłeś tu samego siebie, a to naprawdę coś.

VanCleef podziękował ukłonem i odwrócił się ku jednemu z nieskończonych budynków, skąd go nawoływali.

– Lepiej wrócę do pracy, Wasza Wysokość.

Ukłonił się zebranym władcom, po czym pospiesznie odszedł tam, gdzie go wołano.

– Niezgorzej rozegrane – powiedział cicho Terenas, gdy zrównał się z Varianem. – Ułagodzenie Szarogrzywego i skomplementowanie VanCleefa za jednym zamachem.

Młody władca uśmiechnął się szeroko.

– Komplement był szczery, a dzięki niemu VanCleef będzie pracował jeszcze ciężej – odpowiedział równie cicho. – A Szarogrzywy skarży się tylko po to, by usłyszeć dźwięk swego głosu.

– Stałeś się bardzo mądry jak na swój wiek – roześmiał się Terenas. – Albo po prostu mądry.

Oczywiście zawoalowana przygana nie mogła go na długo uciszyć. Gdy przemierzyli rozległy dziedziniec, król Gilneas znów zaczął mamrotać niezadowolony i chwilę później owe narzekania przestały grzęznąć w jego gęstej czarnej brodzie i przybrały ogólnie zrozumiałą formę.

– Wiem, że ciężko pracują – przyznał niechętnie, łypiąc gniewnie na Variana, który odpowiedział szerokim uśmiechem. – Ale po co tyle tych budynków? – Machnął wielką dłonią ku jedynej ukończonej baszcie, do której wchodzili, minąwszy opuszczaną kratę i pokonawszy schody. – Po co tyle zachodu i wydatków, by zbudować taką ogromną fortecę? Potrzebujemy jej jedynie do tego, by obserwować dolinę, w której kiedyś stał portal, czyż nie? Dlaczego nie wystarczyłby tu zwyczajny posterunek?

Khadgar, Arcymag Dalaranu, wymienił znużone, ale i poniekąd rozbawione spojrzenia ze swymi konfratrami, gdy usłyszał głos Szarogrzywego, zanim jeszcze władcy weszli do kapitularza.

– Dobrze jest słyszeć, że Szarogrzywy pozostał sobą – podsumował sucho Antonidas, przywódca Kirin Toru.

– Tak, niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają – odparł Khadgar, gładząc gęstą białą brodę. Odwrócił się, pokazując królom swą pobrużdżoną twarz, tak nieprzystającą do jego szybkich, młodzieńczych ruchów. – Zatem chcecie wiedzieć, co otrzymaliście za swoje pieniądze? – zwrócił się do przybyłych, witając ich krótkim skinieniem głowy, ale poza tym traktując jak równych sobie, bowiem ze wszech miar był im równy, jako że Khadgar, członek Kirin Toru, też był władcą.

– Powiem wam i możecie mi dziękować. Strażnica Otchłani jest duża, to prawda. Musi taka być. Sporo ludzi zamieszka w jej murach: magowie, których sprowadziliśmy z Dalaranu, oraz żołnierze, gotowi wypatrywać zagrożeń pospolitej natury. Dolina poniżej była kiedyś miejscem, gdzie znajdował się Mroczny Portal, brama, przez którą Horda wkroczyła do naszego świata. Jeśli powrócą, będziemy gotowi.

– To wyjaśnia obecność wojowników – zgodził się Proudmoore. – Ale po co magowie? Z pewnością jeden mag wystarczy, by obserwować sytuację i zaalarmować cię w razie potrzeby.

– Jeśli tylko tego byłoby trzeba, to tak – przyznał mu rację Khadgar, podejmując marsz po pomieszczeniu. Stawiał sprężyste kroki niczym młody człowiek, jakim był w istocie. Jego i Variana dzieliło zaledwie kilka lat różnicy, ale Khadgar został postarzony magicznie przez Medivha, na krótko przed śmiercią maga. – Lecz Strażnica Otchłani szybko staje się czymś więcej niż tylko posterunkiem. Jadąc tu, nie mogliście przeoczyć powodu naszego niepokoju. Coś osuszyło Draenor z życia… jego ziemię. Kiedy Mroczny Portal został otworzony, ta martwota dotknęła też naszego świata, zabijając ziemię wokół portalu, i zaczęła sięgać dalej. Sądziliśmy, że kiedy zniszczymy portal, ziemia się uleczy, ale tak się nie stało. Po prawdzie skaza sięgała coraz dalej.

Królowie spoglądali na siebie nawzajem spod zmarszczonych brwi, to była dla nich nowa wiadomość.

– Zaczęliśmy badać sytuację i odkryliśmy, że choć portal zniknął, niewielka szczelina między wymiarami została.

Władcy dali wyraz swemu zaskoczeniu, niejeden głośno wciągnął powietrze.

– Znaleźliście może sposób, by zatrzymać skazę? – spytał Proudmoore.

– Owszem, aczkolwiek trzeba było wspólnej pracy kilku z nas. – Khadgar też zmarszczył czoło. – Niestety, nie byliśmy w stanie tchnąć ponownie życia w zniszczoną ziemię. Kiedyś rozciągały się tu Czarne Mokradła, ich północną część zdołaliśmy uchronić i utrzymać w stanie naturalnym. Plotka głosi, że orkowie nadal gdzieś tam się ukrywają, ale nie widzieliśmy niczego, co mogłoby potwierdzić jej prawdziwość. Jeśli zaś chodzi o południową połowę, z jakiegoś powodu nie zdołaliśmy tchnąć w nią życia. – Potrząsnął głową. – Ktoś nazwał ten obszar Jałowymi Ziemiami i nazwa przylgnęła. Wątpię, by na tych terenach kiedykolwiek pojawiło się jeszcze życie.

– Niemniej zatrzymaliście skazę i uratowaliście resztę ziem tego świata – przypomniał mu Varian. – A to niesamowite osiągnięcie, biorąc pod uwagę, jak szybko rozprzestrzeniała się skaza.

Khadgar skinął głową, dziękując za pochwałę.

– Dokonaliśmy więcej, niż śmiałem marzyć – przyznał. – Ale mniej, niżbym chciał. Jednakże w twierdzy musi stacjonować pełna załoga magów, by nieustannie obserwować te tereny i upewnić się, że nie stracimy już więcej ziemi na rzecz tej dziwnej skazy. I dlatego właśnie, szlachetni królowie, Strażnica Otchłani musi być tak dużą fortecą i tak wiele kosztować.

– Czy naprawdę istnieje ryzyko, że portal zostanie ponownie otwarty? – spytał Zguba Trolli, a pozostali zwrócili się w stronę Khadgara, oczekując odpowiedzi i zarazem obawiając się tego, co usłyszą. Mógł wyczytać myśli w ich twarzach. Możliwość, że przyjdzie im ponownie doświadczyć tego, co przeżyli osiem lat temu, gdy otworzył się portal i wylali się stamtąd orkowie, głęboko wszystkich zaniepokoiła.

Khadgar miał już odpowiedzieć, gdy nagle za oknem rozległ się przenikliwy krzyk.

– Chyba ostatni uczestnik naszego zebrania właśnie przybył na grzbiecie gryfa i wylądował na chodniku na murze – oznajmił. Kobieta, która weszła do pomieszczenia chwilę później, była wysoka i niewymownie wręcz urocza. Znoszone zielono-brązowe skóry opinały jej szczupłą sylwetkę, złote włosy odrzuciła odruchowo do tyłu, tak że odsłaniały długie szpiczaste uszy. Może i sprawiała wrażenie filigranowej i delikatnej, ale każdy z obecnych, kto znał Allerię Bieżywiatr, wiedział, że była doskonałym tropicielem, zwiadowcą, ekspertem w zakresie leśnych ostępów i wojowniczką. Wielu z obecnych walczyło u jej boku i zawdzięczało życie jej bystrym oczom, szybkiej reakcji i żelaznym nerwom.

– Khadgarze – przywitała maga bez wstępów, zatrzymując się przed nim. Była tak wysoka, że niemal spoglądała mu prosto w oczy.

– Allerio – odparł, a tkliwa nostalgia nadała temu słowu ciepłego brzmienia. Nie tak dawno byli towarzyszami broni, dobrymi przyjaciółmi walczącymi w słusznej sprawie. Ale w spojrzeniu jej zielonych oczu nie było ciepła, podobnie jak w twarzy, która pozostawała tak nieruchoma, że mogłaby być piękną rzeźbą w kamieniu. Alleria była uprzejma, i tyle. Khadgar westchnął i gestem dał jej znak, by szła za nim.

– Lepiej, żeby to było coś dobrego – rzuciła, podchodząc do władców i kłaniając im się pobieżnie. Mimo swej wiotkiej budowy i młodzieńczego wyglądu Alleria była o wiele starsza od każdego z monarchów, co budziło w niej odporność na ich majestat, a bywało, że i skłonność do kpin pod adresem owego majestatu. – Polowałam na orków.

– Zawsze polujesz na orków – odparł Khadgar ostrzej nieco, niż zamierzał. – I między innymi dlatego chciałem, żebyś była tu obecna.

Odczekał, aż pełna uwaga elfki i władców skupiła się na nim.

– Właśnie wyjaśniałem, że odnotowaliśmy istnienie szczeliny między wymiarami w miejscu, gdzie znajdował się Mroczny Portal. I ostatnio emanujące z niej energie znacznie przybrały na sile.

– Cóż to znaczy? – chciał wiedzieć Szarogrzywy. – Próbujesz nam powiedzieć, że ta szczelina się powiększa?

Młody-stary arcymag skinął twierdząco głową.

– Owszem, uważamy, że szczelina się powiększy.

– Czy Horda odnalazła jakiś sposób, by odtworzyć portal? – spytał Terenas, tak samo wstrząśnięty jak pozostali.

– Być może, być może nie – odparł Khadgar. – Ale nawet jeśli nie zdołają ponownie stworzyć stabilnego portalu, to jeśli szczelina się powiększy, orkowie zyskają dostęp do naszego świata.

– Wiedziałem, że do tego dojdzie! – Szarogrzywy niemal krzyczał. – Wiedziałem, że te zielonoskóre potwory tu wrócą!

Kąciki ust stojącej obok niego Allerii uniosły się nieco, oczy zalśniły… czy to było oczekiwanie?

– Jak szybko? – spytał Zguba Trolli. – I jak wielu?

– Jak wielu, nie jesteśmy w stanie określić – Khadgar pokręcił głową. – Jak szybko? Bardzo. Za kilka dni.

– Czego potrzebujesz? – odezwał się cicho Terenas.

– Armii Przymierza – rzekł Khadgar bez ogródek. – Potrzebuję całej armii na wypadek otwarcia szczeliny. Jest całkiem możliwe, że druga Horda wkroczy do doliny. – Nagle się uśmiechnął. – Synowie Lothara będą musieli raz jeszcze chwycić za miecz.

Synowie Lothara. Tak nazywali siebie weterani Drugiej Wojny. Zwyciężyli, ale cena tego zwycięstwa była ogromna – zapłacili życiem Lwa Azeroth, Anduina Lothara, rycerza, za którym chciał pójść każdy. Khadgar był tam, gdy Lothar poległ z ręki wodza orków Orgrima Zgładziciela, i był tam, gdy jego przyjaciel Turalyon, teraz generał sił Przymierza, pomścił śmierć Lwa Azeroth, biorąc Orgrima do niewoli. Protegowany Lothara udowodnił swą wartość, poniósł historyczne dziedzictwo i tak we krwi narodzili się Synowie Lothara.

– Jesteś pewien co do tej szczeliny? – spytał ostrożnie Terenas, wyraźnie starając się nie urazić maga. Co, jak pomyślał Khadgar, rzadko kiedy było dobrym pomysłem. Jednakże w tym przypadku nie czuł się urażony, ani trochę.

– Wolałbym nie być. Poziom energii definitywnie wzrasta, wkrótce osiągnie pułap pozwalający na poszerzenie szczeliny, a wtedy orkowie będą mogli wylać się ze swego świata wprost w nasz. – Nagle poczuł się zmęczony, jakby dzielenie się tymi złymi wiadomościami odebrało mu siły. Spojrzał na Allerię, która zauważyła ten wzrok i uniosła brew, nie odezwała się jednak ani słowem.

– Nie możemy sobie pozwolić na ryzyko – zauważył Varian. – Sądzę, że należy zmobilizować siły Przymierza i szykować się do wojny, na wszelki wypadek.

– Zgadzam się – poparł młodzieńca Terenas, inni monarchowie też potakiwali.

– Musimy skontaktować się z generałem Turalyonem – kontynuował Varian. Alleria zesztywniała, przez jej twarz przemknęły niemożliwe do odczytania emocje, a Khadgar zmrużył oczy. Swego czasu elfią tropicielkę i ludzkiego paladyna łączyło coś więcej niż tylko braterstwo broni. Pasowali do siebie, tak zawsze uważał Khadgar. Wiek i mądrość Allerii wzmacniały ducha Turalyona, a jego młodość i niewinność łagodziły znużenie elfki. Coś jednak się wydarzyło. Khadgar nie wiedział co, a zbyt był dyskretny, by o to zapytać. Nagle Alleria i Turalyon zaczęli zachowywać niepokojąco lodowaty dystans. Początkowo mag współczuł obojgu, teraz jednak zastanawiał się, jak wiele problemów może ów dystans spowodować.

Varian chyba nie zauważył subtelnej zmiany w postawie Allerii.

– To on, jako dowódca armii Przymierza, powinien zebrać nasze wojska i przygotować je na to, co może nastąpić. Przebywa obecnie w Wichrogrodzie, pomaga odbudować naszą obronę i wyszkolić ludzi.

Khadgarowi przyszła do głowy myśl, która mogła stać się rozwiązaniem dla obu problemów.

– Allerio, ty zdołasz dotrzeć do Turalyona szybciej niż ktokolwiek inny. Weź gryfa i kieruj się do Wichrogrodu. Powiedz mu, co się dzieje i że natychmiast musimy zebrać wojska Przymierza.

Tropicielka wpatrywała się w maga z gniewem, w zielonych oczach płonął ogień.

– Na pewno znajdzie się ktoś, kto zdoła wykonać to zadanie równie szybko – stwierdziła ostro.

Ale Khadgar w odpowiedzi tylko pokręcił głową.

– Dzikie Młoty znają ciebie i tobie ufają – odparł. – A reszta zebranych też ma swoje zadania do wykonania. – Westchnął. – Proszę, Allerio. Dla dobra nas wszystkich. Znajdź go, powiedz mu, co trzeba, i sprowadź do mnie. – I może zdołacie jakoś przejść do porządku nad tym, co was poróżniło… albo przynajmniej zdołacie podjąć współpracę, dodał w myślach.

Gniewny grymas Allerii zmienił się w pozbawioną wyrazu, niewzruszoną maskę.

– Zrobię, o co prosisz – odpowiedziała tonem, który można było uznać właściwie za oficjalny. Nie mówiąc nic więcej, odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z komnaty.

– Khadgar ma rację – stwierdził Terenas, odprowadzając ją wzrokiem. – Każdy z nas musi zmobilizować wojsko i zacząć gromadzić zapasy.

Pozostali monarchowie przyznali mu rację. Nawet Szarogrzywy zgodził się w milczeniu – myśl o możliwym powrocie Hordy zdławiła w nim wszelkie narzekania. Zgodnie ruszyli do drzwi, kierując się w stronę dziedzińca i wielkiego łuku bramy, pod którym przechodzili niespełna godzinę wcześniej.

– Tak, idźcie – szepnął Khadgar, odprowadzając królów spojrzeniem. – Idźcie i wezwijcie do walki Synów Lothara. Modlę się, by nie było zbyt późno.

World of Warcraft

Подняться наверх